Ivica Vrdoljak: Wybrałem Legię i się nie pomyliłem

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: weszlo.com, Weszło

02.05.2020 10:30

(akt. 02.05.2020 11:08)

- Gdyby ktoś dał mi złotą rybkę, powiedziałbym, ze chcę cofnąć czas i być jeszcze raz w Legii. Z żoną mówimy sobie, że jak dzieci podrosną to pewnego dnia wrócimy do Warszawy. Mieszkanie mamy, trzeba działać, by zapewnić dobrą przyszłość - mówi w rozmowie z "Weszło" Ivica Vrdoljak, były zawodnik Legii Warszawa. Chorwat jest teraz menedżerem agencji Soccer 11.

Ciążył na panu milion euro? Często pojawiały się opinie w stylu: piłkarz za milion euro powinien grać znacznie lepiej.

- W Polsce pisali: przychodzi piłkarz za kosmiczny milion euro. A w Chorwacji: jak to, sprzedali go tylko za milion?! W 2008 Red Bull Salzburg wykładał za mnie 3,5 miliona euro, rok później FC Koeln dawało 2 miliony euro. Dinamo odrzucało te oferty. Wchodziłem w wiek 27 lat, a klub dalej nie chciał mnie puścić nawet za milion euro. Wywierałem presję, że nie chcę już zostać w Chorwacji, chcę iść dalej. W końcu usłyszałem w klubie: – OK, może być milion, ale wszyscy agenci muszą zrezygnować z prowizji, bo chcemy milion dla klubu. Dinamo nie może sprzedawać piłkarzy poniżej miliona. 

I tak było, milion został dla klubu. Wcześniej blokowali wszystkie oferty. Po wszystkim dziennikarze byli rozczarowani, że Vrdoljak został sprzedany tylko za milion. Z takim poczuciem opuszczałem Zagrzeb. Przyleciałem do Polski, a tam zupełnie inne reakcje – kosmiczny milion euro! A czy ciążyło? Nie reagowałem, bo ja z tego miliona euro nie miałem nic.

To oczywiste. Ale kibic patrzył na kwotę i przez ten pryzmat oceniał. 

- Ja tego wrażenia nie miałem. Na powitalnej konferencji powiedziałem, że jestem zawodnikiem, który od lat gra w europejskich pucharach i co rok zdobywa jakieś trofeum. I od pierwszego dnia do ostatniego tak było – regularnie graliśmy w Europie i zdobywaliśmy trofea w każdym sezonie. Jeśli nie dublet, to mistrzostwo albo puchar.

Słowa dotrzymałem. Przez 5,5 lat wszystko było tak, jak powiedziałem, to jeden z lepszych okresów w Legii, włącznie z sezonem z Ligą Mistrzów, który przesiedziałem w rezerwach. Jestem dumny, że jestem częścią tej historii. Jeżeli ktokolwiek mi coś zarzuca, ja uważam, że się spłaciłem. Nie wiem, czy stałem się jakimś talizmanem, skoro od momentu jak przyszedłem zaczęły wpadać do gabloty trofea. W Dinamie cały czas sięgaliśmy po mistrzostwo i graliśmy w pucharach.

Jaka była pierwsza myśl, gdy pojawiła się propozycja z Legii? Jak zainteresować się taką ofertą, gdy chwilę temu na horyzoncie był Salzburg czy FC Koeln?

- Pierwszy kontakt był w 2010 roku w styczniu. Wtedy nawet nie rozpatrywałem tej oferty, bo w tym samym momencie miałem propozycję z Borussii Dortmund, którą przejął wtedy Jurgen Klopp. Byli na samym dole, walczyli o utrzymanie. Miałem iść na półroczne wypożyczenie z opcją ewentualnego wykupu latem. Płacili za wypożyczenie 300 tysięcy euro, za wykup miało być 1,5 miliona. Zdravko Mamić powiedział, że na wypożyczenie zawodników nie daje. W szatni był wtedy Robert Kovac, który grał wcześniej w Borussii. Przekonywał Mamicia, że Borussia jest w trudnym okresie, przekroczyła już budżet, gdy latem otworzy się nowy budżet, będą mogli zapłacić. To są Niemcy, u nich wszystko musi się zgadzać.

Podnieśli kwotę wypożyczenia, ale nie przekroczyło pół miliona, Mamić chciał jakieś gwarancje bankowe. Nie potoczyło się to w takim kierunku, w jakim chciałem. Do czerwca Borussia utrzymała się w lidze i później patrzyła już na lepszych piłkarzy. Tematu nie było. Ale wróciła Legia. Nie wyszło w Borussii, zdecydowałem się na Legię. Jeden z ostatnich momentów do odejścia, a zawsze może się przytrafić – nie daj Boże – kontuzja. Zadzwoniłem do świętej pamięci Ivana Turiny, powiedział, bym niczego się nie bał, bo idę do najlepszego klubu w Polsce i życzy mi powodzenia. – Jeżeli nie masz żadnych ofert, a chcesz iść, nie masz co się wahać – przekonywał. Wybrałem Legię i się nie pomyliłem.

Nie uważa pan, że Legia za szybko sprzedała Sandro Kulenovicia? Chłopak z Chorwacji, który gra w młodzieżówce, jeden z bardziej perspektywicznych Chorwatów, a wiemy, jakie kwoty transferowe potrafią osiągać młodzi Chorwaci.

- Pewnie tak. Tylko że też nie do końca wiadomo, na jakich warunkach sprzedała go do Dinama – może zagwarantowała sobie jakiś procent od kolejnego transferu? Z drugiej strony uważam, że dla rozwoju Sandro Dinamo będzie lepsze niż Legia, bo dzięki temu zrobi większy transfer. Nie dlatego, że Dinamo jest lepsze, to Legię mam bardziej w sercu niż Dinamo. Może trochę dziwne, ale tak jest.

Jeśli Sandro zacznie sezon w podstawowym składzie, uda mu się raz strzelić hat-tricka, potem drugi, od razu będzie na czele klasyfikacji. Jeśli sprzedadzą Petkovicia, będą, uważam, stawiać na Sandro. Bez problemu strzeli w jednym sezonie – życzę mu tego – powyżej piętnastu goli. Jeżeli to się zdarzy, odejdzie za duże, naprawdę duże pieniądze. Bruno Petković, który jest starszy, miał temat za około 20 milionów. Sandro jeszcze dwa lata ma prawo grać dla U-21, tam będzie pierwszym napastnikiem. Jeśli jeszcze Chorwacja coś osiągnie, cena wzrośnie. Przed nim dobry czas, byle tylko zdrowie służyło. Szczególnie teraz po tym kryzysie Dinamo będzie jeszcze bardziej stawiało na młodych. 

To podobny typ napastnika do Mario Mandżukicia, z którym dzieliłem pokój przez siedem lat. Mario strzelał raczej po dwanaście czy siedemnaście bramek na sezon. Dużo walczył i robił rzeczy ważne dla zespołu – czyli to, co powtarzał Vuko, gdy się go krytykowało. Za duża była ta fala krytyki. Żaden trener nie robi przecież nic przeciwko sobie. Jeżeli Vuko by nie widział na treningu, że Sandro zasługuje na grę przed Niezgodą czy Kante, to by go nie wystawił. Sandro nie strzelał, ale Legia grała w tych meczach dobrze, przeciwnicy nie mogli stworzyć sytuacji bramkowych. Wtedy chwalono obrońców, ale obrona zaczynała się od Sandro. Mandżukić jest zawsze pierwszym obrońcą swojego zespołu. Uważam, że w Legii byłoby mu trudniej odskoczyć z bramkami niż w lidze chorwackiej. Zrobił dobry ruch dla siebie, mam nadzieję, że Legia się wpisała na jakąś dodatkową kwotę w przypadku kolejnego transferu. Legia pokazała, że stać ją na ściągnięcie młodego zawodnika z Dinama. Nie został na dłużej, ale i tak zarobili. Natomiast można było zarobić więcej.

Od czego zależy to, że chorwaccy piłkarze osiągają tak duże ceny? Gdyby Karbownik nazywał się Karbovniković, byłby wart 20 milionów? 

- Najbardziej cenę piłkarzy podnosi gra w konkretnych klubach – Crvenie Zvezdzie, Partizanie czy Dinamie Zagrzeb, które grają w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Dinamo dopiero w ostatnich dwóch latach zaczęło grać na wynik w samych fazach grupowych. Wcześniej działali według schematu – stawiali na 2-3 młodych, by ich promować, zarabiając kasę na samym awansie. Wiedzieli, że będzie bardzo ciężko wyjść z grupy, więc ryzykowali. Przy tym nie godzili się na każdą ofertę. Pamiętam, jak po Vrsaljko i Halilovicia przyjechał Arsenal. Oferował za nich 14 milionów. Zdravko Mamić powiedział tylko: – Jak jesteście poważni, to przyjdźcie z poważną ofertą.

I odwrócił się na pięcie. To były dla niego wielkie pieniądze, ale ryzykował, żeby spróbować dostać większe. Jeśli Legię byłoby na to stać, też mogłaby ryzykować, ale obecnie nie może grać hazardowo i mówić „chcemy 30 milionów” licząc, że ktoś zaoferuje 15. Jeżeli grałaby w europejskich pucharach i tam generowała zyski – może byłoby to możliwe. Dinamo ma przez wiele lat to szczęście, że prawie co sezon gra w pucharach. Może zaryzykować. Kiedyś granicą było 10 milionów euro. Później wszyscy, którzy odchodzili za większe pieniądze, okazywali się trafionymi transferami. Zagraniczne kluby mówiły „Dinamo pewniak”. To też sprawiało, że cena chorwackich piłkarzy rosła systematycznie. Ale najważniejszym czynnikiem jest zawsze gra w pucharach.

Zobaczmy teraz Damiana Kądziora – gra tak jak w Polsce, ale liga jest dużo łatwiejsza, więc jeszcze bardziej się wyróżnia, ma jeszcze więcej asyst. Przed pandemią był najlepszym zawodnikiem nie tylko Dinama, a ogólnie chorwackiej ligi i będzie sprzedany za naprawdę duże pieniądze. Wszyscy są z niego zadowoleni. Na pewno nie było mu łatwo, bo to zawsze jakiś minus, gdy przychodzisz z Polski i grasz przy pustych trybunach, na fatalnej infrastrukturze.

Całość można przeczytać tutaj

Byli piłkarze i ich pseudonimy. Czy pamiętasz?

News: Kenneth Zeigbo: Legii przydałby się Dariusz Czykier!
1/19 Przed wojną jeden z najlepszych obrońców, reprezentant Polski, uczestnik Igrzysk Olimpijskich, kampanii wrześniowej i Powstania Warszawskiego, miał ksywę „Antałek”.

Polecamy

Komentarze (27)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.