Aleksandar Vuković Filip Borys

Aleksandar Vuković: Nasza forma będzie rosła z każdym tygodniem

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Maciej Ziółkowski

Marcin Szymczyk, Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

21.01.2022 09:00

(akt. 23.01.2022 13:47)

W sobotę (22.01) zakończy się zgrupowanie Legii Warszawa w Dubaju. Stołeczny klub intensywnie pracował, często dwa razy dziennie. Dodatkowo, rozegrał trzy sparingi, wszystkie wygrał. Trener „Wojskowych”, Aleksandar Vuković, podsumował obóz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Mówił też o Arturze Borucu, Jacku Zielińskim, Dariuszu Mioduskim czy sztabie szkoleniowym.

Jak podsumowałby pan obóz? Czy jest pan zadowolony z pracy, którą tutaj wykonaliście?

– Jesteśmy zadowoleni, skończyło się bez poważnych kontuzji. Mówię „skończyło się”, ponieważ w piątek czeka nas jeden trening, regeneracyjny, więc wygląda na to, że pod tym kątem będzie naprawdę dobrze. Zaczynaliśmy obóz bez paru piłkarzy, których nie mogliśmy ze sobą zabrać, bo mieli pozytywne wyniki testów na obecność koronawirusa. I na początku nam to troszeczkę utrudniało pracę. Natomiast wzięliśmy na szczęście duże grono młodych chłopaków, którzy dobrze pracowali i – mogę powiedzieć – uratowali nam sprawę, bo trening bez 20 piłkarzy nie byłby tym samym. A tak, mieliśmy całą grupę młodzieżowców, którzy pokazali się naprawdę bardzo fajnie. To sprawiło, że przez pierwszy tydzień mogliśmy normalnie ćwiczyć. Wypadł nam jeden sparing – z tego względu, że na starcie nie byliśmy do końca gotowi liczbowo, a nasz przeciwnik zmienił plany. Dlatego akurat dobrze się dla nas złożyło.

Przed nami jeszcze bardzo dużo pracy. Podsumowuję początek naszych przygotowań, które będą wciąż trwały. Runda zaczyna się bardzo wcześnie. Myślę, że pierwsze tygodnie będą łączeniem gry o stawkę z dalszą pracą nad formą. Chcemy być od razu w dobrej dyspozycji, ale rozsądek podpowiada, że forma, o jaką nam chodzi, pojawi się kilka tygodni później.

Licząc od wznowienia ligi?

– Tak. Myślę, że naturalnym będzie pójście do przodu z każdym tygodniem, szczególnie na samym początku. Liczę, że od pierwszego dnia będziemy gotowi na tyle, żeby walczyć o zwycięstwa. Żeby być dobrze zrozumianym – chcemy już na początku być w dobrej formie. Chodzi tylko o możliwość robienia postępów w grze.

Cały obóz poświęciliście głównie przygotowaniu fizycznemu.

– Kładliśmy na to zdecydowanie największy nacisk. W tym okresie to moment, kiedy można pozwolić na to, aby trochę bardziej obciążyć drużynę pod kątem fizycznym, nie martwiąc się, że jeden czy drugi mecz okaże się nieudany. Do ligi zostały dwa tygodnie. Po powrocie do Polski będziemy schodzić z obciążeń. Będziemy pracować krócej, intensywniej, i skupiać się bardziej na innych kwestiach, czyli sposobie grania. Ale już tutaj pracowaliśmy nad tym bardzo dużo. Sposób grania i model gry zawsze będzie najważniejszy. Przygotowanie fizyczne to podstawa do tego, aby cokolwiek funkcjonowało, lecz ono nic nie da, jeśli nie będzie dobrej organizacji gry. Już się nad skupiamy. Mam nadzieję, że efekty będą widoczne.

Aleksandar Vuković

Mecze sparingowe wciąż pokazują, że Legia ma problemy w obronie, że ta gra w defensywie nie jest wciąż idealna. 

– Jesteśmy daleko od tego by powiedzieć, że wszystko funkcjonuje super. Niedoskonałości są w naszej grze, ale pocieszam się faktem, że do tej pory pracowaliśmy krócej, niż zostało nam czasu do wznowienia rozgrywek. Zostało nam więc jeszcze trochę treningów, na których będziemy to mogli poprawić. Natomiast nie obawiam się tego, że nie wypracujemy sobie lepszej dyspozycji, ale obawiam się tego co jest trudne do przewidzenia. Mogą pojawić się przypadki Covidu i zaraz kilku graczy nam wypadnie na minimum dwa tygodnie. A to może być na porządku dziennym i będziemy musieli szybko reagować. I modlę się o to by nie tracić tuż przed meczem, w ostatniej chwili zawodników. Przylecieliśmy do Dubaju by pracować nad modelem gry z trójką obrońców i wahadłowymi, a z powodu Covidu wypadają nam Mladenović, Kastrati, Johansson, a Ribeiro ma operację. I nagle praca nad tym modelem gry przestała mieć sens, bo po co trenować ustawienie z wahadłowymi nie mając wahadłowych. I to są kwestie budzące obawy.  

Mówimy cały czas o tym, co dało się zrobić na boisku, ale trwała też praca poza nim, aby wszyscy stanowili jedną, zgraną grupę.

– Pod kątem mentalnym, drużyna, którą zastałem i ta, która jest obecnie, to dwa różne zespoły. Pracuje się nad tym i dba o to przez cały czas. Wydaje mi się, że w pewnym momencie i tak najważniejsze okażą się wyniki, które będą decydować, w którą stronę będzie rozwijał się aspekt mentalny, atmosfera w drużynie. Ale myślę, że na początku trzeba zrobić ze swojej strony sporo, aby każdy zrozumiał, że jest częścią zespołu – i tylko mając cele zespołowe na pierwszym miejscu i poświęcając się dla drużyny, może w niej funkcjonować. Takich ludzi chcemy. To dla mnie jasne, iż każdy chłopak wybierający piłkę nożną jako sport, który chce uprawiać, wybrał ją dlatego, że chce być częścią zespołu, a nie uprawiać ją samemu. W codziennej pracy trzeba dbać o to, żeby pielęgnować tę kwestię i cały czas nadawać swoimi zachowaniami kierunek, w jakim chcemy iść: co szanujemy, doceniamy, lubimy, czego nie lubimy, a czego nie szanujemy i nie chcemy. Im dłużej jesteśmy w grupie, tym dużo jaśniejsze staje się to, co trzeba robić, a czego robić nie wolno. Tutaj mieliśmy czas, aby takie rzeczy podkreślać. Myślę, że jestem z tego zadowolony, idzie to w dobrym kierunku.

W listopadzie i grudniu dało się zauważyć, że atmosfera była gęsta, był smutek, wszyscy byli przybici. Teraz widać więcej radości u zawodników?

– Wcześniejsza sytuacja okazała się ekstremalnie zła. Gdy kolejny raz wróciłem do klubu, przyjechałem do LTC i zobaczyłem jak to wygląda, to można było się przerazić. W tych ludziach nie było żadnej energii, została ona wyssana. Było bardzo dużo niezadowolenia, nieszczęścia, pretensji albo niewiedzy na temat tego, co się dzieje i dlaczego jest aż tak źle. Każdy potrzebował kilku dni dla siebie, aby spróbować się zresetować. Pierwszym momentem było uświadomienie nas wszystkich, jaka jest nasza sytuacja i co musimy zrobić, aby ją zmienić. Najpierw trzeba być świadomym tego, jaka jest konkretnie sytuacja, dokładnie o niej wiedzieć, żeby później można było ją zmienić. Od tego zaczęliśmy. Myślę, że to rozumienie jest, tak samo jak chęć zmienienia tego na lepsze. Teraz trzeba tylko nad tym pracować.

W trakcie spotkania z Dariuszem Mioduskim i Jackiem Zielińskim padały pytania: „Czemu nie Marek Papszun?”. Wisi nad panem duch przyszłego trenera. Nie przeszkadza ta tymczasowość? W zasadzie nie wiadomo czy jest pan trenerem na miesiąc, do końca sezonu, czy na kolejne lata. Nie siedzi pan w wygodnym fotelu, tylko raczej na szpilkach. I czy pana słowa z pierwszej konferencji prasowej, czyli że jest pan szkoleniowcem do czerwca, są aktualne?

– Jednego zdążyłem się już, jako szkoleniowiec, nauczyć – każdy trener jest tymczasowy. Pozostaje kwestia tego, jak długo to trwa. Czasy Fergusona dawno minęły. Tutaj jest tyle telefonów, każdy chętnie nagra pierwszą, drugą porażkę i będzie szukał innych rozwiązań. Żyjemy w innych czasach, więc dla mnie jasne jest to, że trzeba skupić się na tym, co jest tu i teraz. Wiem, jakiego zadania się podjąłem i koncentruję się na tym, aby wykonać to jak najlepiej. Wiadomo, do kiedy obowiązuje mnie kontrakt, który miałem podpisany wcześniej (do końca czerwca 2022 – red.). Jestem – tak, jak deklarowałem na początku – gotów pracować do końca umowy i ani dnia dłużej.

Ani dnia dłużej, czyli nie wyklucza pan, że dłużej? Czy chodziło o to, że chce pan wypełnić kontrakt?

– Fajnie by było, żebym wypełnił chociaż tę umowę. To dobre pytanie. Trzeba patrzeć też na to tak, że ja – nawet z kontraktem do czerwca – mogę być trenerem tymczasowym. To także długi czas na bycie szkoleniowcem, zdaję sobie z tego sprawę. Jeżeli jest mnóstwo wyzwań, meczów do końca kontraktu, to trzeba podołać i zrobić dobrą robotę. Co będzie później? Powiedziałem i trzymam się tego – wróciłem do Legii, do swojego klubu, jedynego miejsca, w którym pracowałem jako trener, ale zbliża się dla mnie taki moment, w którym będę chciał być odbierany jako szkoleniowiec, który może też pracować gdzieś indziej.

Czyli chce pan odciąć pępowinę?

– Dokładnie, chcę na to zapracować przez najbliższe pół roku. I sprawić, że jak mnie tutaj nie będzie, to znajdą się inne miejsca, w których będę mógł się realizować w tym zawodzie. To też motywacja.

A gdyby dostał pan propozycję przedłużenia umowy?

– Przed powrotem do Legii byłem w Cafe Futbol. Program nagrywano w niedzielę, dostałem wówczas podobne pytanie i powiedziałem, że to dla mnie sytuacja abstrakcyjna, niewyobrażalna. A wieczorem, tego samego dnia, odebrałem telefon z pytaniem czy nie wróciłbym do klubu. Myślę, że tylko wtedy jest sens się nad tym zastanawiać. Moim zdaniem, takie gdybanie nie prowadzi do niczego.

Czy skład personalny, który jest dziś, gwarantuje Legii utrzymanie w ekstraklasie?

– Wierzę, że w obecnej grupie jest wystarczająco jakości, aby wywalczyć sobie minimum, lecz chcemy być drużyną mierzącą wyżej. Cały czas powtarzam, że naszym celem jest zrozumienie tego, że walczymy o utrzymanie – i tak trzeba do tego podejść. Ale, z drugiej strony, trzeba się wzmacniać nie tylko pod tym kątem. Trzeba wierzyć, że sytuacja zmieni się na lepsze i przed zespołem będą zaraz zupełnie inne cele.

Czeka pan na transfery?

– Można tak powiedzieć. Nie jestem trenerem, który codziennie o to pyta czy się nad tym zastanawia. Pracuję z ludźmi, których mam, i skupiam się na nich. Ale pewne kwestie dotyczące wzmocnień na poszczególnych pozycjach mieliśmy już omawiane. Nad tym się pracuje, wiem o tym.

Jak blisko jest do tego?

– W jednym przypadku jest bliżej, w drugim – trochę dalej. Wierzę, że 2-3 piłkarzy dołączy do nas jeszcze przed pierwszym meczem ligowym.

Nie będzie za późno, aby ich wkomponować?

– Na pierwszy mecz będzie pewnie za późno, ale runda trwa trochę dłużej. Dobrze by było, aby doszło do transferów wcześniej niż później. Nie podchodzę też do tego bez zrozumienia. Nie chcę, żeby klub płacił 200 zamiast 100 zł za jakość, która jest taka sama, ale dziesięć dni wcześniej kosztuje dwa razy więcej.

W lutym zmierzycie się z sąsiadami, czyli z zespołami z miejsc 14.-18.. Właściwie za miesiąc może być już jasne, że Legia uciekła spod topora.

– (Pauza, potem śmiech). Może tak być.

Chodzi o przygotowania. Mówił pan, że forma będzie cały czas rosła, będziecie grać o zwycięstwa. Wystartujecie z odpowiednią dyspozycją?

– Mówiłem, że wierzę w proces treningowy. Mamy za sobą praktycznie pierwszy tydzień, w którym pracuje, na tę chwilę, docelowa grupa – jeszcze bez Artura Jędrzejczyka i ostatnio Maika Nawrockiego, plus Bartosza Kapustki i Joela Abu Hanny, którzy wypadli na dłużej. Każdy mikrocykl powinien budować zespół. Jeśli realizujemy swój plan, to myślę, że z każdym tygodniem powinniśmy być coraz mocniejsi, lepsi, wyglądać coraz lepiej pod kątem pójścia do przodu, rozwoju drużyny. Natomiast jesteśmy świadomi kalendarza, kolejnych meczów – można powiedzieć – o sześć punktów. Plus spotkania w Pucharze Polski, które jest dla nas finałem, mimo że będzie to dopiero ćwierćfinał – to jeden mecz, w którym nie masz prawa popełnić błędu. Naszym celem jest to, aby działać dwutorowo – z jednej strony, być gotowym od razu, a z drugiej strony, pracować na to, aby z czasem być jeszcze lepszym.

Aleksandar Vuković

Załóżmy, że to początek sezonu – czy to kadra, która mogłaby myśleć o mistrzostwie czy jest jednak placem budowy z brakiem odpowiedniej jakości?

– Jesteśmy w takim miejscu, że byłoby dla mnie troszeczkę mało poważne, gdybyśmy teraz mówili, że przypadek sprawił, iż jesteśmy na przedostatnim miejscu w tabeli. Myślę, że nigdy nie dzieje się to przypadkowo, musimy mieć tego świadomość. Z kolei wiem, że – i tyle razy mi się to potwierdziło – granica, jeśli chodzi o Legię, jest bardzo cienka. I drużyna, która wygląda bardzo źle, może zaraz wyglądać bardzo dobrze – i odwrotnie. Zdaję sobie sprawę, że ten zespół może i potrafi dużo więcej, ale to też nie jest przypadek, że przegrywa się 13 z 18 meczów.

Jaki macie plan na grę, jeśli chodzi o styl, na drugą część sezonu? Pamiętam mecz z Radomiakiem, trener mówił wówczas, że lepiej by było zagrać defensywniej, ale kibice by was zjedli.

– Chcemy skorzystać z czasu, który teraz mieliśmy. Jeśli chodzi o mecz z Radomiakiem, to widać było, że bateria została maksymalnie wyczerpana. Obecnie mamy już pewną przewagę, bo możemy to poprawić. Wychodzę z założenia, że trzeba być gotowym na każdy fragment, jaki może nastąpić w grze. Czasami jesteś drużyną dominującą, która musi mierzyć się i dać sobie radę w ataku pozycyjnym, ale trzeba być też gotowym na to, aby zagrać niżej w obronie. Trening powinien zawierać wszystkie te elementy i aspekty. Nad tym też staramy się pracować, abyśmy potrafili sobie poradzić w różnych scenariuszach. To jest górnolotne mówienie, że zawsze narzuci się swój styl. Nie zawsze, z różnych powodów. Czasami znajdziesz się w sytuacji, w której musisz reagować jako zespół broniący, grający z kontry.

Wracając do transferów. Na które pozycje chciałby pan wzmocnień?

– Ze względu na decyzję, że ustawienie z wahadłowymi będzie przez nas preferowane, to dobrze byłoby mieć więcej wahadłowych. Wydaje mi się, że pracujemy nad tym najbardziej, czekamy na wybór ostateczny i sprowadzenie zawodnika w celu wzmocnienia konkurencji. Mieliśmy pecha z Yurim Ribeiro, który był naturalnym, nie powiem, że zmiennikiem, ale człowiekiem do rywalizacji z Filipem Mladenoviciem. Trzeba pamiętać, że „Mladen”, ze względu na nadmiar żółtych kartek, nie zagra w pierwszym meczu, a wiemy, że straciliśmy Ribeiro na dłuższy czas. To komplikuje sytuację na lewym wahadle.

Z kolei na prawym wahadle jest ultra ofensywny Kastrati i troszeczkę zbyt defensywny Johansson. Mamy kilku młodych chłopaków, którzy mogą być uzupełnieniami na tych pozycjach, lecz jeśli mówimy docelowo o rozwiązaniu dającym jakość, to szczególnie prawe wahadło staje się priorytetem. Mladenović nie zagra w pierwszym meczu – nie jest to aż taka tragedia, bo później wraca. Wierzę, że wróci na swój poziom i znów będzie grał tak, jak potrafi.

A inne pozycje?

– Powiem tak: prawe wahadło jest dla mnie, w tej chwili, priorytetem. Wspomniałem też o bramkarzu. Mamy obecnie trójkę golkiperów, którzy mają za sobą trudną rundę, tak jak cały zespół, ale od początku pracują bardzo dobrze. Muszę odpukać, ale największym, pozytywnym zaskoczeniem jest Artur Boruc, jego forma w treningach i meczach. Zastałem go w trochę innej dyspozycji. Wydawało mi się, że trudno będzie oczekiwać od niego pełnego treningu i takiej dyspozycji, a widzę gościa, który jest gotów raz jeszcze podjąć rękawice. Nie widzę zawodnika, który miałby kończyć karierę.

To paradoks, bo mówiło się kiedyś, że Vuković nie chciał Boruca w Legii. Bał się bowiem jego charakteru, tego, że rozsadzi mu szatnię.

– Ale Vuković sprowadził Boruca do Legii. To była moja decyzja, wówczas pierwszego trenera, który zawsze miał prawo, żeby zawetować, jeśli coś jest nie tak. Chciałem Artura. Oczywiście, później to trwało za krótko, aby oceniać, ale to jest dobry przykład tego, że największe wzmocnienie może być wewnątrz, we własnym gronie. Czarek Miszta super pracuje, Kacper Tobiasz również. Dają sygnały, że z nimi też będzie inaczej. Ale będzie z nimi inaczej pod warunkiem, jeśli tak samo będzie z zespołem. To nie jest kwestia indywidualna.

Czy ktoś, oprócz Artura Boruca, pozytywnie pana zaskoczył?

– Nie chciałbym popełnić błędu, wymieniając nazwiska. Jest kilku zawodników, którzy zaplusowali, lecz myślę, że najlepiej będzie to widoczne, gdy wróci gra o stawkę. Wtedy będzie można zdać sobie sprawę z tego, kto zasłużył, zyskał. Jest sporo powodów do zadowolenia, ale i chłodna głowa oraz świadomość, że w niektórych przypadkach dużo brakuje.

Jest dziś na boisku miejsce dla Kastratiego? Nie wyglądał, aby dobrze czuł się na prawym wahadle.  

– Wiadomo, że w systemie z trzema stoperami najbliżej mu do pozycji prawego wahadłowego. W tym ustawieniu będzie też gra dwójką napastników, a czasami jednym snajperem i dwoma „dziesiątkami” lub skrzydłowymi, w zależności jak kto woli to nazywać. Wówczas mógłby być jednym z tych skrzydłowych, którzy wspierają napastnika.

Musi udowodnić, że go stać – albo na jednej, albo na drugiej pozycji. W treningu będzie miał – tak, jak każdy – szansę na potwierdzenie wartości. Czas pokaże. Nie chcę nikogo szybko skreślać. W czwartek zagrał pierwszy raz, bo przyjechał do Dubaju później, ze względu na koronawirusa. Trzeba brać pod uwagę, że trenował niespełna tydzień, wystąpił w czwartek przez 45 minut, a w sumie – nieco ponad godzinę.

Skąd pomysł na trójkę obrońców z tyłu? To kwestia tego, że kadra jest tak zbudowana?

– Dobieram ustawienie do drużyny, do tego, jak jest skonstruowana w momencie, gdy do dyspozycji są wszyscy zdrowi piłkarze. W tej chwili mamy trochę kontuzji, ale to jest na dobrą sprawę 6-7 stoperów, większość z nich funkcjonuje lepiej w trójce niż w dwójce. Mamy bocznych zawodników, takich jak Mladenović czy Ribeiro, którzy swobodniej czują się na wahadłach. Są też środkowi pomocnicy mogący podołać jednemu i drugiemu ustawieniu. Jest także kilku snajperów i możliwość gry dwójką napastników. Nasza ocena jest taka – ten zespół jest budowany bardziej pod ustawienie z trzema stoperami. Ale system też nie jest najważniejszy. Wydaje mi się, że w każdym ustawieniu drużyna znowu musi wrócić do podstaw. Jest to wygrywanie pojedynków, dużo większa determinacja w grze, intensywność, kompaktowość. Niezależnie od formacji, są rzeczy, które muszą funkcjonować w grze zespołu.

Sam przygotowywał się pan do wdrażania gry z trójką stoperów?

– Jesteśmy sztabem ludzi, omawiamy ze sobą pewne rzeczy. Niczego nie robię sam, tylko zdaję się na osoby, którymi się otaczam – w tej kwestii również. To dla mnie o tyle łatwiejsze, bo ta drużyna bardzo często grała w tym ustawieniu, przez co nie ma dla niej wielkich tajemnic, można tylko zmienić pewne wymagania wobec poszczególnych piłkarzy. Na dobrą sprawę, zespół nie tak dawno dobrze funkcjonował w tym systemie i udowodnił tym samym, że może tak grać.

Czy macie dziś kompletny sztab? Szukacie może kogoś do stałych fragmentów gry?

– To prawda, że to element, który szwankował. Chcemy i musimy to polepszyć, szczególnie jeśli chodzi o grę obronną. To minimum, aby myśleć o czymś więcej. Gdy człowiek nie strzeli gola po stałym fragmencie w jednym czy drugim meczu, to nie zmartwi się tak, jak po ciągłym traceniu bramek w ten sposób.

Jeśli chodzi o sztab, to jest on w zasadzie wypełniony. Znajduje się w nim bardzo dużo osób z każdej dziedziny: szkoleniowej i medycznej. Myślę, że jest jeszcze miejsce dla analityka. Teraz mamy jednego, a zawsze, odkąd jestem, było to dwóch ludzi. Może zatem dołączyć do nas ktoś, kto wesprze ten dział. A tak to, będziemy pracować w tej grupie, którą mamy obecnie.

Czyli Piotr Parchan (analityk – red.) zostaje w „jedynce” na stałe?

– To kwestia wewnętrznych rozmów, również z dyrektorem. Jak dla mnie, powinno iść to w tym kierunku.

Dokończmy wątek sztabu. Stanisław Czerczesow zawsze uważał, że jest najlepszym psychologiem dla drużyny, piłkarzy. Czy panu takie stwierdzenie też jest bliskie?

– Myślę, że ten element jest bardzo istotny dla trenera. Podejście do piłkarzy, również od strony mentalnej, dotarcie do nich, to jeden z najważniejszych aspektów szkoleniowca. Co nie zmienia faktu, że w dużych klubach, i nie tylko, jest osoba stricte z zawodu psychologa, zajmująca się indywidualnymi sesjami z zawodnikami, którzy tego chcą. Jestem za tym, aby dalej takie coś realizować dla każdego piłkarza, który ma taką potrzebę. Ale po rundzie jesiennej, w której ta drużyna tyle przeżyła, mając też przy sobie cały czas psychologa… Spróbujemy wychodzić z tego troszkę inaczej.

Jak wygląda pierwszy miesiąc współpracy z nowym dyrektorem sportowym?

– Z Jackiem Zielińskim jest o tyle łatwiej, bo to już chyba trzecia nasza relacja w tym klubie. Najpierw był moim kapitanem, potem – trenerem, a teraz – dyrektorem. Nie wiem co nas jeszcze czeka, trochę lat przed nami. Rozumiemy się bardzo dobrze. Wydaje mi się, że zawsze darzyliśmy się szacunkiem, tym bardziej w tej sytuacji. Jacek wie, że może ze mną rozmawiać otwarcie i szczerze na każdy temat, nawet na ten, który wszystkich nurtuje. Ważna jest dla mnie szczerość, otwartość i jasność. I to wystarczy.

W ostatnim roku, z klubu za darmo odeszli Wszołek, Antolić, Gwilia i Vesović. Z nimi byłoby panu łatwiej – rozmawiał pan z dyrektorem sportowym o wnioskach na przyszłość? 

– Jacek, jeśli chodzi o budowanie drużyny, ma podobne spojrzenie do mojego. Nie ma wizji do ciągłych rotacji i wymiany połowy składu co sezon. To doprowadzi do stabilizacji, która jest potrzebna, by nie dochodziło do sytuacji, którą mamy obecnie w klubie. Nie radziłem nic, bo nie na tym polega moja rola, ale nie musiałem. Będąc wcześniej, dążyłem do tego i wydaje mi się, że wtedy się udawało. Docenialiśmy tych, którzy na boisku dawali dużo. Niekoniecznie trzeba było robić transfery, by sprawić dobre wrażenie przed wszystkimi dookoła. Zawsze lubi się to, czego się nie ma i często źle się na tym wychodzi. Należy robić zmiany tylko mając zawodnika lepszego. Zakładać, że oddam trzech ludzi i sprowadzę lepszych, to dla mnie utopia i nie ma szans powodzenia. Nie oddaje się zawodnika klasy Gwilii, nie sprowadzając takiego, z którym Vako zdecydowanie przegra rywalizację. Jacek o tym wie, bo z powodzeniem pracował już jako dyrektor sportowy – w Wigrach Suwałki, w innych realiach, ale miał sukcesy. 

Jak się zmieniły pana relacje z dyrektorem sportowym?    

– Zacząłem współpracę z człowiekiem, którego znam i nie muszę poznawać, od początku budować relacji wzajemnego zaufania bez wcześniejszej historii. Nie traciliśmy na to czasu. Jest „chemia”. Z Radkiem Kucharskim to trochę trwało, ale w pewnym momencie zbudowaliśmy zaufanie i w pewnym momencie funkcjonowało to dobrze, a potem przestało. Cieszę się z możliwości współpracy z Jackiem. O zmianie na stanowisku dyrektora dowiedziałem się od prezesa, jeszcze przed oficjalnym komunikatem. Z Jackiem sytuacja jest jasna i przejrzysta. Od razu powiedział mi, że możliwe jest zatrudnienie innego trenera, jeszcze przed końcem mojego kontraktu i zostanie mi to przekazane, nie będzie ukrywane. To mi wystarczy, tego oczekuję w tej współpracy i się nie zawiodę. Liczę na szczere i otwarte relacje.

Transfery też będą z panem konsultowane?

– Tak. Pod tym względem jestem mało wymagający, nie naciskam na konkretnych zawodników, nie dopytuję się... Bardziej jestem otwarty do rozmów o kandydatach. Dla mnie liczy się interes klubu, by wyszedł na tym jak najlepiej. A czasem najlepiej znaczy najtaniej. Tak wolę i dopóki aż zrozumiem, że to nie jest dobre podejście, będę funkcjonował w ten sposób. Ze względu na znajomość języka mocno zaangażowałem się tylko w jeden transfer – Filipa Mladenovicia z Lechii. I to wszystko. Wolałem zawsze wypowiedzieć swoje zdanie na temat kandydata. I tyle.

Czyim pomysłem był Patryk Sokołowski?

– Był pomysłem klubu, temat był już zdaje się przed objęciem pozycji dyrektora sportowego przez Jacka Zielińskiego, ale on go bardzo cenił, chciał go ściągnąć pracując dla Wigier Suwałki. I tak widzę swoją rolę – mogę powiedzieć, nie – on mi nie pasuje, lub gdy jest pełne poparcie dla pomysłu jak w tym przypadku to mówię, że to właściwy kierunek związany z Legią, Warszawą i odpowiednim ligowym poziomem. Będzie dla nas ważnym zawodnikiem. 

Mówił pan w mediach mocne słowa o prezesie Mioduskim i pewnie te relacje nie były w pewnym momencie super poprawne. Łatwo teraz funkcjonować mając ten bagaż, czy to, że jest Jacek Zieliński, sprawia, że pojawia się bufor i nie musi się pan martwić sprawami interpersonalnymi?

– Nie ma czegoś takiego, żebym miał uciekać przed prezesem. Mamy normalny kontakt – taki, jaki mieliśmy wcześniej, gdy byłem tutaj trenerem. Zawsze między nami była osoba, która na co dzień pełniła rolę łącznika. W tej chwili wygląda to bardzo podobnie. Zgodziłem się wrócić do klubu. Dałem przez to do zrozumienia, że jestem gotów na tę współpracę, bo inaczej byłoby to niemożliwe. Wydaje mi się, że ze strony prezesa jest podobnie, bo w przeciwnym razie tego telefonu by nie było.

Można to nazwać mocnymi słowami, ale wiem, że nigdy nikogo nie obraziłem. I nie powiedziałem nic takiego, żebym mógł się dziś wstydzić czy przepraszać.

Rozumiemy, że się pan nie wycofuje tylko idzie dalej?

– Słowa, które mówiłem, były oceną tego, co wydarzyło się podczas pierwszego okresu pracy z Legią. Teraz jest następny, który też kiedyś ocenimy. Zrobię wszystko, bym mógł spojrzeć na niego z dumą i poczuciem wykonania dobrej roboty. Wydaje mi się, że tylko ja oceniałem pozytywnie pierwszy okres pracy z Legią i byłem subiektywny. Ale nawet z dzisiejszej perspektywy wiemy, że tamto mistrzostwo sporo znaczyło i wcale nie było prosto je zdobyć.

Aleksandar Vuković  Dariusz Mioduski

A sprawa Emrelego? Wyobraża pan sobie, że jeszcze zagra w Legii? Sytuacja jest nieprzyjemna dla wszystkich – trochę jak z Paulo Sousą w polskiej kadrze. Poszło za daleko.

– Odpowiem pytaniem: wyobrażacie sobie, że Paulo Sousa wraca do trenowania polskiej kadry na marcowe baraże?

Czuje się pan oszukany?

– Nie mogę powiedzieć na jego temat niczego szczególnego. Rozmawialiśmy raz, nie wynikało z tego, że miałby nie wrócić w styczniu, bo źle się czuje w klubie i drużynie. Byłem zaskoczony decyzją, ale zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy każdą sytuację chcą wykorzystać dla własnych celów.

Nie chciał pan podjąć się roli mediatora i zadzwonić do niego?

– Wypowiedziałem się o nim bardzo pozytywnie, pochwaliłem i na tej rozmowie moja mediacja się skończyła. Wykonałem gest w stronę Luquinhasa, mianowałem go kapitanem, ale do niego też nie dzwoniłem i nie namawiałem do powrotu. Patrzyłem, jak on zareaguje.

Pan mu zaproponował funkcję kapitana, czy oznajmił, że nim będzie?

– Poinformowałem o swojej decyzji. Zupełnie przemyślanej, wiedząc jaki jest jej motyw. Tym gestem chciałem pokazać, jakie wartości szanujemy i cenimy w tym klubie, o jakich ludziach chcemy rozmawiać, a o których lepiej milczeć. Luquinhas był i jest bardzo ważnym zawodnikiem, zawsze zostawiał serce na boisku, zawsze grał na maksa, był przykładem oddania zespołowi na murawie, a teraz – jak się okazało – także poza nią. Pod wieloma względami ten chłopak jest przykładem bycia legionistą. Dla mnie facet, który mógł się zachować zupełnie inaczej i próbować wykorzystać tę sytuację, a jestem przekonany że był do tego namawiany ze wszystkich stron, bo korzyści dla niego samego byłyby duże, postąpił inaczej. To ktoś, kogo chcę uhonorować i drużyna rozumie to doskonale. Liderzy się nie zmieniają – to Arturowie Boruc i Jędrzejczyk, Mateusz Wieteska – oni „rządzili” i będą „rządzić” szatnią. Chcemy, byśmy jako drużyna i klub dostrzegli jego lojalność. Tak sobie poukładałem w głowie, że ani do Emrelego, ani do Luquinhasa nie zadzwonię. Poczekam i zobaczę, jak się zachowają, co zrobią. Dziś widzimy efekty.

Jak zareagował Luquinhas na informację, że będzie kapitanem?

– Był zaskoczony. Tłumaczył Inaki Astiz i, kiedy powiedziałem o co chodzi, Luqui otworzył szeroko oczy i spytał: „Ale, ja?”. Myślał, że źle zrozumiał albo coś umknęło w tłumaczeniu. Stwierdził, że w drużynie, w której są Boruc, Jędrzejczyk, których szanuje, nigdy by o tej funkcji nie pomyślał. Odpowiedziałem, że też jest szanowany przez wszystkich, chcemy tworzyć drużynę, a opaska to forma docenienia jego lojalności wobec drużyny i klubu. Urodzony kilka tysięcy kilometrów stąd, grający tu od ponad dwóch lat, a zachował się jak chłopak z Ursynowa czy Bródna.

Wybrał pan nietypowego kapitana, w szatni ważne jest posługiwanie się językiem polskim albo choć angielskim.

– Od słów bardziej liczą się czyny. Dziś możemy opowiadać różne bajki, ale przychodzi co do czego i każdy może ocenić, kto jest kim. Na podstawie przykładów Luquinhasa i Emrelego mogliśmy to dobrze sprawdzić. My w klubie, znając kontekst szerzej i wiedząc więcej, tym bardziej doceniamy, co zrobił Luquinhas, który nie mówi po polsku. To dobry duch tej drużyny. Jego inteligencja piłkarska jest na najwyższym poziomie. Wystarczy jedno hasło czy jedna odprawa wideo, na której zobaczy, czego wymagam od zawodnika na jego pozycji, i on to zrobi tak, jak tego oczekuję. Liczą się czyny, a nie słowa. To jeden z naszych najbardziej rozchwytywanych graczy, więc nie chciałem czekać z uhonorowaniem go w ten sposób.

Jak zareagowali dotychczasowi kapitanowie?

– Rozmawiałem z całą radą drużyny, wytłumaczyłem powody decyzji, swoją motywację – przyjęli to ze zrozumieniem.

Jak inne było to zgrupowanie ze względu na miejsce w tabeli?

– Trzeba żyć w zgodzie z tym, co dzieje się dookoła. Nasza sytuacja jest inna od rzeczywistości, w której można było sobie pozwolić na ciut luźniejsze podejście do tego, co robimy. To nie miałoby sensu. Świadomie i z powagą pracowaliśmy w Dubaju. W piątek zamknęliśmy obóz – z uśmiechem na twarzy mogę powiedzieć, że nie wiemy jak to miasto wygląda. Dopiero tego dnia po południu zawodnicy dostali wolne, by przed sobotnim wylotem do kraju spędzić czas dla siebie. Do tej pory nie było sensu i szans na leżakowanie, korzystanie z uroków plaż czy hotelu. Tym bardziej Dubaju. Dla mnie to zgrupowanie równie dobrze mogłoby się odbyć w Mrągowie i wtedy nikt nie miałby problemu z tym, że siedzi w hotelu i nie wychodzi. Piłkarzom nic nie przeszło koło nosa.

Patryk Sokołowski Aleksandar Vuković

Trenera Aleksandara Vukovicia wysłuchali: Marcin Szymczyk, Wojciech Dobrzyński, Piotr Kamieniecki, Roman Kołtoń, Sebastian Staszewski, Dominik Piechota, Robert Błoński, Paweł Gołaszewski i Marcin Szczepański.

Polecamy

Komentarze (333)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.