Jan Urban

Jan Urban: W Legii chciano mnie w roli dyrektora sportowego

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Weszło

03.05.2020 20:40

(akt. 03.05.2020 20:51)

- W Polsce na wysokim poziomie grałem tylko w dwóch klubach. W Zagłębiu Sosnowiec trzymającym sztamę z Legią i w Górniku Zabrze, który był największym rywalem Legii. Mógłbym mieć pretensje do Legii za to, że dała mi szansę? Ja? Naprawdę, ktoś tak uważa? Mogę być tylko wdzięczny. I tak zawsze będzie. Będę mówił to otwarcie. Jako trener pierwsze szlify zrobiłem w Warszawie. Nigdy nie będę chorągiewką, która powiewa wraz z wiatrem w różne strony – mówi w rozmowie z "Weszło" Jan Urban, były trener Legii Warszawa.

Uważa się pan za trenera, który potrafi zbudować coś w dłuższej perspektywie czy raczej za trenera, który ma do wykonania pewien cel, realizuje go, ale w perspektywie długoterminowej nie ma to większej racji bytu. 

- Byłem pierwszym trenerem Legii od siedemnastu lat, który zdobył z tym klubem dublet. Dopiero Jan Urban musiał to zacząć. Zresztą to się działo w drugim etapie mojej pracy w Warszawie. Nie można zapominać, że za pierwszym podejściem byłem debiutantem jako trener, natomiast wtedy pokonać Wisłę Kraków, to było wielkie wyzwanie, bo „Biała Gwiazda” rządziła tą ligą tak, jak przez ostatnie dziesięć lat rządzi Legia. Wtedy Wisła być może nawet w większym stopniu zdominowała rozgrywki. Jak przypominam sobie sezon 2007/08, kiedy debiutowałem na ławce trenerskiej, Wisła wygrała ligę z tylko jedną porażką na koncie. Miała strasznie mocną paczkę. A z kim przegrała? Z Legią Warszawa. I mimo przewagi czternastu punktów w ligowej tabeli, udało nam się jej wyrwać Puchar Polski, po karnych. Nie pozwoliliśmy jej na dublet. Poza tym, za moim pierwszym podejściem, ani razu moja Legia nie zeszła poniżej drugiego miejsca w tabeli.

Za drugim razem, kiedy przychodziłem do Warszawy, od razu po moim przyjściu powiedziałem, że zdobędę mistrzostwo kraju. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Dlaczego? Ano dlatego, że wiedziałem jedną rzecz: że mam zdecydowanie lepszą drużynę niż wtedy, kiedy walczyłem z Wisłą Kraków.

Przed podpisaniem pierwszego trenerskiego kontraktu w Polsce miał pan dwie oferty – z Legii i z Wisły. Dlaczego wygrała pierwsza opcja?

- Miałem tylko jedną ofertę: z Wisły.

Z Legii nie?

- Wyjaśnijmy od początku. Pierwszą ofertę pracy dostałem z Wisły Kraków. I jedyną. Przyjechałem do Krakowa, chcieli mnie. Nie było żadnych problemów. Dogadaliśmy się praktycznie we wszystkim. Praktycznie, bo poróżniła nas jedna rzecz. W tamtym czasie byłem analitykiem w pierwszej drużynie Osasuny. Miałem w Hiszpanii kontrakt. Wisła zaproponowała mi takie i takie pieniądze, kontrakt, jaki tylko chcę, dwa-trzy-pięć lat, ale później okazało się, że z trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Oczywiście się na to nie zgodziłem. Powiedziałem, że mam umowę z Osasuną, a oni mi proponują coś takiego. Chciałem zgodzić się nawet na to, że okej, zrywam kontrakt z Osasuną, ale minimum rok kontraktu z Wisłą, tylko bez tego zapisu o trzymiesięcznym wypowiedzeniu. Pełny rok. Ale jeśli Wisła nawet na takie rozwiązanie nie chciała się zgodzić, to podziękowałem. I tak się skończyły negocjacje. Charakter miałem zawsze, nawet po karierze, bo wiedziałem, że z „Białą Gwiazdą” mogę zrobić dobre wyniki.

Zamiast mnie zrobił je Maciej Skorża. Wisła miała niesamowitą paczkę. Tylko za czasów Petrescu brakowało tam atmosfery. Uniosłem się honorem, a miałem rzut kamieniem, bo jestem z Jaworzna – 50 kilometrów od Krakowa. Tak się sytuacja potoczyła z Wisłą, a po jakimś miesiącu czy dwóch odezwała się Legia. W pierwszej wersji chciano mnie tam w roli dyrektora sportowego. Zrezygnowałem z tej oferty.

Dlaczego?

- Bo nie widziałem się w tej roli. Nie chciałem nikogo oszukiwać, że sobie poradzę. Może bym sobie poradził, może przeszedłbym podobną ścieżkę kariery jak Michał Żewłakow? Nie wiem, nie zamierzałem niczego robić na siłę. Tak skończyły się te rozmowy. Minęło trochę czasu i znowu dostałem propozycję z Legii. Tym razem właściwą.

Kompletnie nie wychodziło pana drużynom w europejskich pucharach. W Legii na przykład Skorża i Berg mieli od pana dużo lepsze wyniki w pucharach.

- Czy dużo lepsze? Zdobywamy dublet i osłabiamy się. Gramy w europejskich pucharach już bez Ljuboi. Gramy z Markiem Saganowskim, którego sobie wymyśliłem, choć może kończyłby już powoli karierę w ŁKS-ie. Nagle okazuje się, że po dwóch miesiącach ma problem z sercem i nie może regularnie występować. Zostaje tylko Dwaliszwili – na ligę, na Puchar Polski, na europejskie puchary. Ten chłopak sam nie był w stanie niczego zrobić, a mimo tego zakwalifikowaliśmy się do Ligi Europy i graliśmy w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.

Może trzeba było Mikicie dać większą szansę?

- Nie.

Kategorycznie, a można tak myśleć.

- Może pan tak myśleć. Oczywiście. Ja tak nie myślałem i też nie myślałem o Paluchowskim. Nie takimi zawodnikami podbiłoby się Europę.

Steaua była do pokonania.

- Oczywiście, że była do pokonania, ale okoliczności przegrywania 0:2 po dziesięciu minutach rewanżowego spotkania znacznie pokrzyżowały nam plany. Nie było łatwo odwrócić losów meczu, a i tak udało się nam zremisować. Legia zagrała w Lidze Mistrzów tylko dlatego, że miała najlepszy skład w ostatnich latach, a losowanie i tak jej sprzyjało – był Prijović, Nikolić, Vadis, Radović. Paczka. Nie ma przypadków. Dlatego im się udało. A my? Mieliśmy ogromnego pecha w meczu rewanżowym z Rumunami. Pan mówi o słabych wynikach w europejskich pucharach? Ok, dla pana to słaby wynik, dla mnie to przyzwoity wynik – czwarta runda play-off Ligi Mistrzów, gra w grupie Ligi Europy, w której były słabe wyniki, ale tylko dlatego, że brakowało nam większej liczby dobrych napastników. A kto za to zapłacił? I tak trener, będąc na pierwszym miejscu w lidze.

Całą rozmowę z Janem Urbanem można przeczytać tutaj.

Polecamy

Komentarze (60)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.