News: Kilka spostrzeżeń po meczu z Zagłębiem Lubin

Kilka spostrzeżeń po meczu z Lechem - Fundament już jest

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

17.09.2018 21:10

(akt. 21.12.2018 15:36)

Po trzech tygodniach ciężkich treningów i kilku dniach lżejszych zajęć, przyszedł czas na sprawdzian i efekty wykonanej pracy. Legioniści wygrali z Lechem, a przeciwnika zabiegali. Poniżej kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Była para – Piłkarze Legii przez trzy tygodnie pracowali bardzo ciężko. Portugalski sztab szkoleniowy postanowił za wszelką cenę poprawić siłę i motorykę legionistów – nawet kosztem straty punktów w spotkaniach z Wisłą Płock i Cracovią. Wszystko po to, by po przerwie na mecze reprezentacji w tym elemencie wyglądać dużo lepiej. I po meczu z Lechem trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że to się udało! Gra może nie porywała, ale ambicji i zaangażowania nikomu nie można odmówić. Mistrzowie Polski po prostu wygraną sobie wybiegali. Przebiegli blisko dziewięć kilometrów więcej od graczy „Kolejorza”, mieli więcej sprintów na krótkim i długim dystansie. Indywidualnie każdy z graczy wyglądał fizycznie lepiej niż wcześniej. Od Adama Hlouska zaczynając, a na Miroslavie Radoviciu kończąc. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że legioniści będą w stanie wybiegać tak każdy mecz, do końca roku. Na jakość w grze przyjdzie czas, „Wojskowi” stopniowo powinni dokładać do siły i motoryki kolejne elementy.


Pochwały dla defensywy – Bardzo pewnie i co najważniejsze skutecznie zagrał cały blok defensywny Legii. Przed meczem była jedna niewiadoma – kto zagra w środku u boku Artura Jędrzejczyka pod nieobecność Michała Pazdana. Trener zdecydował się na Mateusza Wieteskę i był to strzał w dziesiątkę. „Wietes” otrzymał najwyższy Instat Index. Bardzo fajnie uzupełniał się z „Jędzą. Adam Hlousek po lewej stronie biegał jeszcze więcej i szybciej niż zwykle, a Paweł Stolarski nie przegrał żadnego pojedynku z Kamilem Jóźwiakiem. Jeśli do tego dodamy rozgrywającego świetne zawody Domagoja Antolicia – harował za dwóch, raz zabierał piłkę rywalowi, by za chwilę zagrać ją ładnie do przodu. Oraz pewnie grającego na przedpolu Radosława Cierzniaka, to mamy pełny obraz gry defensywnej.


Przełamanie Nagy’a – A jak już jesteśmy przy grze defensywnej, to trzeba zauważyć, jak wielki postęp poczynił w tym elemencie Dominik Nagy. Węgier gdy przychodził do Legii bronił słabo lub wcale. Podczas zesłania na wypożyczenie wadę potrafił przeobrazić w atut. Biegał z przodu, biegał z tyłu – wszędzie go było pełno i z pożytkiem dla zespołu. A przecież jeszcze latem na zgrupowaniu w Warce nie mógł się odnaleźć. Trzymał się z boku, na boisku nie pokazywał wiele, znikał na długie minuty, wyglądał na zagubionego. Od tego momentu przeszedł ogromną przemianę. Po strzelonym golu miał więc pełne prawo na ogromną radość, rzucając się w objęcia kibiców. Ale przez cały czas grał z ogromnym poświęceniem, zaangażowaniem – tak w defensywę jak i ofensywę. Dobrze współpracował z kolegami.


Zjednoczeni – Jako pierwszy trener Stanisław Czerczesow mówił na konferencji prasowej, że Legia musi być "United" – tak na boisku, jak i na trybunach. O tym samym już na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami mówił Ricardo Sa Pinto. Kibice Legii przygotowali oprawę pod hasłem – „Zjednoczeni przetrwamy, podzieleni upadniemy”. I w niedzielę faktycznie siłą zespołu, poza wsponianą siłą i motoryką, było zjednoczenie. Kiedy w dyskusje z arbitrem wdał się Carlitos, stanęła za nim cała drużyna, kartką został ukarany nawet kapitan zespołu, Artur Jędrzejczyk. Gdy gola strzelił Nagy i wpadł w ramiona fanów, to za nim pobiegli wszyscy gracze. Piłkarze stanowili zespół i na przestrzeni całego spotkania udowodnili, że w jedności siła.


Mozolna odbudowa – By nie było tylko pozytywnie, to trzeba jasno powiedzieć, że mecz nie zachwycił. Oczywiście musiała podobać się walka, zaangażowanie, poświęcenie i wybieganie. Ale trzeba uczciwie przyznać, że brakowało składnych akcji, dryblingów, strzałów czy zagrań po których ręce same składałyby się do oklasków. Nie oglądaliśmy wypracowanych schematów gry, a sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Ale na początek wypada się cieszyć z tego, co trener Sa Pinto osiągnął w krótkim czasie. W końcu oglądaliśmy zespół wybiegany, naciskający na przeciwnika, uniemożliwiający mu rozwinięcie skrzydeł. Na fajerwerki przyjdzie nam pewnie poczekać do wiosny. Trwa mozolna odbudowa formy i początek został wykonany bardzo dobrze. Fundament już jest i ma się dobrze.

Polecamy

Komentarze (49)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.