News: Bartosz Bereszyński: Utarliśmy nosa życzliwym

Bartosz Bereszyński: Utarliśmy nosa życzliwym

Łukasz Pazuła

Źródło: Legia.Net

24.12.2016 11:50

(akt. 07.12.2018 11:17)

- Każdy z zawodnik zastanawia się nad swoją przyszłością. Teraz jest czas, żeby pomyśleć nad różnymi ofertami. Wybiorę drogę, którą uznam za najlepszą. Nie mogę niczego zapewnić, ponieważ w piłce nożnej takie deklaracje nie mają sensu. Czekają nas fajne spotkania tutaj w Warszawie. Jest o co grać. Aczkolwiek wszyscy mają swoje cele i marzenia. Jeżeli uznam, iż dla rozwoju potrzebna będzie zmiana otoczenia i będzie realna szansa na dobra zmianę, to zobaczymy co wtedy się stanie. Na dzień dzisiejszy nie potrafię klarownie odpowiedzieć. Zainteresowanie jest, ale decyzji jeszcze nie podjąłem - mówi Bartosz Bereszyński.

Historyczny rok dla Legii rozpoczął się dla ciebie średnio. Do Warszawy na wypożyczenie przyszedł Artur Jędrzejczyk, który miał grać na lewej obronie, a okazało się, iż zajął miejsce twoje i Łukasza Brozia. Byłeś zaskoczony?


- Nie ukrywam. Pojawiło się zaskoczenie. W grudniu przedłużyłem umowę, a za chwilę przyszedł Artur i praktycznie grał wszystko od deski do deski. Przyznam, to był trudny okres. Jednak pracowałem ciężko na treningach. Robiłem to przede wszystkim dla siebie. Miałem nadzieję, że w przyszłości zbiorę owoce tej pracy. Jak widać, udało się. Czekałem na swoją szansę, chociaż nie dostałem ich zbyt wiele. Może dwa razy mogłem zaprezentować swoje umiejętności. Wydaje mi się, że ten czas pozwolił mi stać się mocniejszym człowiekiem. Będę wracał do tych doświadczeń, by mieć na uwadze fakt, iż nie zawsze życie układa się, tak jakby ktoś chciał.


Czułeś złość, gdy grałeś w meczach z Energią Kozienice albo Oskarem Przysucha?


- Nie nazwałbym tego uczucia złością. W tamtym czasie sam szedłem do trenera i mówiłem, iż chciałbym wystąpić w takich spotkaniach. Brakowało mi występów. Wiadomo, III liga to nie jest wymarzone dla mnie miejsce. Jednak potrzebowałem ogrania. Pragnąłem zagrać w oficjalnym spotkaniu. Mogłem wyjść na rozgrzewkę przedmeczową, a następnie rywalizować z przeciwnikiem przez 90 minut. To zawsze jest lepsze doświadczenie niż same treningi. Nie ukrywam, gdy wracałem po tych starciach do domu, pojawiała się frustracja. Nie byłem zadowolony, że muszę brać udział w takich pojedynkach.


Na stulecie klubu zdobyliście mistrzostwo Polski. Słyszałem opinie, że dominującym uczuciem wśród piłkarzy była ulga nie radość. To prawda?


- Bardzo cieszyliśmy się z osiągniętych sukcesów. Natomiast każdy z nas zdaje sobie sprawę, że presja w Legii jest bardzo duża. Ludzie nie wyobrażają sobie, żebyśmy regularnie nie sięgali po tytuł mistrzowski czy zdobywali Puchar Polski. Ulga też się pojawiła, ale była ona porównywalna do radości z triumfu.


W przerwie między sezonami zmienił się szkoleniowiec. Byłeś jednym z nielicznych piłkarzy, którzy na początku sezonu prezentowali dobrą formę. Niestety, w spotkaniu z AS Trencin doznałeś kontuzji. Czasem można odnieść wrażenie, że z pechem jesteś zaprzyjaźniony.


- Na szczęście nie odniosłem poważnej kontuzji. Urazu doznałem z AS Trencin na śliskiej, sztucznej murawie. Później grałem z lekkim bólem, aż w końcu w rewanżowym spotkaniu ze Słowakami musiałem zejść. Szybko jednak wróciłem do gry. Od samego początku czułem się bardzo dobrze. Z meczu na mecz grałem coraz lepiej. Moje ostatnie pół roku zaliczam do udanych. Wiadomo, nie da się przejść przez rundę bez żadnego mikro-urazu. Zawsze coś boli bądź będzie przeszkadzać. Trzeba to przezwyciężyć.


Wróciłeś i zagrałeś w historycznym meczu z Dundalk. Jak się czułeś po ostatnim gwizdku? Wreszcie awansowaliście do Ligi Mistrzów, ale na trybunach nie było wielkiego entuzjazmu…


- Ja akurat skupiłem się tylko na swoich uczuciach. Cieszyłem się z awansu do Ligi Mistrzów. Wiedzieliśmy, że na przestrzeni lat, to będzie traktowane jako sukces. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasz styl nie był najlepszy, ale w pucharach czasem trzeba zagrać mniej efektownie, natomiast należy wykorzystywać swoje okazje. Tak zrobiliśmy w spotkaniu z Dundalk.


Później przytrafił ci się kolejny historyczny mecz, ale z tego co wiem, Jacek Magiera kazał wam o spotkaniu z Borussią Dortmund zapomnieć.


- Bez wątpienia to był najcięższy mecz w mojej karierze. Nie mogłem się po nim otrząsnąć. Czułem się, jakby ktoś się po mnie przejechał. Borussia obnażyła nasze umiejętności. Natomiast co cię nie zabije, to cię wzmocni. Po tym spotkaniu poprawiliśmy się. Osiągnęliśmy bardzo dobrą formę. Teraz chcemy zakończyć ligę zwycięstwem. Później zamierzamy udać się na urlopy, a od początku roku zaczniemy przygotowywać się do kolejnych starć.


Podejrzewam, że najbardziej czekałeś jednak na spotkanie z Realem. Chciałeś zmierzyć się z „Królewskimi” w grupie i tak też się stało. Dodatkowo zrealizowałeś swój mały cel, w którym Cristiano Ronaldo po dwumeczu z Legią miał zerowy dorobek strzelecki.


- Głównie to wy dziennikarze ogłosiliście Cristiano Ronaldo królem strzelców. Portugalczyk miał dojść do stu bramek w Lidze Mistrzów po spotkaniu z nami. Nie zdobył żadnej, a my utarliśmy nosa wszystkim „życzliwym”. Tych osób nie brakowało. My się cieszyliśmy, że zmierzymy się z Realem Madryt, a ludzie w Polsce zacierali ręce, bo czekali na upokorzenie mistrza Polski. Wiele osób oglądało to starcie i czekało na blamaż, a jak się okazało nic takiego się nie wydarzyło.


Wiem, że pierwsze spotkanie z Realem oglądałeś już w samolocie. Ile razy włączyłeś już sobie ten dwumecz?


- Każdy mecz oglądałem po jednym razie. Najpierw pierwsze spotkanie widziałem w samolocie, a rewanż włączyłem sobie w domu, gdy wróciłem ze stadionu. Natomiast lubię wracać do tych chwil myślami, niekoniecznie muszę obserwować obrazy wideo. Mam miłe wspomnienia z tych pojedynków, utkwią mi w pamięci.


Po upływie czasu jak podchodzisz do rewanżowego meczu z Realem? Żałujesz, że nie wygraliście czy cieszysz się z remisu?


- Przeszliśmy do Ligi Europy, więc ten remis cieszy. Ustawiliśmy sobie cel na przyszłość, bo jakbyśmy wygrali z Realem, to co byśmy mieli jeszcze zrobić (śmiech)? Myślę, iż w Warszawie naprawdę byliśmy w stanie wygrać. Może na to nawet zasługiwaliśmy. Przecież trener „Królewskich”, Zidane, mówił po ostatnim gwizdku, że cieszą się z tego punktu, ponieważ ich sytuacja nie należała do najlepszych podczas tego spotkania.


Zaraz po zremisowanym meczu z Realem w Warszawie pojechałeś na zgrupowanie reprezentacji Polski. W spotkaniu ze Słowenią miałeś udział w akcji bramkowej i dałeś sygnał Adamowi Nawałce, że może na ciebie liczyć. Rzucasz rękawice Łukaszowi Piszczkowi?


- Chciałbym być alternatywą dla niego. Łukasz to zawodnik, który występuje od bardzo długiego czasu na najwyższym poziomie. Można się od niego bardzo dużo nauczyć jako piłkarza i człowieka. Natomiast pragnę zaistnieć w reprezentacji. Zamierzam wykorzystać sytuacje, które mi się nadarzą. Będę robił wszystko, by niej grać jak najwięcej. Podchodzę do tego jednak ze spokojną głową. Znam swoje miejsce.


Wiem, że lubisz podpatrywać Daniego Alvesa z Juventusu. Natomiast Piszczka masz okazję obserwować na kadrze, a w tegorocznej Lidzie Mistrzów mogłeś się z nim zmierzyć. Wyciągnąłeś jakąś naukę z jego gry?


- Od każdego zawodnika staram się wyciągać lekcje. Nieważne, czy zawodnik jest usposobiony defensywnie czy ofensywnie. Wiadomo, Łukasz perfekcyjnie ustawia się na boisku. W spotkaniu z Rumunią, które obserwowałem z bliska, skasował skrzydłowego z Anderlechtu. Zrobiło to na mnie spore wrażenie. Właśnie takich detali próbuje się nauczyć od zawodników występujących w reprezentacji.


Grałeś kiedyś w bardziej szalonym meczu niż z Borussią w Dortmundzie?


- Zdecydowanie nie! Ustanowiliśmy rekord strzelonych goli w jednym meczu Ligi Mistrzów. Bramki wpadały dosyć regularnie i na pewno było to szalone spotkanie.


Thomas Tuchel po spotkaniu powiedział, iż był to surrealistyczny wieczór. Nie szczypałeś się na murawie po ciele, żeby sprawdzić, czy to wszystko ci się nie śni?


- Kiedy zeszliśmy do szatni, byliśmy zniesmaczeni, że straciliśmy osiem bramek. Natomiast przekuliśmy nasze myślenie w mały sukces, ponieważ strzeliliśmy cztery gole Borussii. Rzadko kiedy dortmundczycy tyle razy muszą wyciągać piłkę z siatki, ponieważ są bardzo zorganizowaną drużyną. My jednak spowodowaliśmy, że musieli to robić, więc zagraliśmy przyzwoicie w ofensywie. Musieliśmy poprawić grę w defensywie i dokonaliśmy tego w starciu ze Sportingiem. Zrealizowaliśmy swój cel.


Mnie się podobało szczególnie, że wykorzystywaliście słabe strony poszczególnych drużyn. Konsekwentnie konstruowaliście swoje ataki, bazując na najsłabszym punkcie przeciwnika. Byliście wcześniej na to przygotowani czy podczas meczu szybko orientowaliście się w sytuacji?


- Mamy dział analityków, który przed każdym meczem przedstawia nam najsłabsze i najmocniejsze strony rywala. To dzięki nim i trenerom wiedzieliśmy co mamy robić na boisku. My staraliśmy się wypełnić ich założenia. Nie zawsze jednak możemy wszystko przełożyć na grę, ponieważ czasem poprzednie mecze odbiegają od teraźniejszych. Jednak zrealizowaliśmy naszą strategię w stu procentach w ofensywie. Wykorzystywaliśmy błędy przeciwników, dlatego Liga Mistrzów była dla nas tak udana.


W końcu w meczu ze Sportingiem porzuciliście radosny futbol, a zagraliście do bólu konsekwentnie. Portugalczycy cierpieli podczas tego spotkania. Rozpierała cię duma po tym starciu?


- Rzeczywiście, byłem zadowolony. Jak usiadłem w domu, doszło do mnie co osiągnęliśmy. Wypełniliśmy swoje obowiązki jako jednostki i jako drużyna. Nikt z nas nie zawiódł, dlatego radość jest wielka.


Pytam o tę dumę, ponieważ po kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, po wylosowaniu grup i po blamażu z Borussią niewiele osób spodziewało się, iż na wiosnę zagracie w Lidze Europy.


- Zgadza się. Każdy nas raczej skazywał na porażkę. Śmiali się, czy zdołamy strzelić w ogóle jakiegoś gola. My natomiast zdobyliśmy dziewięć bramek. Przeszliśmy do Ligi Europy i cieszymy się ze zrealizowanych celów. Dodatkowo utarliśmy nosa wszystkim, którzy w nas nie wierzyli.


Taki sukces bardziej smakuje, gdy nikt w ciebie nie wierzy?


- Zdecydowanie. Wiadomo, kiedy jesteś skazywany na sukces, to cieszysz się z osiągniętego celu. Jeśli nikt się tego nie spodziewa, ludzie śmieją się z ciebie, a ty wierzysz w swoje umiejętności, to myślę, że radość jest większa, ponieważ pojawia się dodatkowy smaczek.


Kiedy rozmawialiśmy ze sobą na Malcie, na pytanie: Jakiej Legii mogą kibice spodziewać się na wiosnę? – powiedziałeś „Mistrzowskiej”. Jak dzisiaj odpowiesz?


- Znowu mistrzowskiej. Chcemy znowu wygrać ligę. Pragniemy po raz kolejny wystąpić w Lidze Mistrzów, a tylko zdobywając mistrzostwo możemy do niej dotrzeć. Myślę, że 2016 rok był znakomity. W stulecie klubu osiągnęliśmy wszystko co się da, nic nie przepuściliśmy. Odpadliśmy co prawda z Pucharu Polski, ale finał jest dopiero w maju. Wydaje mi się, iż takiego jubileuszu nikt sobie nie zakładał w najpozytywniejszych scenariuszach.


W zeszłym sezonie na przerwę zimową szliście z pięciopunktową stratą do Piasta Gliwice. Teraz Jagiellonia z Lechią mają cztery „oczka” przewagi nad wami. Jesteście w stanie dogonić rywali jeszcze przed podziałem punktów?


- Tak. My musimy skupić się na każdym kolejnym meczu. Chcemy wygrywać wszystko jak leci. Takie spotkanie jak teraz z Górnikiem, decyduje o mistrzostwie. Polska liga jest specyficzna. Każdy z każdym może zwyciężyć. Jeżeli my będziemy regularnie zwyciężać, nasi rywale pogubią punkty, a wtedy dogonimy czołówkę i na końcu będziemy się cieszyć z mistrzowskiego tytułu.


Ajax jest do pokonania w lutym?


- Myślę, że jesteśmy mocniejsi niż byliśmy w 2015 roku. Natomiast ten mecz jest dopiero za trzy miesiące. Trudno jest obecnie cokolwiek wyrokować. Mogą się pojawić kontuzje bądź inne zmiany przez okienko transferowe. Na pewno w pojedynku z Ajaksem będziemy pewni siebie. Zagramy o awans. Postaramy się przejść do kolejnego etapu, ponieważ w Lidze Europy również można zebrać nowe doświadczenie.


Cztery razy sięgałeś po tytuł mistrzowski. Dwa razy zdobyłeś Puchar Polski. Razem z Legią występowałeś w fazie grupowej Ligi Europy. Awansowałeś z nią do Ligi Mistrzów. Teraz możesz zagrać z Ajaksem, z którym nie grałeś przy waszej poprzedniej rywalizacji z Holendrami. Pytanie, czy będziesz jeszcze wtedy w Warszawie?


- Trudne pytanie. Wiadomo, każdy z zawodnik zastanawia się nad swoją przyszłością. Teraz jest czas, żeby pomyśleć nad różnymi ofertami. Wybiorę drogę, którą uznam za najlepszą. Nie mogę niczego zapewnić, ponieważ w piłce nożnej takie deklaracje nie mają sensu. Czekają nas fajne spotkania tutaj w Warszawie. Jest o co grać. Aczkolwiek wszyscy mają swoje cele i marzenia. Jeżeli uznam, iż dla rozwoju potrzebna będzie zmiana otoczenia i będzie realna szansa na dobra zmianę, to zobaczymy co wtedy się stanie. Na dzień dzisiejszy nie potrafię klarownie odpowiedzieć. Zainteresowanie jest, ale decyzji jeszcze nie podjąłem.

Polecamy

Komentarze (8)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.