Maksymilian Stangret

Maksymilian Stangret: Moim marzeniem jest gra w pierwszym zespole Legii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

29.12.2022 15:00

(akt. 29.12.2022 13:36)

– Samo bycie w Legii to dla mnie wielkie szczęście. Czuję przywiązanie do klubu, który uważam, że jest w moim sercu. Gra przy Łazienkowskiej, takich kibicach, oprawach byłaby spełnieniem marzeń – mówił nam Maksymilian Stangret, 17-letni napastnik. Kapitan zespołu U-19 opowiedział o pracy indywidualnej, determinacji, turnieju o Puchar Tymbarku i jesieni w wykonaniu juniorów starszych.

Mieliście kapitalny start w Centralnej Lidze Juniorów U-19, ale od 6. kolejki wasza gra się posypała.

– Wydaje mi się, że po pięciu meczach, w których wyglądaliśmy dobrze, strzelaliśmy więcej goli niż traciliśmy, pojawiło się rozluźnienie i myślenie, że każdy się przed nami położy i będzie się nas bał. Stało się inaczej, gdyż kolejne spotkania nas zweryfikowały. Po pierwszej porażce wyciągnęliśmy wnioski, ale nie na tyle, by w następnej grze przestać powielać błędy. Mieliśmy chyba poczucie, że strata punktów z Górnikiem okaże się przypadkiem, a tak nie było. 

Czemu wkradło się rozluźnienie?

– Sądzę, że choćby nawet z tego powodu, że w letnim okresie przygotowawczym wygrywaliśmy wszystko, nawet trudniejsze mecze, jak np. z Hannoverem, gdyż mimo że przegrywaliśmy 0:2, to odwróciliśmy losy spotkania i zwyciężyliśmy 3:2. Bardzo dobrze przepracowaliśmy czas przed sezonem, mocno trenowaliśmy też w trakcie rundy, co pokazało pierwsze pięć kolejek. Gdy przegrywaliśmy, to ćwiczyliśmy tak samo ciężko, lecz wydaje mi się, że słabsze wyniki były kwestią tego, że nie wyciągaliśmy odpowiednich wniosków w fazie obrony, nie byliśmy na tyle zorganizowani i zaangażowani całym zespołem. Dochodziło do pojedynczych błędów, które skutkowały stratą bramek.

Jakie to były błędy?

– Zazwyczaj polegały na tym, że po prostu ktoś nie dobiegł do rywala, nie domknął pressingu, który się łamał. Tworzyły się przestrzenie, a przeciwnicy to wykorzystywali.

Być może problemy w obronie wynikały też z częstych zmian w tej formacji. Zaczynaliście rundę m.in. z Janem Ziółkowskim, który teraz trenuje z pierwszym zespołem, a gdy w trakcie jesieni wywalczył miejsce w składzie rezerw, to przestaliście zwyciężać.

– "Ziółek" jest bardzo dobrym obrońcą, mocno nam pomagał, ale nie możemy się usprawiedliwiać jego nieobecnością w dalszych meczach, bo jesteśmy najlepszym i największym klubem w Polsce. Nie może być tak, że brak jakiegoś zawodnika spowoduje kłopoty w defensywie. Myślę, że był to problem całej drużyny, choćby w determinacji do ostatniej minuty. Przykład? W pierwszej połowie spotkania z Pogonią Szczecin graliśmy fenomenalnie w pressingu, byliśmy zorganizowani w defensywie, konsekwentnie pracowaliśmy, lecz tuż po zmianie stron straciliśmy bramkę i doskok do rywala nie wyglądał już tak, jak powinien.

Zdarzało się, że gdy strzeliliśmy gola i wygrywaliśmy, to w przerwie wkradało się za duże rozluźnienie, co rywale skrzętnie wykorzystywali.

Tak jak np. Górnik, Śląsk i Zagłębie.

– Zgadza się. Takich sytuacji było więcej, ale spotkanie z Pogonią pamiętam najbardziej, bo doszło do niego po serii porażek. W przerwie meczu myśleliśmy, że zakończymy złą passę, odbijemy się i znowu zaczniemy wygrywać, ale drużyna ze Szczecina dobrze wykorzystała drugie 45 minut, a my mieliśmy problemy z koncentracją i ponownie przegraliśmy.

W meczu z Górnikiem doszło do pierwszej straty punktów. Trudno mi wywnioskować, dlaczego tak się stało, ale sądzę, że seria zwycięstw sprawiała, że wydawało nam się, iż wyciągniemy wynik. Nie udało się, gdyż popełnialiśmy błędy, zabrzanie objęli prowadzenie, dobrze się bronili, a my nie zdołaliśmy strzelić gola, choćby na remis.

Głowy nie pracowały jak należy?

– Uważam, że pracowały. Ból porażki trwał przez dwa dni, wtedy każdy to odczuwał i nie było wesoło. Od początku tygodnia skupialiśmy się już tylko na kolejnym meczu i na tym, by się zrehabilitować, zacząć wygrywać. Dobrym przykładem jest spotkanie z Arką Gdynia, w którym dobrze wyglądaliśmy w obronie i ataku, co przełożyło się na wynik. W następnych występach zabrakło chłodnej głowy, gdyż myśleliśmy, że będzie lepiej, a nie było. Im więcej porażek, tym trudniej znosiliśmy to mentalnie. Ale sztab dobrze reagował, nie nakładał dodatkowej presji, co pomogło – tak jak wsparcie dyrektora akademii, który po jednej z porażek przyszedł do szatni i z nami porozmawiał.

Małym przełomem okazało się pokonanie Jagiellonii. Uważaliśmy, że to jest to i pomyślnie zakończymy rundę, ale mecz w Lubinie nie potoczył się po naszej myśli. Wyszło jak wyszło. Teraz już tego nie odwrócimy, czasu nie cofniemy. Grunt w tym, by dobrze przygotować się do kolejnej rundy, pracować na 100 procent i postarać się, by wiosną wyglądało to zdecydowanie lepiej. Chcemy udanie zacząć i skończyć drugą część rozgrywek.

W jaki sposób reagował sztab?

– Nie chcę opowiadać wszystkiego, co działo się w szatni. Trenerzy motywowali nas, chcieli przekierować nasze myślenie na przyszłość. Oczywiście analizowaliśmy mecze, lecz od pewnego momentu był koniec tematu i koncentracja na kolejnych spotkaniach. Mogliśmy jedynie ciężej pracować, co działo się w trakcie serii porażek.

W pamięci utkwiły mi słowa trenera, który powiedział, że nie chce nam odbierać radości z gry w piłkę, bo byłoby to najgorsze, co mógłby zrobić. I ja się z tym w pełni zgadzam. Wychodzimy na boisko po to, by cieszyć się grą. Jeżeli byśmy rozmyślali o porażkach, zastanawiali się, co będzie, jeśli znów stracimy punkty, to nie wyglądałoby to zbyt dobrze i nasza psychika byłaby dużo bardziej obciążona, przez co nie moglibyśmy się rozwijać.

Ale radości z gry mieliście niewiele.

– Zgadza się. Z porażek nie można się cieszyć, ale da się dużo nauczyć, wyciągnąć sporo wniosków. Najważniejsze jest to, by być silniejszym i nie myśleć, że w kolejnym meczu znowu stracimy punkty.

Trener mówił, że za wami testy psychologiczne. Co z nich wyniknęło?

– Szczerze mówiąc, to nie znam jeszcze wyników. Mimo niestabilnej rundy, pozostało wierzyć, że potrafimy grać w piłkę i realizować zadania na boisku. Każdy z nas miał świadomość, dążył do kolejnych zwycięstw, ale w każdym meczu zawsze czegoś brakowało, a przeciwnicy to wykorzystywali.

Czego najbardziej brakowało?

– Pozwolę sobie to podzielić na kwestię obrony i ataku. Jeśli chodzi o defensywę, to brakowało tego, o czym wspomniałem już wcześniej, czyli organizacji w pressingu, determinacji przy odbiorze, a także skutecznej komunikacji między zawodnikami, aby nie popełniać błędów, nie zostawiać luk. Mówię o całej drużynie, nie o obrońcach.

W ataku potrafimy dobrze kreować sytuacje, udanie wychodzimy z pressingu, kontynuujemy grę do pola karnego. Ale od 16. metra brakuje ostatniego podania lub wykończenia. Pracowaliśmy nad tym, by jak najwięcej zawodników wbiegało w "szesnastkę" i chciało zdobyć bramkę. Dało się to dostrzec na początku sezonu, co przekładało się na gole. Gdy zaczęliśmy przegrywać, to w polu karnym było nas mniej, dlatego mieliśmy mniej okazji, strzałów, bramek. Powinniśmy to podszlifować, plus zwrócić uwagę na proste zachowania boiskowe. Przykładowo – jeżeli nie mamy gdzie podać, bo przeciwnik na nas "siada", zakłada wysoki pressing, chce odebrać piłkę, to nie rozgrywamy na siłę w pobliżu własnej "szesnastki", tylko stosujemy bezpieczne rozwiązanie, czyli np. dalsze podanie i skrócenie pola gry. Tak jak wtedy, gdy dochodzi do zagęszczenia, co powoduje zbyt duże ryzyko straty futbolówki, a co za tym idzie – gola.

Co wiosną może być waszym atutem?

– Chcemy grać atakiem pozycyjnym. Mamy parę rozwiązań, które możemy stosować, rotować nimi w trakcie meczu, w zależności od stylu gry rywala. Sztab pracuje również nad naszą świadomością przy rozegraniu piłki. Gdy widzimy ustawienie przeciwnika w pressingu, to musimy wiedzieć jak się poruszać, gdyż mamy wachlarz stworzonych ruchów, co znacznie ułatwia nam grę.

Na treningach szlifujemy wyjście spod pressingu i kreatywność. W piłce nic nie jest dane raz na zawsze, musimy sumiennie rozwijać nasze umiejętności.

Na początku sezonu każdy z was myślał o 1. miejscu, wskazywały na to też pierwsze mecze, ale rzeczywistość jest taka, że bronicie się przed strefą spadkową, nad którą macie jedynie 2 punkty przewagi. Stawiacie sobie cele na wiosnę?

– Uważam, że w obecnej sytuacji najważniejsze jest to, by zachować spokój, budować pewność siebie w sparingach i elementach, które szlifujemy na treningach. Według mnie celem na wiosnę będzie myślenie krótkoterminowe, systematyczne zwyciężanie i skupianie się na każdym kolejnym meczu, a nie na tym, by wygrać ligę. Na pewno pojawią się gorsze chwile, ale chodzi o to, by nie spowodowały tego, co jesienią. Priorytetem będzie to, by dobrze zacząć rundę i podtrzymać passę.

Maksymilian Stangret

Zmieńmy temat. Jak to się stało, że zacząłeś grać w piłkę?

– Mój tata od zawsze był związany ze sportem – najpierw z futbolem, a potem z lekkoatletyką. Zacząłem grać w piłkę w domu, co nie podobało się mamie, która denerwowała się, że całe ściany są brudne i powiedziała, że trzeba wysłać mnie na trening jakiejś dyscypliny, bym mógł się wyszaleć. Podjęliśmy decyzję, że zostanę zapisany na piłkę nożną. Trafiłem do Pogoni Zduńska Wola, do szkoleniowca Jacka Chojniaka i zespołu z rocznika 2004, więc ćwiczyłem z zawodnikami o rok starszymi.

Przełomem okazał się turniej o Puchar Tymbarku, na którym zajęliśmy 3. miejsce w rywalizacji do lat 10, a potem wywalczyliśmy 2. pozycję w U-12 – gdzie wybrano mnie najlepszym zawodnikiem w tej kategorii wiekowej – przegrywając w finale ze szkołą z Wrocławia. Oba sukcesy osiągnęliśmy wraz z trenerem Lorencem.

Występy na PGE Narodowym były pewnie miłym przeżyciem, podobnie jak komplementy od Mateusza Borka i Marcina Dorny na temat twojej gry.

– Nie powiem, że nie. Gdy wszedłem na boisko bardzo dużego stadionu, na którym gra reprezentacja Polski, to spełniłem jedno z marzeń. Po powrocie do domu rodzina opowiadała, że Mateusz Borek i Marcin Dorna o mnie mówili, a ja się wzruszyłem. Bardzo miło słyszeć takie komplementy, pozytywne słowa w tak młodym wieku. To moment, który bardzo zmobilizował mnie do tego, by rozwijać się w piłce, starać się zajść jak najdalej i to, co się kocha, robić na 100 procent.

Po Pucharze Tymbarku uczestniczyłem jeszcze w zgrupowaniu Letniej Akademii Młodych Orłów, skąd trafiłem prosto do Legii.

Udział miał w tym m.in. wspomniany przez ciebie trener Lorenc, czyli tata Mieszka, byłego zawodnika Legii, z którym jeździłeś na zajęcia przy Łazienkowskiej.

– Dokładnie. Trener pomagał w podjęciu decyzji zarówno mi, jak i moim rodzicom. Rozmawialiśmy z nim na temat ewentualnych przenosin. Szkoleniowiec tłumaczył, że jeżeli mam taką okazję, to nie powinienem się w ogóle zastanawiać, tylko tam przejść, bo to dobry kierunek, klub. Tak też się stało. Mieszko, którego bardzo lubię i wierzę, że ma przed sobą ciekawą przyszłość, był przy Łazienkowskiej już trochę czasu, dlatego pomógł mi się zaaklimatyzować w Legii, Warszawie. Parę razy jeździliśmy na zajęcia ze Zduńskiej Woli do stolicy, a potem wracaliśmy do domów rodzinnych.

Przejście do Legii ekscytowało?

– Oczywiście. Czułem podekscytowanie, uważam, że to najlepszy ruch pod kątem rozwoju, jaki mogłem wykonać, ale moje początki w Legii – jeśli chodzi o grę – nie należały do udanych. Dołączyłem do klubu jako 12-latek i od razu trafiłem do zespołu z wyższego rocznika, który prowadził trener Szoka. Na kolejny sezon zostałem w U-14 i ćwiczyłem z rówieśnikami. To były dwa ciężkie lata, w których nie prezentowałem się zbyt dobrze. Zbiegło się to też z tym, że mocno urosłem, przez co straciłem sporo na koordynacji, dynamice.

Próbowałeś temu zaradzić?

– Tak. Już pół roku przed występami w zespole U-15, który przejmował wtedy szkoleniowiec Kalinowski, przestałem gwałtowanie rosnąć, co spowodowało, że zacząłem pracować indywidualnie, bo czułem, że to klucz do sukcesu. Z trenerem Rychwalskim ćwiczę do dziś, mam do niego zaufanie. Pomagał mi w słabszym okresie, w pewnym momencie to zaowocowało, a teraz to podtrzymuję.

Zajęcia po 2 razy dziennie przez 2 tygodnie pozwoliły mi wejść na odpowiednie obroty po starcie sezonu. To sprawiło, że runda jesienna w drużynie do lat 15 okazała się bardzo udana w moim wykonaniu. Z tego co pamiętam, to zdobyłem 17 bramek, dobrze grałem. Wiosną wygraliśmy 1:0 z Polonią po moim golu i niestety, ale wybuchła pandemia. Nie zatrzymało to jednak mojego rozwoju, bo w trakcie lockdownu pracowałem dzień w dzień, 2-krotnie w ciągu dnia, dzięki czemu po wznowieniu rozgrywek znalazłem się w solidnej formie.

W pierwszej rundzie w U-16 strzeliłem bodajże 23-24 gole, a wiosną trafiłem do starszego rocznika, czyli juniorów młodszych prowadzonych przez trenera Gębarskiego.

A od lata grasz w juniorach starszych. Patrząc indywidualnie, to za tobą niezłe miesiące, zwłaszcza początek sezonu.

– To prawda. W każdym meczu – od sparingów do 3. kolejki – strzelałem przynajmniej po jednym golu, zespół wygrywał, a moja gra wyglądała dobrze. Widziałem perspektywy na niezły rozwój, wszyscy wokół byli ze mnie zadowoleni. W dalszej części jesieni nie było już tylu bramek, co wynikało z gorszej dyspozycji mojej i drużyny. Sporo nauczyłem się przy trenerze Raczkowskim.

Na przykład?

– Jesienią poprawiłem grę tyłem do bramki, utrzymanie długiego podania, gdyż przeciwnicy dość często nas do tego zmuszali. Pracuję również nad wykończeniem akcji.

Sądzę, że rozwinąłem się jako osoba. Mimo porażek, niepowodzeń, które przeżywaliśmy jako zespół, nie odpuszczałem żadnych treningów, również indywidualnych. Cały czas pracowałem, starałem się rozwijać, brać część gry na siebie. Jako kapitan próbowałem podnosić chłopaków na duchu, motywować ich do działania, pracy na 100 procent.

Co należy do twoich największych atutów?

– Myślę, że utrzymanie piłki, moment wyjścia na podanie prostopadłe, bo moja motoryka jest na całkiem dobrym poziomie, choć oczywiście mogłaby być jeszcze lepsza. Dalej pracuję nad tym, by być bardziej dynamicznym, gdyż w ataku to niezwykle ważne, by wyprzedzać obrońców, zwłaszcza na pierwszych metrach.

Inny plus to wybitne warunki fizyczne.

– Obdarowała mnie nimi natura. Cieszę się, bo uważam, że na mojej pozycji to ważny aspekt, choćby do wygrywania pojedynków główkowych, utrzymania się przy piłce, gry pod faul.

Ważna jest determinacja w dążeniu do celu i praca indywidualna, która była kolejnym przełomem. Gdy na boisku nic nie szło, to zacząłem się nieco zagłębiać w psychologię sportu, czytając tematyczne książki. Na tych publikacjach, plus własnej świadomości zbudowałem determinację i wiarę we własne umiejętności.

Jakie to konkretnie były książki?

– Czytałem biografie sportowców i publikacje trenerów, którzy ćwiczyli ponadprogramowo z wybitnymi zawodnikami. Najmocniej wpłynęła na mnie książka pt. "Nieustępliwy", autorstwa Tima Grovera, który długo współpracował z Kobym Bryantem. Dowiedziałem się sporo na temat dodatkowych zajęć, determinacji w tym, co się robi. To zbudowało u mnie pracę indywidualną, m.in. treningi przed szkołą, a także poczucie własnej wartości, pewności w ciele, głowie. Jestem świadomy, na co mnie stać. Staram się robić wszystko, by zrealizować cele.

Jakie to cele?

– Moim marzeniem w dłuższej perspektywie jest gra w pierwszym zespole Legii, przy Łazienkowskiej, tych wspaniałych kibicach. Wiem, że przede mną jeszcze setki treningów i meczów do rozegrania, żeby osiągnąć ekstraklasowy poziom. To dzięki Legii, zaangażowaniu jej trenerów wszedłem na dobrą ścieżkę rozwoju. Reszta zależy ode mnie.

Reprezentujesz Legię sześć lat. Chyba już się z nią zżyłeś.

– Tak. Mam poczucie, że wychowałem się tutaj jako zawodnik. Samo bycie w Legii to dla mnie wielkie szczęście. Czuję przywiązanie do tego klubu, który uważam, że jest w moim sercu. Cały czas chodzę na mecze pierwszej drużyny, oglądałem jej spotkania w Lidze Europy, ekstraklasie. Gra przy Łazienkowskiej, takich kibicach, oprawach byłaby spełnieniem marzeń.

Na razie jesteś w kadrze zespołu do lat 19, choć niewykluczone, że niebawem awansujesz do rezerw. Jaki masz plan, by potem wskoczyć do "jedynki"?

– Skupiam się na tym, by jak najlepiej trenować. Uważam, że praca, którą będę wykonywał na 100 procent, w którymś momencie na pewno przyniesie efekt, choćby w postaci zaproszenia na zajęcia z pierwszym zespołem i szansy na zaprezentowanie umiejętności. Gdy ją otrzymam, to muszę zrobić wszystko, by być w pełni gotowym na taki trening, utrzymać poziom, rozwijać się i walczyć o skład. Nie wiadomo, kiedy się to wydarzy – być może nigdy, dlatego nie chcę gdybać, ale mocno wierzę, że przy dobrej pracy i grze taka okazja się przytrafi. Jestem dobrej myśli.

We wrześniu dyrektor Zieliński mówił, że klub ma do wypromowania trzech napastników – ciebie, Wiktora Kamińskiego i Jordana Majchrzaka, który latem został wypożyczony do Romy z opcją wykupu. To jedna z trzech ścieżek rozwoju, poza przebiciem się do pierwszego zespołu przez wypożyczenie lub bezpośredni awans z rezerw, co byłoby pewnie najlepszym rozwiązaniem. Ale zakładam, że nie wykluczasz żadnej opcji.

– Zgadza się. Celem jest awans do pierwszej drużyny, ale nie odrzucam żadnej opcji, którą mogę wykonać. Tak jak mówisz, najlepiej byłoby trafić do niej przechodząc przez kolejne drużyny akademii. Przede mną jeszcze dużo pracy.

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.