Marko Vesović
fot. Marcin Szymczyk

Marko Vesović: Za mną prawdziwy obóz przetrwania, jestem na ostatnim etapie

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

28.01.2021 14:45

(akt. 29.01.2021 11:41)

- To był trudny rok. Rehabilitacja była bardzo ciężka, wychodziłem z domu gdy było ciemno i wracałem gdy było ciemno. Bez pomocy żony nie dałbym rady - serio. Ale za chwilę będę mógł wrócić do normalnych treningów. Jeśli zdobędziemy mistrzostwo, a ja będę mógł w tym pomóc zespołowi, to będzie to dla mnie najlepszy prezent - opowiada w rozmowie z Legia.Net Marko Vesović.

Jak się czujesz?

- Dziękuję, czuję się bardzo dobrze. Z moją dyspozycją fizyczną jest coraz lepiej, pracuję naprawdę bardzo mocno. To ciężka ale i monotonna praca, codziennie robię to samo, rano na siłowni, a po południu na boisku. Ale kiedy jestem na murawie bardzo się cieszę, brakowało mi ćwiczeń z piłką. Poza tym będąc na boisku widzę cel i mocne światło – wierzę, że już niedługo będę mógł zacząć normalnie trenować.

Zgodzisz się z tezą, że piłkarz wracający po ciężkiej kontuzji trenuje dużo więcej i ciężej niż zawodnik zdrowy?

- Zdecydowanie tak. Wcześniej o tym słyszałem, teraz mogłem się o tym przekonać. Kiedy byłem zdrowy nigdy nie pracowałem tak dużo i tak intensywnie jak teraz. Rzadko zostawałem po zajęciach by zrobić coś więcej, bo miałem przekonanie, że to co robię z drużyną wystarczy. Teraz pracuję przed treningiem – jest dość długa rozgrzewka, w czasie treningu i po nim by wykonać odpowiednią pracę z fizjoterapeutami, zdobić dodatkowe ćwiczenia. To bardzo ciężka robota, która trwa w moim przypadku już siedem miesięcy. Psychicznie jestem tym trochę zmęczony, ale mam cel, który mocno mnie do wysiłku motywuje. Pragnienie powrotu na boisko jest tak duże, że mnie nakręca. Dzięki temu mogę to wszystko jakoś znieść i wykonywać każde zalecenie i zadanie.

Ivica Vrdoljak, mówił mi cztery miesiące temu, że trenujesz po 7-9 godzin dziennie. To naprawdę sporo. Jak twój organizm to znosił, skoro wcześniej do takiej dawki ćwiczeń nie był przyzwyczajony?

- To prawda. Wtedy było ciężko, trenowałem tak dużo, że straciłem cztery kilogramy. Rehabilitacja w klinice w Belgradzie rozpoczynała się o ósmej rano, trening trwał do 13:30, bez żadnej przerwy. Potem się kąpałem, jadłem obiad i szedłem na zabiegi – stymulacje elektromagnesem, pracowałem z fizjoterapeutami – to trwało do 15:30, czasem dłużej. Trwało to kilka miesięcy i było bardzo męczące.

Były trudniejsze momenty dla ciebie w czasie rehabilitacji?

- Były ciężkie chwile, kilka razy. Było dobrze i później przytrafiał się okres, w którym mi było bardzo trudno psychicznie. Bez pomocy rodziny, mojej żony, która cały czas mnie wspierała, nie dałbym rady. Serio! To czasem była taka parabola. Przez wiele dni było super, widziałem postępy, byłem zadowolony, ale przychodził czas gdy organizm odmawiał posłuszeństwa i nie byłem w stanie zrobić nic, zmęczenie było ogromne. I wtedy w głowie pojawiają się złe myśli, że jest źle, że coś poszło nie tak. Na szczęście te chwile nie trwały długo, czasem następnego dnia już wszystko było w porządku i od razu wracał optymizm. To był momentami spory rollecoaster nastrojowy, emocjonalny. Człowiek chciał normalnie żyć, normalnie trenować, robić to, co inni zawodnicy. Musiałem jednak funkcjonować inaczej, jeśli chciałem kiedyś wrócić do tego, co było wcześniej. Wychodziłem więc z domu na trening, gdy jeszcze było ciemno i wracałem, jak już było ciemno.

- Niby przed rehabilitacją wszyscy mi mówili, że to ciężka i żmudna praca, ale mimo wszystko nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak ciężka. Co innego słuchać o tym, a co innego samemu doświadczyć.

Marko Vesović

Słyszałem, że straszny jest moment, w którym odstawiasz kule, ortezę i musisz zacząć chodzić, uczyć się tego niemal od początku.

- Pierwszy moment w którym się wystraszyłem miał miejsce, gdy usłyszałem diagnozę z komentarzem. Miałem zerwane więzadło krzyżowe i boczne – to ponoć najgorsza kombinacja z możliwych. Dlatego też przez półtora miesiąca po operacji miałem założoną ortezę i byłem cały czas o kulach – nie mogłem dotykać ziemi. Kiedy odrzuciłem kule i usłyszałem od trenera – teraz idź do mnie, tak jak wcześniej – okazało się, że nie potrafię. I to był drugi straszny moment. Stałem na jednej nodze i nie mogłem postawić drugiej, z jednej strony nie potrafiłem, z drugiej się bałem. Mówię do trenera – nie wiem jak mam iść, nie umiem chodzić. To przerażająca chwila. I przez kolejne dni uczyłem się chodzić od nowa, jakbym nigdy wcześniej tego nie robił. Potem już było łatwiej. Owszem gdy miałem zacząć biegać, to obawiałem się jak to będzie wyglądać, ale tu już problem był wyłącznie w głowie. Gdy zobaczysz, że wszystko jest w porządku, to problem znika. Tak samo jest z każdą nową rzeczą – jak zmiana kierunku, zmiana środka ciężkości itd. W głowie siedzi, że muszę być ostrożny, że jeden zły ruch może przekreślić całą dotychczasową pracę.

- To wszystko jest dla mnie nowym i zaskakującym doświadczeniem, bo wcześniej nigdy nie miałem problemów z kolanem – żadnych. Ani z jednym, ani z drugim. I nagle ten feralny moment w meczu ze Śląskiem Wrocław gdy nikt mnie nie sfaulował nawet. Sam sobie zrobiłem krzywdę. Wykonałem skok, chciałem zmienić od razu kierunek i nagle usłyszałem takie kliknięcie i poczułem, że kolano jest niestabilne. Nie było nawet dużego bólu, dlatego miałem nadzieję, że to nic poważnego. Chciałem wrócić na boisko i to rozbiegać, kontynuować grę. A okazało się, że zerwałem wszystko co możliwe.

Od operacji minęło siedem miesięcy. Wielu piłkarzy wracało po sześciu miesiącach do gry? Skąd ta różnica?

- Lekarze mówią, że teraz dla wszystkich to zmieniono, i teraz rehabilitacja nie trwa 6 miesięcy jak jeszcze nie tak dawno, ale 8-9 miesięcy. Zrobiono jakieś statystyki z których wynikało, że gdy piłkarz wraca po takiej kontuzji do gry po pół roku to jest aż 50 procent szans, że ponownie dojdzie do zerwania. Pośpiech nie jest wskazany. Wszyscy byli zachwyceni, że Arek Milik wrócił do gry po 4 miesiącach. Ale efekt był taki, że od razu kontuzja się odnowiła. Dłuższa rehabilitacja, taką jak teraz się zaleca 8-9 miesięczna, zmniejsza ryzyko ponownego zerwania – tak mówią lekarze.

Najgorsze za tobą, każdy dzień przybliża cię do powrotu na boisko, który już chyba widzisz oczami wyobraźni?

- To prawda, teraz jest z górki choć nadal pracuję ciężko. Jednak gdy jestem na boisku lepiej to znoszę, nawet gdy codziennie intensywność się zwiększa. Teraz ćwiczę z piłką, robię zmiany kierunku biegu i to jest ostatnia faza rehabilitacji. Jeszcze tydzień, może dwa i przyjdzie czas na grę w kontakcie z zawodnikami w gierkach na treningu i wtedy nastąpi koniec tej rehabilitacji. I to jest to coraz wyraźniejsze światło w tunelu do którego się zbliżam. A ten tunel był bardzo długi i wyboisty, czasem przypominał obóz przetrwania. Ale nie fizycznego – sportowiec jest w stanie wykonać każdy ciężki trening – ale przetrwania psychicznego. Kończysz siedem godziny ciężkiego treningu i wiesz, że rano zaczniesz to samo, musisz znaleźć do tego motywację. Głowa zawsze musi być przygotowana, inaczej nie idzie to tak, jak powinno. A były chwile, że motywacje traciłem i nie chciało mi się nic robić.

Podczas twojej rehabilitacji wiele zmieniło się w drużynie, przede wszystkim zmienił się trener. Miałeś okazję porozmawiać z Aleksandarem Vukoviciem?

- Nie widzieliśmy się, zadzwoniłem do niego. Podziękowałem za to co dla nas zrobił, a uważam że zrobił dużo. Fajnie nam się współpracowało i to przełożyło się od razu na wynik czyli na mistrzostwo Polski. Szkoda tego, co zdarzyło się w Europie, w pucharach. Poprzednio wyglądało to dobrze, odpadliśmy w ostatniej minucie rywalizacji z Rangers FC. Wszystko mogło potoczyć się lepiej. Gdy już otwarte zostaną kawiarnie, na pewno pójdziemy z trenerem na kawę i ciastko. Wszyscy żałowali odejścia Vuko, ale w piłce nie ma czasu na rozpamiętywanie. Przyszedł nowy trener, którego trzeba szanować i realizować jego założenia.

- Ale faktycznie dużo się zmieniło przez kilka miesięcy. Gdy wszedłem do szatni po powrocie do Warszawy spotkałem nie tylko nowego trenera i jego asystentów, ale też wielu nowych kolegów. Nie byłem też wcześniej w ośrodku treningowym, LTC robi duże wrażenie. Niby nie było mnie tylko chwilę, ale zmieniło się bardzo dużo.

Trener Czesław Michniewicz wydaje się bardzo fajnym szefem, takim z którym chętnie się współpracuje.

- Mam takie samo wrażenie. Jest normalnym, spokojnym człowiekiem, z którym można rozmawiać otwarcie na każdy temat. Jest wobec nas bardzo w porządku, każdy wie co ma robić, ale nie czuje bata nad głowę. Jest luz. Jest czas na ciężką pracę, ale i na to by chwilę pożartować, porozmawiać. To mi się bardzo podoba. W przeszłości bywało, że trener cały czas powodował, że byliśmy pod prądem, odczuwaliśmy stres, był nerwowy na treningach i na meczach, krzyczał na wszystkich.

Chcesz powiedzieć, że nie jest to Ricardo Sa Pinto?

- (śmiech) Jest duża różnica między nimi. Każdy trener ma swoją wizję pracy, ale mnie współpraca z Czesławem Michniewiczem przypadła do gustu. Po prostu mi odpowiada. I nie mogę się doczekać tej boiskowej współpracy.

A kiedy ta boiskowa współpraca ma szansę wejść w życie?

- Wszystko idzie w tym kierunku bym w marcu był do dyspozycji sztabu szkoleniowego i mógł zagrać w meczu ligowym. Jeśli będę już grał w kontakcie i będę czuł się pewnie, również w głowie sobie wszystko poukładam, to od razu zgłoszę pełną gotowość. To może być jeszcze w lutym, najpóźniej w marcu. Czas pokaże.

Rozmawiamy ostatniego dnia zgrupowania w Dubaju. Jak wrażenia?

- Byłem tutaj kiedyś na obozie z Rijeką. Tutaj jest bardzo fajna pogoda, idealna do treningu, ale ja wolę jednak zgrupowania w Turcji, w Antalyi. Tam hotele są TOP, jedzenie też i masz wielu przeciwników do sparingów – zjeżdża się tam pół Europy i to daje niepowtarzalną atmosferę. Plusem dla Dubaju jest większa otwartość, poza treningami można razem spędzić czas poza boiskiem, co tez buduje atmosferę. W Turcji, w tych regionach gdzie są zgrupowania, jest to o wiele trudniejsze. Najważniejsze, że warunki do pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich są naprawdę dobre i pozwoli nam to właściwie się przygotować. Gdy wrócimy do Polski musimy być od razu gotowi na walkę. Zostało wiele meczów do rozegrania, jest Raków, ale i każdy zespół który mobilizuje się podwójnie by pokonać mistrza Polski.

Legia jest faworytem do tytułu mistrzowskiego?

- Jak co roku, tak jest i tym razem. Ale w Legii dużo się zawsze zmienia, wielu zawodników odchodzi, przychodzi też sporo nowych. To jest trudne zadanie dla trenera by na czas zbudować zespół, który będzie gotów do walki o cele wyznaczone przez władze klubu. Jeśli będą nas omijały kontuzje, problemy zdrowotne, to będziemy pierwsi. Choć Raków podoba mi się w tym sezonie, są poukładani, fajnie ustawieni, dużo biegają, mają wielu zawodników i trener jest tam już długo, co ma spore znaczenie. Bo dzięki temu zespół co rok notuje jakiś progres. To będzie moim zdaniem nasz największy rywal, ale wierzę że to my wyjdziemy zwycięsko z tej rywalizacji. Ale nie możemy zapominać o tym, że każdy jest naszym rywalem, bo Legii każdy chce zabrać punkty. Z innymi też się starają, ale czasem trochę mniej niż z Legią. Z innymi mogą zagrać na 50 procent, mogą na 90 procent, ale z Legią wszyscy grają na 100 procent możliwości. I to jest normalne, bo Legia jest najlepsza w kraju. Ja również czułem dodatkową motywację, gdy grałem z Rangersami. Nikogo nie lekceważę, tak po prostu działa psychika.

W porównaniu do jesieni ubyło wam ośmiu piłkarzy – najważniejsze nazwiska to Karbownik, Antolić i Kante – choć ten ostatni jesienią nie grał wiele, to wcześniej pokazał jak dobrym jest zawodnikiem. To duże osłabienia Legii?

- To byli zawodnicy ważni, gdy byli zdrowi mogli w każdym momencie wejść do składu i dać odpowiednią jakość. W teorii, każdy zespół gdy takich graczy traci, staje się słabszy. Nawet jeden taki ubytek powoduje lukę, a my takich piłkarzy straciliśmy trzech. Oni nie zawsze grali, ale zawsze można było na nich liczyć. Nie mnie oceniać czy jesteśmy słabsi jako zespół, to mógłby ocenić trener, który ma swoją wizję drużyny i tego jak mamy grać. Odpowiedź na to pytanie dadzą nam też wyniki. Ja mogę tylko powiedzieć, że na pewno sporo się zmieniło, ale zagraliśmy dobry mecz z silnym Dynamem Kijów i całkiem przyzwoity z FK Krasnodar. A to mocni przeciwnicy, grający w Lidze Mistrzów. Jeśli przełożymy to na spotkania ligowe, nikt nie będzie mówił o osłabieniach.

Załóżmy że wracasz do regularnej gry w marcu. Ewentualne mistrzostwo Polski w maju będzie dla ciebie smakowało wyjątkowo? Po długiej i ciężkiej rehabilitacji wrócisz i dołożysz swoją cegiełkę do sukcesu?

- To był ciężki rok. Jeśli zdobędziemy mistrzostwo, a ja będę mógł w tym pomóc zespołowi, to będzie to dla mnie najlepszy prezent.

Myślałem, że najlepszym prezentem będzie przedłużenie umowy z Legią?

- Może to będzie następstwo mojego powrotu na boisko i sukcesu w lidze? Zobaczymy. Na razie nie rozmawialiśmy na ten temat. Teraz najważniejsze jest to, bym wrócił do gry.

Marko Vesović, Jose Kante, Jarosław Niezgoda

Wielki quiz historyczny. Jak dobrze znasz historię piłkarskiej Legii

Galeria: Legia - Śląsk 5:0
1/104 W kwietniu 1916 roku, w budynku „Sztabówki”, odbyło się zebranie założycielskie. Uczestniczący proponowali kilka nazw. Której z nich NIE BYŁO pośród propozycji?

Polecamy

Komentarze (136)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.