Czerczesow nie chciał Hamalainena. Druga część rozmowy z Adamem Mieszkowskim

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

08.06.2019 12:50

(akt. 13.06.2019 03:05)

Przez wiele lat w Legii Warszawa Adam Mieszkowski był tłumaczem w Legii, potem członkiem sztabu Stanisława Czerczesowa, osobą, która dbała o obcojęzycznych piłkarzy naszego klubu. Zapraszamy na drugą część rozmowy, pełną anegdot. Któremu piłkarzowi po dwóch tygodniach brakowało pieniędzy. Kogo zaakceptowałby Orlando Sa i jak stracił 200 tys. zł. Dlaczego trener Czerczesow nie chciał Hamalainena i kogo transfer zablokował, a kogo najczęściej opieprzał.

Rozmowy z którym z piłkarzy ceniłeś sobie najbardziej?

- Z Eduardo da Silvą. W Legii mu nie wyszło, ale ma ogromną wiedzę i doświadczenie. Jest kopalnią wiedzy o piłce, o klubach piłkarskich. Był np. pod dużym wrażeniem Sebastiana Szymańskiego, ale podkreślał, że taki piłkarz powinien być prowadzony indywidualnie od początku do końca. Wzmacnianie jego poszczególnych cech, obudowa mięśniowa, ale nie w ćwiczeniach z całą grupą, ale w inny sposób, dopasowany do jego możliwości. Mówił o „Szymim”: wielki talent, ale przestrzegał, że zanim trafi do siłowej ligi, musi nadrobić zaległości w budowie mięśniowej. W przeciwnym razie obrońcy go zniszczą.

Dlaczego piłkarze z Hiszpanii, Portugalii czy Brazylii dobrze radzą sobie w Polsce? Oczywiście nie wszyscy, ale dają sobie radę.

- Bo przewyższają nas umiejętnościami piłkarskimi. Ostatnio gościłem jednego z menedżerów z Brazylii. Byliśmy razem na kilku spotkaniach Centralnej Ligi Juniorów. Obaj byliśmy załamani poziomem. Przeważały wielkie chłopiska. Taktycznie może byli ogarnięci, ale pod względem sportowym wyróżnił się raptem 1 na 80 czy 100. Był Litwinem i wkrótce podpisał umowę z Wisłą Płock. Pozostali mieli problem z grą na jeden kontakt, z dośrodkowaniem w pole karne, a o dryblingu czy jakichś sztuczkach technicznych nie wspominając. Potem obejrzeliśmy parę meczów Ekstraklasy i było niewiele lepiej. Zamiast gry w piłkę, technicznych popisów było polowanie na kości. Dlatego latynosi mają nad nami przewagę, po prostu lepiej grają w piłkę.

- Kiedyś miałem taką rozmowę ze wspomnianym już Eduardo. Mówił, że grał w Anglii, na Ukrainie, gdzie też rywale nie cackają się z przeciwnikiem, ale to co zobaczył w Polsce przekroczyło wszystkie granice. Mówił wiele razy o polowaniu na nogi, że dla wielu graczy celem nie jest piłka, ale nogi wyróżniającego się piłkarza. Wydaje mi się, że Eduardo się trochę tego wystraszył, a że kończy już karierę, to nie chciał na koniec zostać u razem. W podobnym tonie jak on wypowiadał się Guilherme, ale był w innym momencie kariery, miał inną mentalność. Potrafił się łatwo dostosować i sam odgrywać rolę zabijaki. Pamiętam mecz z Metalistem Charków w Kijowie. Był wystawiony na lewej obronie. Na Gui grał Jaja, wielki i dobrze zbudowany chłop. Guilherme rozgrywał pierwszy mecz po kontuzji. I ten nasz mały Gui wjechał z takim impetem w rywala, że ten wielki chłop wylądował na bieżni. Na ławce wszyscy się wystraszyli, że w ten sposób sam sobie zrobi krzywdę. W przerwie spytałem go, czemu tak zaczął mecz. Odpowiedział, że przeciwnik musiał od razu dowiedzieć się, kto rządzi na tej pozycji. Eduardo na pewno by tak nie postąpił, dlatego mówię o roli mentalności. Trzeba mieć odpowiednią by poradzić sobie w ekstraklasie.

Piłkarzy o takiej właściwej jak to nazwałeś mentalności bardzo sobie cenią też trenerzy.

- Zgoda. Guilherme, poza bramkarzem i napastnikiem, był sprawdzany na każdej pozycji. I radził sobie czy to na obronie czy w roli „dziesiątki”. Nigdy nie narzekał. Za to uwielbiał go trener Stanisław Czerczesow. Rosjanin w szatni opieprzał go najbardziej ze wszystkich, ale robił to dlatego, że go cenił i chciał wycisnąć jak najwięcej na boisku.

- Czerczesow do każdego podchodził inaczej, do każdego stosował inne metody i potrafił z zawodników wyciągać najlepsze cechy. Przykładem nie jest tylko Guilherme, ale Igor Lewczuk, Tomasz Jodłowiec czy Michał Kucharczyk. Stasiu od nich zaczynał ustalanie jedenastki. Mieliśmy kiedyś takie mini zgrupowanie – mecz z Chojniczanką, potem zaszyliśmy się w leśnym hotelu i stamtąd ruszyliśmy do Gdańska. Na miejscu Czerczesow postanowił zrobić przegląd wojsk, przez kolejne trzy dni robił spotkania z zawodnikami, z każdym po kolei. Gdy został wezwany Lewczuk, to Czerczesow zmierzył go wzrokiem i spytał jak długo zamierza oglądać się na Kamila Glika. Igor zdziwiony odpowiedział, że nie bardzo rozumie, przecież nie gra w reprezentacji Polski. Trener odparł, że będzie grał, bo ma taki potencjał, tylko musi zrobić pewne rzeczy zgodnie z jego zaleceniami. Lewczuk stanął na baczność i zakomunikował, że wchodzi w to. Jak się później okazało, efekt by zgodny z zamierzonym. Na tym polegał fenomen tego trenera. Potrafił z piłkarzy wyciągnąć najlepsze cechy i stworzyć z zawodników sprawnie działającą maszynę.

Trener Czerczesow potrafił trafić do piłkarzy, a czy lubił też słuchać innych?

- Tak. Podam taki przykład. Mieliśmy w tamtym czasie częste spotkania z Adamem Nawałką. Selekcjonerowi zależało, aby gracze z Legii byli przygotowani do turnieju na tip-top. W kadrze Polski było kilku defensywnych pomocników – Krzysztof Mączyński czy Grzegorz Krychowiak. Trener Polaków widział Tomasza Jodłowca w innej roli. I po tych rozmowach Stanisław Czerczesow zaczął wystawiać „Jodłę” nieco wyżej, na „ósemce”. Efektem tego były między innymi trzy asysty w jednym meczu, chyba wszystkie do Nemanji Nikolicia.

Zamykając temat Czerczesowa, u którego byłeś członkiem sztabu szkoleniowego. Jak widzę Rosjanina, to myślę: niesamowicie mądry facet z bardzo życiowym podejściem do piłki i do piłkarzy.

- Tak, miał nieprawdopodobne wyczucie i doświadczenie. Pamiętam taki dzień, zaczynamy zajęcia. Trener spogląda na wychodzącego na boisko Kaspera Hamalainena i mówi do mnie, że „Hama” za piętnaście minut przyjdzie i powie, że nie jest w stanie dalej trenować. Minął kwadrans, podchodzi Fin i mówi, że nie może normalnie pracować. Czerczesow mówi mu, że wie o tym i spytał dlaczego mu nie powiedział od razu, że coś ma z nogą. Tak przy okazji też wspomnę, że Stasiu nie był zwolennikiem sprowadzenia Hamalainena, by nie powiedzieć wprost, że go nie chciał. Kiedy Fin zjawił się na Malcie powiedział, że chciał telewizor, a dostał czwartą lodówkę. Ale wtedy ten transfer doszedł do skutku, prezes Bogusław Leśnodorski bardzo chciał zagrać na nosie Lechowi Poznań i ściągnął Kaspera do Legii. Co ciekawe podpisanie kontraktu z Hamalainenem zablokowało powrót Miro Radovicia, który bardzo chciał już wtedy wrócić. Czerczesow mówił jednak, że skład już ma, a to były kapitan, z ogromną charyzmą, takiego człowieka on na ławce rezerwowych nie posadzi. Gdyby Hama nie trafił wtedy do Legii, to „Rado” by wrócił. Było wtedy wiele nocnych rozmów między Stanisławem Czerczesowem i Bogusławem Leśnodorskim, o Radoviciu właśnie. Prezes bardzo chciał Serba z powrotem w klubie, ale Stasiu mówił, że ma Prijo, Niko, Gui, Kuchego, Hamę i to mu wystarczy. Każda ze stron miała swoje racje. Siedziałem jako tłumacz między dwoma bardzo charyzmatycznymi postaciami i nie mogłem wyrazić swojego zdania. To był ogromny bagaż emocji. Do dziś te rozmowy czasem mi się śnią.

Wróćmy do piłkarzy, którymi się opiekowałeś. Mówiliśmy o tym najspokojniejszym, czyli Helio Pinto. Na przeciwległym biegunie był Orlando Sa, który zabawę ma w genach. Ale też potencjał jakiego nie mieli nawet Niko czy Prijo.

- I on o tym doskonale wiedział, miał pełną świadomość swojej wartości w piłce. Ale jednocześnie rozumiał, że poprzez swój zabawowy styl życia bardzo dużo traci. Lubił otaczać się ludźmi, którzy mu potakiwali, którym imponował. W Polsce też poznał taką grupę ludzi z Portugalii i spędzali razem czas w różnych miejscach. Przez to wpadał w tarapaty. Ktoś podrobił jego kartę kredytową i długo zamawiał przez internet różne rzeczy z całego świata, ale drobiazgi, za drobne kwoty. Orlando się nie zorientował, facet wpadł z kimś innym i policja przy okazji wykryła, że przez pewien okres wyciągnął od zawodnika Legii ponad 200 tys. zł.

- Tryb życia miał bardzo beztroski. Sam kiedyś mi powiedział, że gdyby tak dużo się nie bawił, gdyby nie kochał tak bardzo korzystania z uroków życia, to byłby sportowo w zupełnie innym miejscu. On miał być następcą Pedro Paulety w reprezentacji Portugalii. Siła fizyczna, gra w powietrzu, obie nogi na wysokim poziomie, szybkość – to wszystko sprawiało, że był napastnikiem na pierwszą jedenastkę reprezentacji swojego kraju. Niestety styl bycia nie pozwolił mu zrobić tak wielkiej kariery. Potrafił obrazić się na trenera, na trening się nie spieszył, za to z szatni wychodził zwykle ostatni gdyż bardzo dbał o swój wygląd. Przez to w szatni nie miał zbyt wielu przyjaciół, jeśli w ogóle jakiegoś miał.

Większość kibiców widziała tylko to, co pokazywał na boisku. Dlatego miała ogromne pretensje do Henninga Berga, że ten dyscyplinował swojego zawodnika ławką rezerwowych, a do gry wstawiał Marka Saganowskiego.

- Każdy trener ma inne podejście do piłkarzy. Wspomnianego już Czerczesowa nie interesowało co zawodnicy robią w czasie prywatnym, za to na boisku musiałby zasuwać. Gdyby zrobił coś nie po linii Rosjanina wylądowałby w rezerwach, jak kiedyś Aleksandar Prijović. Jestem przekonany, że Stasiu by sobie z Orlando poradził. Henning Berg miał wiele powodów, aby sadzać Portugalczyka na ławce rezerwowych i w ten sposób go dyscyplinować, ale wydaje mi się, że to nie była najlepsza metoda na tego konkretnego człowieka. Każdy zawodnik jest indywidualnością, każdy ma inny charakter i na każdego trzeba znaleźć inny sposób.

Masz cały czas kontakt z Orlando. Po tym jak odszedł z Legii pojawiały się plotki, że możliwy jest jego powrót na Łazienkowską. Było kiedyś faktycznie coś na rzeczy?

- Raz było bardzo blisko, można powiedzieć, że o włos. Nie był wtedy drogi, ale wybór padł na Nemanję Nikolicia. Ale rozmowy z Orlando były wtedy bardzo zaawansowane.

Ale mógł być atak marzeń – Orldando Sa – Nikolić…

- (śmiech) Nie widzę tego, nie ma nikogo, kogo zaakceptowałby Orlando, poza sobą samym rzecz jasna. Chyba, że Niko zamiast na seryjnym strzelaniu goli skupiłby się na podawaniu, asystowaniu. Wtedy mogłoby to wypalić. Ale współpraca, dzielenie się golami i chwałą raczej by nie była realna.

Kolejnym graczem, nad którym trzymałeś pieczę był Mauricio. Czemu mu w Legii nie wyszło? Zagrał 45 minut w rezerwach i tam było widać, że to obrońca z wyższej półki. W pierwszym zespole jednak szans na grę niemal nie było, a trafiła się jeszcze czerwona kartka.

- Tego meczu w III lidze nie chciał grać. Tłumaczyłem mu, że jeśli się nie zgodzi, to będzie to źle odebrane, jakby się wywyższał. Powiedział OK, to w takim razie zagram. Mimo, że wcześniej nawet z tymi chłopakami nie trenował, był liderem defensywy, wszystkim podpowiadał. Zrobił dobre wrażenie. Natomiast w pierwszym zespole zagrał w trzech meczach w tym 10 minut z Wisłą Płock. Wszedł na murawę w 80. minucie i jeszcze przed końcem spotkania wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Pech, głowa, czasem tak jest gdy bardzo chce się pokazać. To był dobry piłkarz, w Lazio zarabiał ponad milion euro rocznie. Legia płaciła mu chyba 30 procent tego, resztę pokrywał klub z Rzymu.

- Wcześniej był szykowany do gry w wyjazdowym meczu z Wisłą Kraków. Miał wystąpić od pierwszej minuty. Rano w dniu meczu zadzwonił do mnie Cafu i powiedział, że Mauricio leży w łóżku i cierpi. Kilku piłkarzy miało wtedy zatrucie pokarmowe, ale tylko on się odwodnił. Był w takim stanie, że trzeba z nim było wrócić do Warszawy, do lekarza. A potem inni grali na tyle dobrze, że nie było powodów do zmian. Czasem w życiu o różnych rzeczach decyduje przypadek, pech, los po prostu.

- To co mi się w nim podobało, to fakt, że nie załamywał rąk. Nie wkurzał się, nie narzekał, że trener na niego nie stawiał. Tylko brał się do treningu i pracował za dwóch. To pozytywnie wpływało na drużynę, był lubiany.

Po Legii wybrał dość nietypowy kierunek na grę – Malezję.

- Może i nietypowy, ale to finansowo była dla niego znakomita oferta. Jest w klubie jakiegoś księcia, dostał kosmiczną kasę.

Innym graczem, którego miałeś pod opieką był Armando Sadiku. Niestety bardziej niż z gry został zapamiętany z wypowiedzi o Ferrari, które trener trzymał w garażu.

- Ja tej wypowiedzi nie słyszałem, jedynie czytałem w prasie. Facet miał sporo podobieństw z Orlando Sa. Nie tylko z wyglądu, choć podobnie jak Portugalczyk cieszył się dużym powodzeniem u kobiet, a przez niektóre był nawet z nim mylony. Sadiku miał też podobnie rozbudowane ego i dlatego jestem w stanie uwierzyć, że naprawdę tak powiedział. Choć on sam się zarzekał, że takiego sformułowania nie użył, że to dziennikarz wymyślił. Ale śmiem wątpić w jego zeznanie. Sadiku ma bardzo wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach. W Albanii w kadrze sporo strzela i jest tam idolem. W Legii mu nie wyszło, w Levante również. Teraz zdaje się jest w Lugano, w Szwajcarii.

Lista „twoich” piłkarzy powoli się wyczerpuje, ale była jeszcze jedna bardzo ciekawa i barwna postać – Hildeberto.

- Miał duży potencjał, umiejętności, ale potwierdza je dopiero teraz, grając w Portugalii. Teraz jest szybki, czego w Warszawie widzieliśmy przebłyski. Przyjechał do nas zapuszczony, ale gdy się rozpędził, to miał odpowiednią dla skrzydłowego szybkość. Niestety w Warszawie sam sobie nie pomagał. Choć łatkę żarłoka przypięto mu w sytuacji, która była nieco absurdalna. Pojechałem z nim załatwić abonament telefoniczny. Przechodziliśmy obok KFC, jakiś kibic podszedł i spytał czy może sobie z nim zrobić zdjęcie. Fota została zrobiona na tle tego lokalu i później trafiła do sieci. I poszedł przekaz, że Berto je w takich miejscach. Akurat to nie miało wiele wspólnego z faktami, ale rzeczywiście nie dbał o dietę. Codziennie zamawiał sobie pizzę do domu, lubił hamburgery, makarony. W dodatku często dokumentował to zdjęciami czy filmami i wrzucał na Instagram. Nikt z bliskich osób nie potrafił mu wskazać właściwej drogi. Mało tego, jego kobieta potrafiła zrobić mu zdjęcie niemal nago i publikować w mediach społecznościowych. To było bardzo nieprofesjonalne, zachowywali się jak dzieci. Nie da się tego porównać z kontem Orlando Sa, które prowadzi mu jakiś dziennikarz-przyjaciel. Mówiliśmy o tym, jak ważne dla piłkarza jest to, by miał mądrą żonę. Tymczasem partnerka Berto była beztroska, lubiła się bawić i ubierać w najdroższe ciuchy. Efekt był taki, że facet choć zarabiał naprawdę dobrze w Legii, w połowie miesiąca nie miał nic na koncie.

- Niestety Berto nie miał tego właściwego przygotowania psychologicznego, o którym już rozmawialiśmy. Pochodzi z biednej 12-osobowej rodziny, miał trudne dzieciństwo. Matki nie znał, zostawiła dzieci z ojcem i wychowywał się z rodzeństwem w miejscu, gdzie było sporo historii mafijnych, gdzie policja bała się zaglądać. Takie portugalskie favele. Wiele aspektów życia poznał na ulicy, musiał dbać o młodsze rodzeństwo. Często bywał głodny. Na treningi Benfiki chodził piechotą 10-15 kilometrów. Nie mówię tego wszystkiego aby się nad nim użalać, aby go usprawiedliwiać. Chcę tylko pokazać, że w pewnym momencie jego życie nagle diametralnie się zmieniło. Dostał zawodowy kontrakt, naprawdę dobre pieniądze i zaczął nadrabiać to, czego nie miał jako dziecko.

- Pomagała mu psycholog. Uczestniczyłem we wszystkich sesjach, gdyż po angielsku piłkarz nie dałby sobie rady, tłumaczyłem wszystko na portugalski. Oczywiście nie zdradzę o czym były te rozmowy, ale w tym momencie coś zaczęło trafiać do jego głowy. Kto wie – może gdyby wykazano się większą cierpliwością, to mielibyśmy z niego pociechę. Tego się już nie dowiemy. Teraz w Setubal ponoć spoważniał i radzi sobie całkiem dobrze.

Z piłkarzy, którzy są jeszcze przy Łazienkowskiej wprowadzałeś Carlitosa, dość dobrze poznałeś Cafu.

- Z Cafu cały czas utrzymujemy kontakt, spotykamy się na obiadach. Bardzo fajny gość, nie tylko na boisku, ale i prywatnie. Jest typem rodzinnym, ceni sobie prywatność, nie udziela się w mediach społecznościowych, ma bardzo mądrą żonę i małego synka – Noaha.

- Natomiast piłkarzy, którym pomagałem było znacznie więcej. Nemanja Nikolić, Aleksandar Prijović, Cristian Pasquato, Marko Vesović, Domagoj Antolić. Ale oczywiście z graczami z Hiszpanii, Portugalii czy Brazylii byłem bliżej.

Rozstałeś się z Legią w najmniej oczekiwanym momencie. Przyszedł trener z Portugalii, wraz z nim asystenci. Wydawało się, że facet z perfekcyjnym portugalskim będzie w klubie niezbędny. Tymczasem Ricardo Sa Pinto nie chciał z tobą współpracować.

- Może właśnie dlatego, że znałem portugalski i za dużo bym rozumiał. Może tego się właśnie Sa Pinto obawiał? Nie wiem tego, tak to sobie tłumaczyłem. On nie powiedział mi wprost dlaczego tak postanowił.

Co teraz porabiasz? Jakie masz plany?

- Pracuję dla agencji menedżerskiej Tria Sport Group. Będę się skupiał na pracy na rynku Brazylijskim i Ukraińskim. Obiecuję, że ciekawego piłkarza w pierwszej kolejności zawsze polecę Legii. W Brazylii zakończyły się mistrzostwa stanowe i wielu piłkarzy będzie chciało zmienić klub, przyjechać do Europy. W Polsce zostały zniesione limity dotyczące obcokrajowców, więc otwiera to nowe możliwości. Na Ukrainie sytuacja jest inna. Tam w tych największych klubach już grają Brazylijczycy i zarabiają świetne pieniądze. Młodsi piłkarze z Ukrainy nie mają szans by się tam pokazać, a jest ich sporo. Do tego trzeba wziąć pod uwagę aspekt polityczny – młodzi ludzie w wieku 16-lat są powoływani do służby wojskowej. Dlatego chcemy tam poszukać zawodników, którzy będą się nadawać do Ekstraklasy, ale też do I czy II ligi. W tych dwóch krajach jest mnóstwo dobrych, młodych piłkarzy – mają z czego wybierać.

Pierwszą część rozmowy można przeczytać w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (100)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.