Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia gotowa na pokonanie Wisły

Marcin Szymczyk

Źródło: Gazeta Wyborcza

22.11.2005 09:34

(akt. 27.12.2018 03:02)

Nie tak dawno, bo 3 września 2004 roku Legia rozgromiła w Krakowie Wisłę 4:0. Tyle że był to mecz towarzyski, oba zespoły - zwłaszcza gospodarze - wystąpiły w niepełnych składach. Na zwycięstwo w oficjalnym meczu legioniści czekają już osiem lat. Nie wygrali w dziesięciu kolejnych spotkaniach.
Po 14. kolejce rozgrywek tego sezonu ekstraklasy mamy sytuację, jakiej dawno nie było. Legia jest w tabeli o trzy punkty przed Wisłą i bardzo możliwe, że w niedzielę, by zdobyć mistrzostwo jesieni, drużynie Dariusza Wdowczyka będzie potrzebny najwyżej remis. To nie jest co prawda pewne, bo wiślaków we wtorek czekają derby Krakowa, którymi odrobią zaległości, ale wcale nie będą tu zdecydowanymi faworytami. Sukces towarzyski We wrześniu ubiegłego roku Legia i Wisła zagrały towarzysko w meczu organizowanym przez fundację TVN "Nie jesteś sam". Warszawianie przyjechali w niepełnym składzie, ale naprawdę osłabiona była ekipa z Krakowa, która oddała większość graczy do reprezentacji. W jednym z ostatnich spotkań pod wodzą trenera Dariusza Kubickiego Legia wygrała w pięknym stylu 4:0. Gole strzelili Tomasz Sokołowski I (dwa), Sokołowski II i Marek Saganowski. Kiedy jednak oba zespoły w pełnych składach spotkały się w lidze (Legię jako trener prowadził już Jacek Zieliński) Wisła wygrała bez problemów 2:0 - po golach Tomasza Kłosa już w 2. minucie i Macieja Żurawskiego z rzutu karnego. Pasmo porażek O ile bowiem przy Łazienkowskiej w Warszawie piłkarze Legii wygrywają z Wisłą bezdyskusyjnie od czterech sezonów - ostatnio aż 5:1 - to na wyjeździe są tak samo bez szans. W październiku ubiegłego roku Zieliński, dla którego był to jeden z pierwszych meczów w roli trenera, zestawił zespół pomysłowo, wystawiając tylko jednego gracza w ataku - Saganowskiego. Włodarczyk wszedł na boisko dopiero pod koniec pierwszej połowy i został jako skrzydłowy, co do niedawna było jego zmorą - choć z drugiej strony z tej właśnie pozycji strzelił krakowianom trzy gole w Warszawie. Legia w tamtym meczu właściwie nie istniała. Zupełnie inaczej było rok wcześniej, kiedy przyjechała do Krakowa, mając za sobą osiem kolejnych wygranych w lidze oraz w pucharze (czyli tak jak teraz - zakładając środową wygraną z Hetmanem w Pucharze Polski). Wtedy mecz był bardzo równy, ale... W ostatnich sekundach pierwszej połowy Żurawski ograł na lewym skrzydle Dicksona Choto, a Tomasz Frankowski ubiegł Marka Jóźwiaka i głową pokonał Artura Boruca. Skończyło się tylko 1:0, lecz to wystarczyło. Tradycyjnie w ostatnich latach Wisła później sięgnęła po mistrzostwo. W roku 2003 Legia była jeszcze bliższa powodzenia w Krakowie, bo wtedy prowadziła 1:0 po strzale już w 9. minucie Stanko Svitlicy (Serb niedługo później został królem strzelców ekstraklasy). Później jednak Wisła przechyliła szalę głównie dzięki nadzwyczajnej jak na polską ligę klasie Żurawskiego. Nawet w roku 2002 tak szczęśliwym dla Legii nie była ona w stanie wygrać na boisku w Krakowie. 24 kwietnia jednak nie przegrała - po raz ostatni do tej pory. Mimo szybkiego objęcia prowadzenia dzięki Frankowskiemu gospodarze w drugiej połowie oddali inicjatywę i remis Legii zapewnił Svitlica. Ten gol dał jej de facto mistrzostwo Polski. Co prawda, formalnie tytuł zapewniła sobie tydzień później, remisując u siebie bezbramkowo z Odrą Wodzisław. Miesiąc później oba zespoły pozbawione reprezentantów przygotowujących się do mistrzostw świata w Korei (tym razem bardziej osłabiona była chyba nawet Legia) zmierzyły się w finale Pucharu Ligi. Po zwycięstwie u siebie 3:0, w Krakowie legioniści ulegli 1:2 i nie miało to dla nich większego znaczenia. I tak bowiem zdobyli trofeum. Niemniej, ten mało znaczący wynik dał początek pasmu ich krakowskich porażek. Ostatni był Jabłoński W kilku poprzednich latach było rozmaicie. Są tacy, którzy jeszcze pamiętają remisy po golach Marcina Mięciela i Sylwestra Czereszewskiego - w obu przypadkach w ostatniej minucie (w tym drugim meczu z 1997 roku do siatki trafił młody Włodarczyk, który i dziś występuje w stołecznym zespole). Są także pamiętający niesamowity mecz za kadencji Franciszka Smudy (wtedy prowadził Legię, a niedługo wcześniej i niedługo później Wisłę), kiedy grający w dziesiątkę warszawiacy wygrywali 3:1, m.in. po dwóch golach Brazylijczyka Giuliano i w końcu zremisowali 3:3, co mimo wszystko też było jakimś sukcesem. I wreszcie mecz, gdy mająca mocarstwowe plany Legia prowadziła 1:0 po trafieniu Bartosza Karwana (nie zagra w niedzielę z powodu czwartej żółtej kartki w sezonie, tamto spotkanie było jego czwartym, kiedy w ośmiu z kolei strzelał gole), a zakończony klęską 1:4. I tak dotarliśmy do ostatniej jak na razie wygranej Legii na stadionie przy Reymonta. 17 maja 1997 r. to właśnie ta data. Tego dnia stołeczna drużyna zwyciężyła 3:1 (2:1) po golach Cezarego Kucharskiego w 13., Dariusza Czykiera w 20. i Jacka Bednarza w 87. minucie. Przed tym historycznym, jak się okazuje, zwycięstwem Legia wygrywała z Wisłą na jej obiekcie w ostatniej kolejce sezonu 1992/93 i to aż 6:0. Ale to niekoniecznie powód do dumy, bo właśnie po tym meczu PZPN odebrał tytuł i punkty drużynie trenowanej wówczas przez Janusza Wójcika. W maju 1997 roku Legię prowadził Mirosław Jabłoński. Od tego czasu w meczach z Wisłą w Krakowie prowadziło ją pięciu szkoleniowców (Jerzy Kopa, Franciszek Smuda, Dragomir Okuka, Dariusz Kubicki, Jacek Zieliński). Żadnemu się nie udało. Pod tym względem trener Wdowczyk ma szansę wejść do historii. A ma praktykę, bo w I lidze na Reymonta jeszcze nie przegrał. Gdy był trenerem Polonii, dwa razy z nią wygrał i raz zremisował. Autor: Maciej Weber

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.