Jan Grzesik

Jan Grzesik: Liczę na zwycięstwo Warty. A później Legia może wygrywać

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

02.11.2020 13:45

(akt. 02.11.2020 15:35)

W latach 2012-2015 był zawodnikiem Legii – w trakcie tego okresu udał się na dwa wypożyczenia. Później trafił m.in. do ŁKS-u, z którym wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Kilka tygodni temu związał się z beniaminkiem, Wartą Poznań, i będzie miał szansę zagrać przeciwko stołecznemu klubowi. Zapraszamy na rozmowę z byłym piłkarzem "Wojskowych", Janem Grzesikiem.

Trafiłeś do Legii w 2012 roku. Pamiętasz dzień, w którym oficjalnie zostałeś zawodnikiem tego klubu?

- Niestety nie. Wszystko potoczyło się w krótkim odstępie czasu. Gdy przeniosłem się do stolicy, to najpierw grałem w GKP Targówek, później w Polonii, z której bardzo szybko trafiłem do Legii. Pamiętam za to wejście do szatni Legii, ale szczególnie – na tamten moment – tego nie odczuwałem. Wiadomo, że to fajne uczucie dla młodego chłopaka. Była to też szatnia juniorów – z tymi zawodnikami spotykaliśmy się na boiskach już wcześniej. Dla mnie był to naturalny krok naprzód.

Z racji tego, że przechodziłeś z Polonii do Legii, to transferowi towarzyszyły dodatkowe emocje?

- Nie. Ja, jako chłopak z województwa opolskiego, w którym nie ma tak zagorzałych kibiców, nie odczuwałem aż takich emocji. Zresztą na spokojnie podchodzę do tematów kolejnych transferów. Jak widać w moim CV, trochę tych przenosin już było. I zawsze traktuję to jako następne doświadczenie. W tym wypadku było podobnie. Oczywiście, nazwa klubu robiła największe wrażenie. Bo do Legii Warszawa – oprócz chłopaków, którzy mają jakieś animozje – chcą trafić gracze z całej Polski. U mnie nie było inaczej. Jak usłyszałem o zainteresowaniu Legii, to bardzo się ucieszyłem. Ale na spokojnie podchodzę do takich tematów. Wtedy było tak samo. Byłem zadowolony z zainteresowania, lecz nie odczuwałem, że przechodzę z Polonii do Legii – tak, jak odczuwali inni.

Mógłbyś to rozwinąć?

- Kiedy media jeszcze bardziej się rozwinęły, to ludzie podłapywali takie informacje, jak przejście juniora Legii do Polonii – lub odwrotnie - czy transfer młodzieżowca z Wisły Kraków do Legii… Ja nie byłem zamieszany w takie animozje. Nikt nigdy nie wytykał mi, że przeszedłem do Legii z Polonii. Wiadomo, jak to w szatni, były jakieś żarciki, ale nic więcej.

Przyjaciele, zawodnicy, trenerzy doradzali ci, żebyś się wstrzymał czy od razu przeszedł do Legii?

- Wspomnę o trenerze Adamie Krzyżanowskim, który trzy lata wcześniej ściągnął mnie do GKP Targówek, a półtora roku później - do Polonii. To właśnie od niego dostałem pierwszy sygnał, że Legia jest zainteresowana. Miałem wybór, bo słyszałem także o tym, że jest mną zainteresowany II-ligowy Znicz Pruszków. Padło, oczywiście, na Legię, która – z racji samej nazwy – po prostu miała większy efekt przyciągania. Zamieszany w to wszystko był trener Krzyżanowski, który przekazał mi informację o zainteresowaniu dwóch klubów. Ale żadnych konkretów z II ligi nie było. Legia przedstawiła propozycję, a dla mnie był to naturalny krok do przodu.

Wspomniałeś o szatni Legii. Czy ona rzeczywiście różniła się od pozostałych, w których byłeś?

- Szatnia Legii jest o tyle specyficzna – a przynajmniej wtedy mi się tak wydawało, w wieku 18 lat – że każdy bardzo patrzy na siebie. A to też jest wkalkulowane w ten sport. Każdy chce się rozwijać. Wiadomo, iż na murawę wychodzi zespół. Uważam, że – bądź, co bądź – później pokazaliśmy, iż mamy mocną drużynę, bo wygraliśmy mistrzostwo Polski juniorów starszych. Ale – nie ma co się oszukiwać – każdy oczywiście patrzył do góry – tam, gdzie chciał się dostać. Tym sufitem, dla każdego w Legii, był pierwszy zespół. Z tego co pamiętam, to chyba zbyt wielu chłopakom nie udało się zostać w „jedynce” na dłużej. Do teraz jest Mateusz Wieteska, z którym wcześniej spotkaliśmy się w III lidze, gdy byłem w Legii.

Czy szatnia Legii różniła się od pozostałych? Nie. Myślę, że tak, jak w każdej innej – jest ciężka praca i czas na pośmianie się. Wtedy praktycznie wszyscy razem – roczniki ’94 i ’95 - uczęszczaliśmy do szkoły. Wszyscy widzieliśmy się w szkole od rana do późnego popołudnia. Widzę, że kontakty zostały zachowane, bo spotykamy się w szatniach, na boiskach - w seniorskiej piłce. Relacje się utrzymały.

Mówiłeś o suficie w Legii. W pierwszym sezonie sięgnąłeś ze stołecznym klubem po mistrzostwo Polski juniorów starszych i Młodą Ekstraklasę. Czułeś, że za jakiś czas nadarzy się okazja choćby na treningi z pierwszym zespołem?

- Szczerze mówiąc – nie. Nie miałem nawet takiego momentu. Jestem chłopakiem, który twardo stąpa po ziemi. I myślę, że wtedy też – mimo młodego wieku – nim byłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, Legia to Legia i że przeskok do „jedynki” jest spory. Bardzo trudno jest się tam dostać. Tak, jak wcześniej wspomniałem – niewielu chłopaków, mimo wygrania mistrzostwa, miało możliwość pracowania z pierwszą drużyną. Wiem, że wtedy trenowali m.in. Kuba Arak czy Bartek Kalinkowski. Nie wiem czy z „jedynką” nie trenował też Łukasz Turzyniecki, którego oglądałem ostatnio w barwach Zagłębia Sosnowiec, w meczu z Widzewem. Jestem bardzo samokrytyczny i uważam, że wówczas nie byłem nawet gotowy do regularnej gry w II lidze, na wypożyczeniu w Zagłębiu Sosnowiec. Sądziłem, że po prostu nie byłem na poziomie pierwszej drużyny Legii. Nie byłem wtedy na tyle mocny, żeby tam trafić.

Mieliście wtedy bardzo mocną drużynę. Oprócz wspomnianych Jakuba Araka, Bartka Kalinkowskiego, Łukasza Turzynieckiego, grałeś także z Patrykiem Sokołowskim, Robertem Bartczakiem, Grzegorzem Tomasiewiczem. To zawodnicy, o których wie już pewnie spore grono osób interesujących się polską piłką.

- Raz na jakiś czas spoglądam w serwis 90minut.pl i patrzę, którzy znajomi zawodnicy grają jeszcze w piłkę. Oczywiście, nazwiska się przewijają, a z czasem pojawiają się coraz młodsi gracze. I człowiek się zastanawia: ciekawe, ilu chłopaków od nas wciąż dalej rywalizuje. Czytałem gdzieś artykuły, że w ekstraklasie jest bardzo mało piłkarzy z rocznika ’97. Z ciekawości spojrzałem na rocznik ‘94 i przyznam szczerze, że spora część zawodników, z którymi zdobyłem juniorskie mistrzostwo Polski, dalej gra, i to na naprawdę wysokim poziomie, bo w ekstraklasie czy I lidze. Łukasz Turzyniecki reprezentuje obecnie Zagłębie Sosnowiec. Jeszcze niedawno widziałem się w ŁKS-ie z Bartkiem Kalinkowskim, który jest teraz w Górniku Łęczna. To pokazuje, że - może nie od razu czy rok-półtora po tytule, tylko po kilku latach - dobra, solidna praca i umiejętności piłkarskie się bronią, tak sądzę. I każdy z nas udowodnił, że zasługuje na to, że jest w stanie grać na poziomie centralnym. Więc to na pewno cieszy.

Jan Grzesik

Po zakończeniu rozgrywek 2012/13 udałeś się na dwa wypożyczenia – do Zagłębia Sosnowiec i Pogoni Siedlce.

- Myślę, że było to potrzebne. Można powiedzieć, że na początku zderzyłem się trochę z rzeczywistością w Zagłębiu. Bardzo we mnie wierzono. Uważano, że dam radę pograć więcej i będę jednym z dwóch młodzieżowców w składzie. Życie zweryfikowało, nie podołałem w II lidze. Dlatego sufit – którym była wtedy Legia – nie był w moim zasięgu, bo po prostu nie prezentowałem się na tyle dobrze w niższej lidze. Z perspektywy czasu, mówię każdemu młodemu chłopakowi, żeby bardzo zwracał uwagę na przygotowanie fizyczne, już w wieku 17-18 lat. Jeżeli nie jesteś wybitnie techniczny i nie jesteś w stanie przeskoczyć pewnego poziomu, to w ekstraklasie czy I lidze musisz dołożyć troszeczkę fizyczności. Ten element jest widoczny zarówno w najwyższej klasie rozgrywkowej, jak i niższych ligach. Zapamiętam to bardzo mocno. Tak samo jak trenerów, z którymi tam pracowałem, czyli Mirosława Kmiecia i Mirosława Smyłę, który do niedawna trenował Koronę Kielce. Nie chcę w żaden sposób wypowiadać się o tych szkoleniowcach, bo był to mój pierwszy sezon w seniorskim futbolu. Na pewno to zawsze coś innego i nowego. Na dodatek byłem jeszcze na tyle młody, że pewnie nie rozumiałem wszystkich spraw. Tak czy inaczej - uważam, że pobyt w Sosnowcu był dla mnie udany. Mimo że w rundzie wiosennej zagrałem raptem 60 minut.

Wróciłem z wypożyczenia. Chwileczkę, bo przez pół roku, byłem w Legii. Nawet udaliśmy się na obóz do Grodziska Wielkopolskiego. Nagle zadzwonił menedżer, który powiedział, że jest szansa na przejście do Pogoni Siedlce. Tamten okres uważam za bardzo pożyteczny. Dał mi chyba najwięcej, jeżeli chodzi o piłkę seniorską. Przez pół roku dostałem dużo szans. Zagrałem 12 spotkań, lecz - po czasie - wiem, jak to wyglądało. Było sporo żółtych kartek, błędów w ustawieniu, czyli typowe frycowe młodzieżowca w seniorskiej piłce.

Przez trzy lata miałem więc szalony okres. Ale na pewno dużo się nauczyłem podczas tych wypożyczeń. Mogłem wynieść także sporo doświadczenia życiowego, seniorskiego.

W połowie 2015 roku definitywnie opuściłeś Legię. Najlepsze wspomnienia związane z tym klubem?

- Mistrzostwo Polski juniorów starszych. W tym samym czasie okresie poznałem swoją żonę, Beatę. To jeden z lepszych momentów w moim życiu. Po drugie – znajomości, które zawarłem. Ostatnio rozmawiałem z Kubą Arakiem, więc to miłe, że po dobrych kilku latach można do kogoś zadzwonić , z kimś pogadać. Wydaje mi się, że jestem też człowiekiem, który stara się utrzymywać kontakt z takimi ludźmi, jak Kuba Arak czy Bartek Kalinkowski – siedziałem obok niego w szatni ŁKS-u. To bardzo fajne, że po pewnym czasie zawsze można odezwać się do drugiej osoby.   

To dwa najlepsze wspomnienia. A kolejne to m.in. przyjazd z ŁKS-em na Łazienkowską. Samo wejście do klubu jest przyjemne. Była szansa się tam sprawdzić i trenować w takim zespole, jak Legia. Myślę, że taki cel ma wielu chłopaków w Polsce. Oczywiście, byłem tylko w zespole juniorów, i - przez moment - w drugiej drużynie. Ale nawet krótki okres wspominam bardzo pozytywnie. Można było zobaczyć, jak od środka funkcjonuje naprawdę duży klub. Największy w kraju, bądź co bądź.

Później trafiłeś m.in. do ŁKS-u, z którym wywalczyłeś awans do ekstraklasy. Mówiłeś, że Pogoń Siedlce dała ci najwięcej w piłce seniorskiej, ale zakładam, że w Łodzi także przeżyłeś miłe chwile.

- W przypadku Pogoni Siedlce bardziej chodziło mi o etap młodzieżowca. Człowiek zderzył się po prostu rzeczywistością. Zawodnicy rozwijają się cały czas. Trudno wskazać jeden klub, który daje najwięcej. Ale uważam, że akurat Pogoń – pod tym względem – dała mi dużo. Z perspektywy czasu jest bardzo interesująca wykładnia dotycząca tego, jakie błędy się popełnia mając 18 lat, a jakie się popełnia, bądź nie, w wieku 26 lat. Chodziło mi właśnie o ten aspekt.

Bo jeżeli mówimy o rozwoju, to uważam, że w ŁKS-ie był na bardzo wysokim poziomie. Każdy, na swój sposób, bardzo mocno rozwinął się w sezonie 2018/2019, co dało awans do ekstraklasy. Ale jak to się skończyło w kolejnych rozgrywkach, doskonale pamiętamy. Są dobre i gorsze momenty. Jak jest awans, to wszystko jest super, lecz później - nie chcę tego nazywać wpadką - przydarzyła się duża przegrana, blamaż. No i niestety, spadliśmy do I ligi z dorobkiem 24 punktów. Nie wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli, ale taka jest też piłka. W ŁKS-ie jest bardzo duże pole do popisu pod względem rozwoju. Klub jest bardzo poukładany, warunki do treningu też są bardzo dobre. Nie ma naprawdę na co narzekać. Nic tylko pracować.

ŁKS z przytupem rozpoczął obecny sezon, bo po 6 meczach ma na koncie komplet punktów i wygląda na to, że ma spore szanse na szybki powrót do ekstraklasy.

- Zgadza się. Życzę chłopakom awansu, z całego serca. Jeżeli chodzi o same umiejętności piłkarskie, to uważam, że – jak na I ligę - ŁKS zdecydowanie przeważa. ŁKS ma mocną kadrę. Zbyt wielu zawodników nie opuściło Łodzi, co jest pewnie siłą tego zespołu. Myślę, że łodzianie powinni spokojnie wywalczyć awans. No i mam nadzieję, że za rok spotkamy się w ekstraklasie.

Była szansa, żebyś został w Łodzi na dłużej? Czy chciałeś po prostu pozostać w najwyższej klasie rozgrywkowej?

- Wiadomo, że każdy chce grać na najwyższym poziomie rozgrywkowym. To nie był jedyny czynnik, który spowodował, że opuściłem ŁKS. Przytrafiła się oferta Warty Poznań, która awansowała do ekstraklasy. Uznałem, że to najlepszy moment na zmianę otoczenia.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o ofercie Warty?

- Konkrety zaczęły się pojawiać po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wydaje mi się, że było to mniej więcej tydzień po finałowym meczu barażowym, kiedy drużyna zaczęła już trenować. Temat był dość szybki, konkretny. Udało się, chłopaki awansowali, sytuacja poukłada się na tyle, że jestem w Warcie i czuję się bardzo dobrze.

Pierwsze wrażenia?

- Miałem okazję grać na stadionie Warty w barwach Siarki Tarnobrzeg. W przeszłości przyjechałem tu bodajże dwa razy. Od początku jestem bardzo szczęśliwy, że tu jestem. Wiadomo, są różne niedociągnięcia - m.in. budynek klubowy, lecz nie przeszkadza to w niczym. Przed treningiem przychodzimy z kolegami do szatni. Nie ma żadnego problemu z tym, że np. szatnia jest większa czy mniejsza. To naprawdę nie robi różnicy, bo potem wychodzi się na boisko i pracuje tak samo, jak w innych klubach. Tyle że mecze są rozgrywane w Grodzisku Wielkopolskim, a nie na własnym stadionie. Ale mam nadzieję, że dojdzie do tego, że obiekt Warty będzie budowany na nowo – albo przynajmniej odnawiany – i wtedy będziemy mieli szansę zagrać przy Drodze Dębińskiej.

Stawiacie sobie jakieś cele na ten sezon?

- Myślę, że cel Warty zna każdy. Celem beniaminków jest chyba zawsze, przede wszystkim, utrzymanie się. Ale nie chodzi o to, że mówimy do siebie w szatni: „Panowie, walczymy o utrzymanie się” -  i potem cały czas to powtarzamy. Nie, to tak nie działa.

Idziemy krok po kroku. Chcemy łapać punkty, wygrywać, za każdym razem, gdzie tylko się da, bo to jest bardzo ważne. Sam, z własnego doświadczenia, wiem, że każdy punkt – na wyjeździe czy u siebie – jest bardzo ważny. Bo później tych punktów brakuje. Mam nadzieję, że nie popełnimy takich błędów, jakich miałem okazję doświadczyć w poprzednim sezonie.

Myślę, że każdy w drużynie zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba punktować – zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Najważniejsze są punkty, styl jest czasami mniej ważny. Aczkolwiek każdy chciałby grać jak najładniej dla oka. Tak czy inaczej, celem jest – wiadomo – pozostanie w ekstraklasie. W tym sezonie spada jeden zespół, więc, powiedzmy, że szanse na zrealizowanie celu są większe. Myślę jednak, że nie ma co się za bardzo na tym skupiać. Tylko dążyć do swojego, kroczek po kroczku.

Jan Grzesik

Przed wami mecz z mistrzem – Legią. Jest ekscytacja w szatni?

- Nie. Każdy bardzo spokojnie podchodzi do poniedziałkowego spotkania, i większej ekscytacji nie ma. Wiadomo, że przyjeżdża bardzo dobry zespół. Legia ma tak mocną kadrę, że kto by w niej nie zagrał, to na pewno będzie widać jakość. Na razie nie ma ekscytacji spowodowanej rywalizacją z mistrzem kraju. Myślę, że poczuje się ją dopiero przed spotkaniem.

Dla ciebie to szczególny mecz?

- Bardziej szczególne są dla mnie spotkania na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej. Doskonale pamiętam cały budynek klubowy Legii, więc dobrze wiem, jak się tam wchodzi, gdzie są szatnie, przez co mecze w Warszawie wzbudzają większe emocje. Natomiast, gdy Legia gra w roli gościa, to nie czuję aż tak dużych emocji. Może właśnie dlatego, że to dla mnie mecz domowy, a nie wyjazdowy.  

A Stadion Legii, jej kibice… To duża dawka emocji. Do poniedziałkowego spotkania podchodzę na spokojnie.

Jakiego meczu, trochę gdybając, się spodziewasz?

- No właśnie, nie lubię gdybania. Przeczytałem ostatnio wypowiedź Dusana Kuciaka sprzed kilku lat, przed meczem Legii ze Steauą w 2013 roku. Został wówczas spytany o to, jaki wynik padnie w tym spotkaniu. A Dusan odpowiedział, że chciałby wygrać 10:0, haha.

Przed nami na pewno trudny mecz, który będzie pewnie bardziej przypominał rywalizację z Lechem Poznań, niż z Wisłą Płock. Może być to chwilowa wymiana ciosów. Legia ma wielu jakościowych piłkarzy i niełatwo będzie wytrzymać tempo. Dla samego widowiska życzę tego, żeby oba zespoły wyszły na boisko na wojnę – i mam nadzieję, że będzie ona zwycięska dla Warty. A później Legia może wygrywać.

Polecamy

Komentarze (18)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.