News: Michał Kucharczyk: Znam wymagania i wierzę, że im podołam

Michał Kucharczyk: Znam wymagania i wierzę, że im podołam

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

29.06.2017 10:54

(akt. 07.12.2018 09:59)

Michał Kucharczyk dochodzi do siebie po zabiegu kolana. Na zgrupowaniu w Warce jeździł głównie na rowerku, a teraz już też biega i ćwiczy z piłką. - Wszyscy mówią, że potrzebny nam nowy napastnik. A ja mówię pół żartem, pół serio, byśmy poczekali do połowy lipca, wtedy napastnik wróci. Czuję się napastnikiem, zawsze się nim czułem. Wiem jakie są wymagania i jestem przekonany, że z takimi ludźmi w ofensywie, jestem w stanie sprostać zadaniu - mówi w rozmowie z Legia.Net "Kuchy".

Miniona runda to jeden wielki rollercoaster dla drużyny, ale i dla ciebie indywidualnie. Najpierw czekałeś na swoją szansę, jak ją otrzymałeś to wykorzystałeś, ale zaraz przytrafił się uraz i znów oczekiwanie – tym razem na dojście do zdrowia. To był dla ciebie dobry czas czy zły?

- Faktycznie była huśtawka nastrojów, formy dla każdego z nas. Było wiele emocji, sporo nerwów. Mistrzostwo było zagrożone jeszcze przez kilka minut po zakończeniu naszego ostatniego meczu. Początek mieliśmy słaby, ale ostatecznie udowodniliśmy, że polski zespół grając co trzy dni, potrafi osiągać wyniki w Europie i na krajowym podwórku. Dla mnie wiosna też była jak jazda kolejką górską. Na początku nie grałem, choć wydawało mi się, że podczas przygotowań w Hiszpanii wyglądałem dobrze. Szans na grę jednak nie było zbyt wiele. Później z wielu powodów, również z powodu wypłenienia luki po Niko i Prijo, trener postanowił mi zaufać. Zagrałem na swojej ulubionej pozycji, czyli na „dziewiątce”. Za każdym razem starałem się pokazać z jak najlepszej strony. Gdy szansę wykorzystałem, to przytrafił się uraz, który leczę do dziś. To było najbardziej frustrujące, że będąc w gazie nagle musisz ćwiczyć indywidualnie i próbować wrócić do pełnej sprawności. Podsumowując, wiosną raz grałem, potem pauzowałem. Ale patrząc na rozegrane minuty w lidze, na statystyki w ekstraklasie, to na cztery rozegrane mecze jako napastnik, zdobyłem cztery bramki. To mnie cieszy, ale jest żal, że trwało to tak krótko, że kontuzja przedwcześnie zakończyła dla mnie sezon.


Trener Jacek Magiera oświadczył ostatnio, że oczekuje na sprowadzenie napastnika. Nie masz ochoty powiedzieć trenerze, nie trzeba szukać, napastnik jest tutaj?


- Przede wszystkim to najpierw muszę dojść do takiego momentu, który pozwoli mi na treningi z drużyną. Na razie nie marzę ani nie myślę o powrocie do wyjściowej jedenastki, chcę wrócić do treningów z kolegami. Do tego jeszcze długa droga przede mną. A co do tego napastnika – mówię pół żartem, pół serio, byśmy poczekali do połowy lipca, wtedy napastnik wróci. Czuję się napastnikiem, zawsze się nim czułem. Wiem jakie są wymagania i jestem przekonany, że z takimi ludźmi w ofensywie, jestem w stanie sprostać zadaniu.


U poszczególnych trenerów rzadko grywałeś w Legii jako napastnik, ale jak spojrzy się na statystyki meczów w których wystąpiłeś na „dziewiątce” to wygląda to interesująco – nie tylko w ostatniej rundzie.


- Od najmłodszych lat mam łatwość w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich i to mi zostało. Gdy grałem w pomocy, to więcej asystowałem, gdy grywałem w ataku, to więcej strzelałem. Na pewno dzięki zmianom pozycji też skorzystałem, nauczyłem się nowych odruchów na boisku, innego stylu gry.


W minionej rundzie każdy z piłkarzy dołożył swoją cegiełkę do tytułu mistrza Polski. Ty miałeś swój mecz w Gdańsku. Zdarzyło ci się wcześniej, że wchodziłeś na murawę przy niekorzystnym wyniku i odwróciłeś losy spotkania?


- W Świcie zdarzało się, że przegrywaliśmy 0:2 i moje bramki odwracały losy meczu, ale grałem wtedy od początku. Takiego wejścia z ławki rezerwowych wcześniej nie miałem. Dostałem szansę 30 minut gry, Lechia walczyła o mistrzostwo i prowadziła 1:0. Udało mi się zanotować dwa trafienia, dzięki którym doskoczyliśmy do czołówki. Tym meczem zbliżyliśmy się do obrony tytułu. Gdybyśmy tego spotkania nie wygrali, nasza sytuacja w tabeli diametralnie by się zmieniła. Cieszę się, że mogłem pomóc drużynie i tak jak wspomniałeś, dołożyłem swoją cegiełkę do końcowego sukcesu. Każdy dał coś od siebie, jeden więcej, drugi mniej, ale od samego początku tworzyliśmy drużynę i dzięki temu osiągnęliśmy cel.


Gdy rozmawiałem z Dusanem Kuciakiem podkreślał, że byłeś bohaterem spotkania w Gdańsku i że po meczu ci o tym powiedział. To chyba dość rzadkie by bramkarz drużyny przeciwnej komplementował napastnika rywali?


- Faktycznie była taka sytuacja. Jeszcze na boisku podszedł do mnie. Ja puszczając oczko powiedziałem: „Sorry Dusan”. Odpowiedział: „Tylko żeby mi to było ostatni raz. Gratulacje, to wielka sprawa wejść z ławki i wygrać mecz. Strzeliłeś też mi dwa gole, a to nie jest łatwe”. Tak, to wyjątkowa sytuacja. Bardzo dobrze wspominam Dusana z czasów gry w Legii – z boiska. Umiejętności miał na najwyższym poziomie. Zresztą w rundzie mistrzowskiej nie puścił żadnego gola i to już wiele mówi.


Miałeś jeszcze jedno fajne wejście na boisko z Lechem Poznań. Rzadkiej urody gol, ale w pewnym momencie bałem się, że nie trafisz w bramkę po uderzeniu głową.


- Szczerze? Miałem dwa momenty zawahania. Najpierw, gdy przerzucałem piłkę nad bramkarzem. Nie dlatego, że nie byłem pewien czy mi się to uda. Miałem już wtedy problemy z pełnym wyprostem nogi. Każdy wyprost sprawiał mi ból. W trakcie lobowania bramkarza akurat zrobiłem wyprost, ale na szczęście bólu nie poczułem. To od razu dało mi taki pozytywny impuls. Pobiegłem więc dalej, uderzyłem głową i faktycznie tutaj pojawił się jakiś moment zwątpienia. Piłka mogła być uderzona lepiej, ale po chwili zatrzymała się w siatce i ciśnienie ze mnie zeszło. Fajnie, że mogłem wejść na 15 minut na boisko i pomóc drużynie.


Zapamiętałem też twoją radość po ostatnim gwizdku w Białymstoku. Rzadko się zdarza, by facet poruszający się o kulach skakał i krzyczał z radości.


- Nie ma się co dziwić, jak każdy dałem ponieść się emocjom. Nasz mecz się skończył, ale nie wiedzieliśmy, czy jesteśmy mistrzami Polski czy też nie. Dodatkowo znaliśmy już wynik, ale były problemy z Internetem. Nie mogliśmy więc śledzić tego co się działo w Białymstoku, nasłuchiwaliśmy wszystkiego wokół. Było 2:2, siedem minut doliczonego czasu gry, emocje sięgały zenitu. Kiedy już wiedzieliśmy, że mistrz jest nasz, wybuchłem radością, eksplodowałem. Przecież my dokonaliśmy czegoś nieprawdopodobnego. W pewnym momencie byliśmy na piętnastym miejscu w tabeli, mogliśmy spaść po meczu w Krakowie na ostatnią pozycję. A mimo to zdobyliśmy mistrzostwo. Nie wiem czy w historii ligi jest jeszcze jakiś zespół, który dokonałby czegoś takiego.


To na koniec jeszcze spytam o…


- Ufff (śmiech)


Cieszysz się, że już koniec rozmowy?


- Dobrze wiesz, że nie lubię udzielać wywiadów. Nie lubię opowiadać o sobie, zwłaszcza teraz. Jestem kontuzjowany, oglądam kolegów jak grają i trenują, a sam jeżdżę na rowerku czy pracuję na siłowni.


Nie lubisz udzielać wywiadów, ale jednocześnie pełno cię w mediach.


- Mamy taką rzeczniczkę Izę Kruk (akurat przechodziła obok – przyp. red.). Wyjątkowa kosa, nie ma przebacz. Jak mówi, że trzeba iść pogadać to trzeba. Inaczej łokieć, pięta i nie ma klienta. A potem trzeba długo leczyć kontuzję (śmiech).


Tamten sezon to już tylko miła historia. Zakładając, że w lipcu wrócisz do pełni sił, zobaczymy Kuchego napastnika czy jednak skrzydłowego?


- Gra się tam, gdzie trener wskaże i gdzie jest potrzeba, gdzie można pomóc drużynie. Jeśli tylko byłby jakiś problem z napastnikiem, to ja bardzo chętnie. Proszę dać znać, a Kuchy już coś tam zrobi pozytywnego.


Czyli w połowie lipca wracasz? Z każdym dniem jest lepiej?


- Lepiej nie zapeszać… Nie jestem lekarzem ani fizjoterapeutą. Nie wiem, kiedy dokładnie dojdę do pełnej sprawności. Z własnych spostrzeżeń mogę wnioskować, że rehabilitacja i dochodzenie do pełnej sprawności, przebiega pomyślnie. Mam nadzieję, że w połowie lipca będę gotowy do gry.

Polecamy

Komentarze (87)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.