Domyślne zdjęcie Legia.Net

Ks. Adam Zelga: Legia na dzień dobry

Gazeta Wyborcza

Źródło:

23.12.2003 00:00

(akt. 30.12.2018 15:54)

Obok Mariusza Zapolskiego to jeden z dwóch księży najbardziej zaprzyjaźnionych z futbolem. Był przy reprezentacji Jerzego Engela, pisywał felietony sportowe. Teraz jest blisko Legii. A przez całe życie przy sporcie, zwłaszcza przy piłce nożnej. - Niektórzy księża nas rozumieją, niektórzy się śmieją - opowiada "Gazecie" Owoc zakazany Zamiłowanie do sportu wzięło się z dzieciństwa. Z dzieciństwa, które miałem samotne i chore. Byłem astmatykiem. Szukałem jakiejś możliwości fizycznego wyżycia się. Chciałem wyrwać się z samotności, dorównać kolegom. Biegałem za piłką, chociaż mama na mnie krzyczała, bo szybko się przeziębiałem i miałem kłopoty ze zdrowiem. Kiedyś ktoś w Starachowicach zaprowadził mnie na mecz Staru bodaj z Rapidem Katowice. Na trybunach było z 10 tys. widzów. Miejscowa drużyna wyraźnie przegrała, ale ja zaraziłem się pasją. Star był potem w drugiej lidze, zacząłem jeździć na mecze. Samotnie. Przez dziesięć lat od tej pory tworzyłem kronikę, w której prowadziłem rozmaite statystyki, zapisywałem wyniki. Kilkakrotnie z tych meczów wracałem z piłkarzami Staru. Brali mnie do autokaru, wtedy po raz pierwszy bliżej zetknąłem się z prawdziwym sportem. A jednocześnie grałem, choć bardzo amatorsko, w piłkę. Kosztem awantur z rodzicami, bo ze względu na słabe zdrowie mi nie pozwalali. Ale tym bardziej w to się wciągałem. To nie ja wymyśliłem, że owoc zakazany smakuje najlepiej. Najbardziej zabawna, choć dramatyczna przygoda spotkała mnie, gdy byłem w wieku maturalnym. Leczyłem się w sanatorium i prosto stamtąd pojechałem na mecz Staru z Małąpanwią Ozimek. Wracałem późną nocą. Po rusztowaniach, bo akurat w sanatorium był remont. A poprzedniego dnia było włamanie i teren obstawiła policja z psami. Zostałem pochwycony i omal tej przygody nie przypłaciłem usunięciem z sanatorium. Szczęśliwie udało mi się przekonać organa, że wracałem z meczu, i stąd moja obecność na rusztowaniu. To tłumaczenie pomogło. Zostałem. Tak się złożyło, że moje zainteresowania poszły w dwóch kierunkach. Równolegle do sportu - w kierunku duchowości, chrześcijaństwa. Ciągle szukam związków pomiędzy religią a sportem. Podobieństw, ale i różnic. Co jeszcze? Ano, Pan czasem daje człowiekowi cukierki, a czasem krzyż. Sport jest takim cukierkiem. To "objawienie" ciągnie się od dzieciństwa aż po czas obecny, kiedy niedawno zostałem proboszczem na Ursynowie. Nieoczekiwanie się okazało, że w mojej parafii mieszka niemal połowa zawodników Legii. I jeszcze parę osób z jej kierownictwa. Wjazdy na zgrupowania Piłkarze to tacy sami parafianie jak inni. W takim samym wymiarze potrzebują kapłana. Choć z drugiej strony mają w moim sercu jakby nieco więcej miejsca. Gdy chodzę po kolędzie, to kiedy zdarzy się sportowiec, zawsze notuję jego nazwisko grubym drukiem. Mój kuzyn grał w stołecznych zespołach trzecio- i czwartoligowych. Dzięki niemu zacząłem wrastać w to środowisko. Z jego kolegami zacząłem uczestniczyć w turniejach halowych. Potem poprzez księdza Mariusza Zapolskiego - w kręgach duchownych prekursora, jeżeli chodzi o kontakty z piłkarzami - trafiłem do reprezentacji Polski księży wyjeżdżającej w październiku 2000 roku na zjazd sportowców do Watykanu. Wtedy nasza podróż stała się prawdziwym newsem. Pamiętam, że ścigała nas cała prasa, wszystkie telewizje, byliśmy tak wielkim zainteresowaniem zdziwieni. Dzwoniono do nas nawet, gdy jechaliśmy autokarem. Mogliśmy się poczuć jak prawdziwi bohaterowie stadionów. W Rzymie też poznałem pana Jerzego Engela. Sędziował nam mecz z papieską gwardią szwajcarską. Tam umówiłem się z nim na wywiad, który zresztą zrobiłem, ale nie udało się nigdzie go opublikować. Dla codziennej prasy był za długi, a w "Tygodniku Powszechnym" powiedziano mi, że to nie dla tego czytelnika. A szkoda, wywiad był bardzo ciekawy i czas sprzyjający. Tamta reprezentacja przecież wygrywała. Później z Mariuszem mieliśmy carte blanche, jeżeli chodzi o wjazdy na zgrupowania kadry w Konstancinie. Pan Engel nas zaakceptował, a nawet stworzył coś na kształt kapelana reprezentacji. Tę funkcję pełniliśmy obaj. Oczywiście nieoficjalnie. Chcieliśmy być w cieniu i dobrze, że tak było. Parafia Legii Zanim zostałem proboszczem parafii błogosławionego Edmunda Bojanowskiego, miałem dobre kontakty z drugą drużyną Legii - trenerem Kraską oraz panem Błędowskim (w parafii św. Andrzeja Apostoła). Jak się okazało, że ten drugi jest kierownikiem w Legii, to od razu się zaprzyjaźniliśmy. Latem tego roku zaprosiłem do ogródka przy kościele mojej obecnej parafii przy ulicy Imbirowej całe kierownictwo Legii na grilla. To znaczy ludzi bezpośrednio związanych z zespołem. Byli panowie Engel, Kubicki, Kraska, Błędowski i Zawadzki - kierownik pierwszej drużyny. Wówczas ich wszystkich lepiej poznałem. Nie spodziewałem się jednak, że kiedy poproszę, to tak łatwo przyjdzie im moją prośbę spełnić. Pod koniec listopada zapytałem trenera Kubickiego, czy Legia nie mogłaby rozegrać meczu w hali SGGW z drużyną moich przyjaciół dla uczczenia 25-lecia pontyfikatu Jana Pawła II. Od razu się zgodził. W "moim" zespole zagrali znajomi z klubów niższych klas, Legia prawie najlepszym składem. Bardzo fajne wydarzenie. A najbardziej ujął mnie Jacek Zieliński. Przed meczem przyszedł i się usprawiedliwił. Powiedział, że może zagrać tylko kilka minut, bo boi się o ścięgna Achillesa. W takich chwilach poznaje się klasę człowieka. W mojej parafii mieszka Michał Kocięba - rzecznik prasowy PZPN, Piotr Czachowski - były piłkarz Legii, teraz w Okęciu. Tak się złożyło, że z czynnych obecnie zawodników pierwszoligowych są tylko legioniści. Z Polonii ani Świtu nie ma ani jednego. A którzy z piłkarzy Legii? Darek Dudek, Tomek Kiełbowicz, Marek Saganowski, Łukasz Surma, Dickson Choto i Aleksandar Vuković. Stanko Svitlica mieszka na Belgradzkiej. To też na Ursynowie, ale to nie moja parafia. Niedaleko mieszka Andrzej Krzyształowicz. Mieszkania w "legijnym" bloku mają też ci, którzy niedawno z klubu odeszli - Marcin Mięciel, Maciek Murawski, Radek Michalski i Wojtek Kowalewski. Także Czarek Kucharski, on tych mieszkań ma najwięcej. Można powiedzieć, że cała Legia to Ursynów. Do tego wszystkiego kierownik drużyny Ireneusz Zawadzki i Jerzy Engel, obecnie dyrektor sportowy. To moja parafia. A niedaleko - doktor Stanisław Machowski. W styczniu zamierzam przyjść na jeden z pierwszych treningów Legii i podziękować za to, jak fajnie potraktowali mnie w listopadzie. Nie wiem, jaka będzie sytuacja Legii, jakie potrzeby jej zawodników. Jeżeli jednak byłoby zainteresowanie, to zarówno ja, jak i Mariusz Zapolski jesteśmy gotowi być z drużyną. Przy wielu polskich klubach księżasą blisko zawodników. Może i lepiej, że nie na formalnych zasadach. Myśli na dobry dzień W przeszłości pisywałem felietony sportowe. A właściwie z pogranicza chrześcijaństwa i sportu. Najpierw do "Expressu Wieczornego", ale tej gazety już nie ma. Później, przez dwa lata, do "Przeglądu Sportowego", jednak wyrażono chyba opinię, że są lepsi felietoniści, więc ze zmnie zrezygnowano. Od czasu do czasu takie felietony zdarza mi się mówić w Programie I Polskiego Radia. Bardzo wcześnie rano - takie tam myśli na dobry dzień. Miałem kilka fajnych. Jeden był związany z Małyszem - wcześniej nie zauważono, że żaden ze skoczków nie pobił rekordu długości skoków więcej niż raz. A Matti Hautamaeki zrobił to trzy razy, od tej pory mu kibicuję. Ostatni felieton miałem 16 października - o wzorze determinacji w sporcie na przykładzie determinacji, z jaką Papież pełni swą posługę. Uznano, że felieton był za pobożny. Zmieniono ramówkę w radiu i na razie tych moich pogadanek nie ma. Napisałem do tej pory pięć książek. Jedna jest znana, chociaż nie całkiem moja. Po śmierci pana Alfreda Szklarskiego dokończyłem jego powieść "Tomek w grobowcach faraonów". Znałem autora, wielokrotnie rozmawialiśmy i wiedziałem, jak cała akcja ma się potoczyć. Z innej jestem bardzo dumny, ale nie miała reklamy, więc nikt prawie o niej nie wie. To książka "Na boisku" - o piłce nożnej. Chciałem napisać jakby nową wersję "Chłopców z Placu Broni". O lidze szóstek - na kanwie własnych przeżyć, bo taką ligę organizowałem w Pruszkowie. Ta liga, a wtedy nawet trzy ligi, gra do dzisiaj. Chłopcy ją sami prowadzą. Fajna rzecz, tylko że ja z Pruszkowa już dawno odszedłem. To było dziesięć lat temu. Następnie napisałem bajkę dla dzieci. "Zajączek na koniu". Opowiadała o dwójce przyjaciół wędrująych do Pana Jezusa. W tym roku wydałem biografię o arcybiskupie Szczęsnym-Felińskim. I jeszcze taką bardzo smutną książkę o umieraniu mojej mamy "Zapis bólu". Moim marzeniem jest stworzenie szkółki piłkarskiej. Na początek powstała drużyna ministrantów, która w ubiegłym roku zdobyła mistrzostwo Warszawy, pokonując rywali zza Wisły 3:1. Na razie mamy same problemy. Na Ursynowie nie ma infrastruktury sportowej. Brakuje boisk osiedlowych, próbuję moim pomysłem zainteresować określoną grupę ludzi. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Mam nadzieję, że pomysł się przyjmie. Chodzi przecież nie o to, co będzie jutro, ale za 10 czy 20 lat. Kiedy Napoleona zapytano, kiedy należy zacząć wychowanie młodego człowieka, odpowiedział: - 20 lat przed jego urodzeniem. Założyłem też grupę filmową. To bardzo bogata wewnętrznie młodzież żałuję więc, że ostatnio mam dla niej mniej czasu. Do tej pory obejrzeliśmy na wideo dwa filmy, próbujemy nawiązać współpracę z Multikinem. Kościół, Legia i filmy to w tej chwili taka trójca spraw, która zajmuje mnie najbardziej. Pobliską szkołę nazwano imieniem Matki Teresy. To mnie natchnęło, by na wigilię zaprosić bezdomnych. Będzie okazja porozmawiać o życiu. Może także o futbolu. Jerzy Engel, dyrektor sportowy Legii Znamy się wiele lat, sam nie wiem już jak długo. Ksiądz Zelga razem z księdzem Zapolskim zawsze byli blisko sportu. Gdziekolwiek coś działo się w naszej piłce, to przynajmniej jeden z nich gdzieś tam się znajdował. Natomiast absolutny przypadek sprawił, że kupiłem mieszkanie tam, gdzie parafię otrzymał później właśnie ksiądz Adam. To niesamowite. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że gdy prowadziłem reprezentację, to właśnie on został jej oficjalnym kapelanem. W związku z tym nasza nie tylko współpraca, ale i przyjaźń bardzo się zacieśniła. W reprezentacji bardzo nam pomógł. Są takie sfery duchowe człowieka, do których trener nie ma dostępu. Gdy promowałem moją książkę, naturalne było poproszenie księdza, by powiedział parę słów. Tak samo podczas spotkania opłatkowego w ostatni piątek na Legii. Ksiądz Adam świetnie zdaje sobie sprawę, że szatnia zawodników jest ostatnim miejscem, gdzie powinna pojawiać się osoba duchowna. W szatni padają różne słowa, nieraz bardzo ciężkie. Ale mamy ideę, by zbliżać drużynę do religii. I tak się złożyło, że w parafii księdza Zelgi mieszka wielu naszych zawodników. Tym łatwiej było doprowadzić do meczu z drużyną, którą - że tak się wyrażę - sponsoruje ksiądz Zelga. W przyszłości planujemy jeszcze bardziej ścisłe kontakty.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.