News: Komentarz: Quo vadis, Legio?

Komentarz: Quo vadis, Legio?

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

14.05.2012 20:41

(akt. 11.12.2018 13:42)

Długo wydawało się, że Legia z sezonu 2011/2012 okaże się tą drużyną, która po 6 latach posuchy, w końcu sięgnie po mistrzostwo, w końcu wygra wyścig. Bardziej z samą sobą, niż z przeciwnikami. Ostatecznie nawet w pewien sposób do tego mistrzostwa nawiązała – bo prawdziwym mistrzostwem była awaria na metr przed metą. Tak – zabrakło jednego metra. Ostatni zakręt miał być w Kielcach, jednak legioniści pokonali go imponująco. A potem nagle: bum! Nie ma prądu, nie ma paliwa. Nic nie działa, wszystko się zacięło.

Było słynne już „pole position”, były najszybsze bolidy i niezłe zaplecze. To legionistom wiatr wiał w spojlery, bo przeciwnicy zapomnieli o zdobywaniu punktów. Nikt też nie zakradł się warszawianom do pit-stopów, by bezczelnie podstawwić nogę w decydującym momencie, bo przecież sędziowie w żaden sposób nie wypaczyli końcowych rozstrzygnięć. Tak naprawdę, znajdując się ten metr przed finiszem, piłkarze mogli opuścić bolidy, poczekać na ludzi ze sztabu i szefów teamu, a następnie położyć się, przeciągnąć i – wszyscy razem - minąć metę fikołkami, ku rozpaczy „pana od wf-u”, jak jest nazywany przez swoich piłkarzy trener Śląska, Orest Lenczyk.


Życie bywa jednak przewrotne. I to dosłownie. Koniec końców, wspomniane fikołki robił lubujący się w nich Lenczyk, który całą wiosnę spędził ze stopniowo zaciskającą się na szyi pętlą. Węzeł zawiązał sobie samemu, dość nietypowo nadając na własnych piłkarzy w gabinetach wrocławskiego magistratu. Był pogodzony z wyrokiem, nawet nie sprawiał wrażenia zainteresowanego wyścigiem. Ale akurat wtedy, z odsieczą pospieszyli mu legioniści. A wszystko było już gotowe. Nawet płyta została wcześniej włożona. Z głośników miało brzmieć przecież „Mistrzem Polski jest Legia”, to pewne. Przyciśnięto więc „play” i zaskoczeni wrocławianie pomylili słowa. Skoro pomylili je w przeszłości kibicujący Legii Sebastian Mila i Jarosław Fojut, to nic dziwnego, że to samo zaćmienie dopadło również bliskiego angażu w Warszawie Piotra Celebana.Niebywałe.


Zwyciężając z Koroną, Maciej Skorża i jego zawodnicy zapewnili sobie miejsce na najniższym stopniu podium, wpychając się jeszcze przed uradowaną i rozśpiewaną ekipę poznańskiego Lecha. Trzecie miejsce… Dokładnie to samo, które przypadło im w udziale rok wcześniej. Wtedy jednak zdobyty Puchar Polski ratował sezon, ale teraz o tym samym osiągnięciu, nawet popartym wcześniejszymi wynikami w Europie, po prostu nie da się tego powiedzieć. Znów złość, znów szukanie winnych…


Skoro nie udało się piłkarzom, o mistrzostwo postanowili zawalczyć działacze. Niestety, za burtę trafili akurat nie ci, którzy powinni. Panowie Mariusz Walter i Paweł Kosmala podjęli kilka niefortunnych decyzji, ale całościowo ich pracę na rzecz Legii wypada ocenić pozytywnie. Polowanie na czarownice nie oszczędziło też trenera. Sprawnie poinformowano go, że klub szuka mu następcy i w ten sposób historia zatoczyła koło.


Rok wcześniej czytaliśmy już tę książkę. Przerwane rozmowy z Vladimirem Weissem dodały w drugim tomie kilka ciekawych, momentami świetnie napisanych rozdziałów, ale wszystko miał wyjaśnić autorski epilog Skorży. Drugi rok pracy szkoleniowcazakończony mistrzostwem, na pewno tak miało się skończyć! Ktoś jednak te kartki perfidnie wyrwał (widziano je w Rosji i w Niemczech), a potem, by ukryć występek,byle jak dołączył niewłaściwe. Ostatecznie, zamiast happy endu, otrzymaliśmy źle wklejone fragmenty szkockiej legendy o potworze z Loch Ness (potwór chyba nie dojechał z Glasgow, był za to ktoś inny) oraz nadszarpniętej zębem czasu greckiej tragedii o królu, który strzelać potrafił jedynie w Helladzie. Właśnie – zamiast happy endu. Ukradli też „happy”, zostało „end”. Dokładnie tyle zasugerowano Skorży. 


Jeśli odejdzie samemu, ułatwi życie pracownikom klubu. Oni i tak go nie chcą. Oni chcą zachować milion, który musieliby mu wypłacić jako rekompensatę za zerwany kontrakt. Między mężczyznami umowa powinna być święta. Nikt nie ma prawa oczekiwać od pracownika, że ten machnie ręką na tak wysoką należność. Umów należy dotrzymywać, bezwzględnie. Jeśli zostanie, nie będzie miał łatwo. Będzie to równoznaczne z tym, że pozwala sobą pomiatać, że już drugi raz godzi się na szukanie własnego następcy, grając na zwłokę i licząc na zachowanie posady. Jeśli coś takiego zdarzyło się raz – można zrozumieć. Drugi raz każe jednak wątpić, czy Skorża byłby szanowany już nie tylko przez pracodawców, ale i własnych zawodników.


Szkoda, że Skorża odchodzi w niesławie, jako przegrany. Mimo wszystko, nie zasłużył na takie traktowanie, jakim obdarowali go działacze. Moskwa, faza grupowa, dwa Puchary Polski – to wszystko zostanie docenione dopiero za dekadę. Dlatego ten milion mu się należy.


Quo vadis, Legio?

Polecamy

Komentarze (29)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.