News: Ariel Borysiuk: Mogę teraz Legii dać wiecej niż wcześniej

Ariel Borysiuk: Mogę teraz Legii dać wiecej niż wcześniej

Marcin Szymczyk, Łukasz Pazuła

Źródło: Legia.Net

02.02.2016 10:30

(akt. 07.12.2018 17:24)

Jednym z nowych zawodników, jacy pojawili się zimą w Legii Warszawa, jest Ariel Borysiuk. Piłkarz na Malcie walczy o podstawową jedenastkę, w sparingu z Viktorią Pilzno zdobył ładną bramkę po strzale z dystansu. Jak zmienił się "Wizir" odkąd odszedł z Legii? - Jestem starszy i mądrzejszy. Córka za chwile skończy 4 lata, musiałem dorosnąć także poza boiskiem. Musiałem stać się świadomym ojcem i mężem. Udało się, chyba nikt na mnie nie narzeka - mówi w rozmowie z Legia.Net. Zapraszamy do lektury.

Sprawdźmy na początek twoją pamięć. Debiucik w Legii?


- Puchar Ekstraklasy z ŁKS-em Łódź, a w lidze w Grodzisku z Dyskobolią.


Dzięki temu jesteś trzecim najmłodszym debiutantem w historii klubu – miałeś trochę ponad 16 lat. Jak to wtedy wyglądało? Trema, noc nieprzespana przed meczem czy pełny luz?


- Byłem bardzo młodym zawodnikiem, był więc też stres. Mocno pomagał trener Jan Urban, który wprowadzał wielu młodych graczy do zespołu. Starał się oczyścić tak głowę, by zamiast stresu pojawił się luz, by głowa skupiała się tylko na piłce. Dzięki temu nawet gdy popełniłem błąd, jakoś bardzo się tym nie przejmowałem, nie przeżywałem tego jak życiowego niepowodzenia. Po prostu ze względu na wiek, krytyka mojej osoby była mniejsza. To były fajne czasy, a atmosfera sprzyjała wejściu do zespołu, mimo bardzo młodego wieku.


Pamiętasz ile tych meczów uzbierałeś w Legii w pierwszym sezonie?


- Nie mam pojęcia… około 15?


18 i w nich zobaczyłeś tylko 2 żółte kartki – najmniej w karierze.


- (śmiech). Pewnie dlatego, że grałem od połowy rundy. Faktycznie później był większy problem z tymi kartkami.


Ale czerwony kartonik w barwach Legii zobaczyłeś tylko raz.


- Pamiętam, to było z Jagiellonią w Białymstoku. W Polsce jeszcze tylko raz, w zeszłym sezonie zostałem tak ukarany. Poza tymi przypadkami, na szczęście nie było już takich sytuacji.


To co zapamiętałeś najbardziej z tego pierwszego okresu w Legii?


- Wiele było fajnych momentów – bramka na Odrze Wodzisław. Chyba do dziś pozostaję najmłodszym strzelcem bramki w historii Legii. Super sprawa. Tym bardziej, że trafiłem na 1:0, a wynik ustalił Aco Vuković. Na pewno dobrze wspominam wygrane w Pucharze Polski, najpierw z Wisłą Kraków w Bełchatowie 2008 rok, a później z Lechem Poznań w Bydgoszczy w 2011. Czułem się zawodnikiem, który dołożył cegiełkę do tych sukcesów. Brakuję mi w CV mistrzostwa Polski, ale wierzę, że niedługo uda mi się osiągnąć i ten tytuł. Pamiętam także awans z fazy grupowej Ligi Europy. Dzięki dobrej grze w tym turnieju, można było się pokazać szerszej publiczności. To były moje trzy najlepsze momenty w Legii.


Trener Urban dał ci szansę w dorosłym futbolu. Z perspektywy czasu, to jest szkoleniowiec, któremu najwięcej zawdzięczasz?


- Oczywiście. Wydaję mi się, że od każdego trenera staram się czerpać co najlepsze i wybierać najtrafniejsze wskazówki. Bardzo dużo nauczyłem się od trenera Urbana, ale także od Macieja Skorży, gdzie za jego kadencji odszedłem z Legii do Niemiec. Jednakże to ten pierwszy szkoleniowiec zobaczył młodego szesnastolatka w meczu Młodej Ekstraklasy, któremu dał  szansę. Wykazał się więc ogromną odwagą, ale jak widać opłacało się, ponieważ zadebiutowałem w pierwszym zespole, później grałem wiele lat przy Łazienkowskiej i moja kariera potoczyła się dalej.


Poza rodzicami i rodziną to jest jeszcze jedna osoba, która w ciebie mocno wierzyła. Mowa oczywiście o Aleksandrze Vukoviciu.


- Tak myślałem, że dążysz do jego osoby. „Vuko” rzeczywiście wziął mnie pod swojego skrzydło praktycznie od samego mojego początku. Zaprzyjaźniliśmy się i na pewno dużo mu zawdzięczam. Sporo mi pomógł, ponieważ nie jest łatwo młodemu zawodnikowi wkomponować się w szatnie takich piłkarzy jakich posiadała Legia. To było bardzo fajne doświadczenie. Jestem szczęśliwy, że tak wszystko się potoczyło. Mimo iż później nie występowaliśmy w jednej drużynie, utrzymywaliśmy ze sobą kontakt mniejszy bądź większy. Teraz współpracujemy ze sobą w trochę innej roli niż poprzednio, ale tak to się potoczyło.


Jak rozmawialiśmy z „Vuko” o tobie, to w jego ocenie, twoje odejście z Legii, w danym momencie nie było najlepszym posunięciem w karierze. Zgodzisz się z nim?


- Czasu nie zawrócę. To niczego nie zmieni, czy ja powiem, że to był zły moment na odejście bądź wybrałem nieodpowiedni kierunek. Taką decyzję podjąłem. Dostałem ofertę z dwóch klubów. Marzyłem zawsze o Bundeslidze i nie ukrywam, chciałem spróbować swoich sił. Nie wiem, co by się stało, gdybym został w Legii albo poszedł do Brugii. Wybrałem tak, a nie inaczej i trzeba żyć dalej.


Czyli wizja gry w Bundeslidze, która wówczas była na fali wznoszącej, skłoniła cię, byś wybrał ofertę z Niemiec, a nie z Belgii?


- Na pewno w dużym stopniu. Jak wszyscy wiedzą, byłem już po testach medycznych w Belgii, ale gdzieś z tyłu głowy miałem cały czas Bundesligę. Kaiserslautern wciąż było w grze i zdecydowałem się w końcu wybrać Niemcy. Przeczytałem gdzieś, że nie poszedłem do Brugii, ponieważ nie podobał mi się stadion tego klubu. To absolutnie nie jest prawda.


W pewnym momencie przechodził Artur Jędrzejczyk, który próbował rozśmieszyć Ariela. „Wizir” początkowo trzymał się dzielnie, ale w końcu nie wytrzymał.


– Powracając do tematu. Liga niemiecka zawsze była jakimś moim marzeniem, dlatego wybrałem ten kierunek.


Gra w Niemczech była dla ciebie szkołą życia?


- Tak, zostałem od razu wrzucony na głęboką wodę. Pamiętam, ze przyjechałem bodajże we wtorek, a w niedzielę grałem już pierwszy mecz ligowy. Kaiserslautern było już po dwóch kolejkach, a ja trafiłem do Niemiec prosto z okresu przygotowawczego. Widziałem, że ludzie we mnie wierzą, nie ściągnęli mnie po to, żebym obserwował wszystko z trybun, tylko od razu chcieli, abym wszedł do gry. Chciałem pokazać się z jak najlepszej strony i pewnie dlatego mój debiut nie wypadł zbyt okazale, ponieważ otrzymałem czerwoną kartkę jako konsekwencja dwóch żółtych. Szkoda, bo kolejne spotkanie odbyło się na Allianz Arenie z Bayernem, a ja nie mogłem wystąpić w tym starciu. Później regularnie pojawiałem się na murawie, mimo że spadliśmy z Bundesligi, ja zawsze będę pamiętał te chwile.


W Niemczech uzbierałeś trochę kartek. Z czego to wynika? W Polsce sędziowie pozwalali na ostrzejszą grę?


- Może powiem jak jest obecnie. Kiedy wróciłem do polskiej ligi, do Lechii Gdańsk, praktycznie za każdy mój pierwszy faul w meczu dostawałem kartkę. Dlatego wydaję mi się, iż sędziowie chcą iść na łatwiznę, wiedzą jaki mam styl gry. Nie starają się mnie utemperować rozmową, tylko od razu wpisują do protokołu meczowego. Trochę mnie to dziwi, ale trudno. W Bundeslidze zaś wiadomo, arbitrzy pilnowali zdrowia zawodników. Przykładowo gdy graliśmy z Schalke i kryłem Raula, to moje przewinienie na nim od razu skutkowało tym, że zostawałem upomniany „żółtkiem”. Jednak nie ma chyba większej różni w tej kwestii między Polską a Niemcami.


To czego ci zabrakło w Niemczech, aby zadomowić się tam na stałe? Szczęścia? Trochę lepszego klubu?


- Myślę, że wszystkiego po części. Po spadku grałem cały sezon. Zajęliśmy trzecie miejsce w 2. Bundeslidze i odpadliśmy w barażu z Hoffenheim. Nie wiadomo jakby się mój los potoczył, gdybyśmy wrócili do najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech. Później w mojej drużynie zmienił się trener, który zaczął stawiać na zawodników w jego ocenie lepszych ode mnie. Musiałem szukać szczęścia gdzie indziej. Taki właśnie jest sport. Jeden szkoleniowiec na ciebie stawia, u drugiego nie pasujesz do koncepcji i trzeba rozglądać się za nowym klubem i tak właśnie było w moim przypadku.


Jak cię słucham, to wydaję mi się, że całościowo przygodę w Niemczech oceniasz pozytywnie. Cieszysz się, iż grałeś w jednej z najlepszych lig w Europie.


- Dokładnie. Nie mogę narzekać, czy mówić jakieś złe rzeczy na Niemcy, bo spotkałem się ze wspaniałymi ludźmi, którzy mi zaufali. Pierwsze półtora roku wspominam bardzo dobrze, ponieważ grałem regularnie i trafiłem wtedy do reprezentacji Polski u selekcjonera Waldemara Fornalika. Niestety, następne pół roku zamazało lekko ten obraz i musiałem szukać nowych rozwiązań.


A do treningów  w Niemczech musiałeś się przystosowywać? Była o wiele większa intensywność, czy zauważyłeś większego przeskoku? Na przykład Krystian Bielik po zmienieniu ligi mówiŁ, że potrzebowaŁ chwilę czasu, aby przestawić się na cięższą pracę.


- Tak jak wspomniałem, doleciałem do Kaiserslautern po pierwszym obozie przygotowawczym, kiedy nie byłem jeszcze w odpowiednim rytmie meczowym. Nie byłem wtedy gotowy do spotkań ligowych. To mi się rzuciło w oczy, że oni byli już w trakcie sezonu, a ja dopiero dochodziłem do formy. Później z biegiem czasu dorównałem drużynie w przygotowaniu fizycznym. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale udało się.

Następna historia i epizod w twoim życiu to Wołga. Skąd ten pomysł wyjazdu do Rosji i jak go oceniasz z perspektywy czasu?


- To akurat był błąd i tak to oceniam. Mogłem poszukać szczęścia gdzie indziej, wrócić do Polski. Zdecydowałem się na Wołgę, bo chciałem spróbować swoich sił w nowej lidze, która miała całkiem ciekawy poziom. Plany były takie, że pogram tam pół roku i wszystko wróci na właściwe tory, że być może zostanę na dłużej za naszą wschodnią granicą. Rzeczywistość okazała się jednak inna, był to koszmarny błąd, wystąpiłem w zaledwie czterech spotkaniach. Rozgrywki były ciekawe, ale ja wielu okazji do gry nie miałem. To był dramatyczny rok dla mnie – cały, od początku do końca. Najpierw straciłem pół roku w Niemczech, później w Rosji. Trzeba było usiąść i pomyśleć co dalej, jaki obrać kierunek i co trzeba w życiu zmienić, aby to miało sens. Pojawiła się propozycja powrotu do Polski, skorzystałem i to był już dobry wybór.


W Lechii Gdańsk stopniowo się odbudowywałeś, aż w końcu zostałeś liderem zespołu i najlepszym graczem drużyny.


- Początki nie były lekkie, razem ze mną dołączyło do drużyny chyba 20 innych piłkarzy w jednym okienku transferowym. Działo się (śmiech). Praktycznie codziennie ktoś nowy wchodził do szatni. Takie jednak były plany zarządu i my musieliśmy radzić sobie z taką sytuacją. Pierwsze pół roku było średnie. Grałem regularnie, ale Lechia jako całość zawodziła. Przyszedł w końcu trener Jerzy Brzęczek i zaczął wszystko układać. Odbył ze mną rozmowę i zapowiedział, że jednym z jego celów jest to, bym wrócił do najwyższej formy, wrócił do reprezentacji Polski. I to się udało, ostatnie sześć miesięcy to niezła dyspozycja. Dzięki Lechii się odbudowałem i moje nazwisko znaczy więcej na tej piłkarskiej mapie.


To był twój gdański cel, dokładnie to chciałeś w Lechii osiągnąć?


- Miałem dużo do udowodnienia, przede wszystkim sobie. Chciałem pokazać, że stać mnie na grę na wysokim poziomie, na awans do reprezentacji Polski i na dowodzenie drużyną. Myślę, że to się udało zrobić. Wdrapywałem się powoli po drabinie, aż w końcu sięgnąłem poprzeczki, która początkowo była zawieszona dość wysoko. To wszystko zaowocowało transferem do Legii.


Wracasz do Legii, którą zawsze miałeś w sercu. Długo się zastanawiałeś?


- Nie! Pierwsze zainteresowanie pojawiło się przed świętami Bożego Narodzenia. Wszystko się szybko potoczyło, a ja gdy tylko dowiedziałem się, że jest taki temat, to od razu byłem na tak. Całe szczęście, że wszystko się szybko potoczyło i zakończyło dla mnie szczęśliwie. Już 11 stycznia podpisałem kontrakt z Legią, wszystko poszło sprawnie.


Dużo się w Legii zmieniło?


- Dużo. Gdy przyjeżdżałem do Warszawy z Lechią, nie widziałem tak bardzo klubu od wewnątrz, byłem tylko w szatni i na boisku. Podczas testów medycznych miałem okazję pozwiedzać pomieszczenia klubowe, stadion. Wszystko robi wrażenie, poszło do przodu. Nowy jest też cały sztab szkoleniowo – medyczny. Piłkarzy w szatni od mojego czasu zostało tylko sześciu. Można wiec powiedzieć, że uczę się tej Legii na nowo.


Uczysz się na nowo, ale ten nauce nie towarzyszy już presja bo czujesz się jak stary wyjadacz?


- Obaw żadnych nie ma, najwyżej pojawia się podekscytowanie – to w końcu nowa drużyna. To mój klub, w którym grałem wiele lat, ale zespół jest nowy. Niektórych chłopaków znam z reprezentacji, innych pamiętam jeszcze z boisk przy Łazienkowskiej. Ale wielu też nie znam, poznaję na treningach na co kogo stać. Orientuję się co mogę dać drużynie. Jest więc ekscytacja i czas na ciężką pracę. Mam jednak wrażenie, że powoli wszystko zmierza w kierunku, jaki sobie wyobrażam.


W jednym ze starych wywiadów powiedziałeś, że w przyszłości chciałbyś zostać kapitanem Legii. Wróciłeś aby te słowa wypełnić?


- Młody człowiek różne rzeczy mówi. Z pewnością bycie kapitanem Legii to wielki zaszczyt i duma. Takie uczucia pewnie towarzyszą każdemu, kto zakładał opaskę w Warszawie. Nie wiem co będzie za rok, dwa czy trzy. Zobaczymy jak to się potoczy. Teraz żadnych deklaracji w tej kwestii składał nie będę.


Zmieniła się Legia, a jak przez te lata zmienił się Ariel Borysiuk? Jako piłkarz i jako człowiek?


- Jako zawodnik mam w nogach więcej spotkań czyli jestem bardziej doświadczonym zawodnikiem. Zasmakowałem gry poza granicami kraju. Czas szybko leci – pamiętam jak debiutowałem w Legii, a za chwilę będę miał 25. urodziny. Czas płynie, ale dzięki temu co się wydarzyło mogę dać Legii zdecydowanie więcej, niż dawałem wcześniej. Jako człowiek też jestem starszy i mądrzejszy. Córka za chwile skończy 4 lata, musiałem dorosnąć także poza boiskiem. Musiałem stać się świadomym ojcem i mężem. Udało się, chyba nikt na mnie nie narzeka.


Za tobą pierwszy obóz i połowa drugiego. Ciężko było? Przyjechałeś i od razu trafiłeś na najcięższy z możliwych treningów.


- Oj tak (śmiech). Szybko musiałem się ogarnąć. Po przylocie od razu trafiłem na mega wyczerpujące zajęcia. Było mocno, ale tak trzeba pracować. Szczególnie, gdy do pierwszego spotkania pozostaje sporo czasu. Trener nakreślił wszystkim swój plan i trzeba to realizować. Wszyscy wierzymy, że przyniesie to odpowiednie rezultaty.


Co obiecujesz sobie po najbliższym pół roku? Z czego byłbyś zadowolony?


- Chciałbym sobie przede wszystkim wywalczyć miejsce w składzie. Każdy z nas trenuje po to, aby grać. Jak to mi się uda, to w drugiej kolejności chciałbym świętować to, o czym wszyscy marzą. Chcę w końcu zdobyć tytuł mistrza Polski z Legią i cieszyć się z tego sukcesu na Starówce. Powalczyć trzeba o dublet, bo jest przecież szansa na Puchar Polski. To byłaby fajna sprawa na 100-lecie klubu.


A po wygranym tytule, może być jeszcze ta wisienka na torcie czyli Euro 2016. Myślisz czasem o tym?


- Każdy z piłkarzy, który jest w szerokiej kadrze selekcjonera Adama Nawałki, myśli o turnieju. Ale krok po kroku, najpierw Legia, wywalczenie miejsca w składzie, zdobycie trofeów, a potem zobaczymy co się wydarzy. By ten sen się ziścił, muszę w Warszawie pokazać się z jeszcze lepszej strony, niż przez ostatnie pół roku w Gdańsku. Może wtedy będzie szansa na wyjazd na Euro. Ja na razie w tej reprezentacji byłem bardziej widzem niż piłkarzem. Ale cieszę się, że selekcjoner mnie dostrzegł i mi zaufał powołując mnie do kadry. Tym bardziej, że na mojej pozycji jest z kogo wybierać, konkurencja jest imponująca.

Polecamy

Komentarze (21)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.