Domyślne zdjęcie Legia.Net

Bartłomiej Grzelak: Kibice już o mnie zapomnieli

Marcin Szymczyk

Źródło:

22.06.2009 07:18

(akt. 17.12.2018 14:25)

W zeszłym sezonie mówiło się, że Legia Warszawa ma w kadrze tylko jednego napastnika z prawdziwego zdarzenia - <b>Takesure'a Chinyamę</b>. <b>Adriana Paluchowskiego</b> nie traktowano do końca poważnie. O <b>Bartłomieju Grzelaku</b> nikt nawet nie wspominał. - Nic dziwnego, że kibice o mnie zapomnieli. Trudno było mnie pamiętać, skoro cały czas miałem kontuzję. Rozegrałem raptem kilka meczów w rundzie jesiennej, wiosną cały czas się leczyłem. Wszyscy zapomnieli, że istnieje ktoś taki jak Grzelak - wspomina 27-letni zawodnik.
Po półrocznej przerwie wraca do treningów. Gdy w ostatnich tygodniach wszyscy koledzy wypoczywali na urlopach, Grzelak przerwę w rozgrywkach wykorzystał na rehabilitację w Warszawie i przygotowania do ślubu, który odbył się w sobotę. Dziś wychowanek Wisły Płock zapowiada (który to już raz?), że nic już go nie boli i będzie trenował z pełnymi obciążeniami. - Może jeszcze przez tydzień będę się przygotowywał do normalnych treningów, ale później nie będę się już oszczędzał. Odpukać, nic mnie nie boli. Ścięgno pracuje dobrze - zastrzega Grzelak. - Ja już się nawet boję pytać, jak zdrowie, by nie zapeszać - żartował w trakcie sezonu trener Legii Jan Urban. Dziś, choć cieszy się z powrotu Grzelaka, podchodzi do jego ewentualnej gry z rezerwą. - Wiele razy już słyszeliśmy, że wszystko będzie w porządku, a później okazywało się, że Bartek wypada ze składu. Mam nadzieję, że tym razem limit pecha został wyczerpany. Nikogo nie trzeba przekonywać, że potrafi grać w piłkę - komentuje szkoleniowiec warszawskiego zespołu. W zeszłym sezonie były momenty, w których Grzelak udowodnił, że jest napastnikiem wartościowym. Wystarczy przypomnieć mecz z Wisłą Kraków z rundy jesiennej, wygrany przez Legię 2:1. Grzelak strzelił gola, przy drugim asystował. - To było dobre spotkanie w moim wykonaniu, ponieważ zapisałem się w statystykach. Jednak patrząc tylko z warsztatowego punktu widzenia, spotkania ze Śląskiem Wrocław czy Lechią Gdańsk były lepsze - wspomina Grzelak. Dziś nie potrafi nawet wymienić wszystkich swoich urazów od momentu, gdy w 2006 roku trafił do Legii z Widzewa Łódź. Był już i bark, i mięsień dwugłowy, i pięta, i ścięgno. Głównie z powodów ciągłych wizyt w gabinetach lekarskich strzelił dla warszawskiego klubu w ekstraklasie łącznie siedem bramek. Zaledwie siedem. - Zdaję sobie sprawę, że nie są to imponujące liczby. Jednak jeśli wszystko będzie dobrze, postaram się szybko poprawić te statystyki - komentuje wychowanek Wisły Płock. Urban preferował do tej pory system gry z jednym napastnikiem. Jeśli nawet Grzelak będzie zdrowy, może usiąść więc na ławce rezerwowych, bo pozycja Chinyamy jest niepodważalna. A do zdrowia wraca też Sebastian Szałachowski, choć akurat do tego zawodnika kontuzje przyplątują się jeszcze częściej niż w przypadku Grzelaka. - Nie zastanawiam się nad tym, że gramy jednym napastnikiem i że będę miał problemy, żeby załapać się do podstawowego składu. Przecież wszyscy pamiętamy doświadczenia Legii z ubiegłego sezonu. Piotrek Giza, który jest nominalnym środkowym pomocnikiem, grał przez całą rundę wiosenną na prawej stronie. Jeśli ktoś jest w formie, miejsce na pewno się znajdzie. Będę grał tam, gdzie wystawi mnie trener - analizuje Grzelak.

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.