Domyślne zdjęcie Legia.Net

Dziennik Magica

Jacek Magiera

Źródło:

17.01.2005 02:12

(akt. 30.12.2018 01:21)

<b>Codziennie serwis "Legia.Net"będzie Wam przekazywał najświeższe informacje z przygotowań Legii do rundy wiosennej, które tej zimy zaplanowano w Cetniewie. Od dziś, będziecie mieli okazję śledzić "Dziennik Magica", w którym Jacek Magiera będzie podsumowywał każdy dzień przedsezonowych zajęć.</b>
Dzień dziesiąty, wtorek - "To jest już koniec" Wstaliśmy o 7:45 z uśmiechem na ustach. To już ostatni dzień zgrupowania, a ponadto znów obudził nas nasz przebój, Nasze Rendez-vous. Pierwszy trening odbyliśmy na śniegu trenując z piłkami. Po rozgrzewce graliśmy na malutkie i trochę większe bramki. Gra na boisku pokrytym śniegiem jest zupełnie inna. Dużo uwagi należy poświęcić utrzymaniu równowagi. Spadło sporo śniegu i jest dosyć ślisko. A ponadto piłka często płata figle. Zatrzymuje się, nieoczekiwanie zmienia kierunek po odbiciu się od podłoża. Trochę podobnie do gry na piachu. Najważniejsze w tym treningu to jednak pobieganie po boisku i się zapoznanie się i pogranie piłką. Popołudniowy trening poświecony był w całości grze na hali, w zespołach pięcioosobowych. Różnego typu gry zajęły nam półtorej godziny. Wieczorem sprzątaliśmy w pokojach, pakowaliśmy się. Jutro wracamy do Warszawy. O 10 mamy zaplanowany ostatni trening na hali, potem obiad i powrót do Warszawy. Na koniec zgrupowania wyraźnie dopisują nam humory. Z jednej strony cieszymy się, że już wracamy. Pracowaliśmy tu ciężko i trochę wytchnienia przyda się każdemu. Z drugiej zaś jesteśmy zadowoleni z wykonanej pracy. Czujemy, że powolutku nasza forma rośnie. Niedługo wyjazd na kolejne zgrupowanie, gdzie będzie już znacznie mniej siły. Więcej pracy z piłką i ćwiczenia taktyki. Dzień dziewiąty, poniedziałek - "Nasze Rendez-vous" W poniedziałek stało się to przypuszczałem. Po weekendzie trochę lżejszych treningów i wewnętrznej gry wróciliśmy do ostrych treningów. Do południa biegaliśmy po zaśnieżonej bieżni. Podobnie jak we wcześniejszych dniach biegaliśmy po 1000, 800 i 600 metrów. Każdy w swojej grupie wydolnościowej. Należało przebiec w odpowiednim czasie. Limity były tak dobrane, że nie zdarzyło się aby ktoś siew nich nie zmieścił. Bieganie jest bardzo intensywnym treningiem, można było się nieźle zmęczyć. Jednak pomiędzy przebieżkami był przerwy i można było zregenerować siły. Był też czas na… pośpiewanie. Najwięcej śpiewał Andrzej Krzyształowicz, należy jednak przyznać, że robił to bardzo ładnie. Chyba ma wrodzony talent. Dodatkowo klaskał w rytm muzyki. Przebojem jest piosenka zespołu Kombi Nasze Rendez-vous. Gdziekolwiek się ruszymy, włączymy radio wszędzie ona jest. Stała się naszym hitem. Po południu ćwiczyliśmy na siłowni. Tak jak to miało miejsce dotychczas w dwóch grupach trenowaliśmy od 16. Potem na hali mieliśmy jeszcze różne gry uzupełniające, np. piłkę ręczną. A po kolacji graliśmy w siatkonogę. Kolejne spotkania w miniturnieju, którego niestety chyba nie uda nam się dokończyć ponieważ jutro już raczej nie będziemy grać. Być może uda się rozgrywki dokończyć podczas zgrupowania na Cyprze „Kiero” obiecał nam jakieś nagrody więc jest o co walczyć. Największe szanse na zwycięstwo ma zespół w składzie Sokołowski I, Sokołowski I, Kaczorowski, Kowalski. Na swoim koncie mają trzy zwycięstwa. Liczę jednak, ze wygra mój zespół w składzie Magiera, Karwan, Szala, Djoković. Do tej pory odnieśliśmy dwa zwycięstwa i jeśli nasi rywale, którzy podchodzą bardzo serio do tego turnieju przegrają, a my wygramy, to zrównamy się liczbą punktów. Dla nas jest to świetna zabawa, chcemy pokazać ładny techniczny futbol, aby dobrze zaprezentować się trenerom i pozostałym kolegom z zespołu.. Nasi rywale grają natomiast bardzo siłowo, zupełnie nieciekawy futbol. Do rozegrania pozostała jedna seria spotkań. Poniedziałek był dniem bardzo intensywnego treningu, różne typy zajęć nawarstwiały się. Nie mieliśmy w ogóle czasu dla siebie. Do pokoi wróciliśmy tuż przed 11 i zmęczeni od razu położyliśmy się do łóżek. Dzień ósmy, niedziela - "8 minut Laguny" Zostaliśmy podzieleni na dwie ekipy: Legia A: Fabiański - Rzeźniczak, Djoković, Magiera, Kaczorowski - Sokołowski II, Rosłoń, Kowalski, Smoliński - Włodarczyk, Saganowski. Legia B: Krzyształowicz - Szala, Boruc, Król, Kiełbowicz - Karwan, Surma, Vuković, Sokołowski I - Zjawiński, Korzym. Wygrał mój zespół 1:0, a bramkę zdobył Piotrek Włodarczyk. W drużynie rywali na środku obrony zagrał Artur Boruc. Muszę przyznać, że radził sobie całkiem dobrze. Graliśmy dwa razy po 35 minut, a spotkanie poprowadził sędzia „Laguna” czyli Irek Zawadzki. Jak znany wszystkim arbiter mecz przedłużył o 8 minut! Rywalom nic to nie dało. Nie zdołali wyrównać. Podobnie jak wczoraj - sądzę, że mecz stał na wysokim poziomie. Jesteśmy zgłodniali piłki i dawaliśmy z siebie wszystko. Na obecnym etapie najważniejsze jest jednak abyśmy byli zdrowi i mogli w spokoju trenować. Tego dnia to był jedyny trening. W trakcie meczu wykonuje się wszystkie te ćwiczenia, które doskonalimy na poszczególnych treningach: biega, skacze, przeprowadza akcję. Na ten dzień było to wystarczająco. Jednak od jutra wracamy do normalnego cyklu. Na poniedziałek mamy zaplanowane trzy treningi, rano bieganie, potem hala, a wieczorem siatkonoga. Podobnie będzie we wtorek, a w środę jeden trening, obiad i powrót do Warszawy. Trener obiecał nam dać jeden dzień wolny, na załatwienie swoich spraw, spotkanie z rodziną. Popołudniu i wieczorem mieliśmy czas dla siebie. Można było go wykorzystać na odpoczywanie w pokoju, pójście do kościoła, albo na spacer, dłuższy niż zwykle, bo było na to więcej czasu. Ale oczywiście nie możemy za bardzo oddalać się od ośrodka w którym przebywamy. Teraz wieczorem większość z nas ogląda w telewizji mecz Realu z Mallorcą. Wiem, że zakończyła się aukcja mojej koszulki prowadzona pod patronatem serwisu Legia.Net. Myślę, że 1575zł to dobra cena. Najważniejsze jednak, że ta suma pomoże dzieciom i z tego powodu bardzo się cieszę. Osobie, która zdecydowała wyłożyć taką sumę chciałbym serdecznie podziękować za ten gest. Dzień siódmy, sobota - "Jak w podstawówce" Wczoraj trenowaliśmy dwa razy. Rano spotkało nas pewne novum. Zamiast biegania po ośrodku trenowaliśmy po raz pierwszy na naturalnym boisku. Co prawda murawa w styczniu nie może być idealna, ale nie była także zła. Wszyscy jesteśmy bardzo spragnieni piłki, dlatego wyjście na boisko zamiast biegania sprawiło nam wiele radości. Trening był zupełnie inny od wcześniejszych. Po rozgrzewce z piłkami przeprowadzanej jak zwykle przez trenera Brychczego zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Pod okiem trenera Zielińskiego ćwiczyliśmy grę w obronie i w ataku na bramkę przeciwnika. Trenowaliśmy różne schematy akcji ofensywnych. Na koniec tego treningu zagraliśmy wewnętrzną grę po jedenastu. Muszę przyznać, że mimo braku goli spotkanie stało na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie jak się spojrzy na to na jakim etapie przygotowań do sezonu jesteśmy. Spotkanie obfitowało w wiele akcji ofensywnych i niewiele brakowało aby padła jakaś bramka. Mieliśmy jednak obiecane, że jutro zagramy dłużej. Po południu pod okiem trenera Dowhania ćwiczyliśmy na hali. Ćwiczyliśmy sprawność, skoczność i zwinność. Były różne ciekawe ćwiczenia, które dawały nam po pierwsze pewną odmianę w monotonnym treningu, a po drugie wiele radości. Skakaliśmy przez skrzynie, konia. Wykonywaliśmy tygrysie skoki, przewroty przez skrzynie. Miałem trochę obawy przed niektórymi ćwiczeniami. Muszę powiedzieć, że większość z tych ćwiczeń wykonywałem po raz pierwszy od szkoły podstawowej, czyli od jakiś 15 lat. Trening był lżejszy, nie byliśmy tak wyczerpani jak po zajęciach chociażby wczoraj. To nie jest jednak tak, że im więcej i ciężej tym lepiej. Intensywność treningu musi być na odpowiednim poziomie. Porównałbym to do pięciolitrowego wiadra, w które nie wleje sześciu litrów wody. Zawsze zmieści się tylko pięć. W treningu jest podobnie. Czasem więcej już po prostu się nie da. Wieczorem nie mieliśmy już siatkonogi, każdy mógł robić to co chciał. Odpoczywać czytając książki, oglądać TV lub w pokoju u masażystów poddawać się zabiegom odnowy. Dzień szósty, piątek - "Ani chwili wytchnienia" Kolejny dzień zgrupowania rozpoczęliśmy treningiem biegowym. Był on zupełnie inny od dotychczasowych. Skracaliśmy trochę dystanse, gdyż wchodzimy w inny etap przygotowań. Inny, nie znaczy lekki. Wprost przeciwnie, było bardzo ciężko. Po pierwsze intensywność zajęć była znacząca, a po drugie warunki atmosferyczne, w jakich przyszło nam biegać były beznadziejne. Na przemian padał deszcz ze śniegiem, a do tego wiał bardzo porywisty wiatr, który mówiąc dosłownie czasem „cofał” lżejszych kolegów. Na dodatek przyszło nam biegać na bieżni pobliskiego boiska, która była pokryta mazią, błotem, gdzieniegdzie kałużami. Bardzo ciężko było utrzymać odpowiednie tempo, gdyż część dystansu pokonywaliśmy z wiatrem, który bardzo chciał nas pogonić, a drugą część pod wiatr, który bardzo chciał nas zawrócić. Ten trening „wszedł” nam bardzo w nogi, co odczuliśmy po powrocie do pokojów. Kiedy trzeba było wstać z łóżek czy foteli na obiad, niektórzy mieli z tym problemy, tak bolały nas nogi. Nikt jednak nie robi z tego tragedii. Wiemy, po co tu jesteśmy, a poza tym, nie jest to pierwszy taki obóz w naszym życiu i nie ostatni. Dziwne byłoby, jeśli te nogi by nas nie bolały. Oznaczało by to, że coś jest nie tak. Przed obiadem mieliśmy krótką odprawę z trenerem Zielińskim, na której w skrócie powiedział, czego od nas będzie oczekiwał. Także spędziliśmy ten czas na miłej rozmowie. Po obiedzie troszkę wolnego, a następnie kolejne zajęcia. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Pierwsza już o godzinie 16 udała się na siłownię, a druga godzinę po niej. Na siłowni jak zwykle mieliśmy ćwiczenia, które składały się z czterech obiegów po 12 stacji. Na każdej ze stacji zawodnik musiał powtórzyć dane ćwiczenie od 13 do 18 razy. Warto wspomnieć, że trenerzy młodszym piłkarzom odpuszczają trochę i zwykle młodzież zalicza tylko trzy obiegi. Po siłowni były zajęcia na sali, gdzie pod okiem trenera Brychczego ćwiczyliśmy technikę, uderzenia na bramkę, rozbieganie, czyli taki trening, który po ciężkiej siłowni pozwolił zregenerować siły. Dzięki temu – mówiąc wprost – następnego dnia jest po prostu nam lżej wstać. W piątek na zakończenie dnia mieliśmy jeszcze odnowę biologiczną, która odbyła się bezpośrednio po ostatnim treningu. Każdy z nas był na basenie, mógł sobie popływać, posiedzieć w saunie, w wirówkach, jacuzzi. Tam spędziliśmy półtorej godziny, także dzień był bardzo intensywny i nie było czasu na nic poza treningiem. Po kolacji nie było już siatkonogi, gdyż mamy ją co dwa dni. Zostało nam jeszcze trzy dni zgrupowania i wracamy do domu, do Warszawy. Najważniejsze jest to, że nam się czas nie dłuży, nie ma monotonii, nie mamy czasu się nudzić. Pierwszy tydzień zgrupowania był bardzo intensywny i przede wszystkim z dobrym dla nas skutkiem. Dzień piąty, czwartek - "Aco wrócił" Piąty dzień zgrupowania był już intensywniejszy i ciekawszy do poprzedniego. Chociaż za oknem widzieliśmy sypiący śnieg, a prognozy pogody zapowiadały w tym rejonie porywisty wiatr, nie można było narzekać, tylko brać się do pracy. Obudziliśmy się kilka minut po ósmej. Na 8.30 mamy zaplanowane zawsze śniadania, ale praktycznie można przychodzić na nie do 9.15, więc jeśli ktoś, zaśpi to powodów do zmartwienia nie ma, swoje zje. A mamy w drużynie kilku śpiochów. Po śniadaniu, które zawsze mija nam na jedzeniu, rozmowach i studiowaniu prasy jak co dzień w oczekiwaniu na pierwszy trening, mieliśmy chwilkę dla siebie. Jedni spędzają ten czas na swoich zajęciach, a niektórych można zauważyć kursujących do pokoju 38, gdzie rezyduje pan Henio, który zarządza sprzętem. Wizyta u pana Henia nie owocuje nie tylko otrzymaniem wypranych dresów, koszulek czy getrów, ale i dobrym humorem. Pan Henio to istna skarbnica dowcipów, więc zawsze coś na szybko „rzuci” i od razu mija zmęczenie. Punktualnie o 11 rozpoczęły się zajęcia biegowe. Dziś Zielek zarządził bieg „rekreacyjny” – cztery razy dziesięć minut po terenie całego ośrodka. W trakcie biegu pogarszała się pogoda, czasem padał gęsty śnieg, a czasem przechodził w śnieg z deszczem. Jeśli do tego dołożymy mocno wiejący wiatr, to możecie reszty się domyśleć. Lekko nie było. Po zajęciach oczywiście czekał nas obiad. Tak naprawdę można ten czas było nazwać „oczekiwaniem na Aco Vukovica”, który po wielu perypetiach wreszcie miał dziś do nas dołączyć. Do 17, na którą mieliśmy zaplanowane kolejne zajęcia czas minął dziwnie szybko. Ja, wraz z dwoma swoimi współlokatorami – Wojtkiem Szalą i Bartkiem Karwanem – przeanalizowaliśmy dotychczasowych kilka dni treningów i uznaliśmy, że jak na razie jest dobrze. Popołudniowe zajęcia odbyły się już w całej grupie. Na początek trener Dowhań poprowadził rozgrzewkę, w trakcie której dołączył do na oczekiwany Aco. Serdecznie się z nami przywitał i wymieniliśmy kilka zdań. Zadeklarował, że na niczym bardziej mu nie zależy, jak na tym, aby przypomnieć się z dobrej strony kibicom, a nam piłkarzom ma nadzieje pomóc w odzyskaniu mistrzowskiej korony. My oczywiście ze swojej strony dołożymy wszelkich starań, aby ponowne wejście Vuko do drużyny było jak najbardziej płynne, bo wiemy, że to bardzo dobry piłkarz. Znamy go bardzo dobrze, jesteśmy kolegami i chcemy mu pomóc. Będzie miał teraz pole do popisu, gdyż w pomocy robi nam się już spory tłok. Jest kilku graczy, a miejsc nie wiele. Rywalizacja będzie więc zacięta, ale jak wiadomo, rywalizacja podnosi poziom zarówno zespołu, jak i indywidualne umiejętności poszczególnych piłkarzy. Na zakończenie popołudniowych zajęć rozegraliśmy mini turniej, podobnie jak we wtorek. Tym razem nie udało się wygrać mojemu zespołowi (ja, Rosół, Kiełbik, Djoko, Smoła), zajęliśmy trzecie miejsce. W meczu właśnie o tą pozycję z zespołem Artka Boruca, Włodara, Wojtka Szali, Krzyśka Króla i Irka Kowalskiego zremisowaliśmy 1:1 (piękną bramkę strzelił nam Artur, który jak rasowy napastnik przymierzył zza pola karnego w okienko), ale w rzutach karnych moja bramka dała nam wygraną. Od 19 można było schodzić już na kolację, po której mieliśmy jeszcze jedne zajęcia, siatkonogę. To bardziej zabawa niż trening, ale tylko z pozoru można odnieść takie wrażenie. Kształtuje przede wszystkim technikę, ale także zwrotność i każe myśleć na boisku. Mamy tu taki wewnętrzny turniej, sześć zespołów po dwie drużyny. Mecze rozgrywamy co dwa dni, a na zakończenie obozu ma być to podsumowane, a kierownik Zawadzki ponoć szykuje dla zwycięzców jakąś niespodziankę. Niestety nie wiemy co tam Laguna wymyślił, ale wygrać trzeba, żeby się przekonać. Tak mija tu każdy dzień. Ameryki nie odkryję jak napiszę, że wszyscy zdecydowanie wolelibyśmy grać mecze ligowe, niż siedzieć tutaj. Oglądamy Canal+ i dyskutujemy z kolegami, że idealnie byłoby, aby u nas, tak jak w Anglii grało się od stycznia, a nie czekać trzy miesiące, które w większości spędzamy na zgrupowaniach poza domem. Dzień czwarty, środa - "Monotonia zgrupowania" Pierwsze zimowe zgrupowanie cechuje przede wszystkim monotonia. Nie inaczej jest tutaj, w Cetniewie. W środę minął czwarty dzień zgrupowania, dla nas bardzo intensywny, a jeśli dużo się ćwiczy, to nic poza tym istotnego się nie dzieje. Właśnie od środy zmieniła się pogoda. Śnieg, wiatr, grząskie podłoże, to wszystko powoduje, że biega nam się dużo ciężej, niż w dniach poprzednich, ale nie ma przebacz, trzeba mocno pracować, bo sezon już niedługo. Dzień w Cetniewie realizujemy według określonego szablonu. Rano wstajemy, myjemy się i idziemy na śniadanie. Po nim mamy godzinkę dla siebie, a następnie pierwsze zajęcia. O 11 zawsze biegamy. Teren ośrodka jest naprawdę duży. Żeby go obejść, trzeba by było poświęcić dobrą godzinę, więc trenerzy urozmaicają nam to monotonne bieganie, chociażby poprzez zmianę tras, które pokonujemy. Tego dnia musieliśmy przebiec w swoim tempie jeden odcinek tysiącmetrowy i dziewięć osiemsetmetrowych. Jacek Zieliński zlitował się nad nami i ostatni z nich skrócił nam o połowę, co przyjęliśmy z nieskrywaną radością. Następnie wróciliśmy do wspomnianego szablonu, czyli kąpiel, obiad, drzemka poobiednia. Każdy z nas miał chwilę dla siebie, którą spędzał wedle uznania. O 17 kolejne zajęcia, które tak jak w poniedziałek składały się z dwóch etapów. Podzieleni zostaliśmy na dwie grupy. Pierwsza z nich ćwiczyła na siłowni, natomiast druga na hali. Po 40 minutach obie grupy się wymieniły. Tym razem – również podobnie jak w poniedziałek – mieliśmy do przejścia 4 obwody po 12 stacji, na których każdy miał wykonać po 15-20 powtórzeń w zależności od tego, na jakim przyrządzie się znajdował. Ćwiczenia należało robić bardzo dokładnie i przede wszystkim bardzo spokojnie. O 19.30 kolacja i na szczęście nie mieliśmy już żadnych zajęć, więc mieliśmy czas dla siebie. Każdy spędzał go wedle uznania. Kilku kolegów, podobnie zresztą jak ja, przede wszystkim odpoczywało, dlatego nic więcej ciekawego się już nie zdarzyło. W łóżkach na dobre byliśmy kilkanaście minut po 22 i czas było zasypiać, gdyż w czwartek czekał nas kolejny ciężki dzień. Dzień trzeci, wtorek - "Rozmowy z Kucharzem" Kolejny dzień zgrupowania za nami. Ostatnia noc minęła nam spokojnie, chociaż część kolegów już zaczyna odczuwać trudy „ładowania akumulatorów”. Dzień rozpoczęliśmy jak zwykle, poranna toaleta, śniadanie. Pierwsze zajęcia wyznaczono nam na 10.30. Zaczęły się od rozgrzewki prowadzonej przez Lucjana Brychczego. Polegała ona przede wszystkim na rozciąganiu, typowych ćwiczeniach, które na celu mają przygotowanie organizmu do wysiłku biegowego. Codziennie pierwszy trening to bieganie. Każdy zawodnik ma określony czas, w którym musi się zmieścić na danym odcinku. Trenerzy ustalają go między innymi na podstawie wyników badań, jakie przeszliśmy po urlopach, na AWF. Wyznaczyły one próg naszej wytrzymałości i określiły nasze możliwości. Te ćwiczenia są bardzo ważne. Nie można absolutnie przesadzać z ambicją, nie wolno trenować za mocno, ale również nie wolno odpuszczać. Zarówno przesada, jak i małe odpuszczenie tych treningów może odbić się już podczas regularnego sezonu. We wtorek biegliśmy jeden odcinek tysiącmetrowy i siedem 800-metrowych. Po treningu oczywiście odnowa. Polega ona na tym, że trzeba wziąć odpowiedni prysznic, taki dłuższy, pod ciepłą wodą, aby „zmyć” to zmęczenie. Oprócz tego 24 godziny na dobę są do naszej dyspozycji masażyści, więc każdy, kto uważa, że potrzebuje masażu, może się zgłosić w każdej chwili. Serwują nam wtedy masaże, wcierki, okłady, co wydatnie regeneruje nasze zmęczone organizmy. To chyba jedyna forma maltretowania, która przynosi pozytywne efekty. Poza tym do dyspozycji mamy cały czas basen, jacuzzi, można sobie pójść, wymoczyć się czy „zaprzyjaźnić” z bąbelkami. Mimo, że jak na tę porę roku jest ciepło, to pogoda jest zdradliwa, dlatego mamy przykazane przez doktora Machowskiego, aby po wyjściu na dwór ubierać się ciepło, zakładać czapki, szaliki, dbać o to, aby nie przyplątała się jakaś infekcja. Następnie czekał nas obiad. Po zjedzeniu wróciliśmy do swoich pokoi, gdzie każdy zajął się sobą. Jedni czytali książki, inni dzwonili do najbliższych, jeszcze inni czytali książki czy oglądali telewizję. Dobrze po wysiłku i obiadku uciąć sobie małą drzemkę, co ja zawsze czynię. Obok nas w Cetniewie przebywają także inne zespoły – Górnik Łęczna, Radomiak, Lechia Gdańsk, gdzie grają zawodnicy, którzy są naszymi kolegami. Także podczas śniadań czy obiadów miło spędzamy czas na pogawędkach z nimi. Sporo rozmawiamy z Czarkiem Kucharskim, który wiadomo kim jest, a kim był grając jeszcze w Legii. Mimo, iż nie ma go już z nami nadal nam kibicuje, życzy jak najlepiej i chce wiedzieć wszystko na temat naszego zespołu. Oprócz piłkarzy są także inni sportowcy. Ja na przykład zauważyłem Marka Cieślaka, byłego żużlowca Włókniarza Częstochowa, czyli z mojego rodzinnego miasta. Pamiętam go tylko i wyłącznie z opowiadań i zdjęć, a teraz jest trenerem Atlasu Wrocław. Zamieniliśmy sobie dwa słowa i trzeba było wracać do swoich zajęć. Popołudniowy trening był inny od poniedziałkowego. Ominęła nas siłownia, ominął nas podział na dwie grupy, tak, jak to miało miejsce dnia poprzedniego. Na początek mieliśmy zaplanowane zajęcia z trenerem Dowhaniem, który po krótkiej rozgrzewce, zaserwował nam ćwiczenia, które polegały na sporej dawce rozciągania. To wszystko po to, aby regenerować się po ciężkich zajęciach. Takie ćwiczenia są nam bardzo potrzebne. Dużo przewrotów, skłonów, podskoków - to wszystko po to, aby nasze nogi były sprężyste i mogły w późniejszym czasie odpowiednio pracować. Po zajęciach z trenerem Dowhaniem mieliśmy mini turniej, w którym brały udział cztery drużyny po pięciu zawodników plus bramkarze. Na zakończenie dnia to taka fajna zabawa z rywalizacją. Oczywiście każdy chciał wygrać, bo to dla nas prestiżowa sprawa. Ja mam tą satysfakcję, że drużyna, w której grałem, odniosła zwycięstwo. Dodatkowo po moim podaniu Tomek Kiełbowicz strzelił zwycięską i – co istotne – jedyną bramkę w całym mini-turnieju. Wieczorem nie mieliśmy już siatkonogi, gdyż w trakcie dnia odbyliśmy dwa ciężkie treningi i szkoleniowcy uznali, że obciążeń nam wystarczy. Każdy z nas ten czas spędził w swoim pokoju na odpoczynku i przygotowaniach do następnego dnia. Na razie na szczęście – odpukać – na razie każdy z nas cieszy się dobrym zdrowiem, nikt specjalnie nie narzeka na urazy. To jest bardzo ważne, bo my – zawodnicy, możemy swobodnie wykonywać polecenia, a trenerzy cieszą się, że mają wszystkich do dyspozycji. Dzień drugi, poniedziałek - "Sędzia Laguna" Poniedziałek był drugim dniem naszego zgrupowania w Cetniewie, ale pierwszym, który spędziliśmy tu w całości. Rozpoczęliśmy ten dzień o godzinie 8, kiedy to mamy zaplanowaną pobudkę. Następnie po porannej toalecie udaliśmy się na śniadanie. Wszyscy przychodzimy na stołówkę grupami pomiędzy 8.15, a 8.45. Po śniadaniu kolejne dwie godziny mijały nam na przygotowaniach do wyznaczonego na 11 treningu. Trening biegowy rozpoczął się intensywną rozgrzewką prowadzoną przez pana Brychczego. Składała się ze sprintów, wyskoków, podskoków, rozciągania mięśni i temu podobnych rzeczy. Po kilkunastu minutach nadeszła właściwa część zajęć. Jacek Zieliński zarządził osiem serii po tysiąc metrów każda. Biegaliśmy w grupach, każdy na swoim przedziale tlenowym, aby ta praca dała jak najwięcej efektów pozytywnych, Razem zebrało się więc osiem kilometrów, a to pokaźna dawka dla naszych organizmów. Jednak wiadomo, że właśnie po to tu jesteśmy. Musimy wypracować siłę i wytrzymałość, aby wiosną mieć siłę mierzyć się z rywalami w lidze. Zajęcia trwały około półtorej godziny. Po treningu udaliśmy się oczywiście pod prysznice, a później na odpoczynek. Mieliśmy półtorej godziny do obiadu, więc część po prostu spała, część czytała prasę, książki, grała na Play Station czy oglądała filmy na DVD. Po obiedzie obowiązkowa drzemka, a później troszke wolnego czasu, gdyż następne zajęcia zaplanowano na 16.30. Po odrobinie wolnego zostaliśmy podzieleni na dwie grupy po 12 osób i pierwsza z nich, w której byłem między innymi ja, udała się na siłownię. Wykonaliśmy tam cztery obwody po 12 ćwiczeń, bardzo intensywnie. Po wykonaniu ćwiczeń zmieniła nas druga grupa, a my udaliśmy się na salę, gdzie pod okiem pana Lucjana braliśmy udział w grach uzupełniających, piłka ręczna, koszykówka. Zajęcia trwały do około 18.30. Później ten sam rozkład, co wcześniej. Odpoczynek po zajęciach i oczekiwanie na kolejny trening. O 21 mieliśmy siatkonogę, która ma przede wszystkim kształtować technikę. O 22 byliśmy w pokojach. Wieczorna toaleta, chwila rozmowy i sen, który po tak intensywnym dniu nie sprawiał nam problemów. W pokoju mieszkam jak zwykle z Bartkiem Karwanem i Wojtkiem Szalą. Warunki mieszkaniowe mamy dobre, łóżka wygodne. Z okna pokoju widzimy morze, co pozytywnie jeszcze na nas oddziałuje. Skoro morze, to jod, który chyba na nas dobrze wpływa, bo zasypiamy w mgnieniu oka. Zasypiamy około 23, niektórzy bardziej zmęczeni robią to jeszcze wcześniej. Generalnie właśnie o 23 mamy być w pokojach i nie chodzić już po ośrodku. Cały zespół pracuje bardzo sumiennie. Mamy kilku nowych zawodników, którzy powinni podnieść jeszcze rywalizację na treningach. Rywalizacja to rzecz bardzo istotna, bo podnosi poziom indywidualnych umiejętności. Niektórzy czasem aż za bardzo ambitnie podchodzą do naszych gierek. Wczoraj przy gierce w siatkonogę doszło do małego spięcia między moją drużyną, a zespołem „Sagana”. Sędzia nie zauważył, jak Marek przy akcji dotknął siatki, a to jest w tej zabawie niedozwolone. Problem w tym, że oprócz sędziego wszyscy to zauważyli. Marek przekonywał, że nie wbiegł w siatkę, sędzia Laguna (kierownik Zawadzki) uznał rację Marka, więc po treningu przypomnieliśmy Saganowi, że wygrał dzięki pomyłce sędziego. Marek mówił, że czasem się przez pomyłki przegrywa, a czasem wygrywa, w czym miał oczywiście rację. Takie dyskusje między nami to normalność. Nikt do nikogo po 10 minutach nie ma już pretensji, zapominamy i ćwiczymy dalej. Wszystko dlatego, że każdy chce wygrać. Wiem, że niektórzy z kolegów narzekają na jedzenie, ale ja nie mam do niego zastrzeżeń. Może dlatego, ze nie jestem zbyt wybredny. Dzień pierwszy, niedziela - "Z widokiem na morze" Kilkanaście minut po 8 wyjechaliśmy z Warszawy. Podróż minęła bardzo dobrze. Na drogach spokój, nie było za wiele samochodów. Dzięki temu 40km przed Cetniewem mogliśmy zatrzymać się na kawę. Na miejsce dotarliśmy po godzinie 13. Jesteśmy w tym ośrodku po raz pierwszy, więc trochę czasu minęło zanim ulokowaliśmy się w pokojach. Po godzinie 14 zjedliśmy obiad, a jako, że trening zaplanowany został dopiero na 17 mieliśmy chwilę czasu dla siebie. Większość z nas spędziła go w pokojach na popołudniowej drzemce. Pierwsze zajęcia nie były jeszcze bardzo męczące. Jednak tak jak zawsze na pierwszym obozie pracujemy nad wytrzymałością i spodziewamy się niezłego wycisku. W tym czasie zawsze najbardziej brakuje nam zajęć z piłkami. Zajęcia trwały 1,5 godziny i kończyły się małym turniejem. Po treningu zjedliśmy kolację, po której trener Zieliński nakreślił nam plan zajęć na najbliższe dni. Do pokoi wróciliśmy zatem dopiero po 21 i zajęliśmy się oglądaniem meczu Juventusu z Cagliari. Jednak nikt nie będzie siedzieć do późna, bo od rana czeka nas ciężka praca. Codziennie będziemy trenować dwa lub trzy razy. Jeśli doda się do tego czas na konieczny na odpoczynek i jedzenie nie pozostanie wiele czasu dla nas. Samego ośrodka jeszcze nie poznaliśmy, po prostu nie było na to czasu. Trenowaliśmy na głównej dużej hali, widać było jeszcze basen i boiska. Na "zwiedzanie" okolicy będzie czas w kolejnych dniach, choć również niezbyt wiele. Sam ośrodek położony jest bardzo ładnie. Do morza jest niedaleko, widzimy je z okien naszych pokoi.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.