News: Krzysztof Dębek: Piętnaście lat doświadczeń w Legii

Krzysztof Dębek: Piętnaście lat doświadczeń w Legii

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

01.07.2018 19:50

(akt. 02.12.2018 11:25)

Krzysztof Dębek po trzech sezonach w roli trenera Legii II Warszawa oraz piętnastu latach pracy przy Łazienkowskiej odszedł ze stołecznego klubu. - Przybyło sporo siwych włosów. Wszystkie są z czasów legijnych, choć najwięcej pojawiło się w trakcie ostatniej rundy - opowiada w rozmowie z Legia.Net szkoleniowiec, który w nowym sezonie poprowadzi Victorię Sulejówek. Dębek mógł zostać przy Łazienkowskiej, choć propozycji klubu ekskluzywnymi w żadnym calu nazwać nie można.

 

- Nie sposób zebrać wszystkich wydarzeń i wspomnień z ostatnich piętnastu lat. Przy okazji pożegnań, pewne rzeczy zostały jednak przypomniane w kolejnych rozmowach. Spędziłem parę lat przy Łazienkowskiej, zostawiłem tu część swojego życia. Legia ukształtowała mnie też w pewnym stopniu jako szkoleniowca. Myślę, że dołożyłem małą cegiełkę do rozwoju pewnej grupy zawodników i zostawię po sobie jakiekolwiek miłe wrażenie. Dla mnie wspomnieniami, o których nie zapomnę, będą finały mistrzostw Polski juniorów. W 2013 roku byliśmy pierwsi. Legia wróciła na tron na tym poziomie po 44 latach przerwy. Potem też ważnym czasem była praca z trzecioligowymi rezerwam, praca, którą możemy podzielić na dwa rozdziały. Pierwsze 1,5 roku było świetne, walczyliśmy o awans, a całość koronowała gra w UEFA Youth League, po której mogliśmy być zadowoleni z naszej postawy na tle Realu, Borussii Dortmund czy Sportingu Lizbona. 

 

- Tyle lat pracy sprawia, że w trakcie mojego życia w Legii współpracowałem z wieloma fantastycznymi ludźmi. Ostatnio w tym gronie sztabu byli Tomasz Grudziński, Kacper Marzec, Maciej Kowal. Myślę tu o osobach z najbliższego otoczenia w konkretnych drużynach, ale też tych, które wpływały na tworzenie tych sztabów. Wystarczy wspomnieć Jacka Mazurka. To człowiek, który potrafił wpłynąć na mój trenerski rozwój oraz doskonale zorganizować tak trudny - żywy - organizm, jakim jest akademia piłkarska na wysokim poziomie. Byłem szczęśliwcem trafiając do Legii. Objąłem wtedy najstarszy rocznik ’91. Teraz kończę pracę z zawodnikami, którzy wtedy mieli dwa lata. 

 

Wielu zawodników, którzy byli pod pana wodzą, zagrało potem na poziomie centralnym?

 

- Legia ma do siebie to, że na przestrzeni ich rozwoju pracuje z nimi wielu trenerów. Nie przypisuję sobie zasługi nie chcę, by ktoś na siłę twierdził, że zawdzięcza coś Dębkowi. Jeśli niektórym została czy zostanie choćby jednak rzecz, którą mogli wynieść z naszej wspólnej pracy, to znaczy, że nie jest źle. Najmilszym momentem dla trenera jest moment, w którym do trenera przychodzi zawodnik i po jakimś czasie mówi, że wiele się nauczył. 

 

Co można określić jako złe przez piętnaście lat?

 

- Ze wszystkiego można czerpać doświadczenie i naukę. Jestem przekonany, że od 2003 roku, kiedy zacząłem pracę w Legii, zmieniłem się jako trener. Wtedy miałem 25 lat i pewnie każdy powie, że taki czas obfituje w wiele prób oraz stosowanie rozwiązań dobrych i złych. Uczymy się na błędach, pojedynczych sytuacjach na treningach i w trakcie meczów. To normalne rzeczy. Rozwijamy się i tak samo u mnie pojawiały się próby i błędy. Pewnie wnioski czerpałem też od kolegów z akademii czy też szkoleniowców pierwszego zespołu. 

 

Sporo się przy Łazienkowskiej zmieniło od 2003 roku. 

 

- Zdecydowanie! Doskonale pamiętam treningi przeprowadzano na zakolach starego stadionu, za bramkami. Pracowałem też z fantastycznymi ludźmi: Jackiem Mazurkiem, Robertem Lewandowskim, Darkiem Banasikiem, Marcinem Muszyńskim, Marcinem Pawliną, Radkiem Kucharskim czy Radkiem Boczkiem. Zaczynaliśmy od siedzenia w jednym pokoju, a teraz widzimy akademię, która mam nadzieję lada moment będzie miała nową siedzibę w Książenicach. Obecnie to duża organizacja, którą tworzy kilkadziesiąt osób. To ciągle transformujący się organizm, który w przeszłości przechodził pozytywne przemiany.

 

Przemiany zewnętrzne czy wewnętrzne? 

 

- To co dzieje się ze stadionem czy rozwojem medialnym klubu, dotyczy głównie pierwszego zespołu. Z perspektywy rezerw można było to obserwować tylko dokładniej. Przy piłce młodzieżowej widać jednak inne rzeczy. W tym małym gronie poszukiwaliśmy właściwego systemu szkolenia i modelu gry oraz metodologii. Doświadczyliśmy też wielu programów zza granicy, a potem próbowaliśmy importować pewne sprawy na własne podwórko. Potem, koło 2007 roku, przyszły też odpowiednie założenia dotyczące pracy motorycznej, co pomogło jeszcze bardziej trenerom. To był klucz dla dalszego funkcjonowania, a przede wszystkim rozwoju stołecznej akademii. 

 

Który rozdział w Legii był najważniejszy? 

 

- Ukoronowaniem pracy dla każdego i na każdym szczeblu jest chęć zdobycia tytułu. Udało mi się to, kiedy z juniorami starszymi świętowaliśmy w Grudziądzu mistrzostwo Polski. Zawody były wtedy rozgrywane w innych realiach i w innym kształcie. Ciekawym wydarzeniem były również finały mistrzostw Polski juniorów młodszych, gdzie w 2009 roku w Dębicy byliśmy gorsi od Lecha tylko przez gorszy bilans bramek. Z tamtej drużyny wywodzą się m.in. Jakub Szumski, Wojciech Lisowski, Dominik Furman czy Rafał Wolski. 


To miłe wspomnienie dobrej pracy z młodzieżą. Wyżej stawiam sobie jednak to, o czym mówiłem. Cenię fakt, w którym byli zawodnicy potrafią się odezwać i przyznać, że wspólna praca była dla niego pożyteczna. W ostatnich dniach odezwało się przynajmniej kilku. Niektórzy już wcześniej mówili, że powinienem spróbować pracy w innych warunkach. 

 

Piłkarze najlepiej czują, jaka jest sytuacja w drużynie, ale też wokół niej?

 

- Często szukamy opinii na temat różnych ludzi u innych. Rzeczywistość jest taka, że wiedza może pochodzić ze źródeł, które mają subiektywne odczucia. Podobnie jest z prasowymi komunikatami, które dobrze pokierowane mogą zmieniać obraz. W szatni nie ma fałszu. Zawodnicy mogą ujmować sprawy tak, jak faktycznie było. Jeśli trener nie jest przygotowany do prowadzenia drużyny, nie ma odpowiedniej wiedzy, piłkarz wyczuje to od razu. 

 

A sztab szkoleniowy potrafi wyczuć, gdy zawodnik nie jest maksymalnie przygotowany do zajęć? 

 

- Sztab szkoleniowy jest też od tego, by wspierać, uczyć i kierować na właściwe tory. W piłce młodzieżowej nie można tylko wymagać, należy również uczyć, wzmacniać świadomość na temat spraw boiskowych, jak i pozaboiskowych. 

 

Jakie podejście musi mieć szkoleniowiec w trakcie prowadzenia rezerw?

 

- Mówimy o Legii Warszawa. Klubie, w którym trenują w 90 procentach wyjątkowi zawodnicy. Pojawiają się rotacje, zmiany kadrowe, ale nadal mowa o bardzo utalentowanych graczy, których raczej nie trzeba było dodatkowo zapraszać do pracy. Wielu graczy z akademii wyszło z akademii i gra na poziomie centralnym. Mamy choćby najświeższy przykład Patryka Sokołowskiego, prawdziwego wychowanka Legii. Swoją rzetelną pracą przebijał się przez Olimpię Elbląg, ostatnio grał już w pierwszoligowych Wigrach, a teraz dostanie szansę w Piaście Gliwice. Dziś jest wyżej w hierarchii, niż wielu kolegów, którzy poszli np. na zaplecze Ekstraklasy wcześniej od niego. W ogólnym rozrachunku, przy przejściu do seniorów, bardzo ważna jest głowa. Talent jest ważny, ale na da się jechać tylko na nim. 

 

A wyjątkowość Legii to nie jest paradoksalnie problem? Niektórzy zawodnicy czują się przez to sami wyjątkowi, mimo że niewiele jeszcze osiągnęli?

 

- Wiele zależy od środowiska. Piłkarze muszą zadać sobie czasem pytanie, czy wszystko robią dobrze czy mogą jednak obarczać winą tylko tych, którzy pracują dookoła. Zdarzały się przypadki, że wielkość Legii czy brak chłodnej głowy powodował, że piłkarze odpływali. Nadal się to zdarza. Niektórzy piłkarze z kolei obniżali swoje loty i wymagali znacznie większej uwagi, wspólnej pracy. 

 

Spójrzmy na Mateusza Hołownię, najmłodszego debiutanta w historii pierwszej drużyny (miał 16 lat, 3 miesiące i 5 dni- red.). Obecnie lewy obrońca wraca po rocznym wypożyczeniu do Ruchu i na zgrupowaniu „jedynki” zbiera dobre recenzje. Teraz ma 20 lat, okrzepł, a przede wszystkim zobaczył, jak wygląda piłka i organizacja klubów poza Łazienkowską. 

 

Zawodników nie można za szybko promować, jak i za szybko skreślać. 

 

- Dokładnie. W tym już rola trenerskich głów, by potrafić zaobserwować pewne symptomy. Dla niektórych zbyt szybkie wypłynięcie na głęboką wodę może być problemem. 

 

Jakie trzeba mieć cechy, by dobrze zarządzać ludźmi?

 

- Na pewno chłodną głowę i odrobinę wyważenia. Doświadczenie, także to życiowe, z pewnością pomaga. Tyczy się to tych, którzy zarządzają trenerami, ale też samych szkoleniowców, którzy mają pod sobą grupę ludzi. Patrząc piętnaście lat wstecz, widzę jak byłem nierozsądny, jak dziś wielu młodych trenerów. Za kolejne piętnaście będę miał inne spojrzenie na decyzje z ostatnich miesięcy. Czas nas uczy. 

 

Najbardziej uczy to, co boli?

 

- Nic nie uczy tak, jak życie. Błędy rozwijają najbardziej. Sumy pomyłek składają się na doświadczenie, bo po sukcesach i dobrych wynikach często patrzy się na pewne aspekty w różowych okularach. Wiele rzeczy ma plusy i minusy. 

 

A różu nie było czasem zbyt wiele w rezerwach?

 

- Podsumowuję pracę w rezerwach na podstawie wspomnianych półtorarocznych okresów. Pierwszy cechował się stabilizacją, zbieraliśmy efekty tego, że mogłem przez trzy rundy pracować głównie z tymi samymi ludźmi. Mowa jednak o drugim zespole. W skali rezerw w całej Polsce, taka stabilizacja była w sumie ewenementem. Potem trzeba było co pół roku tworzyć nowy zespół. To okazało się strasznie trudnym zadaniem. Ale to naturalne w rezerwach, że ludzie przychodzą i odchodzą. 

 

Gracze tworzący rezerwy przez ostatnie 1,5 roku również gdzieś zajdą w piłce nożnej, choć  muszą po prostu poczekać, nadal się ogrywać. Nasz zespół został znacząco odmłodzony wiosną, a nie mieli też starszych graczy, jak kiedyś Vranjes czy Kopczyński, od których mogliby się uczyć. 

 

Swego czasu byliśmy w stanie wygrać osiem meczów z rzędu. Kończyłem pracę równie rzadką passą meczów bez wygranych. Legia II się zmieniała, nie miała swojego kręgosłupu wiosną. To wygląda zupełnie inaczej w kontekście innych drużyn z tego poziomu rozgrywkowego. W klubie, który ma pierwszą drużynę w trzeciej lidze, walczy się o życie. 

 

Ale ambicje czasem cierpiały. 

 

- W każdym klubie i drużynie trzeba walczyć o wygraną w kolejnych meczach. Zawodnicy rozwijają się poprzez rywalizację, walkę o trzy punty. W pierwszym sezonie mojej pracy w „dwójce” właśnie tyle zabrakło do ubiegania się o miejsce w barażach. Tamte rozgrywki dały jednak wiele doświadczenia mnie, ale też zawodnikom. Zakończyliśmy rozgrywki utrzymaniem i wygraną na zapełnionym stadionie przy Konwiktorskiej. Mieliśmy wtedy apetyty, ale mecze z Pelikanem i Ursusem przyniosły nam trochę łamiących uczuć. Dzieliliśmy się wtedy zawodnikami z zespołem juniorów starszych, który walczył o mistrzostwo Polski. Takie były cele klubu i zdecydowanie się z nimi zgadzam. 

 

Będąc w systemie pewnej pracy i założeń klubu, trzeba chcieć w tym funkcjonować. „Dwójka” to drużyna mając wspomagać zwłaszcza „jedynkę”, ale też akademię. Swoje prywatne ambicje trzeba poskramiać, choć każdy chce ukazać jak najlepszy obraz tego, co robi się codziennie. Przy mądrym zarządzaniu za kadencji Jacka Mazurka, każdy potrafił przełknąć i zrozumieć sytuację. Wiedzieliśmy co do nas należeć, a jakby chciało się grać tylko dla swojego zespołu, to łatwiej było przełknąć pewne fakty. Przede wszystkim łatwiej dzielić się zawodnikami, gdy jest się kim dzielić. Trudniej przychodzi to w sytuacji, gdy oddaje się do innych drużyn wszystkich graczy. 

 

Jaką skalę trudności trzeba widzieć przy prowadzeniu wąskiej kadry, jak wiosną?

 

- Łatwiej pracuje się z szeroką kadrą, która składa się z 20-23 zawodników. Wtedy piłkarze mogą rywalizować o miejsce w składzie czy nawet na ławce. W drugim zespole pracuje się również nad jednostkami i wszystko trzeba dobrze wypośrodkować. W pierwszych drużynach to wszystko inaczej wygląda. Na takim poziomie nie może wystarczyć kadra złożona z czternastu czy szesnastu piłkarzy. Potrzeba szerszej kadry, by gracze rozwijali się wielopłaszczyznowo, walcząc o swoje w drużynie. Bez nacisku ze strony kolegi na tej samej pozycji, wyciszają się pewne nieodzowne aspekty wzmagające walkę. To ważna kwestia w indywidualnym rozwoju. Doświadczony kolega w seniorskim futbolu również przydaje się w kontekście juniora zdobywającego dopiero pewną wiedzę. 

 

Zespół zawsze będzie najważniejszy. Przy jego tworzeniu niezwykle potrzebna jest rywalizacja - słowo, które samo przez siebie kojarzy się ze sportem. Pozytywna walka o swoją pozycję w drużynie jest niezwykle potrzebna. Nie można tworzyć projektu indywidualnego z jednego zawodnika, który będzie miał pewne miejsce, bo zacznie na tym tracić. 

 

Wiosną piłkarze rezerw się rozwijali?

 

- Ostatnia runda była nieudana, ale gracze się rozwijali. Inny jest rozwój zawodnika będące go w „dwójce”, który gra z seniorami, choć nawet nie błyszczy na boisku, a inny tego, który gra w piłce juniorskiej, dominuje nad rywalem. Potem moment przejścia pokazuje jednak, że nie ma takiej łatwości w poczynaniach. Nie możemy patrzeć na graczy tylko pod względem wizualnym: przez bramki czy dryblingi. Pamiętam, jak Mateusz Wieteska wrócił do rezerw po wypożyczeniu do Dolcanu Ząbki. Nie było tak, że kładł wszystkich na łopatki, ale nadal czerpał, rozwijał się poprzez walkę w trzeciej lidze, aż trafił do Górnika Zabrze i wypromował się tam na tyle, że wrócił do Legii. 

 

W trzeciej lidze wiele drużyn tworzy drużyny, w których kręgosłup od lat jest niezmienny. Wystarczy spojrzeć na Lechię Tomaszów Mazowiecki, w której ciągle grają Mirecki i Magdoń, co pozwala na stabilizację. W „dwójce” zmiany były, są i będą. Taki Konrad Matuszewski czy Michał Karbownik zagrali teraz kilkanaście meczów w trzeciej lidze. Popełniali błędy, ale potrafili się podnieść i na pewno ostatnie miesiące dadzą im wiele nauki na przyszłość. 

 

Gdyby patrzeć na tabelę obejmującą tylko mecze wiosenne, Legia II byłaby ostatnia w lidze. 

 

- Zdecydowanie nie przynosi to chluby. To był ciężko przeżyty czas, pełen trudnych doświadczeń. Niestety w rezerwach nie ma się wpływu na każdą decyzję. Absolutnie nie uciekam od odpowiedzialności za ostatnie miesiące. Biorę ją na siebie Ale nie miałem wpływu na wiele decyzji, musiałem się do nich dostosować, co było moim obowiązkiem! Ta drużyna w obu okresach mojej pracy w „dwójce” ma wielki sens. Pytanie tylko czy praca z samą młodzieżą, niedoświadczonymi graczami, również ma. Pewnie tak, choć jest to bardzo trudne. Jesienią z pomocą Radosława Kucharskiego stworzyliśmy zespół z Wełnickim, Turzynieckim, Nishim i Majewskim. Ci doświadczeni gracze mieli bardzo dobry wpływ na młodszych kolegów. 

 

Z perspektywy końca sezonu, strata ośmiu punktów do lidera po pierwszej rundzie nie brzmi tak źle. Myli się ten, kto szufladkował ten zespół w kategorii „do niczego”. Obecność wspomnianej czwórki nie miała dać awansu. To był jednak piękny gwarant dobrego środowiska do rozwoju młodszych piłkarzy. Wiem, że juniorzy wiele czerpali z rozmów z graczami mającymi doświadczenie na wyższym poziomie. Młodzi patrzyli na Nishiego, Wełnickiego czy Turzynieckiego, którzy byli w klubie na długo przed treningiem i wykonywali dodatkowe ćwiczenia dbając o mięśnie czy odpowiednie przygotowanie. Byli doskonałym przykładem w kwestiach pozaboiskowych. To ludzie, którzy przykładali wielką wagę do odnowy biologicznej. Nie wchodzili do szatni, by przebrać się, założyć czapkę na głowę i wyjść. A tacy też byli. To była fajna mieszanka, która pozwoliłaby na pewne i spokojne utrzymanie. Być może to wrażenie, przeczucie, ale wydaje mi się, że przynajmniej na kilka kolejek przed końcem bylibyśmy pewni dalszego bytu na tym poziomie. Drużyna składająca się z samej młodzieży ma po prostu trudne zadanie przed sobą. Głównym celem rezerw jest wychowanie utalentowanych graczy, a doświadczeni gracze mogą być przedłużeniem ręki trenera. Uważam, że taka drużyna powinna mieć starszych zawodników w składzie.

 

Kto zimą informował o zmianach w kształcie rezerw?

 

- Dużo już napisano na ten temat… Taka była polityka klubu. Podpisuję się pod zdaniem, że trzeba rozwijać młodzież. Zgadzam się z tym, ale niezbędni i nieodzowni są gracze starsze, co pokazują przykłady Lecha i Górnika Zabrze, gdzie grali Dariusz Dudka czy Ołeksandr Szeweluchin. Jeśli dzieci nie potrzebowałyby rodziców, to te wychowywałyby się same. Jest jednak tak, że kształtujemy nasze potomstwo. Podobnie jest w piłce i pierwszych zespołach, nawet w Legii, gdzie przykładowy Szymański z większą łatwością dobrze wejdzie do zespołu z pomocą Radovicia na boisku.

 

Jak wyglądała współpraca z zawodnikami wiosną? To byli gracze, którzy potrzebowali silnej ręki czy wsparcia?

 

- Mieliśmy w większości meczów przewagę, częściej byliśmy przy piłce, nie brakowało nam też jakości piłkarskiej, ale potrafił przyjechać doświadczony Sobociński i nasi gracze mają z nim kłopot. Większy problem niż ze Skórasiem czy Sobolem z Lecha w CLJ w trakcie meczu we Wronkach. W meczach z Drwęcą czy GKS-em Wikielec mieliśmy ponad 20 okazji pod bramką rywali, po siedem-osiem stuprocentowych sytuacji, ale brakowało nam skuteczności. Rywale wyjeżdżali jednak z kontrami i udawało im się wykorzystać nieliczne sytuacje. 

 

Zauważmy, że trzy ostatnie drużyny w tabeli, GKS Wikielec, Tur Bielsk i Warta Sieradz, spędziły w strefie spadkowej cały sezon. To ekipy, które z góry były skazane na opuszczenie sezonu. Legia II znalazła się tam w rundzie wiosennej, pod jej koniec. To w pewnym stopniu pokazuje wyniki zimowych decyzji. 

 

Wasza dobra gra faktycznie była, ale trwała w meczach za krótko. Czasami po 30 minutach miłych do oglądania, coś diametralnie się zmieniało. 

 

- Brakowało nam skuteczności pod bramką. Często niepotrzebnie czekaliśmy na rywali, chcieliśmy zbyt wiele dryblować. Tu też dochodzi kwestia rywalizacji. Z ataku odszedł Majewski, został Góral i kontuzjowany przez połowę rundy Wełniak. Pomimo to mieliśmy sytuacje, które powinny być wykorzystywane z zimną krwią. Dochodziło do tego, że oglądając analizy meczów, gracze byli w szoku, że nie wykorzystali konkretnych okazji. Co by nie mówić mogliśmy się utrzymać w meczu z Polonią. Mieliśmy rzut karny na wagę utrzymania, ale gola nie było („jedenastki: nie wykorzystał Góral - red.). To w innym kontekście ustawiłoby pozostałe sprawy, w tym zespół w CLJ. Tak musieliśmy do końca walczyć o utrzymanie…

 

Młodzież ma do siebie to, że utrzymanie stałego i równego poziomu w trakcie meczu nie jest łatwe. Juniorzy mają wahania formy i bywają mniej odporni psychicznie. Doświadczenie gracze potrafią wtedy podnieść na duchu młodszych kolegów, przesuwać szalę zwycięstwa na swoją stronę. 

 

Można wskazać wygranego rundy wiosennej?

 

- Michał Karbownik. Z wieloma piłkarzami pracowałem, a to niezwykle utalentowany graczy. Życzę mu, by szedł drogą Sebastiana Szymańskiego, bo stać go na to. Robert Bartczak był z kolei ważnym graczem drużyny. Pomagał nam po pewnych przejściach i jako 22-latek uchodził już za starego piłkarza. Zdobył wiele bramek, choć mógł mieć ich na koncie więcej, ale wydatnie wspierał zespół.

 

Rezerwy nie miały wiosną lidera. 

 

- Tak w młodych zespołach bywa. Silne osobowości potrzebują czasu, by się wyklarować. Nie można nakazać komuś być liderem. W grupie młodych osób czasem dochodzi do walki o tę pozycję, a szacunek nie zawsze jest w obydwie strony. Znów jednak dojdziemy do starszych graczy, którzy często naturalnie, doświadczeniem i autorytetem, zdobywają takie miano. Mieliśmy dwóch boiskowych liderów: Karbownika i Bartczaka. Rezerwy to jednak zespół, który nie jest typowy w trzeciej lidze - głowa często jest w innych miejscach. Niektórzy szybko uznają, że są gotowi na szukanie dalszych doświadczeń w pierwszej lidze czy Ekstraklasie. To mocno wpływa na drużyny. 

 

Ile razy w trakcie tej rundy można było poczuć się bezradnym?

 

- Do końca wierzyliśmy w osiągnięcie jak najlepszych wyników, ale wiele aspektów nie sprzyjało patrzeniu w jednym kierunku. 

 

Dużo siwych włosów przybyło?

 

- Sporo. Wszystkie są z czasów legijnych. Najwięcej przybyło przez ostatnie pół roku. Jestem człowiekiem, który angażuje się w swoją pracę. Piłka to najważniejsza z rzeczy nieważnych, ale jednak bardzo absorbująca, przeżywana przez miliony kibiców. Kiedy stoi się przy linii bocznej, nie ma myśli innych niż o meczu. Ostatnia runda nie była taka, jaką bym chciał, ale wierzę, że przez ostatnie piętnaście lat zostawiłem po sobie coś w Legii. 

 

Były opcje pozostania w klubie… Propozycje były dwie: bycie asystentem Radosława Mozyrki lub asystowanie Piotrowi Kobiereckiemu w rezerwach. 

 

- Pojawiły się pewne opcje, ale zdroworozsądkowe myślenie kazało mi szukać swojej dalszej drogi poza Legią. Trzeba zrobić krok do przodu, zdobyć się na większą samodzielność. W klubie jest wiele stanowisk, które mogą rozwinąć trenera, ale chciałem zmienić drogę i zrealizować inny plan na siebie. 

 

Teraz czas na Victorię Sulejówek, dotychczasowego ligowego rywala. 

 

- To temat, który pojawił się już po zakończeniu rozgrywek ligowych. Przyjdzie jeszcze czas na rozmowę o celach. Jesteśmy po wstępnych ustaleniach, a przed nami jeszcze ruchy kadrowe. Nie wybiegam w przyszłość, nie myślę, że będę rywalizował z Legią II. Na razie spokojnie chcę rozpocząć pracę, poznać graczy i możliwości. 10 lipca rozpoczniemy przygotowania do nowego sezonu. Sulejówek jest silnie związany z mistrzami Polski pod względem kibicowskim i można powiedzieć, że zostaję w legijnej rodzinie.

 

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.