News: Liga wciąż w NC+, dołącza TVP. Kluby zarobią 250 mln zł

Finanse Legii: Pół roku prawdy

Źródło: Legia.Net

17.12.2018 13:18

(akt. 04.01.2019 13:11)

W obiegu publicznym pojawiły się sprawozdania finansowe Legii za rok 2017/2018 (zakończony 30 czerwca 2018 r.). W skrócie: przychody ze sprzedaży 110 mln zł, koszty operacyjne 161 mln zł, strata netto 44 mln zł, zadłużenie z tytułu pożyczek i obligacji 39 mln zł, kapitały własne 29 mln zł. Kapitały własne są dodatnie tylko dlatego, że Spółka o 43 miliony podniosła wycenę księgową swoich udziałów w podmiocie mającym prowadzić akademię piłkarską (sporządzona na 16 lat projekcja zakłada, że podmiot ten będzie kiedyś przynosił zyski). W ciągu 12 miesięcy Legia przebyła więc drogę z nieba do piekła, czyli z rekordowych przychodów związanych z występami w Lidze Mistrzów do walki o zachowanie płynności w związku z brakiem awansu do pucharów. Jakby tego było mało, bieżący sezon również zaczął się od dramatu w Europie, w związku z czym warto pochylić się nie tylko nad interpretacją danych za ubiegły rok, ale i ocenić perspektywy tegoroczne.

Przychody

Nie jest niespodzianką, że w porównaniu z rokiem z Ligą Mistrzów przychody w sezonie 2017/2018 drastycznie spadły – z 233 mln zł do 110 mln zł. Tąpnęło wszędzie:
- sprzedaż praw telewizyjnych: spadek ze 133 mln zł do 29 mln zł;
- sprzedaż biletów i karnetów: spadek z 34 mln zł do 22 mln zł;
- sponsoring: spadek z 28 mln zł do 27 mln zł;
- hospitality (wynajem lóż i powierzchni komercyjnych): spadek z 22 mln zł do 15 mln zł;
- towary: spadek z 14 mln zł do 12 mln zł;
- pozostałe przychody: wzrost z 3 mln zł do 5 mln zł (różnica to 2 mln zł z tytułu udziału kilku legionistów w mistrzostwach świata).

110 mln zł przychodów to jak na Legię mało. Mniej nawet od przychodów uzyskanych w sezonie poprzedzającym Ligę Mistrzów (121 mln zł), co też nie dziwi, skoro graliśmy wtedy w Lidze Europy. O tym, że wynik sportowy ma wpływ na liczby, przekonuje porównanie opublikowanych przez klub danych nt. frekwencji, sprzedaży karnetów czy wynajmu lóż:

-  w sezonie 2017/2018 mecze zobaczyło 432 tysięcy ludzi, co daje średnią 17,3 tysiące; dla porównania w sezonie 2016/2017 frekwencja wyniosła 636 tysięcy ludzi, co daje średnią 20,6 tysięcy na mecz; oznacza to spadek średniej frekwencji o 16 procent;

- w sezonie 2017/2018 sprzedano 10 313 karnetów całosezonowych oraz na rundę rewanżową, a także 6 974 karnety na rundę finałową; dla porównania w sezonie 2016/2017 sprzedano 11 839 karnetów całosezonowych oraz na rundę rewanżową, a także 9 960 karnetów na rundę finałową;

- w sezonie 2017/2018 skomercjalizowano 31 z 39 dostępnych lóż; dla porównania w sezonie 2016/2017 skomercjalizowano 37 z 39 lóż.

Zwróćmy uwagę na tendencje w sprzedaży karnetów. Sprzedaż wejściówek całosezonowych i na rundę rewanżową była niższa, ale satysfakcjonująca biorąc pod uwagę fakt, że rok wcześniej wielu ludzi nabyło je tylko po to, żeby zobaczyć na żywo Real Madryt. Dodatkowo zimowa ofensywa transferowa (Antolić, Vesović, Remy i inni) napędziła popyt na karnety na rundę rewanżową, jednak już na rundę finałową, w kontekście słabej gry drużyny, sprzedaż była aż o 30 procent niższa, niż rok wcześniej. Klub w sprawozdaniu napisał, że „słabsza sprzedaż pakietów na rundę mistrzowską była rezultatem mało atrakcyjnych przeciwników (w wyniku zajęcia 3 miejsca po rundzie zasadniczej), z którymi przyszło się mierzyć Legii oraz braku możliwości rozegrania ostatniego meczu na własnym stadionie.”  
 
Na jakie przychody można liczyć w bieżącym sezonie? Na dziś wiadomo, że wypadną 2 miliony z tytułu udziału piłkarzy w mistrzostwach świata. Reszta to wróżenie z fusów, dlatego ciekawe, co wywróżyli klubowi finansiści. Czy założyli wzrost przychodów? Legia może zimą skutecznie przemeblować skład, a jeśli będzie wygrywać, to wzrośnie zainteresowanie i w ślad za tym mogą wzrosnąć przychody. Ale to optymistyczny scenariusz. W scenariuszu pesymistycznym klub nie wypracuje zimą środków na kreujące popyt transfery, bo nie uda mu się dobrze sprzedać piłkarzy (albo zostaną sprzedani zbyt późno) ani wyrzucić z listy płac Mączyńskiego czy Pazdana. Atmosfera wokół klubu jeszcze bardziej przygaśnie, a jeśli do tego gra zespołu nie będzie przekonująca, to przychody z poszczególnych źródeł mogą nawet spaść. Ze względu na brak twardych przesłanek, na potrzeby tego wypracowania przyjęto opcję pośrednią - że w trwającym sezonie Legii uda się ponownie osiągnąć 110 milionów przychodów.

Podsumowując:

- przychody 2017/2018: 110 mln zł;

- przychody szacowane na 2018/2019: 110 mln zł (z opcją obniżenia, w zależności od tego, co zdarzy się w zimowym oknie transferowym i co zespół będzie prezentował na wiosnę 2019). </u>

Wydatki

Koszty Legii w sezonie 2017/2018 spadły ze 189 do 161 mln zł, a odliczając amortyzację, która wydatkiem nie jest – ze 174 do 144 mln zł. Najbardziej spadły koszty wynagrodzeń (ze 101 do 81 mln zł) oraz usług obcych (z 38 do 34 mln zł). Nie było pucharów, nie było więc związanych z nimi premii, podróży, kosztów organizacji meczów, imprez towarzyszących itd. Mimo to nawet bez Ligi Mistrzów średnie wydatki Legii na utrzymanie wynoszą kilkanaście milionów miesięcznie, czyli w granicach całorocznych przychodów niektórych klubów Ekstraklasy. I teraz pytanie: czy można z tych 144 mln zł chociaż trochę zejść?  

W październikowej rozmowie z Bartłomiejem Kubiakiem na sport.pl. odpowiedzialny za finanse członek zarządu Legii Łukasz Sekuła wspomniał o 10 milionach potencjalnych oszczędności. Na teraz uważam, że to bardziej optymistyczny przekaz dla otoczenia, aniżeli realna ocena możliwości. Dlaczego? Otóż większość wydatków w klubie to wynagrodzenia, a większość wynagrodzeń dotyczy kadry pierwszego zespołu (ok. 60 mln zł). Jeżeli klub chce zaoszczędzić 10 milionów, to nie wystarczy zwolnić dietetyka, psychologa, trenera z akademii, tego czy innego specjalistę, skasować kilka projektów i jednocześnie nie ruszyć gigantycznego payrollu pierwszej drużyny. Tym bardziej, że w tak dużej organizacji ogromna część kosztów jest stała i trudna do szybkiego skorygowania. Trzeba opłacać czynsz, flotę, energię, dostawców, podatki, dbać o boiska, utrzymać określony poziom zatrudnienia, żeby przychody nie spadły, a klub utrzymał zdolność operacyjną. Legia to ogromny statek, który nie zatrzyma się w miejscu i na rozkaz. Żeby poważnie zaoszczędzić klub MUSI dotknąć wynagrodzeń pierwszej drużyny, a te w moim przekonaniu według stanu na grudzień 2018 r. są wyższe, niż w grudniu 2017 r. Tym trudniej będzie je globalnie zmniejszyć w stosunku do poprzedniego roku.

Przypomnijmy sobie dwa ostatnie okna transferowe i porównajmy ruchy „in” oraz „out”. W oknie zimowym z istotnych piłkarzy, a więc mających w domyśle pokaźne kontrakty (takie od miliona wzwyż), odeszli tylko Moulin, Sadiku i Guilherme, natomiast przyszli: Antolić, Vesović, Eduardo, Remy, Philips i Cafu. Miesięczny budżet wynagrodzeń musiał wtedy wzrosnąć i jeśli nic się nie zmieni, to ten wzrost będzie również odczuwalny w tym roku, tyle, że nie przez sześć, a dwanaście miesięcy. Klub w oknie letnim, chcąc wzmocnić kadrę przed eliminacjami w Europie, znowu nie oszczędzał. Odeszli – z istotnych zawodników - Czerwiński, Hildeberto, Broź i Kopczyński (odszedł też Michalak, ale on cały wcześniejszy sezon spędził w Płocku), a na ich miejsce przyszli: Carlitos (król strzelców, kupiony okazyjnie z Wisły Kraków, co z pewnością ułatwiło mu wynegocjowanie satysfakcjonującego kontraktu), Kante (bez odstępnego, co też z automatu oznacza godziwą pensję), Martins (podobnie), Stolarski oraz Wieteska wracający z Górnika Zabrze. Budżet wypłat znowu musiał wzrosnąć. Potwierdzenia dla tezy o wzroście wynagrodzeń dostarcza porównanie salda zobowiązań krótkoterminowych z tego tytułu, które w czerwcu 2018 r. było wyższe o milion od salda z czerwca 2017 r. Na potrzeby tej analizy przyjęto więc, że wynagrodzenia w skali roku wzrosły o 10 mln zł. Mogą jeszcze spaść, ale pod warunkiem głębokiego odchudzenia kadry pierwszego zespołu w zimie, co będzie piekielnie trudnym zadaniem. Dlaczego?

W grudniu kończy się tylko umowa z Eduardo (zawodnik już się pożegnał), w styczniu bramkarzowi z Łotwy, natomiast pozostali mają zagwarantowaną pensję co najmniej do lata. W czerwcu kontrakty kończą się jedenastu piłkarzom, większość z nich nie zostanie, ale czy uda się ich wypchnąć (a najlepiej sprzedać!) pół roku wcześniej? Zobaczymy, ale to oni są panami sytuacji. Pazdan i Mączyński – owszem, oni pewnie znajdą chętnych, a Legia może nawet na nich zarobić, ale Radović, Hamalainen, Astiz, Malarz, Pasquato? Wątpliwe, żeby poza Warszawą dostali porównywalne pieniądze. Kilku zawodników zostanie sprzedanych, ale najpoważniejsi kandydaci nie mają najwyższych kontraktów, bo są w większości młodzi. Ale może znajdzie się chętny na Jędrzejczyka, który zarabia najwięcej, zagrał świetną rundę i tym razem zgodzi się na kontynuowanie kariery gdzie indziej? No dobrze, załóżmy, że część zawodników z takich czy innych powodów odejdzie zwalniając budżet płacowy, ale przecież muszą pojawić się nowi (oczywiście nie w skali 1:1), żeby zespół zachował zdolność do rywalizacji o mistrzostwo i puchary. To jak gonienie własnego ogona – część zawodników zwolni budżet, ale trzeba zatrudnić nowych i lepszych, a tacy kosztują. Przed klubem stoi potężne intelektualne wyzwanie – jak zwiększyć siłę zespołu znacząco zmniejszając wynagrodzenia. Moim zdaniem znacząco się nie da, dlatego na potrzeby tych rozważań zakładam, że łączne koszty Legii wzrosną w tym roku o 5 mln zł, czyli że uda się umiarkowanie  ograniczyć wynagrodzenia pierwszego zespołu, a dodatkowo wygenerować oszczędności w innych działach. Do tych 5 milionów trzeba jednak dodać 8 milionów zaległej premii za mistrzostwo z ubiegłego roku, na którą klub na 30 czerwca 2018 r. miał utworzoną rezerwę.   

Podsumowując:

- wydatki 2017/2018: 144 mln zł;
- wydatki 2018/2019: 149 mln zł + 8 mln zł premii za tytuł 2017/2018 = 157 mln zł. </u>

Ten wzrost może być jeszcze wyższy, ponieważ okazyjne zakupy typu Carlitos czy Kante (z niskimi lub zerowymi kwotami dla poprzednich klubów) wiążą się z wysokimi lub bardzo wysokimi kosztami okołotransferowymi, na przykład prowizjami menedżerskimi albo jednorazowymi wypłatami dla piłkarzy. Weryfikacja tego założenia nie jest możliwa, ale istnieje ryzyko, że wydatki Legii z tego tytułu mogły w stosunku do poprzedniego roku również wzrosnąć. Dlatego tym bardziej rozsądne wydaje się założenie o wzroście wydatków ogółem o co najmniej 13 milionów.

”Dziura budżetowa” w roku 2017/2018

Na wstępie należy podkreślić, że w najnowszej historii Legii tylko raz udało się pokryć wydatki przychodami – w roku Ligi Mistrzów. Weźmy trzy sezony z Ligą Europy:

- sezon 2013/2014: różnica między przychodami operacyjnymi i kosztami operacyjnymi pomniejszonymi o amortyzację wyniosła minus 15 mln zł;
- sezon 2014/2015: minus 6 mln zł;
- sezon 2015/2016: minus 8 mln zł.

Głównym źródłem pokrycia tych niedoborów był rynek transferowy.

Skoro więc w sezonie 2017/2018 pucharów zabrakło, to ujemne saldo wzrosło do 34 milionów (przychody 110 mln zł versus wydatki 144 mln zł). Klub pokrył deficyt z następujących źródeł:

- z reszty pieniędzy z Ligi Mistrzów (Legia według bilansu na 30.06.2017 r. miała na koncie 14 mln zł);
- z transferów (sprzedano m.in. Vadisa i Moulina, a nowi piłkarze kosztowali mniej);
- w marcu 2018 r. zaciągnięto 3 mln euro pożyczki od osoby fizycznej (swoją drogą, ciekawe od kogo?);
- w kwietniu 2018 r. wyemitowano 2 mln zł obligacji serii A;
- w maju 2018 r. wyemitowano 2 mln zł obligacji serii B.

W ten właśnie sposób przetrwaliśmy pierwszy rok poza Europą. Nie tylko znaleźliśmy gotówkę, ale też uzupełniliśmy kadrę. W bilansie najważniejszym śladem po tych wydarzeniach był wzrost zadłużenia z tytułu pożyczek i obligacji do 39 mln zł.  

Zadłużenie

Najważniejsze pozycje z 39 mln zł zadłużenia z tytułu pożyczek i obligacji na 30.06.2018 r. są następujące:

- 7,1 mln zł zobowiązań z tytułu pożyczki od Skarbca, do zwrotu 1.10.2018 r. (spłacono);
- 4,2 mln zł zobowiązań z tytułu pożyczki od Skarbca, do zwrotu 31.12.2018 r.;
- 8,5 mln zł zadłużenia wobec Legia Finance, z czego 1 mln zł do zapłaty w tym roku,
a także te najnowsze:
- 2 mln zł z tytułu obligacji serii A, do wykupu 30.04.2020 r.;
- 2 mln zł z tytułu obligacji serii B, do wykupu 18.05.2023 r.;
- ok. 13 mln zł (3 mln euro) pożyczki od osoby prywatnej, do zwrotu do 31.12.2024 r.

Tegoroczny niedobór jest większy

Z powyższego zestawienia wynika, że w tym sezonie Legia ma do spłaty ok. 12 mln zł zobowiązań pożyczkowych. Nie ma już pieniędzy z Ligi Mistrzów, środków nie wygeneruje też z działalności bieżącej, ponieważ przychody operacyjne będą niższe od wydatków o co najmniej 47 milionów (szacowane przychody 110 mln zł versus szacowane wydatki 157 mln zł). Szef finansów Legii nie zaprzeczył, kiedy redaktor Kubiak ze sport.pl wspomniał o 40 milionach „dziury budżetowej”, ale zaryzykuję twierdzenie, że tegoroczny niedobór gotówki jest większy, bo stanowiący sumę ww. deficytu na działalności operacyjnej (47 mln zł) oraz przypadających do spłaty zobowiązań z tytułu pożyczek (12 mln zł). Razem daje to 59 mln zł i jest to moim zdaniem rząd kwoty, której pokrycie musi w tym roku zapewnić właściciel. Jest to oszacowanie dokonane na podstawie dostępnych liczb i opisanego tutaj toku rozumowania, z którym można się zgadzać lub nie. To normalne, bo każdy może mieć swoją teorię. Dodam tylko, że nawet klub może ten niedobór jedynie szacować, ponieważ nie ma pewności zarówno co do ostatecznych przychodów, jak i efektów restrukturyzacji kosztowej. Oby te efekty były jak najlepsze.   

Jak to uratować?

We wstępie do sprawozdania finansowego, 15 października, Legia napisała tak:

„(…) została podjęta uchwała o kontynuacji działalności przez Spółkę na podstawie planów finansowych sporządzonych do dnia 30 czerwca 2019 r. Zgodnie z przygotowanym budżetem Spółka będzie potrzebowała dodatkowego finansowania zewnętrznego, które częściowo zostało zapewnione po dniu bilansowym, a częściowo Spółka polega na wsparciu właściciela oraz finalizuje pozyskanie dodatkowego finansowania na bazie otrzymanych ofert. W nawiązaniu do zdania poprzedniego, Spółka otrzymała od właściciela list wsparcia, gwarantujący Spółce wsparcie finansowe na bieżące potrzeby do kwoty 7 mln zł. Jednocześnie Zarząd wdrożył plan działań oszczędnościowych w wielu obszarach działalności.”

Sprawozdanie ma kilkadziesiąt stron, ale ten akapit jest najważniejszy – informuje o powadze sytuacji, ale też wskazuje na oszczędności i wsparcie z zewnątrz jako opcje na wyjście z kryzysu. Właściciel zareagował zresztą natychmiast po katastrofie. Zespół odpadł z Dundelange 16 sierpnia, a już dwa dni później Spółka podpisała „z osobą fizyczną wchodzącą w skład organów zarządczych umowę pożyczek, na mocy której uzyskała dostęp do środków finansowych w kwocie 2 000 000,00 zł oraz 4 200 000,00 euro. (…) Termin spłaty ustalono na 31 lipca 2020 r.” Łącznie to około 20 milionów złotych – dużo, ale i tak o wiele za mało, żeby przetrwać sezon. Z tych pieniędzy Spółka już spłaciła 7,1 mln zł pierwszej pożyczki od Skarbca, a na koniec grudnia przypada termin spłaty drugiej w kwocie 4,2 mln zł kapitału i odsetek. Z 20 milionów zostaje więc po spłacie niecałe 9 milionów (które Spółka też już pewnie wydała), a w kontekście 59 milionów deficytu brakuje jeszcze 39. Może te szacunki są przesadzone, a może niedoszacowane, ale dają pojęcie o skali zadania stojącego przed klubem.

Są trzy opcje pozyskania gotówki dla Spółki:

- sprzedaż zawodników;
- kolejne dofinansowanie przez właściciela;
- znalezienie inwestora.

W kontekście pierwszej opcji godną podziwu skuteczność wykazuje trener Sa Pinto, który w ciągu kilku miesięcy, zachowując szanse na dublet, przebudował zespół w ten sposób, że obecnie jest nie tylko Szymański, ale cała grupa kandydatów do podźwignięcia legijnych finansów: Majecki, Nagy, Kulenović, Wieteska, ale również Jędrzejczyk czy Remy. Kiedy ma się świadomość problemów stojących przed klubem, to łatwiej zrozumieć niektóre decyzje – te o bezceremonialnym odstawieniu Mączyńskiego, Pazdana czy Malarza, ale też te o ekspresowej windzie dla Majeckiego czy Kulenovicia. Pewności nie ma, ale być może w normalnych warunkach dłużej przebijaliby się z trybun do składu.

W kontekście potencjalnych wpływów warto wspomnieć o zapisanych w umowach bonusach w przypadku transferów Bereszyńskiego, Prijovicia i Dudy, którzy mogą znaleźć nowych pracodawców. Do tej szufladki można również włożyć grającego w Zagłębiu Sosnowiec Sanogo (8 goli w sezonie), którym podobno również interesuje się rynek. To bardzo ważne, bo każdy milion euro zdobyty w ten sposób to o jeden milion euro mniejsze zapotrzebowanie na gotówkę ze sprzedaży aktualnych legionistów.

Trudno spekulować na temat szans na uzyskanie dodatkowego finansowania od właściciela. Według pana Sekuły właściciel klubu „zadeklarował, że dołoży z własnych środków brakujące 20-30 mln zł”. Wiadomo, że już dołożył 20 milionów, ale może dołoży więcej. A może już dołożył, bo sprawozdanie ma datę 15 października.  

Wreszcie trzecie źródło gotówki, czyli dodatkowy inwestor. W cytowanym wyżej komunikacie wspomniano o „finalizacji pozyskania dodatkowego finansowania na bazie otrzymanych ofert”, ale raczej nie chodzi tutaj o negocjacje z potencjalnymi inwestorami. Od daty sprawozdania upłynęły dwa miesiące, a nie pojawiła się choćby plotka wskazująca, że coś jest na rzeczy. A mogłoby, bo niezależnie od obecnych problemów przydałaby się Legii dywersyfikacja właścicielska, a wraz z nią dodatkowe środki dla klubu.

Wnioski

1.    Sytuacja finansowa Legii według sprawozdań na 30 czerwca 2018 r. była oczywiście gorsza, niż rok wcześniej, ale stabilna. Udało się przetrwać trudny rok korzystając z reszty gotówki z Ligi Mistrzów, pożyczając pieniądze, rozkładając ich spłatę na lata 2020-2024 i generując dodatni bilans transferowy, a w międzyczasie zdobyć dublet oraz uzupełnić skład na tyle, żeby realnie myśleć o awansie do Ligi Europy. Niestety, mimo szczęścia w losowaniu zespołowi nie udało się awansować, a raczej: udało się nie awansować. W efekcie teraz sytuacja finansowa Legii jest zła. 

2.    Z oszacowania wynika, że Legii w tym roku może brakować w granicach 60 mln zł. Właściciel już zapewnił środki w wysokości 20 mln zł, ale przed nim wyzwanie znalezienia reszty. To ogromne pieniądze, ale o ile we wrześniu sytuacja mogła wydawać się beznadziejna, o tyle teraz, dzięki trenerowi Sa Pinto, pojawiło się światło w tunelu w postaci grupy piłkarzy, na których mogą znaleźć się chętni. Czy Legia jest w stanie zebrać za nich 9-10 milionów euro? Trzymajmy kciuki. Jeśli sprzeda ich dobrze, to sytuacja finansowa znowu się ustabilizuje. Jeśli sprzeda ich dobrze i szybko, to zdąży być może kogoś sensownego na ich miejsce sprowadzić. Te 60 milionów to nie informacja, a oszacowanie dokonane na podstawie dostępnych danych i transparentnego rozumowania. Klub wie o wiele więcej, ale nawet on nie wie wszystkiego, bo sytuacja jest dynamiczna i nie do końca od niego zależna.

3.    Należy podkreślić (zwłaszcza naszym wrogom), że sytuacja Legii nie jest sytuacją Wisły Kraków, która stanęła na progu bankructwa. Komfortowo nie jest, ale Legia ma odpowiedzialnego właściciela, nie rządzi nią pospolite ruszenie szemranych postaci, ma trzy razy większe przychody, na razie na bieżąco płaci piłkarzom i innym pracownikom, a spłata zadłużenia jest rozłożona na lata. Nie mówiąc o tym, że w tej chwili niemal połowa to zadłużenie wobec właściciela. Legia ma też piłkarzy, którzy nie mogą rozwiązać umów z winy klubu i których w razie potrzeby może sprzedać (z czego część bez wyraźnego uszczerbku dla jakości zespołu). Nie jesteśmy Wisłą Kraków, ale też naiwną głupotą byłoby tę sytuację bagatelizować. Legia napisała w swoim sprawozdaniu, że „plany finansowe sporządzone dla okresu 12 miesięcy nie wskazują na wystąpienie ryzyka utraty płynności”, ale jeśli na początku tego planu brakuje kilkudziesięciu milionów, to takiego ryzyka nie sposób w rzeczywistości wykluczyć.

4.    Najbliższe pół roku, a tak naprawdę najbliższe kilka miesięcy, zadecydują. Klub musi jednocześnie zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze, sprzedać jak najmniej zawodników po jak najwyższej cenie, żeby zapewnić płynność finansową z jak najmniejszą stratą na jakości sportowej zespołu. Po drugie, spróbować wypchnąć „martwe dusze” z kadry, żeby zmniejszyć payroll, a przynajmniej wygospodarować przestrzeń na wynagrodzenia nowych piłkarzy. Po trzecie, musi uzupełnić ubytki na tyle, żeby już przestać żartować i tym razem awansować do europejskich pucharów. Można to porównać do gry na wielu fortepianach. Czy Legia da radę? Trzeba wierzyć, ale wyzwanie jest takie, że na wszelki wypadek każdy legionista powinien za to wznieść świąteczny albo noworoczny toast.     

5.    Ważne, że dalsza perspektywa wygląda obiecująco. Po pierwsze, od połowy 2019 r. wejdzie w życie nowy kontrakt telewizyjny, który zwiększy przychody klubu o ok. 10 mln zł, a może nawet więcej pod warunkiem, że uda się wywalczyć korzystniejszy dla czołowych zespołów algorytm podziału. Po drugie, regularna obecność na antenie ogólnopolskiej oznacza wyjście poza hermetyczną publiczność i stwarza szansę na zwiększenie przychodów z reklam i sponsoringu. I znowu - trzeba wierzyć, że ludzie w klubie będą w stanie to wykorzystać. Po trzecie, przed wyborami przeliczalne na pieniądze obietnice złożył kandydat na Prezydenta Warszawy, co oczywiście nie oznacza, że po wyborach, już jako Prezydent, będzie o tym pamiętał (póki co, podtrzymuje swoje deklaracje). Trzeba jeszcze zrestrukturyzować kadrę, żeby płacić mniej lepszym zawodnikom (co oczywiście łatwiej napisać, niż zrobić) oraz w miarę możliwości zracjonalizować inne koszty, żeby w połączeniu z większymi przychodami realne myśleć o uniezależnieniu finansów od występów w Europie. W tym kontekście pojawiła się informacja o utworzeniu nowych rozgrywek będących szansą dla krajów piłkarsko upośledzonych i z pokaźnymi kwotami do zarobienia. W przypadku Legii pozwoliłoby to na spłatę zadłużenia i inwestycje w rozwój. Tak w jednym akapicie powinien wyglądać plan klubu na najbliższe lata.

6.    A propos rozwoju, to dwa lata po przygodzie z Ligą Mistrzów mamy słabszy zespół, bez porównania gorszą sytuację finansową, nie widać koparek na budowie ośrodka treningowego, panuje cisza wokół boisk przy Czerniakowskiej, nie ma zapowiedzi remontu płyty, na której codziennie ryzykują zdrowiem młodzi adepci futbolu. Szkoda, bo lepiej byłoby właśnie na to zbierać 60 milionów. Klub oszczędza, a oszczędności nie sprzyjają rozwojowi. Jeśli walczysz o to, żeby pracownicy mieli na bułkę i masło, to masz mniej czasu na snucie długofalowych wizji, na które i tak brakuje pieniędzy. Zbiegiem różnych okoliczności Legia nie wykorzystała jak należy przygody z Ligą Mistrzów, a teraz walczy o przetrwanie. Najgorszym scenariuszem nie jest na szczęście bankructwo. W najgorszym razie Legia przetrwa kosztem drastycznego obniżenia poziomu sportowego, a w scenariuszu przez kibiców oczekiwanym będzie w stanie ten potencjał poprawić. Na dzisiaj możemy pójść równie dobrze w jednym, jak i drugim kierunku, bo piłkarze jeszcze grają, ale mądrzy ludzie w gabinetach już czekają na start. Wszystko powinno być jasne w ciągu najbliższych miesięcy: czy utrzymamy przychody, czy uda się zmniejszyć koszty, kogo i za ile sprzedamy, kogo sprowadzimy oraz ile pieniędzy i z jakich źródeł trzeba będzie do systemu dołożyć, żeby dać sobie szansę na rozwój. „Obyś żył w ciekawych czasach” – tak podobno brzmi popularne chińskie przekleństwo.

Autor: Marcin Żuk

Polecamy

Komentarze (155)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.