Łukasz Broź

Łukasz Broź: W Legii widać dojrzałość i pracę Bortnika

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Maciej Ziółkowski

Marcin Szymczyk, Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

18.06.2020 11:25

(akt. 19.06.2020 19:32)

Pięć lat – tyle czasu spędził przy Łazienkowskiej Łukasz Broź. W tym okresie zdobył z Legią cztery mistrzostwa i trzy Puchary Polski. Piłkarz Śląska szykuje się obecnie do powrotu do gry po zerwaniu więzadła krzyżowego. 34-latek opowiedział w rozmowie z Legia.Net o wspomnieniach związanych z Warszawą, o trenerach, z którymi pracował przy Łazienkowskiej oraz najbliższym spotkaniu ligowym. Zapraszamy do lektury rozmowy z byłym piłkarzem stołecznego klubu.

Zawitałeś na stare śmieci, jesteś w tym momencie w Warszawie. Sentyment pozostał?

- Jak najbardziej. Zarówno w Łodzi jak i w Warszawie spędziłem kilka lat. Spotkałem w tych miejscach sporo osób, z którymi mam dobry kontakt i utrzymuję relacje do dziś. Pozostały też wspomnienia. No i wiadomo – klub. Byłem przy Łazienkowskiej trochę lat i to zawsze zostaje w serduchu. Mam wiele wspomnień z tego okresu. Trochę tego było. Spędziłem w stolicy pięć lat. Każdy rok był inny, miał w sobie coś fajnego. Zdobyłem tutaj cztery mistrzostwa i trzy Puchary Polski. Były też niezłe chwile w europejskich pucharach. Pod względem piłkarskim to zdecydowanie najlepszy okres w karierze.

Przyszłość wiążesz bardziej z Łodzią czy Warszawą?

- W tym momencie pewnie z tym drugim miastem. Dzieci mieszkają w stolicy już prawie siódmy rok. Zostali na miejscu, bo nie było sensu przenosić się do Wrocławia. Zresztą uczęszczają w Warszawie do szkoły, mają poukładane różne sprawy: edukacyjne, koleżeńskie oraz treningowe. Chodzą na zajęcia z akrobatyki i tańca. Uznaliśmy wspólnie z żoną, że przeprowadzka całą rodziną nie jest konieczna. Wyjechałem w delegację, haha. Jestem we Wrocławiu na czas kontraktu. Chyba że zostanie przedłużony (obecny obowiązuje do 30 czerwca 2020 roku – przyp. red.). A najbliżsi są w Warszawie i do mnie przyjeżdżają. I ja do nich.

Żona tęskniła czy często wpadałeś w odwiedziny?

- Pewnie tęskniła, ale dość często przyjeżdżałem do stolicy. Dzieci również tęskniły. Cały czas jesteśmy w kontakcie. Odległość z Warszawy do Wrocławia wynosi ok. 360 kilometrów, lecz jest dobra droga. Niecałe trzy godzinki - czasami pociągiem, czasami samolotem – i jesteś na miejscu.

Wracając do Legii, który moment najchętniej wspominasz? Fety na Starówce czy boisko i europejskie puchary?

- Wszystko po trochu. Zdobycie pierwszego mistrzostwa Polski, to świetne uczucie. Kapitalna sprawa, upragniony tytuł, feta, cała otoczka wokół klubu… Potem europejskie puchary. Walczysz o fazę grupową Ligi Europy i  Ligi Mistrzów. No i Puchar Polski. Gdy przychodziłem na Łazienkowską, to od razu sięgnęliśmy po dublet. Każdy element tej układanki ma smaczek w tym sukcesie.

Mecze z Celtikiem i ówczesna rywalizacja w Europie… Legia była wtedy drużyną, w której czułeś się najlepiej w trakcie całej kadencji przy Łazienkowskiej?  

- Wydaje mi się, że tak. Ogólnie dobrze czułem się w Legii. Uważam, że był to wtedy jeden z najlepszych okresów klubu. Nie wiadomo co by się stało, gdybyśmy przeszli dalej. Mieliśmy spore szanse na zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Do tej pory, gdy czasami z kimś rozmawiam, to pojawiają się myśli: „Ciekawe, co by wtedy było…”. Ale to tylko takie gdybanie.

Jeśli chodzi o tamten najlepszy okres - towarzyszy mu również największa, sportowa trauma?

- Chyba tak. Sądzę, iż to największa trauma Legii. Co nas wtedy spotkało, jako klub, drużynę, kibiców, ludzi, miasto… Dość mocno każdy to odczuł.

Czujesz jakiś żal, że po awansie do Ligi Mistrzów na 100-lecie klubu, nie zagrałeś w fazie grupowej Champions League? Byłeś bardziej obserwatorem. Mówiłeś, że nigdy nie czułeś się gorszy od zawodnika, który grał na twojej pozycji.

- Nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że taki jest futbol. W dzisiejszych czasach to czasami bardziej biznes niż sport. Niekiedy tak do tego podchodzę. I widzę jak to funkcjonuje, jak jest układane, jak wygląda zarządzanie w klubie. Robiłem swoje. Nie zastanawiałem się nad tym, co będzie. Wykonywałem swoją pracę, na sto procent. Dawałem z siebie maksimum. Wiadomo, nie masz równej formy przez cały rok. Raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze na sto procent. Ale czasem decydują też inne rzeczy niż forma - finanse, ekonomia, perspektywa sprzedaży jakiegoś zawodnika.

Kibice doceniali twoją postawę. "Diabeł" w pewnym momencie stał się graczem lubianym.

- Nie wiem. Pierwszy raz coś takiego słyszę. Miło mi, super, jeżeli ktoś tak uważał i uważa do dzisiaj. To świetna sprawa, że ktoś cię docenia. Nie tylko jako zawodnika, ale jako osobę. Zupełnie normalny chłopak, który nie kalkulował, robił swoje na sto procent, po prostu działał.

Którego trenera, z którym pracowałeś w Legii, darzysz największą sympatią?

- Od każdego szkoleniowca staram się wyciągnąć plusy, dostrzec w nim pozytywne rzeczy i przełożyć je na siebie. Może w przyszłości zwiążę się z trenerką, do tej pory o tym myślę. Każdy trener miał warsztat, który można było podpatrywać. Rozkładałem trenera na kilka czynników. Zwracam uwagę jak podchodzi do pracy, jak przygotowuje, tłumaczy, czego oczekuje od zawodnika. A w drugiej kolejności na to, jakim jest człowiekiem. Sport to jedno, a bycie szkoleniowcem i nierozumienie piłkarza to druga sprawa.

To z którym współpracowało ci się najlepiej?

- Z większością, ale najbardziej podobała mi się praca Henninga Berga.

Pamiętam obrazki ze zgrupowania, kiedy Berg uczył cię przyjęcia kierunkowego. A potem to przynosiło efekty w lidze i europejskich pucharach.

- Wydaje mi się, że to Norweg na początku wprowadził w Legii proste elementy, które będą przekładać się na boisko i dawać efekty. Zwracał uwagę na małe rzeczy. Na taktykę, ustawianie, na to czy stoisz bokiem, kiedy masz stać szeroko, a kiedy wąsko… Jak drużyna załapie takie małe rzeczy i dojdzie do wprawy, a przy tym ma umiejętności, to jest w stanie wejść w Polsce i Europie na wyższy poziom.

Który zawodnik okazał się w Legii największym kozakiem gdy byłeś w Legii?

- Ondrej Duda, Miroslav Radović i Vadis Odjidja-Ofoe. Wskazałbym na tę trójkę. Mówię o ofensywnych zawodnikach, którzy robili różnicę na murawie.

Przejdźmy do teraźniejszości. Zamieniłeś Legię na Śląsk. Nie wiem czy chcesz opowiadać o kulisach odejścia z Łazienkowskiej. Było tak, że miałeś zostać w stolicy, potem nikt ci nie dawał znać co dalej…

- Czasami nie potrzebuję wyjaśnień. Są ludzie, którzy zaproszą cię na rozmowę i powiedzą jak jest. Są też tacy, którzy po prostu nie mają odwagi. Życie wiele mnie nauczyło, znajdowałem się w różnych sytuacjach… Chciałbyś, żeby to było załatwione inaczej, lecz po prostu tych ludzi na to nie stać.

Podpisałeś umowę ze Śląskiem. Niestety nie zagrasz w najbliższym spotkaniu z Legią z uwagi na kontuzję. Ale widząc po twoim sposobie poruszania się, jest dobrze.

- Gibki jestem, haha. Jest w porządku. Wszedłem w trening. Od półtora tygodnia ćwiczę na najwyższym obrotach. Tak naprawdę we wszystkich elementach piłkarskich uczestniczyłem z zespołem. Dobrze się czuję. Miejmy nadzieję, że wystąpię jeszcze na boisku w rundzie finałowej. Bardzo bym tego chciał. Wydaje mi się, że istnieje taka szansa i tak się stanie.

Zaraz po kontuzji towarzyszyły ci myśli związane z zakończeniem kariery piłkarskiej?

- Jestem osobą trochę inaczej nastawioną do życia. Wiedziałem, że dam radę. Takie rzeczy się po prostu dzieją. Nawet w tym wieku zawodnicy wracają do gry. Znam swój organizm. Najpierw musiałem skupić się na przejściu operacji, a później rehabilitacji. Trzeba było się przyłożyć. Mam jeszcze ochotę pograć przynajmniej dwa lata na niezłym poziomie. Jeżeli sam poczuję, że szybkość spadła o połowę, to dam sobie spokój.

To dla ciebie najdłuższa przerwa w karierze?

- Tak. Wcześniej też zerwałem więzadła krzyżowe, ale wróciłem do gry po pięciu miesiącach. Teraz minęło sześć. Pierwszy uraz miał miejsce w Widzewie. Nie pamiętam, w którym roku, lecz jakieś 9-10 lat temu. Mała anegdota: dwa razy rozwaliłem więzadła na Śląsku, przy Oporowskiej… Jedno na górze na boisku, a drugie na dole. Gdy byłem w Widzewie, graliśmy wtedy ze Śląskiem.

Jesteś zaskoczony postawą kolegów? Aktualnie zajmujecie trzecie miejsce w tabeli, dobrze sobie radzicie.

- Dokładnie. Czy ktoś zakładał podium po rundzie zasadniczej? Chyba nie. Walczyliśmy o górną ósemkę. Nasza liga jest nieprzewidywalna, wszystko moze się wydarzyć. I zostało to w tym roku zweryfikowane, każdy może wygrać z każdym. Nie ma dwóch-trzech drużyn, które odskoczyły od peletonu i razem będą się biły o mistrzostwo. Z czasem wszyscy zobaczyli, że znajdujemy się w pierwszej ósemce, jesteśmy wysoko, a różnica między środkiem tabeli a dołem też nie jest duża. W każdym spotkaniu, w którym punktowaliśmy, zdawaliśmy sobie sprawę, że jest szansa na coś więcej.

W wynikach duża zasługa trenera Lavicki?

- Na pewno. Pracujemy z nim ponad półtora roku. Wyniki zawsze przemawiają za trenerem. Zespołowi to pomogło. Mamy niezłych, doświadczonych piłkarzy i młodzież. Wszystko razem zaskoczyło i momentami fajnie wyglądało. Chociaż nie uważam, żebyśmy zagrali teraz nie wiadomo jaką drugą rundę. Stać nas na lepsze występy. Mam nadzieję, że udowodnimy to rundzie finałowej.

W tamtym sezonie walczyliście o utrzymanie, a teraz o podium. Jest jakiś element, który się zmienił w ostatnich miesiącach?

- Trudno jednoznacznie powiedzieć. Każdy widzi pewne rzeczy inaczej. Plusem jest też to, że w pierwszym roku, w którym przyszedłem, pojawiło się sporo nowych zawodników. Było widać, że czasami potrzebowaliśmy lepszego zgrania, zrozumienia. Wydaje mi się, że miało to jakiś wpływ na postawę boiskową. Później przyszli kolejni zawodnicy, którzy wzmocnili zespół. Do Wrocławia zawitał m.in. Krzysztof Mączyński - jest kapitanem i daje sobie radę. Doszło też kilku innych graczy. Nastąpiły niezłe ruchy transferowe i to w pewnym momencie fajnie zaskoczyło.

Przemysław Płacheta mówił dlaczego nie zdecydował się przyjść do Legii?

- A nie wiem, nie wiem. Ale pewnie w Śląsku miał większą szansę na grę. Mogło tak być.

Na kogo Legia musi najbardziej uważać?

- Na mnie, tylko nie będzie mnie chyba na tym meczu (śmiech). Chociaż nie wiadomo. Trener jeszcze nie zadecydował, jaką dwudziestkę zabierze na to spotkanie. Jeżeli nie znajdę się w kadrze, to i tak będę chciał obejrzeć spotkanie z trybun. Wiadomo, od następnej kolejki wracają kibice, którzy mogą zapełnić stadion w 25% procentach. Mogę być więc jednym z nich. A tak poważnie to siłą Śląska jest zespół, a nie indywidualności. 

Zakładam, że zdarzyło ci się obserwować mecze Legii. Jak podoba ci się zespół prowadzony przez Aleksandara Vukovicia?

- Widać dojrzałość w zespole, pewność siebie na boisku. Piłkarze są również dobrze przygotowani fizycznie. Znam Łukasza Bortnika. Wiem jak podchodzi do pracy i potrafi przygotować drużynę. Bardzo dobrze czułem się za jego kadencji w Widzewie. Dla legionistów to duży plus. No i szeroka kadra. Legia ma wielu zawodników, po dwóch na każdą pozycję, o podobnych umiejętnościach. To zawsze zaleta ekipy, która gra o najwyższe cele.

Który zawodnik robi na tobie największe wrażenie?

- „Jędza” (Artur Jędrzejczyk – red.) jest w takim sztosie, że hej. Ustawia cały tył, rozgrywa, dośrodkowuje. Wszystko. A poza nim? Podoba mi się Luquinhas. Ciekawy chłopak z techniką. Potrafi zrobić przewagę, można podpatrywać, jak gra w piłkę.

Kto w Śląsku jest takim „Jędzą”? Podobno każda szatnia ma gościa od atmosfery.

- Typowego „Jędzy” chyba nie ma. Tak mi się wydaje. Artur jest niepodrabialny.

Przez wszystkie lata w Legii, w której grałeś, był też „Vuko”, który pełnił rolę asystenta. Czy już wtedy dawał oznaki tego, że to będzie mądrze myślący szkoleniowiec?

- Mógł się sporo napatrzeć. Jest w Legii długo, obserwował pracę trenerów i od każdego mógł podpatrzeć fajne rzeczy. Nie lubię kogoś za szybko oceniać i mówić na ten temat. Rok w roli pierwszego szkoleniowca, to tak naprawdę dopiero początek jego pracy. Jak „Wojskowi” zdobędą mistrzostwo, przyjdzie następny okres, czyli eliminacje do europejskich pucharów. Polska liga to jedno, a występy z zagranicznymi przeciwnikami i walka o fazę grupową Ligi Mistrzów czy Ligi Europy to drugie. Wtedy będziesz miał w jakimś stopniu odpowiedzi. Ale nie mówię, że jak legioniści nie zakwalifikują się do fazy grupowej którejś z tych rozgrywek, to trzeba zwolnić trenera Vukovicia. Bo nie o to chodzi. Trzeba patrzeć na rozwój drużyny, na to czy była szansa na awans… Losowanie może być różne. Wiem, że teraz będzie chyba trochę trudniej o wejście do grupy.

Spodziewałeś się, że Mateusz Cholewiak będzie robił różnicę w Legii?

- Czytałem jak „Cholewa” wypowiada się w wywiadach i to po prostu taki chłopak. Daje z siebie tyle, ile ma. Nie kalkuluje, idzie na maksa. Jest bardzo dynamicznym zawodnikiem, który potrafi na kilku krokach zrobić przewagę. Dobrze ułożona lewa noga. Nie zdziwiłem się poniekąd jakoś bardzo mocno, że wszedł na wyższy poziom. Ma umiejętności i miał w Śląsku, co pokazywał w niejednym meczu. Udowadniał, że potrafi pociągnąć zespół, sam coś zrobić, wyjść do prostopadłego zagrania. Wiedziałem, że ma potencjał. Szkoda, że tak późno trafił do poważniejszego futbolu w Polsce.

Jak przychodził do Legii, to nikt nie spodziewał się po nim niczego wielkiego. W Śląsku często był rezerwowym. Zawitał na Łazienkowską i okazało się, że pracą i postawą na treningach wywalczył sobie na dziś miejsce w podstawowym składzie.

- No właśnie. Tak to właśnie jest, że ludzie popełniają błędy, oddając takich zawodników. Moim zdaniem takich piłkarzy powinno się po prostu doceniać. Jeśli zostało pół roku lub rok do zakończenia kontraktu, to powinno się z takim graczem usiąść do rozmów, dogadać i podpisać umowę lub powiadomić, że czas na zmiany. Jak słyszę, że czasami ktoś musi się spotykać po trzy-cztery razy, aby porozumieć się w kwestii kontraktu, to dla mnie to trochę śmieszne. Jeżeli obie strony chcą dalej ze sobą współpracować, to te rozmowy powinny trwać chyba trochę krócej i przebiegać szybciej. Już po pierwszym spotkaniu jesteś w stanie wywnioskować czy uda się dojść do porozumienia, czy nie.

News: Pierwszy trening bez Łukasza Brozia

Kto wygra w niedzielę?

- No kto? Chcemy wygrać! Jakbyśmy zwyciężyli z Legią, to byśmy nieźle doskoczyli. Mamy jedenaście punktów straty do Legii. To dużo. Szczególnie, że do zakończenia ligi pozostało siedem spotkań. Ale liga pokazywała, że życie pisze różne scenariusze.

W Śląsku chyba nikt nie myśli i nie myślał o mistrzostwie. Natomiast drugie czy trzecie miejsce będzie dużym sukcesem.

- Myślimy o każdym kolejnym meczu. Nie ma co za daleko wybiegać w przyszłość i zastanawiać się, co będzie. Wygrasz dwa mecze, będziesz widział tabelę, punkty i wiedział na co cię w tym momencie stać. Dwukrotnie przegrasz – będziesz wiedział, o co grasz.

Kto zdobędzie mistrzostwo?

- Dowiemy się tego 19 lipca. Albo wcześniej. Do końca siedem kolejek. Legia ma siedem punktów przewagi, to duża zaliczka. Wszystko może rozstrzygnąć się po trzech-czterech kolejkach. Choć oczywiście nie musi.

A Śląsk? Jak skończy ligę?

- Kurde. Mam nadzieję, że z medalem, minimum.

Co dalej z tobą?

- Mam kontrakt do 30 czerwca. Dzisiaj jest 16, a więc jestem w robocie jeszcze 14 dni. Na razie nie wiem, na czym stoję. Nie siedzę też z założonymi rękami. Jakieś tematy są dogrywane. Zobaczymy, co życie pokaże i co się wydarzy. Pewnie w najbliższych dwóch-trzech tygodniach będę wiedział coś więcej.

Polecamy

Komentarze (46)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.