News: Maciej Rosołek: Chcę być jak Roberto Firmino

Maciej Rosołek: Chcę być jak Roberto Firmino

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

15.05.2018 13:20

(akt. 02.12.2018 11:27)

Czy stara się być najlepszy? Jaki przedmiot został mu w dłoniach po zabawie w bursie? Od kogo najwięcej się nauczył? Kto powiedział, że zajdzie daleko przez swoją arogancję? Nad czym musi popracować, a także kilka słów o krajowym podwórku. Przed Państwem Maciej Rosołek, piłkarz Legii Warszawa w Centralnej Lidze Juniorów.

Gdy zamykasz bądź otwierasz drzwi, odruchowo sprawdzasz klamkę?


- (Śmiech). Domyślam się, że chodzi o pewną opowieść z bursy. Wówczas razem z Łukaszem Łakomym chcieliśmy zrobić kawał kolegom z innego pokoju. Poszliśmy do nich i pragnęliśmy oblać ich wodą. Udało się, potem uciekliśmy do swoich czterech ścian. Po chwili zaczęli nas gonić, ja trzymałem mocno klamkę, a oni za nią szarpali. W końcu „Łaki” powiedział, żebym ją puścił, bo się oderwie. Niestety, dwóch kolegów szybko się zrewanżowało i uczyniło to samo, co my. Po wszystkim poszedłem do łazienki, a gdy wracałem pech chciał, że klamka została mi w dłoniach (śmiech). Dodatkowo, ksiądz dyrektor stał na korytarzu i – jak się można domyślać – miałem lekkie problemy.

 

Takie sytuacje w internacie są na porządku dziennym?

 

- Zdarzały się zwłaszcza w młodzieńczych latach. Z wiekiem uspokoiliśmy się, więc siłą rzeczy takich incydentów raczej nie ma. Czasami pojawią się jednak drobne incydenty.

 

Przytakujesz na każdy zakaz, który obowiązuje po wejściu do bursy?

 

- Szczególnie na początku, gdy trafiłem do internatu, nie byłem przygotowany na wszystko. Co więcej, miałem duże problemy wychowawcze. Przewinęło się parę zagrożeń, skierowanych do mojej osoby. Z czasem się do tego przyzwyczaiłem i zacząłem lepiej funkcjonować. Sporo dała mi zmiana pokoju, ponieważ obecnie mieszkam razem z Konradem Matuszewskim. Jest to spokojna osoba, dlatego wyszło mi to na dobre.

 

Bursa to taka szkoła życia?

 

- Zdecydowanie. Internat uczy przystosowania się do rozmaitych i rygorystycznych zasad. Wychowawcy pilnują, aby je przestrzegać. Oczywiście, można także rozwinąć się pod kątem samodzielności. Wiadomo, nie są to trudne czynności jak sprzątanie pokoju czy pranie, ale na pewno pomagają w dalszym życiu.

 

Z czym był największy problem? Ze sprzątaniem?


- Właśnie nie (śmiech). Jestem osobą, która dba o porządek. Największe trudności miałem z przystosowaniem się do wspomnianych zasad. Jak przyjeżdżałem do stolicy, byłem nieco rozpieszczony.

 

Starasz się być najlepszy?


- Od dziecka nie lubiłem przegrywać. Kiedyś wytykano mi, że byłem „płaczkiem”. Często płakałem po porażkach. Dodatkowo złościłem się i z automatu oczerniałem wszystkich dookoła tylko nie siebie. Z czasem wyrosłem jednak z takich złych nawyków. Staram się być spokojny i w każdej dziedzinie dążę do tego, żeby być najlepszym.

 

W CS-ie też? Słyszałem, że „bawisz” się w tej grze i czujesz jak ryba w wodzie.

 

- (Śmiech). Pasja narodziła się jeszcze jak grałem w Pogoni Siedlce. Pewnego dnia wpadłem z kolegami na pomysł, żeby zacząć grać w Counter Strike’a. Stopniowo przeradzało się to w hobby. Byliśmy maniakami, potrafiliśmy grać po kilka godzin dziennie. Po pewnym czasie widzieliśmy postępy.

 

Nie chwaląc się, ale patrząc na wyniki – nie miałem najgorszych statystyk. Można powiedzieć, że jestem jednym z najlepszych chłopaków. Nie na skalę całej Polski, ale tutaj w naszym obszarze.

 

Ukrywasz się podpseudonimem Bengton. Rozwiniesz skąd akurat taka nazwa?


- Parę lat temu kolega z Pogoni Siedlce wymyślił sobie nick – Piddington. Spodobała mi się ta nazwa, lecz nie chciałem jej kopiować. Postanowiłem zmienić jej początek i wyszedł z tego Bengton – do dzisiaj jej używam. Chłopaki często mówią tak właśnie na mnie bądź korzystają ze zdrobnienia „Bengi”.

 

Po dziś dzień zdarza się wam grać w wolnym czasie.


- Tak, aczkolwiek po transferze do Legii brakuje więcej wolnych luk w kalendarzu, aby przeznaczać je na CS-a czy Fortnite. Zwłaszcza, gdy w Centralnej Lidze Juniorów często mamy dwa treningi dziennie.

 

Mówiłeś wcześniej, że w przeszłości krytykowałeś wszystkich wokół. Rozumiem zatem, że łatwo wyprowadzić cię z równowagi?


- Bywam dosyć wybuchowy i nerwowy. Staram się jednak tego nie pokazywać, ponieważ widzę progres w tym aspekcie. Gdy pojawia się duże napięcie, miewam jeszcze z tym problemy.

 

Taka cecha pomaga czy przeszkadza na boisku?


- Po części sprzyja, po części nie. Wszystko zależy od tego, jak wykorzystam to na murawie. Ostatnio mieliśmy warsztaty z trenerem, gdzie poruszany był temat złości boiskowej. Chodzi o to, że wspomnianą frustrację można wykorzystać pozytywnie i negatywnie w trakcie meczu. Staram się wykrzesać z niej same plusy, żeby pobudzić się i dostać kolejną porcję energii. Czasami jednak złość poruszana jest w negatywnym kontekście. Wówczas mogę się wkurzyć i podłamać.

 

Co jest dla ciebie adrenaliną i motywacją do większej pracy?


- W przyszłości chciałbym powalczyć i znaleźć się w „jedynce”. Zależy mi na osiągnięciu tego celu. Zdaję sobie sprawę, że każdy trening i mecz może przybliżyć mnie do tego.

 

Podpatrujesz jakichś zawodników ze światowego TOP-u na swojej pozycji? Chociaż trudno ustawić cię w jednym stałym miejscu na boisku. Raz grasz na skrzydle, często pełnisz rolę cofniętego napastnika…


- Myślę, że jestem wszechstronnym zawodnikiem. Być może dlatego gram w Legii na kilku pozycjach. Mogę występować na skrzydłach, na szpicy i na „dziesiątce”. Wracając do meritum. Zaczynając od środka pola, wzoruję się na Paulu Pogbie. Podoba mi się jego styl gry. Francuz lubi robić różnicę swoją osobą na placu. Co więcej, podpatruję jego kluczowe podania. Nie ukrywam, jestem fanem Manchesteru United. Szczególnie w zeszłym roku zauważyłem, że pomocnik posłał sporo dokładnych piłek w kierunku Zlatana Ibrahimovicia. Imponował mi tym.

 

Jeśli zatrzymamy się na skrzydle, oryginalny nie będę – Cristiano Ronaldo. Cenię Portugalczyka za całokształt i etos pracy. Skupiając się z kolei na napastnikach, moimi autorytetami są Romelu Lukalu oraz Roberto Firmino. Zwłaszcza w Brazylijczyku widzę swoją osobę. W młodzieńczych latach, przygodę z futbolem zaczynałem w środku pola. Śledząc karierę Firmino, on też początkowo grał nieco niżej, jeszcze za czasów Hoffenheim.

 

Kibicujesz „Czerwonym Diabłom”, ale podobno jesteś sezonowcem…


- Całkowicie zaprzeczam (śmiech). Kilku kolegów sądzi, że zacząłem kibicować Manchesterowi odkąd do zespołu dołączyli właśnie Pogba i Ibrahimovic - to jest nieprawda. Od dłuższego czasu moim ulubionym klubem na Wyspach było United. Kiedy wspomniana dwójka zawitała na Old Trafford, bardziej pasjonowałem się ligą angielską i na bieżąco śledzą zmagania w tamtym kraju.

 

Lubisz grać w rękawiczkach?


- Uwielbiam. Koledzy śmieją się ze mnie, że nienawidzę zimna. Gdy czuję mróz, muszę je mieć na sobie, bo wówczas nie mogę się skupić na grze.

 

Preferujesz biegać z jedną rękawiczką czy z całą parą?


- (Śmiech). Wiem o co chodzi. Jest to związane z moją wybuchowością. Pierwszy rok w Legii, derby stolicy przy Konwiktorskiej. Spokojnie prowadziliśmy z Polonią, wygrywaliśmy bodajże 5:0. W tym spotkaniu nie zaliczyłem ani gola, ani asysty. Zawsze dążę do tego, aby regularnie śrubować statystyki. Wtedy miałem z tym kłopot. Przydarzyło mi się kilka słabych zagrań z rzędu, gdzie byłem trochę „podgrzany”. Po jednym z nieudanych podań nie wytrzymałem. Zdjąłem rękawiczki i zacząłem nimi rzucać po boisku (śmiech).

 

Starasz się po treningach szlifować jakiś aspekt, aby w kolejnym meczu wynik szedł w parze z liczbami?


- Zdarza się, że trener pochwali mnie po jakiejś konfrontacji, jednak nie do końca się z tym zgadzam. Mam w sobie takie coś, że potrafię być na siebie zły, że nie trafiłem do siatki mimo, iż zaprezentowałem się przyzwoicie. W następnym treningu po takim spotkaniu, zależy mi na podkręceniu tempa i przykładaniu się jeszcze bardziej przy próbie oddawania strzałów. W kolejnym starciu chcę zaspokoić siebie i pokonać bramkarza. Dążę do tego, żeby czynić to jak najczęściej.

 

Do tej pory piętnaście razy grałeś w CLJ, strzeliłeś siedem goli. Rozumiem zatem, że siedem razy byłeś z siebie dumny, a osiem nie?


- Tak jak powiedziałem wcześniej – po meczu bez gola na moim koncie jestem wkurzony. Nie jest jednak tak, że jak zdobędę bramkę to gram dobrze, a jak mi się to nie uda – prezentuję się przeciętnie.

 

Myślę, że w każdym meczu starałem się pokazać i dać drużynie sporo jakości. Całkiem nieźle mi to wyszło. Sądzę, iż nie warto dzielić tego i wszystkiego sprowadzać tylko do statystyk oraz bazować na nich.

 

Po golach zbytnio nie okazujesz radości, zachowujesz kamienną twarz… Da się nad tym pracować?


- Myślę, że tak (śmiech). Nie potrafię tego niestety wytłumaczyć. Cieszę się ze zdobytej bramki, ale nie okazuję tego na zewnątrz.

 

Co by się musiało stać, żebyś uwypuklił emocje?

 

- Na pewno musiałby być to szczególny mecz. Zbliżają się – mam nadzieję - półfinały Centralnej Ligi Juniorów. Przykładowo – wychodzę na główną płytę stadionu przy Łazienkowskiej, kibice nas dopingują… Wtedy towarzyszą człowiekowi inne emocje. Zakładam, że prawdopodobnie mógłbym bardziej się cieszyć (śmiech).

 

Wróćmy na chwilę do korzeni. Wcześniej grałeś w Pogoni Siedlce, której jesteś zresztą wychowankiem. Jak to się stało, że trafiłeś do Legii?


- Pamiętam tę historię, jakby odbyła się wczoraj. Skauci „Wojskowych” dzwonili do moich rodziców i zaprosili mnie na testy. Taki telefon zabrzmiał pod koniec podstawówki, przed startem gimnazjum. Wówczas nie zgodziłem się na przyjazd, ponieważ uważałem, że nie jestem gotowy na taki ruch. Zostałem w Siedlcach na kolejny rok i później przyszły mistrzostwa Polski kadr wojewódzkich. Reprezentowałem barwy Mazowsza, gdzie grałem na pozycji napastnika – wtedy zaczęła się moja era snajpera. Trener mnie tam wystawił, zostałem królem strzelców i wygraliśmy całe rozgrywki. Po turnieju warszawiacy po raz drugi zadzwoniła do mnie…

 

Miałem kilka ofert z innych klubów, ale stwierdziłem, że Legia będzie najlepszym wyborem dla mnie. Najpierw czekał na mnie dwutygodniowy okres wstępny. Łukasz Zjawiński i Łukasz Łakomy śmieją się, że to oni przyczynili się do tego, że zostałem przy Łazienkowskiej. Po wspomnianych dwóch tygodniach, trener podchodzi do nich i pyta:

 

- Panowie, Rosołek ma tutaj zostać?

 

- Tak.

 

Chłopaki do dzisiaj wspominają ten moment (śmiech).

 

Mówiłeś o propozycjach z innych drużyn zanim związałeś się z „Wojskowymi”. Zdradzisz jakie zespoły były tobą zainteresowane?


- Nie jestem pewny, dochodziły do mnie różne pogłoski. Podobno byłem na celowniku Lecha i Lechii Gdańsk. Co ciekawe, rozmawiałem ze szkoleniowcem gdańszczan – jeszcze przed telefonem z Legii - na spotkaniu zapoznawczym. Trener mówił, jak widzi moją osobę w klubie. Poza tym przedstawiał działania akademii…

 

Dlaczego zatem nie zdecydowałeś się na Gdańsk?


- Jestem z Siedlec, województwa mazowieckiego, gdzie wszyscy stoją murem za Legią, kibicują jej. Może nie od małego, ale trzymałem kciuki za stołeczny klub. Dodatkowo, patrzyłem też na odległość, która będzie mnie dzielić od rodziny. Stwierdziłem, że będzie to najlepsza opcja.

 

Długo aklimatyzowałeś się w stolicy?


- Nie miałem większych problemów. W szatni znałem się już z chłopakami, z większością z nich występowałem w kadrze województwa. Sporym kłopotem była bursa i moje zachowanie. Dużo osób zarzucało mi, że jestem zbyt bezczelny i bezpośredni. Miałem przez to problemy z trenerami, przez co byłem karany. Teraz widzę jednak postęp.

 

W jaki sposób byłeś karany?


- Czasami nie brałem udziału w treningach bądź siedziałem na ławce rezerwowych w danych spotkaniach.

 

Od kogo najwięcej się tutaj nauczyłeś?


- Wymienię dwie osoby, które sporo mi pomogły pod względem piłkarskim i charakteru. Przychodziłem do Warszawy jako napastnik, nawet lekko „fałszywy” w stylu Firmino. Dysponowałem niezłymi warunkami fizycznymi, lecz nie wykorzystywałem ich na początku. Podoba mi się jak robi to „Zjawka” (Łukasz Zjawiński – przyp. red.). Łukasz zawsze był wielki i głównie bazuje na swoich parametrach. Dużo się od niego uczę, pracując razem z nim w ataku.

 

Pod kątem charakteru wymienię Konrada Matuszewskiego, o którym wcześniej wspominałem. Co prawda nie nauczył mnie w stu procentach pokory, ale pomógł mi zmienić się na lepszego, spokojniejszego człowieka.

 

A gdybyś miał wskazać na jakiegoś trenera?


- Od każdego szkoleniowca czegoś się nauczyłem, coś wyniosłem. Z każdym się dogadywałem – z jednym lepiej, z drugim trochę gorzej. Mogę wyróżnić jednak, rzecz którą kiedyś przekazał mi trener Gębarski. Zawsze się z nim przekomarzałem dlatego, iż ja kibicuję Manchesterowi, a on śledzi bacznie Liverpool. Gdy Zlatan grał jeszcze w United, szkoleniowiec trochę mnie do niego porównywał, do Firmino również. Powiedział, że Ibrahimović bazuje na arogancji i pewności siebie. Powtarzał mi, iż widzi we mnie coś podobnego i moja bezczelność boiskowa to mój wielki atut na murawie. Brałem to do siebie i myślę, że to się sprawdzało.

 

Nad czym, mówiąc o aspektach czysto piłkarskich, musisz jeszcze mocniej popracować?


- Mam w głowie dwie rzeczy. Chciałbym doskonalić pojedynki „jeden na jeden”. Uważam, że nie są najgorsze, lecz znajdują się pewnie braki, które mogę skorygować. Co więcej, w trakcie spotkania potrafię się „wyłączyć”. Gram dobrze, drużyna również i czasami myślę o czymś innym, a nie o grze. Można powiedzieć, że przez dziesięć minut meczu nie ma mnie na boisku. Również pragnę to zmienić.

 

Jak wtedy zachowuje się głowa, która „odłącza” się od meczu? Przykładowo myślisz: „Okej, zaraz zagram w Fornite’a.


- Takich myśli nigdy nie miałem (śmiech). Podczas pojedynku staram się koncentrować na tym, co się dzieje na murawie. Jestem w pełni oddany w grze i nie towarzyszą mi inne przemyślenia niezwiązane z meczem. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jakoś tak wychodzi, że znikam na pewien czas.  


Co się musi stać, abyś po tych dziesięciu minutach się uaktywnił? Zasługa sztabu?


- Trener Piotr Kobierecki to dosyć przebojowa osoba. Gdy krzyknie, czuję wtedy dodatkowy bodziec. Raz są to pochwały po dobrej akcji, raz wybuchowa złość, która też jest potrzebna. Niedawno, podczas starcia z Progresem na wyjeździe w pierwszej połowie przegrywaliśmy. Początek był dla mnie udany, bowiem zaliczyłem asystę przy golu Łukasza Zjawińskiego. Zrobiłem także jedną akcję skrzydłem i później zniknąłem do końca pierwszej odsłony. Szkoleniowiec dosyć mocno mnie napomniał w szatni i po przerwie byłem zupełnie innym zawodnikiem. Poniekąd przyczyniłem się do tego, iż wyrównaliśmy stan rywalizacji.

 

Niektórzy potrafią negatywnie reagować na wskazówki trenera Kobiereckiego?


- Każdy ma inny charakter. Jeden jest mocniejszy, drugi trochę słabszy. Chłopaki rozmaicie reagują, jednak wszyscy mamy szacunek do naszego szkoleniowca. Cenimy go. Czasami trener nie przebiera w środkach, przez co jeden może się podłamać, a kolejnego to nie ruszy. Każdy bierze do siebie cenne uwagi i stara się je słuchać.

 

Były czasami takie myśli: „Nie, nie dam tutaj rady. Wracam.”?


- Nie.  Jestem pewny swoich umiejętności. Może zabrzmi to arogancko, jednak wiem na co jestem gotów. Miałem jeden moment, który mnie załamał. Było to wykorzystanie emocji w pozytywnym kierunku. Kiedy grałem w swoim roczniku, zwłaszcza ze „Zjawką” czy Michałem Karbownikiem, był moment, gdy kilku zawodników przechodziło do Ligi Makroregionalnej. Wspomniana dwójka otrzymała szanse, dodatkowo Konrad Matuszewski czy Mieszko Lorenc. Ja z kolei zostałem i wydawało mi się, iż też zasługiwałem na „awans” w hierarchii. Trochę mnie to zabolało, jednak nie poddałem się. Teraz owocuje to grą i przejściem do CLJ.

 

* Powolutku zbliżają się półfinały mistrzostw Polski. Rozmawiacie z chłopakami w szatni o fazie pucharowej?


- Wiadomo, pojawiają się dyskusje, ponieważ jesteśmy o krok od awansu. Trener na każdych zajęciach studzi nas i mówi, że trzeba jeszcze wygrać dwa czy jedno spotkanie. Musimy traktować nadchodzące mecze jako ćwierćfinały, które zapewnią nam półfinały. Doszły do nas głosy, że mamy – przy ewentualnym awansie – grać na głównej płycie… Jest to dla nas dodatkowa motywacja i chęć jak najszybszej promocji do najważniejszej fazy sezonu.

 

Po trudnych rozgrywkach, chcielibyśmy w końcówce nieco odpocząć i zarządzić siłami. Mamy wąską kadrę, gdzie praktycznie każdy gra po 90 minut.

 

Zaklepany awans rzeczywiście spowoduje znaczne rotacje w składzie czy grę na pół gwizdka?


- Na pewno nie. Zależy nam na zwycięstwach, ponieważ chcemy jako pierwszy zespół w historii Centralnej Ligi Juniorów skończyć ligę bez porażki. Nie będzie to naszym celem, lecz chcemy – przy okazji – również to osiągnąć.

 

Nie wiem, jakie plany ma trener. Gdybyśmy zapewnili sobie półfinały trochę wcześniej, otworzyła by się droga do jakichś zmian czy odpoczynku. Według mnie, warto z tego skorzystać.

 

Patrzycie też na grupę zachodnią?


- Czasami zerkniemy, jednak to jeszcze nie moment na takie rzeczy. Gdy zapewnimy sobie fazę pucharową, wtedy być może będziemy analizować potencjalnych rywali. Zdarza nam się oglądać spotkania przeciwników, głównie gdy są transmitowane na „Łączy nas piłka”. Poza tym, nie śledzimy tamtej grupy.

 

Ty do CLJ stopniowo się przebijałeś, teraz regularnie grasz w pierwszym składzie. Trudno było się znaleźć się w tym miejscu, gdzie jesteś?


- Po części tak, po części nie. Tak jak wcześniej mówiłem – byłem arogancki i wiedziałem na co mnie stać. Początkowo miałem kłopot związany z aspektem gry fizycznej. W U-17 nie ma aż takiej różnicy w kontekście wzrostu u zawodników. Musiałem stać się bardziej odpowiedzialny za swoje zagrania.

 

Kiedyś zarzucano mi, że jestem leniwy. Zawsze twierdziłem, że jest to bzdura, jednak mój styl poruszania się mógł na to wskazywać. Wyglądałem na osobę, która olewała niektóre rzeczy i na starcie w Legii miałem problem z wytrzymałością. Zdołałem jednak to poprawić.

 

Jak zareagujesz na to, iż w półfinałach skład będzie znacząco różnił się od „jedenastki” grającej regularnie w trakcie sezonu?


- Rozumiem wiele decyzji. Zejścia chłopaków z „jedynki” czy rezerw są nieuniknione i ci zawodnicy mają poniekąd pierwszeństwo. Jeżeli oglądałbym spotkania z ławki rezerwowych, na pewno bym się nie obraził. Gdybym dostał sygnał od szkoleniowca i szansę w drugiej połowie, zrobię wszystko, aby dać z siebie jak najwięcej. Tak, jak miało to miejsce w rundzie jesiennej w Centralnej Lidze Juniorów. Praktycznie w każdym spotkaniu strzelałem gola.

 

Co za wami przemawia w kontekście walki o tytuł?


- Będzie wyróżniała nas odpowiedzialność w grze, szczególnie u boku trenera Kobiereckiego. Szkoleniowiec kładzie nacisk na to, żebyśmy myśleli po seniorsku i nie robili głupich błędów charakterystycznych dla piłki młodzieżowej. Staramy się także dominować nad przeciwnikiem, częściej utrzymywać się przy futbolówce. Oczywiście, zdarzą się sytuacje, że będziemy musieli trochę się cofnąć, jednak będą to chwilowe momenty.

 

Indywidualizacja treningów, która towarzyszy wam od tego roku, pomaga?


- Jasne. Nie są to trudne zajęcia. Dzielimy się na mniejsze zespoły i każdy trener zajmuje się swoją grupą – obrońcami, pomocnikami czy napastnikami. Są to treningi, które uczą automatyzmów i pewności siebie. W danej sytuacji w trakcie spotkania możemy przez to lepiej się zachować i zyskać przewagę nad przeciwnikiem.

 

W meczu jednak nadal króluje własna twórczość?


- Kreatywność to rzecz, którą tworzymy w sobie. Wiosną, to czego uczyliśmy się podczas indywidualizacji, z dwa czy trzy razy zebrało owoce. Pomogło to w zdobyciu bramki oraz wypracowaniu okazji dla partnerów z przodu poprzez ruch bez piłki.

 

Niedawno podpisałeś nowy kontrakt z klubem. Rozumiem, że przy ewentualnych ofertach w lecie, będziesz chciał zostać przy Łazienkowskiej?


- Każdy ma jakieś marzenia. Moim celem jest gra w Manchesterze United. Nigdy jednak nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się dookoła mnie. Wiadomo, trafiały się różne oferty, ale jestem skupiony przede wszystkim na grze w danym klubie. Daję z siebie maksimum przy Łazienkowskiej. Transfer to sprawa poboczna.

 

Przykład Sebastiana Szymańskiego, który regularnie gra w pierwszym zespole, pokazuje, że można?

 

- Jak najbardziej. Większość osób twierdzi, że w Legii trudno się przebić. „Seba” zaprzecza jednak tej tezie. Imponuje mi tym, iż mimo nienajlepszych warunków fizycznych, wspomniane braki nadrabia techniką i mądrością boiskową. Jest to bardzo poukładany chłopak. Raz miałem przyjemność być z nim w szatni i polecieć na spotkanie w Youth League do Amsterdamu. Niektórzy piłkarze, nieco bardziej doświadczeni, mogliby nie znać osób, które dopiero ocierały się o Centralną Ligę Juniorską. U niego nie było tego widać, to osoba otwarta, która podpowiadała i wspierała.

 

Będziesz „pukał” do pierwszego zespołu w stylu Szymańskiego?


- Mam nadzieję. Cel krótkoterminowy to jednak niezły występ w juniorach oraz awans do rezerw. Raz zagrałem w Pucharze Polski z „dwójką”, ale wierzę, że zawitam tam na stałe.  Dopiero później będę celował wyżej.

 

* - rozmawialiśmy z Maćkiem kilka dni przed oficjalnym awansem do najlepszej czwórki w kraju.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.