Inaki Astiz

Inaki Astiz: Jestem Hiszpanem, ale myślę jak Polak

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

26.12.2018 10:45

(akt. 29.12.2018 13:35)

- Są piłkarze, którzy mają talent, wielki dar, a na starcie potrafią zrobić z piłką więcej niż inni. Wydaje się, że tacy zawodnicy nie muszą tak ciężko trenować, bo są świetni technicznie, wybiegani, znakomici taktycznie. Ale ja do nich nigdy nie należałem. Byłem w tej znacznie większej grupie, która tylko poprzez pracę mogła do czegoś dojść. Tylko zaangażowanie na treningach pozwalało mi doścignąć tych z przewagą - opowiada w rozmowie z Legia.Net Inaki Astiz. Minęło już 11,5 roku odkąd obrońca zadebiutował w koszulce z "eLką" na piersi.

11,5 roku mija od twojego pierwszego meczu w barwach Legii. Kawał czasu. Szybko zleciało?

- Bardzo szybko. Czasem zastanawiam się, jak to się stało, że jestem w Warszawie już tak długo. Kiedy ten czas minął? Oczywiście, pamiętam jak do tego doszło, z kim dołączyłem do drużyny, jaki był pierwszy mecz. Wydaje się jakby to było wczoraj… Może dlatego szkoleniowcy zawsze powtarzają, że każdego dnia trzeba trenować, bo czas szybko mija, a piłka szybko się zmienia. U piłkarza ten czas mija błyskawicznie – od meczu do meczu, od zgrupowania do zgrupowania. Mija jeden sezon, potem drugi: zerkasz wstecz, a to już 11,5 roku (śmiech). Dziś wiem jedno – trzeba starać się wykorzystywać każdą chwilę.

Debiutu chyba nie da się zapomnieć?

- Chyba nie (śmiech). Zawsze będę pamiętał – nie tylko ja, ale i cała rodzina. To było spotkanie z Vetrą w Wilnie. Rodzina oglądała mecz w telewizji. Gdy został przerwany, zakończono transmisję. Później pokazano tylko szczątkowe zdjęcia. Wszyscy dzwonili i pytali co się stało. Tak, to był debiut, którego zdecydowanie nie da się zapomnieć. 

Nie pomyślałeś widząc co się dzieje: gdzie ja przyjechałem? Po co mi to było?

- Może w żartach, ale mówiąc całkowicie poważnie, to nie. Niestety, ale takie obrazki już znałem. Nie widziałem wcześniej takich zdarzeń na żywo, ale w telewizji już tak. Koledzy byli jednak spokojni, czuliśmy się bezpiecznie. Nie było więc takich myśli w głowie. W Hiszpanii podobnych zajść na stadionach nie ma, ale poza obiektami też dochodzi do incydentów, które nie powinny mieć miejsca. Kiedyś częściej, teraz rzadziej, ale nadal się zdarzają. 

Jakby ktoś wtedy powiedział ci, że Legia to twój klub i zostaniesz w nim przez 12 lat, to...

- (śmiech). Na pewno bym nie uwierzył, tym bardziej, że miałem być tylko wypożyczony na rok. Po 12 miesiącach miałem wrócić do Pampeluny i powalczyć o miejsce w składzie Osasuny. Rok w Polsce był dla mnie bardzo korzystny. Dużo grałem, pomagałem zespołowi, zdobyłem swoje pierwsze trofeum w życiu – Puchar Polski. Wróciłem do Hiszpanii, ale dostałem propozycję 5-letniego kontraktu z Warszawy i zdecydowałem, że Legia to dobre miejsce na rozwój.

Kiedy przyjechałeś do Polski, w Legii po hiszpańsku mówili Jan Urban i jego asystent, Kibu Vicuna. Czułeś się samotny?

- Przyjeżdżając do Polski wiedziałem, że w ekstraklasie wcześniej nie grał jeszcze żaden Hiszpan. Ktoś tam był na testach, ale nie doszło do podpisania umowy. Pewnie, że taką decyzję ułatwił fakt, że trenerzy mówili po hiszpańsku. Gdy już trafiłem do Legii, wszyscy mi pomagali, każdy z kolegów z zespołu był otwarty, koleżeński. Na początku nie mówiłem po polsku, ale kilku kolegów porozumiewało się po angielsku i tak się komunikowałem. Roger, Edson, Junior mówili potem w podobnym do mnie języku. Dlatego nie miałem kłopotów z aklimatyzacją, szybko to poszło.

 

Dziś można powiedzieć, że zrobiłeś dobrą reklamę hiszpańskim piłkarzom w Polsce, przetarłeś szlaki.

- Trochę tak, udało mi się szerzej otworzyć drzwi. Kiedy otrzymałem ofertę z Legii, to nawet rodzice mieli wątpliwości. Wiadomo, że chcieli dla mnie jak najlepiej. Nie byli w pełni przekonani, choć oczywiście mnie wspierali. To były takie czasy, że Hiszpanie chcieli grać we własnym kraju, niechętnie jeździli w inne części Europy, by tam być piłkarzem i żyć. Po kilku latach to się zmieniło, a gdy pojawiało się zainteresowanie z Polski, to dzwoniono do mnie. Byłem takim żywym przykładem, że tutaj można grać i dobrze żyć. Dziś już nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać do gry w Polsce, wiele osób po prostu chce spróbować, widzi dla siebie szansę w Ekstraklasie. Można tu występować, pokazać się z dobrej strony i wypromować do lepszej ligi.  

Pochodzisz z Pampeluny, północnej Hiszpanii, czyli jesteś tym z charakterem? To pomogło przez lata w Polsce?

- Charakter, połączony z dyscypliną na boisku i poza nim - to charakteryzuje piłkarzy z tego regionu. Każdy wie, co chce osiągnąć, do czego dąży. Praca jest czymś naturalnym, nikogo nie trzeba do niej przekonywać. Jak się sumiennie pracuje, to łatwiej do czegoś dojść. Także ten charakter, typowy dla mojego regionu, połączony ze zdyscyplinowaniem, na pewno mi pomógł. 

Przez te wszystkie lata nie spotkałem człowieka, który by powiedział o tobie coś negatywnego? Każdy mówi tylko dobrze. Najczęściej słyszane słowo – profesjonalista. 

- Są piłkarze, którzy mają talent, wielki dar, a na starcie potrafią zrobić z piłką więcej niż inni. Wydaje się, że tacy zawodnicy nie muszą tak ciężko trenować, bo są świetni technicznie, wybiegani, znakomici taktycznie. Ale ja do nich nigdy nie należałem. Byłem w tej znacznie większej grupie, która tylko poprzez pracę mogła do czegoś dojść. Tylko zaangażowanie na treningach pozwalało mi doścignąć tych z przewagą. Poza tym w piłce bardzo ważna jest głowa i czasem okazuje się, że ci utalentowani osiągali mniej, bo głowa nie funkcjonowała właściwie, nie była nastawiona na profesjonalizm. Od małego mówiono mi, że tylko poprzez ciężką pracę mogę osiągnąć coś w futbolu i starałem się do tego stosować. Jeśli ćwiczyłem, to na 100 procent, bo na pół gwizdka nie miało to sensu. 

Ale jak na obrońcę, nie jesteś zły pod względem technicznym.

- Zgoda, na tle innych obrońców nie wyglądam źle, ale nie zawsze tak było. Poza tym do Legii trafiali naprawdę dobrzy piłkarsko zawodnicy, a nie zaistnieli w Warszawie. Nie wiem, czy była to kwestia presji, czy gotowości na wyzwania lub oczekiwania, ale problem leżał w głowie, a nie w umiejętnościach. Nie potrafili dać tego, na co było ich stać, pokazać tego, co potrafili robić w poprzednich klubach. Czynników wpływających na taki fakt jest wiele. Mnie pomagało skupianie się na pracy – zawsze taki byłem i potem dzięki temu było mi łatwiej. 

Spędziłeś 1/3 życia w Polsce. Po tym czasie czujesz się bardziej Hiszpanem czy Polakiem?

- 1/3 życia – to dopiero poważnie brzmi. Przede wszystkim jestem Hiszpanem i nic tego nie zmieni. Natomiast prawdą jest, że czasem myślę i działam jak Polak. To dlatego, że większość roku spędzam w Polsce. Teraz w grudniu dostaliśmy dwa tygodnie wolnego, w czerwcu będziemy mieli trzy. Resztę dni spędzam nad Wisłą. Czyli miesiąc jestem w Hiszpanii, jedenaście miesięcy w Polsce. Różne śmieszne sytuacje się zdarzały, czasem byłem w domu i mówiłem do mamy po Polsku i po jakimś czasie się orientowałem, że przecież mnie nie rozumie. Rok temu byłem w szatni z "Kuchym", coś zacząłem opowiadać, a on w końcu zaczął się śmiać i zapytał: „czemu mówisz do mnie po hiszpańsku”. Kiedyś zacząłem tłumaczyć polecenia trenera jednemu z kolegów po hiszpańsku. 

Nauczyłeś się języka polskiego i to na wysokim poziomie. Czytasz książki, chodzisz do teatru. Skąd takie zainteresowanie Polską i jej kulturą?

- Nie wiem czy szybko, potrzebowałem ze 2-3 lata, by zacząć mówić i w miarę płynnie rozmawiać. Na początku bardzo pomagał mi Cesar Sanjuan Szklarz, był moim nauczycielem. Dużo czasu poświęcałem gramatyce. Dla mnie to podstawa, bo jak to się opanuje, to wystarczy tylko powiększać zasób słów. Gdy jeździliśmy autokarem na mecze wyjazdowe, przejeżdżaliśmy przez różne miejscowości, trenerzy Urban i Kibu kazali czytać nazwę miasta na tabliczce, sprawdzali prawidłowość wymowy. Zwracali uwagę nawet na akcent. Było przy tym trochę śmiechu, zwłaszcza na początku. Z czasem zacząłem czytać gazety, były też ze trzy pozycje wśród książek. Jak czytam i widzę jak ułożone są słowa w zdaniu, to potem łatwiej mi się mówi. W nauce pomagała mi też żona, a wcześniej jak chciałem się z nią porozumieć, to miałem motywację do nauki (śmiech). Na początku porozumiewaliśmy się po angielsku, ale chciałem to zmienić i dlatego siedziałem wieczorami nad polskim. Teraz po tylu latach potrafię po polsku powiedzieć wszystko. Do córki mówię jednak po hiszpańsku, a żona rozmawia z nią po polsku. 

A czemu piłkarze trafiający od kilku lat do Warszawy nie uczą się języka?

- Ja byłem w innej sytuacji, nie było w drużynie innego Hiszpana. Chcąc dogadać się ze wszystkimi, musiałem rozpocząć naukę polskiego. Nawet Choto, Kumbev, Ekwueme – mówili po polsku. Dwa, że miałem czas i chciałem poznać język i kulturę. Nie żałuję tego. Koledzy mieli do mnie większy szacunek, bo widzieli, że się staram, że nie idę na łatwiznę. Ale kto wie jakby to wyglądało, gdybym przychodząc do drużyny miał pięciu kolegów z Hiszpanii? Pewnie motywacja byłaby mniejsza. A tak jest dziś, w szatni prawie wszyscy mówią po angielsku, lepiej lub gorzej, ale jednak. Sam byłem teraz na Cyprze, gdzie obowiązuje język grecki. Ale ponad połowa drużyny mówiła po hiszpańsku i mój grecki słabo wygląda po dwóch latach. Nie było motywacji. Oczywiście niektórych słów uczyłem się też po grecku, ale to za mało. Drugim językiem jest na Cyprze angielski, a więc dogadałem się z każdym bez nauki greckiego. Ale gdyby trener i zespół mówił tylko po grecku, to jestem przekonany, że wtedy i ja my się tego języka nauczył. 

Przez wiele sezonów byłeś kluczowym obrońcą Legii. Stanowiłeś o jej sile. Co wspominasz najlepiej z całej przygody z Legią?

- Najważniejsze jest dla mnie to, że zawsze się tutaj dobrze czułem, czy grałem czy nie. A najfajniejsze momenty? Gdy zdobywaliśmy trofea – mistrzostwo Polski czy Puchar Polski, gdy awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Europy, gdy cieszyliśmy się z kibicami na Starówce. Nie jestem pewnie oryginalny w tym co mówię, ale tak czuję. Fajnym wspomnieniem z pewnością jest pierwszy krajowy puchar zdobyty za kadencji trenerów Urbana i Kibu.

A z którym z kolegów grało ci się najlepiej w duecie?

- Super układała się współpraca z Dixonem Choto, świetnie też z Michałem Żewłakowem. Na treningach zawsze się rotujemy, gramy w różnych zestawieniach, w różnych parach. To potem pomaga w czasie meczu, każdy jest ze sobą zgrany, wie czego spodziewać się po koledze. Najważniejsze, by każdy grał skoncentrowany. To daje sukces. Nikt przecież po latach nie wymieni całej jedenastki z danego meczu, ale każdy pamięta co zespół wtedy osiągnął. 

A z którym z trenerów, nie licząc Ricardo Sa Pinto, współpracowało ci się najlepiej? I dlaczego z Janem Urbanem?

- Z trenerem Jankiem zawsze będę miał dobre wspomnienia. To była osoba, która we mnie uwierzyła i dała mi prawdziwą szansę. Wtedy była super atmosfera, Urban dbał o to by każdy w zespole czuł się świetnie. Niby każdy trener tak robi, ale każdy w inny sposób. Wtedy każdy był zadowolony z zajęć i z wyników. Nie ma chyba sensu wymieniać wszystkich trenerów. Mam takie powiedzenie, że każdy trener ma swoją książkę i z każdej można się czegoś nauczyć. Za trenera Skorży poprawiłem dyscyplinę taktyczną, zagraliśmy po latach w fazie grupowej europejskich pucharów. O, do tych najfajniejszych momentów w Legii możemy dodać powrót do Warszawy po meczu w Moskwie i powitanie na lotnisku przez kibiców. To było coś niesamowitego!

Zagrałeś w 263 meczach w barwach Legii, byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie dwuletnia przerwa na grę na Cyprze. Dużo czy mało?

- Biorąc pod uwagę to, że miałem tu przyjść na wypożyczenie na jeden sezon, to sporo (śmiech). Byłoby ich więcej, ale w pierwszych latach w polskiej lidze było tylko 30 meczów w sezonie. Dopiero później doszło do reformy, a były jeszcze europejskie puchary i faza grupowa. Wtedy tych spotkań było znacznie więcej. Na szczęście omijają mnie poważne kontuzje. Do tej pory tylko jeden uraz wymagał dłuższej przerwy – konieczny był zabieg i trzy miesiące rehabilitacji. 

Brak kontuzji to też efekt tego, jak prowadziłeś się przez całą karierę.

- Pewnie tak, w końcu nie palę, nie piję (śmiech). Z wiekiem staram się przywiązywać wiele uwagi do wypoczynku i odpowiedniej diety. Dużo śpię – wiem, że to najlepszy sposób na regenerację. Córka chodzi wcześnie spać, czasem zdarza nam się usnąć razem z nią. Ogólnie dbam o siebie więcej niż kiedyś, bo jak mawia „Rado”, PESEL-a się nie oszuka. 

Odchodziłeś z Legii do APOEL-u bo stwierdzono, że najlepsze lata masz za sobą. Wróciłeś i okazało się, że byłeś potrzebny. W pierwszym sezonie zagrałeś w 22 meczach. Byłeś zaskoczony?

- Na decyzję trenera i klubu nie miałem wpływu. Odszedłem na Cypr i tam miałem naprawdę bardzo udane dwa lata. Dobrze się czułem od pierwszego dnia – klimat i styl życia był podobny do tego w Hiszpanii. To przełożyło się na postawę na boisku – dwa razy zdobyliśmy mistrzostwo kraju, dwa razy graliśmy w Lidze Europy, a za drugim razem weszliśmy do 1/8 finału. Kiedy skończył mi się kontrakt, zmienił się też trener. Rozstaliśmy się, a w Warszawie okazało się, że jest zapotrzebowanie na kolejnego stopera – Czerwiński miał kontuzję, a Rzeźniczak odszedł do Qarabagu. Trener Jacek Magiera skontaktował się ze mną, szybko doszliśmy do porozumienia. Byłem przekonany, że niestety nie będzie mi już dane zagrać w Legii, a tu przytrafiła się taka okazja. Po trzech treningach wystąpiłem w pierwszym ligowym meczu. Nie było czasu nawet na to, by lepiej zapoznać się z drużyną. Na szczęście byłem w treningu, ćwiczyłem indywidualnie, więc forma była. 

A zdobyte mistrzostwo tuż po powrocie do Legii smakowało po tej przerwie lepiej niż poprzednie, czy to już rutyna?

- Każde mistrzostwo dobrze smakuje, ale wtedy było wyjątkowo pyszne, bo mieliśmy za sobą bardzo trudny rok. Wiele osób mówiło i pisało, że nie damy rady, co dało nam dodatkowy impuls i wykrzesało jeszcze większe pokłady mobilizacji. Wszystko było podporządkowane celowi ostatecznemu, ale nie mieliśmy łatwo. Na szczęście końcówka rozgrywek należała do nas. 

W obecnym sezonie sprawa wygląda inaczej. Wszystko posypało się już w pierwszych meczach. Dlaczego początek każdego sezonu jest dla Legii tak trudny?

- To prawda, nowy sezon i znów dużo emocji. Było nowe ustawienie, były błędy. Szybko nastąpiła zmiana trenera, odpadliśmy z europejskich pucharów, a nowy szkoleniowiec, Ricardo Sa Pinto, ma swoją wizję zespołu. Gram mniej, ale zespól wygrywa, więc trener nie ma nawet powodów do zmian. Kadra jest szeroka i wielu z nas nie wychodzi na boisko. Ale sami jesteśmy sobie winni – gdybyśmy grali w fazie grupowej europejskich pucharów, to pewnie wyglądałoby to inaczej. Kiedyś za kadencji Macieja Skorży też za wiele nie grałem, ale robiłem swoje, pracowałem i byłem cierpliwy. Teraz pozostaje mi robić tak samo – ćwiczę na 100 procent i czekam na swoją szansę. Ta może nadejść w najmniej oczekiwanym momencie, o czym już kiedyś się przekonałem. Gdy okazja się nadarzy, trzeba być gotowym i wykorzystać szansę. Mamy pięciu stoperów, grać może dwóch. Pozostaje walczyć, utrzymywać wysoki poziom poprzez treningi i ich intensywność. Nie można sobie pozwolić na słabość, na chwilę odpuszczenia. Tutaj ważna jest psychika i duch drużyny. Każdy musi się czuć częścią zespołu. 

A rozmawiałeś o swojej pozycji z trenerem Sa Pinto?

- Tak, oczywiście, rozmawialiśmy. Dwa tygodnie po tym, jak został trenerem Legii. Była to uczciwa rozmowa, ale jej szczegóły zostawię dla siebie. 

Wspomniałeś o intensywnych treningach. Ominąłeś w Legii trenera Stanisława Czerczesowa, ale masz porównanie do innych szkoleniowców. Pracowałeś kiedyś w sezonie równie intensywnie jak teraz?

- Faktycznie nie było mnie za trenera Czerczesowa, ale koledzy opowiadali, że zgrupowania były bardzo ciężkie, za to w sezonie było trochę lżej. Obecnie pracujemy intensywnie, ale to każdy chyba już wie. Czy kiedyś już tak było? Na Cyprze miałem trenera z Portugalii. Zajęcia były podobne, ale jednak trochę lżejsze. Teraz jest intensywnie i to chyba najcięższe treningi w karierze. Ale każdy trener ma swoją wizję pracy. Ricardo Sa Pinto chce, by każdy trening był odzwierciedleniem meczu, by po każdych zajęciach schodzić zmęczonym, jak po spotkaniu o stawkę, gdyż jak się trenuje, tak się później gra. Na początku było nam trudno, nie byliśmy przyzwyczajeni do takich zajęć dlatego przez pierwsze trzy - cztery mecze, nie wyglądaliśmy fizycznie tak dobrze, jak powinniśmy. Ale później było dużo lepiej, a postęp zauważalny był chyba przez każdego. Nasze organizmy szybko zaadaptowały się do intensywności zajęć.

Gdyby ktoś spojrzał tylko na statystyki z tego sezonu, to mógłby stwierdzić, że stałeś się brutalny – 2 czerwone kartki i 3 żółte w 14 meczach.

- Żółte kartki zawsze się zdarzają, ale te czerwone… Przytrafiły się w momencie, kiedy nie byłem w najwyższej dyspozycji fizycznej. Nie pamiętam, bym wcześniej w tak krótkim czasie dwa razy obejrzał czerwoną kartkę. Może jak byłem juniorem… ale pewności nie mam. Nie był to mój najlepszy okres, ale nie były to kary za brutalną grę. Ta z Dudelange była zasłużona, byłem ostatnim zawodnikiem. Ta z Wisłą Płock – tutaj bym dyskutował, obaj walczyliśmy o piłkę. Gdy rywal poczuł kontakt, momentalnie upadł…  sędzia zdecydował o kartce. Nie ma co z tym dyskutować, już tego nie zmienimy.

Rozmawiając z młodymi piłkarzami, często pytamy o to, kto jest dla nich najbardziej pomocny. Często odpowiadają, że Inaki Astiz. Lubisz pomagać juniorom wchodzącym do zespołu?

- Staram się. Ostatnio często trenował z nami Amos Shapiro-Thompson. To młody chłopak z rezerw, stara się uczyć polskiego. Jest ze Stanów Zjednoczonych i dodatkowo bardzo dobrze mówi po hiszpańsku. Był w moim kraju tylko osiem miesięcy, a mówi  tak, jakby się tam urodził. Starałem mu się pomóc, podpowiadać w kwestiach zachowania na boisku, ale również poza nim. To mądry chłopak, czasem pyta o radę, lubi słuchać i wyciąga wnioski. Od tego są doświadczeni i dojrzali piłkarze, by służyć radą młodszym, pomagać. Niektórzy juniorzy potrzebują więcej uwagi, inni mniej. 

A może chciałbyś po sezonie rozpocząć pracę jako trener dzieciaków w Akademii?

- Zobaczymy jak to się potoczy, ale nie ukrywam, że kilka razy o tym myślałem. Zwłaszcza, gdy braliśmy udział w treningach pokazowych z dzieciakami. Dawało mi to satysfakcję. Chętniej zostałbym trenerem młodzieży niż dorosłych. Dzieci przynajmniej mnie słuchają i skupiają się na tym co mówię. (śmiech). Ale wracając do pytania, to z nikim na temat swojej przyszłości nie rozmawiałem. Mam ważny kontrakt do czerwca, a potem zobaczymy, co życie zaproponuje. Może będę miał ochotę gdzieś jeszcze trochę pograć, a może już nie? Zobaczym,y jak to się potoczy, ale w przyszłości czemu nie? 

A jak sobie rozmawiacie z żoną, to przyszłość planujecie bardziej w Polsce czy Hiszpanii?

- Wszystko będzie zależało od pracy. Jestem w Polsce już długo i gdybym dostał ciekawą ofertę pracy, to pewnie bym już tutaj został. Wiadomo, że po zakończeniu kariery będę musiał pracować, zawsze byłem tego świadomy. Po zawieszeniu butów na kołku, nigdy nie chciałbym osiąść w fotelu i nic nie robić. To nie dla mnie. Dlatego trzeba będzie poszukać czegoś odpowiedniego. 

Możliwości powinno być sporo – od jakiejś roli w klubie – trenera czy skauta, przez tłumacza, po eksperta w telewizji.

- Zobaczymy. Może będzie jak mówisz, a może nie będzie żadnych ofert? Przekonamy się, co przyszłość dla mnie przygotowała. Póki co, skupiam się na treningach, trzeba zdobyć kolejne trofea. 

Karierę chcesz zakończyć w Legii?

- Nie wiem, nigdy o tym nie pomyślałem. Popatrz na Andresa Iniestę czy Gianluigiego Buffona. Cała kariera w jednym klubie, a kończą przygodę z piłką gdzieś indziej. Nigdy nie wiadomo, co będzie. Ale tak, chciałbym zakończyć w Legii, czuję się dobrze fizycznie i mogę jeszcze pograć na wysokim poziomie. Ale nie ma co planować, bo piłka zmienia się tak szybko, że nie można się na pewne rzeczy przygotować.

Poza klubem, poza treningami, żyjesz piłką, oglądasz mecze w telewizji?

- Wcześniej oglądałem wiele meczów, o wiele więcej niż teraz. Gdy się ożeniłem, wiele się zmieniło. Lubię spędzać czas z rodziną. Choć jak pójdę gdzieś z żoną, to ona i tak mówi, że Inaki tylko mecze ogląda (śmiech). Ale to się zmieniło. Kiedyś faktycznie – jeden mecz oglądałem w telewizji, ale w tym samym czasie drugi odpalony był na komputerze, a trzeci w telefonie. Teraz mamy córkę, kładzie się spać o 21:00. Czasem obejrzę jakiś mecz Ligi Mistrzów, ale często zostaje film. A gdy córka może zostać z teściami, to staramy się razem wyskoczyć do kina czy kawiarni. Piłka jest ważna, ale nie najważniejsza. 

Oglądając piłkę nie masz wrażenia, że dobiega końca wspaniała generacja piłkarzy z Hiszpanii? Xavi, Iniesta, Casillas, Torres, Puyol, Fabregas?

- W piłce bardzo ważne są generacje piłkarzy. Kilka lat temu Hiszpania miała świetne pokolenie zawodników, być może najlepszych na świecie w danym okresie. Były dwa mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata. Teraz dochodzi do zmiany pokoleniowej, a to zawsze trudny moment. Przyszedł nieudany mundial, zmiana trenera tuż przed turniejem, a to nie pomaga, by było lepiej. Ale wierzę, że Hiszpania szybko wróci na szczyt. Mamy zdolnych graczy, tylko potrzeba trochę czasu, by pokazali pełnię tego co potrafią. Następne turnieje będą już tylko lepsze. 

Wracając na krajowe podwórko – tutaj też wiele się zmienia. Kilka drużyn ma ambicję walki o mistrzostwo Polski – silna jest Lechia, Lech z trenerem Nawałką powinien być mocniejszy na wiosnę. Wierzysz, że dopiszesz sobie w czerwcu w CV kolejne mistrzostwo Polski?

- Mogę je dopisać już teraz, od razu (śmiech). Nie jest łatwo, liga się wyrównała. Wspomniałeś o Lechii – to dobra drużyna, ma wiele indywidualności. Ale fajną piłkę gra też Korona, starają się grać ofensywnie, nieźle im idzie. Lech do tej pory nie pokazał tego co potrafi, ale końcówkę roku miał już całkiem udaną. Ma tylko sześć punktów straty do nas, a to tylko dwa mecze. Na koniec w czołówce tabeli może być ciasno, ale wierzę, że najwyżej będzie Legia i że nie trzeba będzie czekać do ostatniego meczu czy też po ostatnim gwizdku nasłuchiwać wyników innych drużyn. Kolejny horror nie jest nam potrzebny. Tym razem trzeba robotę zakończyć wcześniej. 

Polecamy

Komentarze (54)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.