News: Janusz Gol: Były pomysły powrotu do Legii

Janusz Gol: Były pomysły powrotu do Legii

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

01.09.2018 12:59

(akt. 02.12.2018 11:22)

Janusz Gol został nowym zawodnikiem Cracovii i już w niedzielę będzie mógł zadebiutować w nowych barwach przeciwko... Legii. Przed podpisaniem umowy z "Pasami", były pomocnik Amkara Perm trenował z trzecioligowymi rezerwami mistrzów Polski. - Pojawiały się pomysły powrotu do Legii, choć nie dochodziło do ich realizacji. Tak było m.in. za czasów Stanisława Czerczesowa. Nie wyszło też rok temu, gdy byłem bez kontraktu - opowiada w rozmowie z Legia.Net. Gol rozwija także wątek upadku Amkara, który nie dostał licencji na nowy sezon z powodów finansowych, a teraz ma zaległości względem zawodników.

Długo szukałeś klubu.

 

Pojawiały się oferty, choć nie były one satysfakcjonujące. Dostawałem propozycje z Rosji, czekałem też na ostateczne sygnały praktycznie do końca sierpnia. Kiedy nie ma się klubu, trudno o interesujące warunki, a jednak to też odgrywa rolę gdy jest się z dala od domu. Czekałem, ale ostatecznie zdecydowałem się na pozostanie w kraju. 

 

Pogoń, Wisła - te kluby wymieniano w twoim kontekście. Faktycznie pojawiły się takie tematy?

 

- Tak, temat Wisły faktycznie był, ale pojawił się w momencie czekania na opcję zagraniczną, głównie z Rosji. Krakowianie także w pewnym momencie zrezygnowali, bo zdecydowali, że priorytetem będzie pozyskanie napastnika, a nie gracza do środka pola. Wtedy cała sprawa się rozmyła. Pojawiały się także zapytania z Zagłębia Sosnowiec i Cracovii. Chciałem być fair i podkreślałem, że czekam na opcje z Premier Ligi. Była szansa testów, ale temat się przeciągał, można powiedzieć, że aż do dziś. Ostatecznie trafiam do Cracovii i będę chciał jak najlepiej prezentować się w Ekstraklasie. 

 

Doszło do tego, że do nowego sezonu przygotowywałeś się przez pewien czas z trzecioligowymi rezerwami Legii pod wodzą trenera Kobiereckiego. 

 

- Początkowo, po odejściu z Rosji, trenowałem indywidualnie. Z czasem poprosiłem dyrektora Jacka Zielińskiego, by spytał szkoleniowca rezerw, Piotra Kobiereckiego, czy nie byłoby problemem, gdybym potrenował z drużyną. Dostałem zgodę, możliwość pracy z zespołem i mogę im teraz bardzo podziękować. Taki pomysł pojawił się w mojej głowie już wcześniej, ale przekładałem jego realizację, bo byłem przekonany, że moja sytuacja wyjaśni się wcześniej. Same treningi na siłowni czy bieganie nie da zawodnikowi tyle, ile zajęcia z piłką i z partnerami na murawie. 

 

Jak się czułeś wchodząc do szatni? 

 

Młodzieży zdecydowanie nie brakuje, ale są też doświadczeni gracze, którzy mają pomagać juniorom w zasmakowaniu seniorskiej piłki i zdobyciu doświadczenia. Na pewno nie było dziwnie, bo przez ostatnie miesiące w Permie, również stykałem się w szatni z wieloma młodymi graczami. Przykładałem się do treningów i jeżeli w jakimś stopniu koledzy mogli się czegoś ode mnie nauczyć, to bardzo się z tego cieszę.

 

Powrót wywołał sentyment?

 

Przez prawie 2,5 roku grałem w Legii i trudno, by sentymentu nie było. W dodatku żyję teraz w Warszawie, tutaj mieszkam z całą rodziną. 

 

Najpiękniejszym wspomnieniem z Legii jest gol strzelony w Moskwie?

 

Wiadomo, że tak! Dla mnie była to piękna chwila, aczkolwiek trudno też zapomnieć - już drużynowo - zdobycie mistrzostwa Polski w sezonie 2012/2013. 

 

Po bramce ze Spartakiem, na jednej z warszawskich uczelni powstała nawet praca zaliczeniowa dotycząca fenomenu Janusza Gola. 

 

- Zupełnie o tym nie wiedziałem. To ciekawe, ale też strasznie miłe. Na pewno nie czułem się żadnym fenomenem. Najważniejszy był fakt, że w Moskwie wygraliśmy jako drużyna. Nie byłoby radości bez wcześniejszych bramek Michała Kucharczyka i Maćka Rybusa, który w urodziwy sposób pokonał bramkarza. Końcówka… Udało mi się strzelić, euforia była dość spora. 

 

Poczułeś się w pewnym momencie niedoceniany? Był czas, w którym zaczynałeś mieć spory wpływ na grę Legii. 

 

- Faktycznie, choć z czasem - kiedy do klubu przyszedł trener Urban - moja sytuacja przy Łazienkowskiej się skomplikowała. W życiu trzeba sobie jednak radzić w różnych sytuacjach. Zdecydowałem się na zmianę klubu, bo nie było sensu ciągnąć tego dalej, bo mógłbym wylądować znacznie wcześniej w drugiej drużynie (uśmiech) lub trafiłbym na wypożyczenie w Polsce. Trafiła się okazja, by odejść do mocniejszej ligi, spróbować swoich sił i rozwinąć się. Cieszę się, że tego doświadczyłem.

 

Kilku Polaków zdecydowało się w ostatnich latach na wyjazd do Rosji, ale ostatnim, który wytrwał tam tak długo regularnie grając, był chyba Wojciech Kowalewski.

 

- Faktycznie, sporo czasu. Była opcja dalszej gry w Rosji, lecz nie dostałem ofert, które sprawiałyby, że warto byłoby decydować się na kolejne opuszczenie rodzinnego kraju.

 

Teraz ofertę z CSKA Moskwa miał Sebastian Szymański. Powinien żałować, że nie wypaliło?

 

CSKA to dobry kierunek, choć nie można tam stracić głowy. Moskiewski klub stoi na dobrym europejskim poziomie. Ambicje są duże, a miejsce do rozwoju także odpowiednie. Potem najwięcej zależy od samego zawodnika - jego chłodnej głowy i chęci do pracy oraz rozwoju. 

 

Selekcjonerów reprezentacji zbytnio jednak nie zainteresowałeś. 

 

Nie mam wpływu na powołania. Wiem jednak, że grałem w znacznie silniejszej lidze w porównaniu do Ekstraklasy. Różnica była i nie ma sensu nawet porównywać pozycji rozgrywek w rankingu UEFA. Występów w reprezentacji ostatecznie zabrakło. Szkoda, bo może byłby to jakiś kroczek do jeszcze mocniejszego klubu, choćby w Rosji. Nie przypominam sobie, by topowy klub z Rosji mocno się zainteresował, ale w takich drużynach patrzy się też na status zawodnika w reprezentacji. 

 

Zasiedziałeś się w Amkarze czy nie było ciekawszych ofert?

 

- Oferty się pojawiały, lecz nie były na tyle interesujące, by zmieniać klub. Z perspektywy czasu mogę delikatnie żałować zeszłego lata, kiedy były dwie propozycje podobne finansowe, ale zdecydowałem się zostać w Permie. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że klub po sezonie nie dostanie licencji, zostanie bez pieniędzy i przestanie istnieć. Tego trochę żałuję, ale cóż… Czas zacząć nowy etap w życiu. 

 

Początki w Permie były trudne?

 

Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Na początku faktycznie trzeba było się oswoić, zaaklimatyzować, ale z czasem czułem się już w mieście, jak i klubie, całkowicie normalnie. Do drużyny ściągał mnie trener Czerczesow i od razu słyszałem, że mam się szybko nauczyć języka rosyjskiego, bo taryfy ulgowej nie będzie. To dobrze, bo takie podejście pozwala na szybsze złapanie kontaktu z resztą drużyny. To przekładało się również na lepszą postawę na boisku. 

 

Podróże w Rosji były trudne?

 

Logistyka opierała się na podróżach lotniczych. Skrajnym przykładem jest ten z zeszłego sezonu - Chabarowsk. Podróż z Moskwy trwała osiem godzin. Po całej nocy można się było przespać w hotelu, zjeść i wyjść na boisko. Udało nam się tam jednak wygrać, co pozwoliło nam dążyć w kierunku baraży. Nie ma jednak z podróżami, bo do większości miejsc leci się dwie-trzy godziny. Powrót na ogół był po meczu, rano regeneracja w klubie i potem był tydzień na pracę.

 

Chyba nikt z nas nie przypuszczał, zwłaszcza wtedy, że Stanisław Czerczesow wkrótce zostanie selekcjonerem rosyjskiej kadry i osiągnie tak dobry wynik na mundialu. 

 

- Od początku treningi były wymagające, wręcz mocne, ale nie było żadnych niedźwiedzi. Czerczesow wiedział czego chce, dążył do tego i byliśmy dzięki temu bardzo dobrze przygotowani do sezonu. Szkoda, że tak szybko od nas odszedł do Dinama Moskwa, bo jestem przekonany, że moglibyśmy osiągnąć bardzo dobry rezultat. To człowiek z wielką ręką, ale i twardą ręką. Jeśli ma problem z zawodnikiem, to szybko potrafi go ustawić do pionu, czego przykładem mógł być w Legii Aleksandar Prijović. Szybko wrócił, zaczął strzelać kolejne gole, rozwinął się i z czasem trafił do PAOK-u. Piłkarze dobrze czują się przy Czerczesowie, a to zawsze pomaga w osiąganiu dobrych rezultatów. 

 

Dużo absurdów spotkało cię w Rosji?

 

To kraj, w którym ludzie są bardzo dobrzy. Do dziś mam kontakt z zawodnikami Amkara. A dziwne sytuacje? Rosję się w tym aspekcie demonizuje. W każdym miejscu na świecie ludzie mają absurdalne sytuacje, a do tego kraju po prostu przylgnęła taka łatka.

 

Najlepszym czasem był ten, kiedy w Amkarze występowali też inni Polacy? Razem z tobą w drużynie byli Jakub Wawrzyniak czy Damian Zbozień. 

 

- Mogliśmy porozmawiać po polsku, aż szkoda, że nie zostali dłużej. Trzeba było jednak sobie poradzić w takiej sytuacji i znajomość rosyjskiego na pewno w ty pomagała. Dobrze poczułem się w Permie. Kuba i Damian byli krótko i aż szkoda, że tak krótko. Takie jest jednak życie. W klubie też bywały różne momenty - także takie, że pojawiały się zaległości. Po obu kolegach zostały w Permie gitary, ale… niestety nie zabrałem ich ze sobą. Z tego co pamiętam, ktoś się już nimi zaopiekował na miejscu. Mam nadziej, że nie będą mieli do mnie pretensji. Zobaczymy, najwyżej kupię im nowe (śmiech).

 

Kiedy poczuliście, że Amkar jest w złej sytuacji?

 

Konkretną wiadomość, że klub ma spore problemu, przekazał nam na początku czerwca administrator drużyny, którego rolę można w Polsce porównać do tej, którą pełnią kierownicy zespołów. To była sama końcówka sezonu, już po barażach o utrzymanie w lidze. Sytuacja była napięta, ale tak było co rok. Pieniądze ostatecznie zawsze się znajdowały i można było szykować się do kolejnych rozgrywek. Teraz zmienił się jednak gubernator, postawił na swoim i nie chciał przekazać z kasy samorządowej kolejnych pieniędzy na klub. Tak właśnie upadł Amkar. W mieście jest sporo fabryk, ale wszystkie pieniądze odprowadzane są do Moskwy. Nie znalazł się jednak żaden człowiek, który chciałby sponsorować zespół.

 

Paweł Komołow, były już piłkarz Amkara, opowiadał w rosyjskich mediach, że do dziś nie dostaliście pieniędzy za ostatnie trzy miesiące. Faktycznie tak było?

 

- Tak. Nie otrzymaliśmy pensji za ostatnie trzy miesiące sezonu i zobaczymy czy uda się je odzyskać. Sprawy zapewne trafią do odpowiednich sądów. Sytuacja nie jest fajna, ale trzeba powalczyć o swoje. 

 

Ciebie cała sytuacja dotknęła czy bardziej sprawę przeżyli Rosjanie?

 

Myślę, że na każdym odbiła się sytuacja klubu. Rok temu kontrakty przedłużało sześciu-siedmiu graczy. W tym sezonie niektóry również zdążyli podpisać nowe umowy, a wkrótce byli wolnymi graczami, bo klub przestał funkcjonować. Większość kolegów znalazła już sobie kolejne drużyny, ale… szkoda Amkaru. Z niektórymi grałem przez wiele lat, a atmosfera w szatni była naprawdę dobra. Potrafiliśmy się dogadać, bo spotkała się tam grupa fajnych ludzi. 

 

Lepsza liga i zarobki to jedno, a jak wiele taki wyjazd uczy pod względem życiowym?

 

Pierwszą korzyścią jest przede wszystkim szansa nauczenia się nowego języka. Trzeba się przystosować, poznać i uszanować kulturę. Ciekawie kolekcjonuje się doświadczenia z innych krajów. 

 

Nie było kiedyś opcji powrotu na Łazienkowską?

 

- Pojawiały się pewne pomysły, choć nie dochodziło do ich realizacji. Taka sytuacja pojawiła się m.in. za czasów trenera Czerczesowa w Legii. Były myśli o półrocznym wypożyczeniu, zwłaszcza, że żona była wtedy w ciąży. Rok temu, gdy byłem bez kontraktu, też nie wyszło. Ostatecznie nie wyszło, a teraz drogą Inakiego Astiza, który dwanaście miesięcy temu ćwiczył przy Łazienkowskiej i został zatrudniony, nie poszedłem. Nie wszystko zależy od zawodnika. Zawsze ostateczne zdanie mają władze klubów. Zagram w Cracovii. Długo czekałem i nie chcę czekać dłużej. I tak sezon jest już w pełni. Dobrze, że jest 37 kolejek, odrobię sobie w fazie play-off. 

Polecamy

Komentarze (25)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.