News: Dariusz Dziekanowski: Brakuje zmiany tempa, pressingu

Grano dzisiaj, czyli mecze Legii z 17 czerwca – Dwa finały Pucharu Polski

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

17.06.2020 15:00

(akt. 17.06.2020 15:12)

17 czerwca „Wojskowi” rozegrali dziesięć meczów. Drużyna z Łazienkowskiej wystąpiła tego dnia w dwóch finałach Pucharu Polski. I oba wygrała.

Puchar Polski

Równo 30 lat temu przyszedł czas na finał Pucharu Polski z udziałem Legii. W pewnym sensie był on wyjątkowy, bo pierwszy w wolnej Polsce. Z tej okazji drużyny Legii i GKS Katowice po raz pierwszy rywalizowały o nowe trofeum. Zmieniono wzór, a fundatorem nie był już Bolesław Bierut, ale prezydent III RP Wojciech Jaruzelski.

Bez większych problemów, choć po przeciętnej grze, po raz dziewiąty w historii piłkarze Legii sięgnęli po Puchar Polski. Grali w nietypowych koszulkach, do złudzenia przypominających te, które nosili piłkarze Celticu Glasgow, gdzie wytransferowano Dariusza Dziekanowskiego i Dariusza Wdowczyka. I rzeczywiście, w ramach rozliczeń szkocki klub przysłał kilka kompletów strojów, o różnej kolorystyce (m.in. biało-niebieskie).

Na boisku Legia kontrolowała mecz, zdobyła dwie bramki (Jacek Cyzio i Roman Kosecki). Zespół prowadził Lucjan Brychczy, który już po raz piąty jako trener zdobywał Puchar Polski. Znowu jako tymczasowy, mający świadomość, że to jego pożegnanie z rolą pierwszego szkoleniowca. Finał, który rozegrano na stadionie Widzewa Łódź, bardziej niż przez pryzmat popisów piłkarzy wspominany jest przez wydarzenia na trybunach. Tym razem inspirowane nie przez kibiców, ale głównie przez służby mundurowe, co zaznaczano wówczas także w prasie.

- Tak jest na całym świecie – kibice zwycięzców zerwali się z trybun i próbowali wbiec na boisko, chcąc podziękować legionistom za zdobycie pucharu. Był to spontaniczny i zwykły kibicowski odruch. I wówczas, nie wiadomo po co, do boju ruszyli ekszomowcy (dzisiaj nazywani Oddziałami Prewencyjnymi Policji). Szybko wyparli i spałowali kibiców Legii. Ta akcja to zwykła policyjna nadgorliwość – relacjonowano w „Przeglądzie Sportowym”.

Choć trzeba przyznać, że doszło do nieporozumienia. Kiedy minął regulaminowy czas meczu, sędzia gwizdnął jakieś przewinienie, kibice odebrali to jako sygnał zakończenia spotkania, więc ruszyli w kierunku murawy. Wtedy zdezorientowane służby niepotrzebnie wkroczyły do akcji.

Mecz sezonu

17 czerwca 1973 roku legionistów czekał mecz sezonu – finał Pucharu Polski, w którym ich rywalem była bytomska Polonia. Rozegrane na stadionie Warty Poznań spotkanie rozczarowało, a jego poziom odpowiadał lokatom zajmowanym przez oba zespoły w ligowej tabeli (Legia była 9., Polonia – 12.). Zaledwie 10-tysięczna publiczność, wśród której dominowały grupy fanów przybyłe ze stolicy i Bytomia, setnie się wynudziła. W największym stopniu ton grze nadawał wiatr.

- Oto np. w pierwszej połowie, mając wiatr w plecy Polonia oddała na bramkę Legii 9 strzałów, podczas gdy Legia zrewanżowała się 2. Po zmianie stron Legia strzelała 12 razy, Polonia 2… Nie były to wszystko strzały celne. W pierwszej połowie Radecki miał kapitalną szansę, ale bramkarz Mowlik obronił strzał nogą. Po przerwie nie wykorzystał świetnej okazji Krupa, zaskoczony tym, że Deyna… podał mu piłkę prosto do nogi – opisywała „Trybuna Robotnicza” (143/1973).

O losach meczu próbował przesądzić „Kaka”, ale tego dnia, jak określił to wysłannik śląskiej gazety, miał źle nastawiony celownik. Pod koniec meczu obie drużyny bardziej myślały o dogrywce niż o strzeleniu gola. Podobnie było pod koniec dodatkowych 30 minut O karnych myślał też trener Polonii (i były zawodnik Legii) Henryk Kempny. Dwie minuty przed końcem dogrywki wymienił bramkarza – Huberta Chwolika zastąpił Marek Skromny, który wcześniej przez kwadrans intensywnie rozgrzewał się za bramką.

- Chwolik nie ma szczęścia do obrony jedenastek, natomiast Skromny parokrotnie obronił rzuty karne – tłumaczył po meczu szkoleniowiec bytomian, cytowany przez „Trybunę Robotniczą” (143/1973). Jego rachuby wzięły jednak w łeb. W drużynie bytomskiej zawiedli bowiem, inaczej niż w Legii, wykonawcy jedenastek. Pierwszy strzelał Robert Gadocha. Podszedł do piłki, pogłaskał ją, odmówił jakieś zaklęcie i strzelił znakomicie. Było 1:0 dla Legii, bo Jerzy Radecki trafił w słupek. Drugi był Kazimierz Deyna, też uderzył bezbłędnie, a strzał Pawła Janika obronił Piotr Mowlik. W trzeciej serii zadanie wykonali zarówno Jan Pieszko, jak i Ryszard Brysiak. Zatem 3:1. W czwartej "Wojskowym" przydarzyło się jedyne pudło – obok słupka strzelił Tadeusz Cypka. Bytomianie, aby pozostać w grze, musieli jednak odpowiedzieć trafieniem, tymczasem Jan Górski nie wytrzymał napięcia i zrewanżował się uderzeniem w aut. W tym momencie było już przesądzone, że Legia po raz piąty zdobyła Puchar Polski. Ostatnia seria karnych, którą mimo rozstrzygnięcia rywalizacji także przeprowadzono, była już tylko formalnością (trafili zarówno Nowak, jak i Romuald Chojnacki). Ostatecznie wynik karnych brzmiał 4:2.

W szatni nie było śpiewów i huku otwieranych szampanów. - No, panowie, puchar mamy. Wstydliwy, ale mamy – powiedział zawodnikom zirytowany Brychczy (Kici). Jeden cel został osiągnięty, przed legionistami był jednak drugi – zapewnienie sobie utrzymania w lidze, które również udało się zrealizować (ósme miejsce w lidze).

Bez bramek

Rozprężenie fetą mistrzowską w 1970 roku dało znać o sobie, koncentracja szwankowała. Tym bardziej że Deynie… przedłużyło się świętowanie mistrzostwa. Bez niego w składzie warszawiacy zremisowali 0:0. - Legia wystąpiła bez Deyny. Czasami sposób jego gry jest mało przekonujący, ale jak wykazał to środowy mecz – trudno jest znaleźć na tę pozycję pełnowartościowego zastępcę. Luka w drugiej linii i słaba forma Żmijewskiego (nadmierne dryblowanie) ułatwiły piłkarzom Ruchu uzyskanie w Warszawie w pełni ich zadowalającego wyniku bezbramkowego – podsumował „Przegląd Sportowy” („Kronika klubowa 1957–1970”, s. 917).W rewanżu drużyna ze stolicy Polski przegrała 1:3.

Hołd dla Woźniaka i Grzybowskiego

Końcówka sezonu 1966/1967 była jeszcze lepsza w wykonaniu Legii. Zespół Jaroslava Vejvody rozbił 5:1 Zawiszę Bydgoszcz i 5:0 Wisłę Kraków. Drugi mecz (53 lata temu), oprócz efektownej wygranej, miał być hołdem złożonym Jerzemu Woźniakowi i Henrykowi Grzybowskiemu, którzy żegnali się z drużyną. Pierwszy grał potem jeszcze w niższych ligach, drugi zakończył karierę. Wiosną, szczególnie w drugiej części rundy, stołeczna ekipa imponowała skutecznością. W 13 meczach zdobyła 26 bramek, najwięcej spośród ligowych drużyn.

40 tys. na trybunach

17 czerwca 1956 roku kolejnym rywalem Legii był Ruch Chorzów, a podczas meczu doszło do zabawnej historii z udziałem legendy „Niebieskich”, Gerarda Cieślika. Ale po kolei. Spotkanie przyciągnęło na stadion przy ul. Cichej ok. 40 tys. widzów. Obie drużyny były naszpikowane reprezentantami Polski, prasa śląska nazwała to starcie spotkaniem numer jeden rundy wiosennej, wysoka frekwencja nie mogła więc dziwić. Dla CWKS mecz miał szczególne znaczenie, ponieważ remis lub zwycięstwo dawały mu tytuł mistrza wiosny.

Niestety, ranga spotkania sprawiła, że oba zespoły zagrały poniżej swoich możliwości, choć nieco lepsi byli piłkarze ze stolicy. Wszędobylski Cieślik raz po raz niepokoił obrońcę "Wojskowych" Grzybowskiego, a podczas jednego z ich pojedynków doszło do niecodziennej sytuacji. Przy wyrzucie z autu do piłki wystartował Grzybowski, lecz odbiła się ona od kępki trawy i zmieniając tor lotu, poleciała w stronę Cieślika. Ponieważ było to przed polem karnym, zawodnik Ruchu błyskawicznie ruszył w kierunku bramki CWKS.

- Już przedarłem się przez warszawską linię obrony i biegłem w kierunku warszawskiej bramki, kiedy Henryk Grzybowski złapał mnie za spodenki. Zerwał je ze mnie, a ja pod spodem nie miałem slipek. Złapałem więc koszulkę, pociągnąłem w dół i biegłem do szatni, a sędzia dziwił się, czemu nie wykorzystałem okazji do zdobycia gola. – Z gołą d…? – odpowiedziałem – wspominał potem Cieślik. - Nie był to najlepszy sposób na powstrzymanie akcji, ale dzięki temu być może uratowałem drużynę od utraty bramki – tłumaczył się po latach Grzybowski („Nasza Legia”, 3/2009).

Piłkarze CWKS i tak nie ustrzegli się straty gola, a strzelił go oczywiście Cieślik. W bramkowej sytuacji, co prawda, znajdował się na spalonym, co sygnalizował sędzia liniowy, ale arbiter główny wskazał na środek boiska. Dzięki temu padł remis 1:1, bo wcześniej do siatki gospodarzy trafił Ciupa. Na półmetku CWKS był liderem, ale tyle samo punktów miała gdańska Lechia. Ostatecznie został wtedy mistrzem Polski.

Katastrofalna porażka

Równo 66 lat temu miała miejsce katastrofalna porażka 0:4 z Polonią Bytom przy Łazienkowskiej (2 gole strzelił byłym kolegom Wacław Sąsiadek, jednego – przyszły as „Wojskowych” Kempny) i zrobiło się naprawdę źle. - I znów CWKS był o krok od wysokocyfrowej klęski, choć obiektywna ocena jego gry wcale nie wskazywała na to, iż zasłużył na klęskę. Atak CWKS jest „chory” i to poważnie chory, inaczej nie można nazwać tego stanu, w którym napastnicy drużyny warszawskiej nie potrafią się zdobyć na strzał, minimalnie choćby zagrażający bramce przeciwnika. Jak długo potrwa ta choroba i czy jest uleczalna? – pytał „Przegląd Sportowy” (51/1954).

Inne pytanie zadawali sobie członkowie kierownictwa klubu, którzy wobec ciągłych kompromitacji zaczęli rozważać… wycofanie drużyny z rozgrywek. Na półmetku CWKS był ostatni (choć dzięki wygranej w Chorzowie z Budowlanymi zrównał się punktami z Polonią Bydgoszcz). Ostatecznie ekipa z Warszawy skończyła rozgrywki w 1954 roku na siódmej pozycji.

Na raty

W maju 1928 roku spore znaczenie dla układu tabeli miało sensacyjne zwycięstwo "Wojskowych" 1:0 nad liderującą Wisłą. Niestety, było to jedyne zwycięstwo legionistów w tym okresie. Następne dwa wyjazdowe mecze – z Turystami i Cracovią – warszawska drużyna przegrała, odpowiednio 1:3 i 0:2. Nie lepiej było w meczach na własnym boisku z lwowskimi Czarnymi i Toruńskim KS.

Spotkanie z Czarnymi odbywało się na raty. Po 23 minutach zawody piłkarskie z powodu oberwania chmury zamieniły się praktycznie w piłkę wodną i w 39. minucie zostały przerwane przez sędziego przy stanie 0:1. Dokończono je 17 czerwca, ale „Wojskowi” przegrali 1:2.

Mecz

Sezon

Strzelcy

Legia Warszawa – GKS Katowice (2:0)

1989/1990

Cyzio, Kosecki

Legia Warszawa – Górnik Zabrze (3:2)

1988/1989

Kosecki, Dziekanowski, Iwanicki

Legia Warszawa – Polonia Bytom 0:0 p.d. 4:2 p.k.

1972/1973

 

Legia Warszawa – Pogoń Szczecin (4:0)

1971/1972

Deyna, Nowak, Pieszko, Gadocha

Legia Warszawa – Ruch Chorzów (0:0)

1969/1970

 

Legia Warszawa – Wisła Kraków (5:0)

1966/1967

Gadocha II, Brychczy, Hawula (sam.), Gmoch

Ruch Chorzów – Legia Warszawa (1:1)

1956

Ciupa

Legia Warszawa – Polonia Bytom (0:4)

1954

 

Legia Warszawa – Warta Poznań (2:1)

1934

Czarnik, Nawrot

Legia Warszawa – Czarni Lwów (1:2)

1928

Łańko

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.