Artur Jędrzejczyk: To była samonakręcająca się katastrofa

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

02.08.2022 12:20

(akt. 04.08.2022 14:40)

- W tym okresie nie poradziłby sobie z nami nikt. Nie było czasu na analizę, rozmowę, trening. Wracaliśmy z meczu i zaraz trzeba się było pakować na następny. W tamtym okresie nawet Mourinho jakby przyszedł i nie wiem jak nas pompował, to by sobie nie poradził. Doszło do momentu gdy cała Polska tym żyła, legijna społeczność miała dość i chciała powrotu do normalności, a pozostała część kraju dopingowała rywali i życzyła nam kolejnych porażek, spadku z ligi - wspomina Artur Jędrzejczyk. Z "Jędzą" wspominaliśmy poprzedni sezon, ale rozmawialiśmy też o bieżącym.

Poprzedni sezon

- To był poj… czas. Początek był naprawdę fajny, budujący. Awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Europy, już same eliminacje były dla nas świetną przygodą i pięknym okresem. W lidze poza wpadką w Radomiu były wygrane z Wisłą Płock i Wartą Poznań. Polecieliśmy do Moskwy, nikt nie dawał nam szans, a wygraliśmy na tak trudnym i gorącym terenie. Potem u siebie Leicester i znów wygrana – wydawało się, że to będzie najlepszy sezon klubu od lat. Mieliśmy sześć punktów w Lidze Europy po dwóch meczach, jeszcze jedno zwycięstwo lub dwa remisy i mielibyśmy zagwarantowany awans. Walczyliśmy o ten punkt z Napoli – na wyjeździe długo utrzymywał się remis, ale dostaliśmy po głowie. U siebie też remisowaliśmy do przerwy, ale po zmienia stron znów straciliśmy gole. I coś się załamało, tak w rozgrywkach europejskich jak i ligowych. Szkoda, bo nawet dalsza gra w Lidze Konferencji to byłoby coś. Mieliśmy po dwóch meczach sześć punktów i już witaliśmy się z kolejną fazą, a skończyliśmy na ostatnim miejscu. Im dłużej wszystko trwało, to w głowach pojawiała się myśl – dobra, puchary to puchary, ale trzeba ratować co się da w ekstraklasie. Niestety na obu frontach nie układało się tak, jakbyśmy tego chcieli. Z każdym kolejnym tygodniem traciliśmy siły – fizyczne i przede wszystkim psychiczne. Mobilizowałeś się, jechałeś na mecz, zasuwałeś ile mogłeś, przegrywałeś i wracałeś by za trzy dni znów podjąć wyzwanie i znów się nie udawało. To była jak samonakręcająca się katastrofa. To zupełnie coś nowego, coś co nie miało się prawa przytrafić w takim klubie jak Legia. Nigdy sobie czegoś podobnego nawet nie wyobrażałem. Gdy wygrywasz mecze, to cię buduje, mental rośnie, a gdy tu jest w porządku, to można więcej i więcej. Ale gdy przegrywasz dwa, trzy razy w tygodniu, robisz wszystko by tak nie było, a i tak jest źle, to wszystko pada. I tak padło w nas. Czasem gra wyglądała dobrze, ale wystarczył jeden błąd i wszystko się sypało – w naszych głowach i na boisku.

- Liga Europy to był dla nas bonus, taki plus do codzienności. Mogliśmy zagrać fajne mecze, dla siebie, dla kibiców, pokazać się i zmierzyć z renomowanymi przeciwnikami. Każdy po to trenuje i gra, aby wystąpić w takim meczu. To miało nas budować, a z niezrozumiałych przyczyn stało się odwrotnie. Pamiętam, że były plany by nieco zmienić priorytety, by w Napoli od pierwszej minuty zagrał Kacper Kostorz. Czasem takie rzeczy wypalają – pamiętamy przecież Kacpra Skibickiego czy Macieja Rosołka, jak strzelali gole Lechowi Poznań. Tak się jednak nie stało, „Kosti” usiadł na ławce. Nigdy nie dowiemy się co by było gdyby. Może strzeliłby dwa gole i został bohaterem, a może spaliłby się psychicznie. To jedna z wielu historii, które do dziś siedzą w głowie.

- Czy późną jesienią oraz wiosną było ciężko idąc ulicami miasta? Mam wielu znajomych, ludzie w Warszawie interesują się Legią i gdy mnie spotykali, to raczej pytali co się dzieje, co tą Legią, gdzie to zmierza, czy się utrzymamy w lidze? Wcześniej z widomych powodów takich rozmów nie było. A teraz zagadywano wszędzie – na Wilanowie gdzie mieszkam, na spacerze w parku czy w sklepie gdy wyszedłem po zakupy. Zdarzały się też szpilki, widać było, że ludzie się po prostu wk… cała sytuacją. Mieli do tego prawo, chodzą na Legię i ją oglądają od lat, płacą za bilety, karnety i inaczej sobie ten okres wyobrażali. Mnie też gdybyś rok temu czy kilka lat temu powiedział, że będziemy się z Legią bronić przed spadkiem, to zaśmiałbym się w oczy. Przecież od sezonu 1991/92 zespół cały czas był czołówce, były europejskie puchary, a przez ostatnie dziesięć lat zdobyliśmy siedem mistrzostw Polski!

Jeden sezon, trzech trenerów

- Po tym jak zwolniony został Czesław Michniewicz, trenerem został Marek Gołębiewski. Było ciężko i jemu i nam. Jako młody trener dostał propozycję pracy z pierwszym zespołem, była to dla niego szansa. Myślę, że niemal wszyscy szkoleniowcy na jego miejscu podnieśli by rękawicę. Jeśli trenuje się drugi zespół, można przejść wyżej a twoje nazwisko może stać się rozpoznawalne, to czemu z tego nie skorzystać?! Przecież gdybyśmy wygrali 3-4 mecze z rzędu, to każdy by mówił o świetnej decyzji, nosie trenerskim i kto wie czy nie podpisano by z nim długiego kontraktu. A nawet gdyby do tego nie doszło, to miałby otwarte drzwi do innych klubów w ekstraklasie. Postanowił zaryzykować. Postawiono na młodego człowieka w momencie, w którym bardzo ciężko mieliby ludzie z wieloletnim doświadczeniem. Uważam się za człowieka z dość silną psychiką, a mnie też mocno siedziało w głowie, że porażka goni porażkę i nie możemy wygrać. Nawet jak mecz wyglądał nieźle, jak z Górnikiem w Zabrzu, to dostawaliśmy gola w ostatniej minucie. Na 15 meczów rozegranych mieliśmy dziewięć porażek, punktów jak na lekarstwo. A zdarzało się kilka sezonów temu, że w jednym miesiącu na pięć meczów mieliśmy cztery wygrane. Wracając do trenera – jemu było ciężko, nie miał czasu zapoznać się z problemami, bo dwa dni po tym jak przyszedł do nas graliśmy już mecz.

- Graliśmy mecz za meczem, myślałem o tym tylko by jakiś w końcu wygrać, że to nas zbuduje i wygramy drugi, ale nic takiego się nie działo. Trener miał swoje pomysły, ale wszystko zależało od nas, bo to my wychodziliśmy na boisko, a w głowach mieliśmy coraz większy mętlik. I jestem przekonany, że w tym okresie z nami nie poradziłby sobie nikt. Nie było czasu na analizę, rozmowę, trening. Wracaliśmy z meczu i zaraz trzeba się było pakować na następny. W tamtym okresie nawet Mourinho jakby przyszedł i nie wiem jak nas pompował, to by sobie nie poradził. Doszło do momentu gdy cała Polska tym żyła, legijna społeczność miała dość i chciała powrotu do normalności, a pozostała część kraju dopingowała rywalom i życzyła nam kolejnych porażek, spadku z ligi. Trener Gołębiewski zaryzykował, nie poradził sobie, ale nie znam nikogo, kto by sobie w tamtym okresie poradził, trudno było cokolwiek zrobić, na nic nie było czasu. Byliśmy w pewnym momencie na ostatnim miejscu w lidze, leżeliśmy i nie mieliśmy jak się podnieść.

- Teraz ludzie piszą po fakcie, że przyszedł Vuković i nic nie zrobił, bo utrzymać w lidze Legię to każdy by utrzymał. I chyba nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, w jak trudnej sytuacji byliśmy. Każdy wokół chciał nas dobić i się z nas wyśmiewać, każdy chciał podłożyć nogę, wszędzie czekały na nas pułapki, a by nie umieliśmy się przed tym obronić. Na szczęście Vuko znał Legię, jej specyfikę, znał część problemów i dużą część zawodników, nasze umiejętności i możliwości. Wiedział co musi zrobić, choć wiele kwestii pewnie i jego zaskoczyła. Jakoś trafił do nas i potrafił wydobyć z nas to, co najlepsze. Ale nie wiem czy byłoby to możliwe, gdyby nie przerwa zimowa, gdybyśmy dalej grali mecz za meczem. Zresztą nawet po obozie zdarzyła nam się przegrana z Wartą, remis z Bruk-Betem i wtedy znów wróciły demony, widmo spadku każdemu zajrzało w oczy, to były dla nas bardzo ważne mecze w kontekście walki o utrzymanie, z bezpośrednimi rywalami. Skoro z nimi w dwóch meczach zdobyliśmy punkt, to każdy się zastanawiał co będzie w meczach z drużynami z górnej połówki w tabeli. Ale Vuko to poukładał i wszystko pomalutku ruszyło do przodu. Był moment, że naprawdę fajnie to wyglądało, gra się układała, zdobywaliśmy punkty. Gdybyśmy grali tak przez cały sezon, to pewnie powalczylibyśmy o mistrzostwo Polski…

Imprezowanie, picie - było czy nie?

- Z czasem każdy szukał przyczyn tam, gdzie ich nie było. Media dolewały oliwy do ognia, pojawiać zaczęły się zdjęcia, że ktoś był knajpie. Takie sytuacje mogły spowodować jeszcze większy zamęt w naszych głowach, które i tak były w fatalnym stanie. Jestem przekonany, że każdy w drużynie wiedział, że w tej sytuacji nie można było sobie pozwolić na nocne chodzenie od klubu do klubu. Tak mógł pomyśleć tylko kompletny głupek, ktoś oderwany od rzeczywistości. Oczywiście by głowa nieco ochłonęła, były próby wyjścia z rodziną czy znajomymi do restauracji na obiad czy kolację, by choć na chwilę się od tego oderwać. Ale to normalne, natomiast przesiadywanie do rana klubach? Myślę, że każdy z nas ma jakieś minimum przyzwoitości i instynktu samozachowawczego. Ja byłem w szatni i gdyby takie rzeczy się działy nagminnie, gdyby ktoś przekroczył granice, to bym o tym wiedział. Ale wydaje mi się, że tak nie było. Po przegranych myślami czasem był ktoś gdzie indziej, ale nie było takich sytuacji, by trzeba było kogoś postawić do pionu. Na treningu, na boisku dochodziło czasem do spin, bo ktoś komuś nie podał, czy stracił głupio piłkę, ale to jest normalne. Za chwilę te same osoby wchodziły do szatni, przybijały piątkę i zapominały o temacie. W szatni jest trzydzieści charakterów, każdy ma inny i każdy musi nad sobą panować. Jeśli ktoś mówił o jakimś problemie, to starałem się rozmawiać, pomagać. Ale jeśli ktoś coś ukrywał, to przecież nie będę każdemu zaglądał do pokoju i wypytywał.

Kontakty z kibicami

- Kończąc temat poprzedniego sezonu – był moment, że krytykowali nas wszyscy, zasłużenie – wyniki były dramatycze. Ale nie miałem problemu z tym by podejść do kibiców po porażce, do trybun i porozmawiać z nimi, wysłuchać i odnieść się do tego. Nie boję się konfrontacji z kibicami – gdybym się bał, to bym nie podchodził. Kibice byli sfrustrowani i ja ich rozumiem. Pamiętam ten klimat, sam chodziłem na mecze Iglopolu Dębica będąc młodym chłopakiem, kibicowałem i wiem jak reagowałem na serię niepowodzeń. Większy problem miałem z tym, że podchodząc do kibiców nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Sam czułem, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałem co. Słyszałem pytania w stylu - czego nam brakuje, jak można nam pomóc, czy mamy jakieś problemy? Ale nie znałem na nie odpowiedzi. Wiedziałem, że nie ma problemów z atmosferą w szatni – jakby i to było nie tak, to już byłaby kaplica. Jeden by się obraził, drugi nie chciał grać itd. Chciałem kibicom wyjaśnić sytuacje jednocześnie broniąc zespół, ale nie potrafiłem. Najważniejsze, że w tych rozmowach jest wzajemny szacunek. Nie mam i nie będę miał problemu z tym, by po porażce podejść do kibiców. Nawet jeśli ktoś mnie obraża, to jeśli na to zasłużyłem swoją postawą, to w porządku. Krytyka czasem jest wyrażana w emocjach, to nie jest kłopot. Kibice nasze niepowodzenia przeżywają i rozmowa w takich sytuacjach jest ważna, mają prawo wiedzieć co się dzieje, dlaczego wyniki są poniżej oczekiwań. A przecież sytuacja była wyjątkowa, tylu porażek nie było wcześniej w całej stuletniej historii klubu. Nie ma wiec co się dziwić, że pojawiała się złość, ironia czy szydera w okrzykach z trybun. Musi być między zawodnikami a kibicami nić porozumienia, miejsce na rozmowę, wzajemny szacunek. Żyjemy w pewnej zależności od siebie – my chcemy mieć świetnych kibiców, a kibice chcą mieć wygrywających piłkarzy. Skoro kibice robią TOP oprawy, to nie ma się co dziwić, że od nas też wymagają wysokiego poziomu. Poza tym spójrzmy na to od strony kibica, który jest na każdym meczu, wydaje pieniądze na bilety, na szalik, jeździ na wyjazdy, poświęca cześć życia klubowi, a otrzymuje w zamian ósmą porażkę z rzędu i przedostatnie miejsce w tabeli. Rozumiem więc kibiców i mogę obiecać, że w tym sezonie będzie lepiej.

Reprezentacja Polski

- Bardzo dobrze wspominam okres pracy z trenerem Czesławem Michniewiczem. Gdy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski cały czas mi powtarzał, że powinienem grać w reprezentacji Polski. Gdy został selekcjonerem nie mógł mnie powołać. Najpierw rehabilitowałem się po złamaniu obojczyka, a później miałem pęknięte żebra pod koniec sezonu. Ale trener mnie zna, raczej się na mnie nigdy nie zawiódł więc wciąż jest szansa by na mundial się załapać. Wszystko będzie zależało od tego, czy będę zdrowy i czy będę w odpowiedniej dyspozycji. Mam swoje lata, ale przecież nie tylko ja. Glik też ma swoje lata, a w kadrze wciąż jest najlepszy na swojej pozycji. Dlatego nie skreślam samego siebie. Tym bardziej, że trener ze mną pracował i zna moje atuty i wady, wie jaki jestem i czy pasuję charakterem. Zobaczymy jak będzie. Jak mi się z selekcjonerem współpracowało? Dobrze, ale czy ja miałem z jakimś trenerem problemy? Nie miałem z nikim żadnej spiny, nawet z Ricardo Sa Pinto. Zasuwaliśmy gdy był trenerem straszliwie. Gdy w pierwszym meczu na wiosnę strzeliłem gole zasalutowałem, zameldowałem wykonanie zadania.

Dyrektorzy sportowi

- Jeśli już w całej swojej przygodzie z Legią miewałem z kimś problemy, to z dyrektorem sportowym. Nie miałem na przykład problemu z trenerami Jozakiem czy Klafuriciem. Miałem z jednym i drugim szkoleniowcem normalny kontrakt, często rozmawialiśmy. Wychodzę z założenia, że trener jest szefem i co powie, to należy wykonać. Nawet jeśli wewnętrznie się z trenerem nie zgadzam, to nie wchodzę z nim w polemikę. Natomiast problem ze mną miał dyrektor Kepcija. Co dwa dni chciał ze mną rozmawiać, o tym że zmieni się system gry, przyjdzie Wieteska i mnie w tym systemie gry nie widzi, że do niego nie pasuję i nie będę grał. Gdybym usłyszał od trenera, że nie widzi dla mnie miejsca w zespole, to bym podał rękę, podziękował za współpracę i poszedł w swoją stronę. Jeśli szef by uznał, że jestem gorszy na boisku od innych, to nie miałbym prawa z tym polemizować. Ale trener nic o tym nie mówił. Słyszałem to od dyrektora sportowego. Nie przejmowałem się więc tym, że nie mieszczę się w jego planach. Choć było blisko odejścia, byłem odstawiony, biegałem sobie na boku zamiast trenować z kolegami, nie mogłem grać w meczach, choć były eliminacje Ligi Mistrzów i brakowało obrońców. Nie byłem jednak zgłoszony do rozgrywek i trener nie mógł ze mnie skorzystać. A koniec końców był taki, że trzy miesiące później to ja żegnałem Kepciję. Zmienił się trener, został nim Vuković i nie mógł mnie dalej wystawiać na boisku. Mogłem zgłosić wtedy uraz i odpuścić…, ale dalej robiłem swoje, zasuwałem. W końcu Vuko załatwił spotkanie z prezesem, pogadaliśmy i dzięki niemu wróciłem do gry. Szybko się dogadaliśmy, po powrocie zdobyłem dwie bramki i wybrano mnie kapitanem zespołu. Nagle okazało się, że mogłem grać i jeszcze zostałem doceniony. W trzy tygodnie od zawodnika odpalonego doszedłem do kapitana – zwariowany i nieprzewidywalny okres. Jak widać można było się dogadać, podać sobie ręce. Szkoda, że nie doszło do tego szybciej, może inaczej potoczyłaby się nasza gra w pucharach.

- Ile razy usłyszałem, że nie nadaję się do piłki? Od żadnego z trenerów – od dzieciaka do dziś, nigdy takich słów nie usłyszałem. Pamiętam fajną sytuację, gdy przychodziłem do Legii w 2006 roku, zostałem wypożyczony do GKS Jastrzębie, Dolcanu Ząbki i wróciłem do klubu. Miałem wtedy rozmowę z trenerem Urbanem – bardzo dobrze go wspominam, wiele mu zawdzięczam, miał ze wszystkimi super kontakt, był szczerym i dobrym człowiekiem. I wtedy powiedział mi nie tyle, że się nie nadaję, że będę miał ciężko o grę, że powinienem iść na wypożyczenie do I ligi, ograć się, zdobyć kolejne doświadczenia i jak wrócę to dostaniesz szanse. Nie ściemniał, mówił prosto z mostu i nie obiecywał tego, co potem okazałoby się nierealne. Poszedłem na wypożyczenie, a jak wróciłem grałem u trenera przez dwa sezony. Bardzo sobie takie postępowanie ceniłem – wolałem usłyszeć idź gdzieś indziej, niż zostań z nami, zobaczymy jak będzie, a później nie zagrałbym nawet minuty. Ale bym się nie nadawał do piłki, to nikt mi tak nigdy nie powiedział. Może ktoś na mieście, po jakichś porażkach.

- Potem dyrektorem sportowym był Radek Kucharski – bardzo dobry człowiek, ściągnął do klubu wielu wartościowych piłkarzy. I od tej strony nie było problemu, kłopotem była komunikacja, czasem jej po prostu brakowało. A ta komunikacja na linii zespół – dyrektor sportowy jest bardzo ważna. Co mogę powiedzieć. To jest jak w wielu innych kwestiach. To że ktoś jest dobrym człowiekiem, nie znaczy że będzie dobrym piłkarzem, i tak samo tutaj dobry i uczciwy człowiek nie musi być idealnym dyrektorem sportowym.

Nowy sezon, nowy trener, nowe wyzwania

- Wydaje mi się, że stać nas na walkę o mistrzostwo Polski. W rundzie wiosennej pokazaliśmy, że stać nas na to by regularnie punktować. Pewnie gdyby nie urazy, powalczylibyśmy o więcej. Odeszli od nas po sezonie Hołownia, Pekhart, już w trakcie sezonu odszedł Wieteska. Został Wszołek, przyszli Hładun, Augustyniak, Pich, Baku i Kramer. Wiosna wyglądała dużo lepiej niż jesień, a teraz skład osobowo mamy mocniejszy, pozycje są lepiej obsadzona, a kadra lepiej zbilansowana. Pewnie ktoś jeszcze do nas dojdzie, tak mi się przynajmniej wydaje. I jeszcze dochodzą takie aspekty, jak to, że większość będzie miała w głowie poprzedni sezon i zrobi wszystko aby sytuacja się nie powtórzyła. Będziemy mieć też razem ze sztabem więcej czasu na pracę, na wypracowanie poszczególnych elementów. Mamy szansę, mamy piłkarzy by znów wrócić na swoje miejsce. Głęboko w to wierzę i chyba źle by to o mnie świadczyło, gdybym w to nie wierzył. Legia co roku powinna walczyć o mistrzostwo i zwykle po nie sięgać. Wiem, że początek może być trudny, ale wszystkim nam zależy by dobrze zacząć. Czas wszystko zweryfikuje, ale jestem dobrej myśli. Demony odfrunęły i nie powinny wrócić.

- Mamy nowego trenera, Kostę Runjaicia, który wprowadza zmiany – przede wszystkim w organizacji gry. Ćwiczone są różne ustawienia, pewnie będziemy je zmieniać w zależności od rywala, ale tym wiodącym jest to z jednym defensywnym pomocnikiem. Mamy dużo taktyki, wymienność pozycji, wiele zajęć z piłkami – wszystko na sporej intensywności. Uczymy się tego, co trener chce grać, jego filozofii gry i realizacji założeń. Trener zna nasze możliwości i umiejętności, kilka lat jest już w polskiej lidze.

- Czy przenoszę się na stare lata na prawą obronę? Nie wiem, jestem wszędobylski (śmiech). Na to wygląda, ale to wszystko może się przecież zmieniać. Chciałbym jeden mecz kiedyś zagrać w ataku i dostawać dobre dośrodkowania od skrzydłowych. Pavol Stano kiedyś tak grał i dawał sobie radę – w jednym meczu strzelił dwa gole nawet. Może kiedyś dane mi będzie spróbować.

Opaska kapitana

- Uważam, że nadawałem się na kapitana i starałem się godnie reprezentować zespół. Zostałem wybrany przez zespół, koledzy mnie do tej roli namaścili i potem w kilku wyborach to potwierdzali. Ostatni raz było głosowanie za trenera Czesława Michniewicza, dostałem 80 czy 90 procent głosów. Ale nie obraziłbym się gdyby wybrano kogoś innego, nie zmieniłem swojego podejścia gdy trener Vuković kapitanem zrobił Luquinhasa. Trener tak zdecydował i ja dalej robiłem swoje.

Teraz jest tak samo. Trener Runjaić wybrał nowym kapitanem Matiego Wieteskę, a potem Josue. Uważam, że dobrze wykonywałem swoją funkcję, ale trener zdecydował inaczej i muszę z tym żyć, muszę to zaakceptować i dalej robić swoje – dla dobra swojego, dla dobra zespołu i dobra Legii. Dla mnie ważne, że to nie jest tak, że straciłem zaufanie kolegów, że przestali mnie lubić czy szanować.

Przyszłość

- Umowa z Legią kończy mi się za rok. Co dalej? Nowa będzie na cztery lata, już rozmawiałem o tym z prezesem (śmiech). Mówiąc poważnie, miałem jakieś niezobowiązujące rozmowy, że klub przedłuży ze mną umowę na rok czy dwa. Ale zobaczymy jak będzie.

- Kiedyś powiedziałem, że będę chciał grać w piłkę, póki młodsi nie zaczną mnie ogrywać na treningach. Na razie tak nie jest. Albo oni są słabi, albo ja taki dobry. Jeśli poczuję, że jestem słabszy od innych zrezygnuję. Nie będę się kurczowo trzymał klubu by wypełnić kontrakt i skasować kasę. Udowodniłem to już chyba w przeszłości przechodząc do Legii. W Rosji zarabiałem prawię osiem razy więcej, a jednak podpisałem umowę w Warszawie. Gdyby zależało mi na pieniądzach, to bym do Legii nie wrócił mając ważną umowę tam jeszcze przez dwa lata. Wiem, że teraz sytuacja w Rosji jest inna i stosunki się diametralnie zmieniły, ale wtedy żyło nam się w Krasnodarze bardzo dobrze, ludzie otoczenie – wszystko było na wysokim poziomie. Czułem się tam jak w domu.

- Była taka sytuacja w Dubaju, graliśmy sparing z Krasnodarem. Siedzę sobie z Radkiem Cierzniakiem po meczu, nagle ktoś macha, podchodzi, wyściskuje i rozmawia. Radek pyta kto to, jakiś fizjoterapeuta? Mówię mu nie, że to jeden z właścicieli. Nie mógł uwierzyć, że choć nie było mnie tam pięć lat, to nadal właściciel tak serdecznie mnie wita. To pokazuje jaka tam była atmosfera. Zresztą tam się tak wiele nie zmienia – w sztabie wiele znanych twarzy, ten sam doktor, ci sami fizjo, a i w zespole zostało wielu kolegów. To pokazuje stabilizację, to coś czego w Legii mi bardzo brakuje i chciałbym abyśmy doszli do takiego poziomu. Niestety na razie fakty są takie, że gdybym wrócił po czterech latach do Legii, to w zespole nikogo bym nie poznał, może w sztabie jedynie trenera Dowhania.

- Co będę robił po karierze? Najpierw z pewnością będę musiał odpocząć od tego wszystkiego. Mówi się, że w Legii dużo się dzieje i psychicznie człowiek się wypala. Ja nie uważam, że to Legia, ale sytuacje jakie są z nią związane.

Polecamy

Komentarze (165)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.