News: Legia jeszcze raz zarobi na Bieliku

Krystian Bielik: Legia była dla mnie szkołą

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: newonce.sport

11.05.2020 19:30

(akt. 11.05.2020 19:32)

- Legia była dla mnie szkołą. Jak byłem w Warszawie to mnie Tomasz Jodłowiec czasem po kostkach pokopał. Ale zawsze bardzo serdecznie podkreślał, że robił to z dobrego serca, bo mi się przyda na przyszłość - mówił w rozmowie z newonce.sport Krystian Bielik, były piłkarz Legii Warszawa. 22-latek reprezentuje obecnie Derby County.

- Po jednym treningu dostałem kiedyś ochrzan od Jakuba Rzeźniczaka. Pod koniec gierki straciłem dwie piłki, które prawdopodobnie przesądziły o naszej porażce w gierce. Kuba miał prawo się tak zachować, ale później podszedł do mnie i przyznał, że nie powinien na mnie krzyczeć. Zachęcił mnie, żebym robił to co robię i pracował tak dalej. Pamiętam, że był taki trening, po którym podszedł do mnie Miro Radović i dał do zrozumienia, że jest pod dużym wrażeniem mojej postawy i gry. Takie słowa, od takiego piłkarza sprawiają, że czujesz coś, czego nie da się opisać.

Jak to się stało, że chłopak z kraju, w którym się nie drybluje ma najlepsze statystyki dryblingu spośród wszystkich zawodników Championship?

- Po pierwsze zaczynałem grać na pozycji napastnika. Moim wielkim idolem w dzieciństwie był Ronaldinho. Chciałem się na nim wzorować, podglądać i powtarzać to co robił z piłką. W Górniku Konin trenowałem z rocznikiem dwa lata starszym, a grałem z chłopakami starszymi o cztery lata. Mój trener Dawid Dębowski nigdy nie powiedział mi jednak: „Krystian nie holuj piłki”, „Krystian graj szybciej”, „Krystian na dwa kontakty”. Starałem się oczywiście grać dla drużyny, ale uwielbiałem się kiwać i sprawiało mi to wielką radość. Myślę, że zawodnicy też mnie za to cenili. Widzieli, że jestem na innym poziomie i nawet jak straciłem piłkę, to nikt na mnie nie krzyczał. Od zawsze w tym aspekcie miałem wielką swobodę.

Po przejściu do Lecha moja pozycja na boisku się trochę zmieniała. Grałem na „ósemce”, później na „szóstce”. Pracowałem z trenerem Hubertem Wędzonką i trenerem z Portugalii nad doskonaleniem techniki dryblingu. Nawet kiedy schodzisz niżej, zostaje ci w głowie to, czego nauczyłeś się wcześniej. Drybling to niekoniecznie minięcie przeciwnika spektakularną sztuczką. Czasem wystarczy wypuścić sobie piłkę w dobrym momencie i zgubić rywala minimalnym balansem ciała. Niezależnie gdzie gram, czy to pierwsza reprezentacja, U21 czy pierwsza drużyna Derby, nie boję się tego robić, bo uważam za swój wielki atut. To pomaga otworzyć wiele drzwi w dalszej fazie akcji. Lubię to robić, umiem to robić i będę robić.

Uważasz, że twoja kariera jest prowadzona modelowo? Jesteś na wysokim poziomie, ale skala twojego talentu przewyższa Championship.

- Po bardzo dobrym sezonie w Charltonie nie miałem nie wiadomo jakich ofert. Była liga francuska, włoska, ale to wszystko było takie… nijakie. Największe zainteresowanie wykazały kluby z Championship. Kiedy Arsenal zażądał za mnie kwoty w wysokości ośmiu milionów funtów, większość klubów się wycofała, a te z Championship zostały. Mogłem odejść z Arsenalu, albo tam zostać. Nie mogliśmy się porozumieć. I wcale nie chodziło o wielkie pieniądze. Tam jest coś nie tak, a tutaj gdzie jestem, jest mi bardzo dobrze. Oglądam zawodników w swoim wieku, w topowych klubach i myślę sobie czasem, że też dałbym radę. Teraz najważniejsza jest walka o awans z Derby, a w przyszłości powalczę o to, żeby zagrać w czołowym klubie świata.

Czy twoi koledzy z drużyny porównywali cię do innych piłkarzy ze światowego topu?

- O pierwszym takim porównaniu przeczytałem w gazecie. Trener Gianfranco Zola powiedział, że stylem gry przypominam mu Rio Ferdinanda. Trener Czesław Michniewicz notorycznie nazywa mnie Franzem Beckenbauerem. Moim idolem zawsze był jednak Yaya Toure. W najlepszych latach był nie do zatrzymania. Pod koniec jego kariery mówiłem sam do siebie, żeby może lepiej już skończył. Pokazał w trakcie kariery tyle dobrego futbolu, że przykro było patrzeć jak z lekką nadwagą, rozleniwiony, człapał po boisku. Kiedy grałem w Legii, Dominik Ebebenge i Michał Żewłakow załatwili mi jego koszulkę z autografem na urodziny. Byłem w siódmym niebie. Później z Arsenalem graliśmy towarzysko przeciwko Manchesterowi City i miałem okazję stanąć na przeciw niego na boisku przez pięć minut. Byłem w tak ciężkim szoku, że nawet nie spróbowałem poprosić go o koszulkę. Dziś tego żałuję.

Całą rozmowę z Krystianem Bielikiem można przeczytać w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (17)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.