News: Miroslav Radović: Klafurić największym wygranym sezonu

Miroslav Radović: Klafurić największym wygranym sezonu

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

29.05.2018 01:22

(akt. 02.12.2018 11:26)

Tuż po sezonie, ale jeszcze przed wylotem na urlop, porozmawialiśmy z kapitanem Legii, Miroslavem Radoviciem. Podsumowaliśmy sezon, omówiliśmy trudne momenty. - Trenerowi Klafuriciowi możemy jedynie podziękować za świetną pracę jaką wykonał. Pozbierał zespół, wyciągnął z drużyny maksimum w kluczowym i trudnym momencie. Mało osób w nas wierzyło, wiele się szydziło. A jednak pokazaliśmy, że możemy i że potrafimy. Trener jest największym wygranym sezonu - podsumował "Rado". Poniżej zapis całej rozmowy.

Najtrudniejszy sezon w życiu, w karierze?


- Myślałem, że tak trudny sezon jak poprzedni długo się nie powtórzy. Ale ten ostatni był zdecydowanie trudniejszy. Odkąd jestem w Legii, a trochę już jestem, to takich rozgrywek nie było. Działo się bardzo wiele. Dziś zaryzykuję stwierdzenie, że taki sezon, z tyloma wątkami, zwrotami akcji, nie powtórzy się przez następnych kilkanaście lat.


Indywidualnie miało to inaczej wyglądać, jesienią wracałeś do zdrowia, a wiosną po długiej kontuzji do formy.


- Cudów nie można się było spodziewać po tak długiej kontuzji. To nie jest takie proste, powrót po kilku miesiącach bez gry. To nie jest tak, że wchodzisz na boisko, bo już nie odczuwasz bólu i wszystko jest jak należy, a forma optymalna. Po takim urazie kolana potrzebowałem czasu by poczuć piłkę, musiałem wzmocnić pewne partię mięśni, by nie odczuwać bólu i dyskomfortu. Wróciłem w końcu do normalnych treningów i gry, ale do optymalnej formy nie i jestem świadomy, że wiele mi do niej brakowało. Dlatego choć pod względem zespołu fajnie się wszystko skończyło, to indywidualnie o tym sezonie chcę szybko zapomnieć. Cieszy mnie dublet, ale teraz musze się skupić na przygotowaniu do sezonu, ciężkiej pracy. Jeśli ominą mnie kontuzje, będę mógł normalnie ćwiczyć, to jesienią powinienem wyglądać dużo lepiej.


Zdobyłeś dwie bramki, dwa razy obiłeś słupek i poprzeczkę. Najlepszy mecz zagrałeś z Arką finale Pucharu Polski, dałeś ważną asystę w ostatnim starciu z Lechem. Wycisnąłeś na ten moment maksimum?


- Na pewno było to dalekie od oczekiwań, tak kibiców jak i moich. Ale tak naprawdę trudno było oczekiwać, że po takim urazie Radović będzie w świetnej formie. Wiadome było, że o to będzie trudno. Jeśli pytasz, czy jestem z siebie zadowolony, to powiem krótko - nie! Cieszę się, że w niektórych momentach drużynie pomogłem, że w trudnych chwilach strzeliłem karnego czy dograłem piłkę, że miałem swój mały udział w tym końcowym sukcesie. Ale podkreślam, mały. Mam większe ambicje, wiele muszę poprawić, wiele pracować. Przede mną niezwykle ważny okres. Muszę się właściwie przygotować, by grać więcej i na dużo wyższym poziomie. Wiem na co mnie stać, ale przez kontuzję nie mogłem tego pokazać wiosną. 


Wspomniałeś o przygotowaniu fizycznym. Miałem wrażenie wiosną, że brak pary był problemem wielu graczy w zespole.


- Liczby na to nie wskazują, ale zostawmy cyferki. Mam wrażenie, że ten zespół przez większość sezonu nie pokazał tego, co potrafi i jak może grać. Było mnóstwo zmian, w szatni, wiele nowych twarzy. A jak jedni odchodzą, drudzy przychodzą, to trzeba czasu, aby to wszystko poukładać, by maszyna zaczęła właściwie funkcjonować. A w takim klubie jak Legia, gdzie zawsze trzeba wygrywać, jest to jeszcze trudniejsze. W pewnym momencie mistrzostwo było przez to zagrożone, ale na szczęście udało się to ułożyć. Dopiero w końcówce sezonu zaczęliśmy lepiej wyglądać jako zespół, który wie czego chce i jak dążyć do wygranej. Przez ostatni miesiąc, półtora udało się wyciągnąć z tego zespołu maksa. Dla mnie to jest droga, którą powinniśmy się kierować.


Wrócił Radović i jak powiedział podczas fety na Starówce Piotr Staruchowicz, wróciło serce drużyny. To miłe, że kibice doceniają twoją rolę nawet gdy na boisku nie dawałeś tyle, ile wcześniej.


- Pewnie, że takie słowa cieszą. Ale to chłopaki, drużyna zasłużyła na to mistrzostwo i Puchar Polski. Oni zbudowali coś wielkiego, ja najwyżej dołożyłem do tego jakąś małą cegiełkę. Staram się każdym dniem w klubie, aby być ważną częścią tego zespołu, nie tylko na boisku, ale też poza nim. By właściwie pełnić zaszczyt bycia kapitanem drużyny. Koledzy wiedzą, że mam odpowiednie cechy, aby nosić opaskę, wiedzą, że zawsze mogą na mnie liczyć. Wiem, jak klub funkcjonuje i każdemu staram się pomóc, jeśli takiej pomocy potrzebuje. Dla nowych graczy jestem zawsze otwarty i dostępny do rozmowy.


Nastąpił też powrót czegoś, czego już jakiś czas nie było w twojej grze? Wiesz o czym mówię?


- Nie.


A widziałeś robiący furorę w internecie filmik zatytułowany zmartwychwstanie Radovicia?


- (śmiech). Tak widziałem, z meczu z Górnikiem Zabrze. Pośmiałem się z tego, nawet nie myślałem, że tak to będzie wyglądało.


Niektórzy kibice zadają sobie pytanie, po co to robisz, nie wiedzą co tobą kieruje? Mają o to do ciebie pretensje, że to nie wypada, że nie jest to zgodne z duchem sportu.


- To chyba chęć wygrywania. Taki mam styl, takich nawyków nabrałem, gdy byłem młodym chłopakiem. W pewnym momencie mojej gry w Legii już było tego mniej, ale teraz faktycznie wróciło. Nie jest łatwo tak po prostu z tym skończyć. Mogę sobie powiedzieć, że od jutra tak nie będzie, ale potem na boisku, to może szybko wrócić. Czasem jest tak, że jestem faulowany i sędziowie tego nie widzą, nie gwiżdżą, choć mam potem przez kilka dni ślad ataku rywala na nodze. Gdy tak się dzieje, w głowie jest chęć zrobienia czegoś podobnego, zastosowania tej samej broni i wygrywania. Taki mam charakter, boiskowy styl. Mogę jedynie obiecać, że będę się starał, aby tego było mniej.


Ale nie jesteś wyjątkiem, do takiego Luisa Suareza wiele ci brakuje.


- On jest pod tym względem dwa razy gorszy. To jest coś, co się wynosi z młodych lat, taki styl. Co mogę powiedzieć, nienawidzę przegrywać. Ale obiecuję, że w przyszłym sezonie ograniczę to.


Czy przy systemie VAR i dziesiątkach kamer, jest jeszcze sens tak upadać?


- Z jednej strony wszystko można sprawdzić i wychwycić, ale z drugiej, to są praktyki jakie stosuje setki piłkarzy i często z powodzeniem. A co do VAR-u to fajnie, że jest, ale za długo to wszystko trwa, sprawdzanie czy jest faul czy nie, czy była bramka czy jednak nie. Widać pole do poprawy. Sam VAR jest potrzebny. Popatrzmy co się działo w półfinale Ligi Mistrzów Roma - Liverpool. Na tym poziomie sędzia nie podyktował dwóch ewidentnych karnych. Dlatego VAR jest przyszłością i trzeba się z nią pogodzić. Ale należy jeszcze kilka rzeczy usprawnić, w tym szybkość oceny sytuacji. 


Ten sezon miał kilka punktów zwrotnych. Pierwszym zmiana trenera z Magiery na Jozaka? Z perspektywy czasu uważasz, że to była potrzebna zmiana?


- Hmm... Naszym problemem jest to, że wszystkie najważniejsze mecze, z punktu widzenia budżetu klubu, gramy na początku sezonu. Spotykamy się, odbywamy zgrupowanie często w zdziesiątkowanym składzie i od razu gramy niezwykle istotne spotkania o stawkę. Latem, przed sezonem, doszło do wielu zmian. Transfery nie były udane i nie ma się co oszukiwać, że było inaczej. To wszystko miało wpływ na to, jak na początku się prezentowaliśmy. Trener Magiera wykonał dobrą robotę, ale nie wszystko zaskoczyło. Czasem potrzeba więcej czasu, a tego w Legii zawsze brakuje. Potem przyszła druga i trzecia zmiana na ławce trenerskiej. Jak tak na spokojnie człowiek na to spojrzy z boku, to takiego sezonu jak ten, nie pamiętam. Tym bardziej cieszy zdobyty dublet, niesamowita sprawa.


Kolejną istotną kwestią była zimowa rewolucja. Zmieniło się pół szatni, dziesięciu graczy przyszło, trzynastu odeszło.


- Mnóstwo zmian, to aż nieprawdopodobne, że to wszystko wydarzyło się jednej zimy. Chyba nikt się nie spodziewał tylu zmian, tylu transferów. Prezes Dariusz Mioduski powiedział ostatnio, że w klubie potrzebna jest stabilizacja. Myślę, że to święte słowa, jestem tego samego zdania. Legia to klub, gdzie cały czas są wysokie wymagania, mimo sukcesów każdy jest ich głodny. Byśmy dalej odnosili te sukcesy, to wszystko musi odbywać się nieco wolniej, krok po kroku, systematycznie, według planu. Trzech trenerów w jednym sezonie, piętnastu nowych zawodników, to o wiele za dużo. Wymagamy lepszej gry niż miało to miejsce, ale przy tylu zmianach to obiektywnie trzeba stwierdzić, że osiągnęliśmy świetny wynik. Osiągnęliśmy maksimum i teraz, tak jak powiedział prezes, potrzeba nam więcej spokoju.


Z nowych graczy fajnie wprowadził się Remy, nieźle Antolić, w końcówce pokazał się Cafu. To są najlepsze zimowe transfery twoim zdaniem?


- Nie chcę o nikim zapomnieć, więc powiem inaczej. Wszyscy ci piłkarze mają wysokie umiejętności i czas działa na korzyść ich i Legii. Będą coraz lepsi, coraz więcej będą dawać zespołowi. Na plus na pewno są ci, których wymieniłeś, nie zapominałbym też o Vesoviciu. Jestem jednak przekonany, że nie powiedzieli ostatniego słowa w tym klubie. Im dłużej z nami będą, tym lepiej będzie im się w Legii grało.


Kolejny moment, którego nie można pominąć to dwie sytuacje z Romeo Jozakiem. Na starcie swojej pracy po meczu z Lechem miał trudne wejście - powiedział, że dziewczynki zagrałby lepiej w Poznaniu, że czuje się zdradzony. Jakoś to sobie wyjaśniliście, ale w kwestii Michała Kucharczyka już po prostu przegiął. O co tak naprawdę w tej sprawie chodziło? Mógłbyś to wyjaśnić kibicom?


- Myślę, że wszyscy do końca nie wiedzieli, o co tak naprawdę chodziło trenerowi. Odkąd jestem w Legii, czyli około dziesięciu lat, z szatni zawsze wydostawały się jakieś informacje - mniej lub bardziej istotne. Sami próbowaliśmy dociekać, jak to się dzieje, ale to trudniejsze niż się wydaje. Taki problem istnieje od dobrych kilku lat. Trener Romeo Jozak był pierwszym, który powiedział, że zrobi z tym porządek. Uparł się, że takiego delikwenta złapie i usunie. Nie wiem dlaczego, co kierowało trenerem, ale wskazał na Michała. Od początku było to absurdalne, bo każdy kto zna Kuchego ten wie, że akurat on dziennikarzy nie lubi, nie żyje z nimi zbyt dobrze. Byliśmy zdziwieni, że zapadła taka decyzja. Nie chciałem jednak robić jeszcze większego zamieszania, nie chciałem tego komentować publicznie. Stwierdziłem więc jedynie, że nikt nie jest większy niż klub, gdy o sprawę zapytała mnie oficjalna strona. Niestety na tej podstawie wielu dziennikarzy sobie dopowiedziało, że brałem w tym udział, że skreśliłem chłopaka itd. To bardzo mnie bolało. To była nieprawda. Przecież w drużynie nikt nie zna Michała lepiej ode mnie czy Artura Jędrzejczyka. Nigdy bym go o coś takiego nie posądził. Dość dobrze go znam. Po drugie, co bym miał tym osiągnąć? Po trzecie nigdy nie byłem osobą, która działa w taki sposób. Nigdy nie wsadziłem na minę kolegi. Wielu dziennikarzy jednak na podstawie jednego zdania na stronie oficjalnej dorobiło sobie teorię i napisało długie teksty. To bolało i irytowało. Do teraz tego nie komentowałem, nie chciałem robić zamieszania. Chciałem byśmy skupili się na boisku, na osiągnięciu celu. Teraz mogę już powiedzieć, że to był trudny moment, ale scalił nas jako zespół i pomógł ruszyć do przodu. A ci, którzy pisali bzdury, będą przez jakiś czas odczuwali konsekwencje. Niektóre teksty godziły w dobre imię moje i klubu i razem z prawnikami chcemy dochodzić swojej prawdy w sądzie. Prawda zawsze się obroni.


- A ten komentarz był żaden, jako kapitan musiałem coś powiedzieć, nie chciałem nikomu zaszkodzić, by nie uderzyć w trenera, ale też i w Michała. Nie mogłem pozwolić na zamieszanie w takim momencie sezonu. Natomiast poza kamerami czy mikrofonami rozmawialiśmy z trenerem, z władzami klubu. A potem w prasie pojawia się informacja, że szatnia ma pretensje do Radovicia... Na szczęście szatnia wie, jaka była prawda. Podobnie jak i Michał. Proszę mi wierzyć, ale gdyby był ktoś, kto wynosi info z szatni, to szatnia by go z miejsca przestała akceptować, a Kuchego wszyscy lubią i szanują. Tak samo ze mną, gdybym był coś winny w tej sprawie, to Michał po pierwszym strzelonym golu nie podbiegłby do mnie i nie cieszył się z bramki. Rozumiem, że problemem dla wielu osób było to, że nie powiedziano całej prawdy i tego, o co tak naprawdę poszło. Ale w tamtym momencie nie można było tej sprawy roztrząsać na zewnątrz. To trener podejmuje decyzje, jest dorosły i odpowiada za swoje czyny. Jednak ja i rada drużyny byliśmy takiemu ruchowi przeciwni. Akurat w tej sytuacji trener się pomylił i nie do końca wiedział, co robi.


- A to jak jest między mną a Michałem było widać na boisku. Kolejne sytuacje pokazywały, że te wszystkie prasowe rewelacje były po prostu nieprawdziwe, zmyślone. Było mi przykro, bo jestem tutaj tyle lat, wszyscy mnie znają, aż nagle bez sprawdzenia u źródła zarzuca mi się takie rzeczy. Nikt nawet nie zadzwonił, nie spytał jak było. Przecież ja się nigdzie na zewnątrz na ten temat się nie wypowiedziałem, Michał również, nikt z drużyny. Trudno, wierzę, że wyjdę z tej sytuacji wygrany. Trochę to potrwa, ale jednak. Takie teksty, jak te o piłkarzach donoszących na trenera Magierę czy o pretensjach szatni do mnie, będą miały swój ciąg dalszy. Nie widzę innego sposobu na to wszystko, musimy dbać o swój wizerunek.


Zostawmy to. Czytałem z tobą rozmowę na legia.com - mam wrażenie, że często wypominano ci wiek. Czujesz się stary?


- Nie (śmiech). Spokojnie, nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Tylko muszę się porządnie przygotować do nowego sezonu. Będzie lepiej. A poza tym, co to znaczy stary? W naszej drużynie mamy Arka Malarza, 37 lat. Czasem w żartach mówię do niego stary dziadu, ale na boisku był kozakiem. Jak ktoś by go nie znał i spojrzał na jego interwencje, to dałby mu góra 25 lat. Mamy starszy i doświadczony zespół, który w trudnych momentach daje jakość. Mam nadzieję, że jeszcze z Legią osiągnę sukcesy i to przy moim większym udziale niż miało to miejsce w ostatnim sezonie. Mam jeszcze rok kontraktu z Legią i wierzę, że będzie dobrze.


Wróćmy do ostatniego ligowego weekendu. W Poznaniu nie mogliście cieszyć się z mistrzostwa, medale odebraliście nie od ekstraklasy, a od kibiców. Jak to ocenisz?


- To, że nie wręczono nam tych prawdziwych medali było przykre. Nie po to trenujemy i gramy, by nie móc ich odebrać po meczu. Nasza praca toczy się na boisku i tam powinna być nagradzana. Nie dzień później w Warszawie. Słabo wyszło i mam nadzieję, że wszyscy z tego wyciągniemy wnioski, że to był pierwszy i ostatni taki raz. Natomiast medale od kibiców to niesamowita sprawa. Tyle lat już tu jestem, że wydawało mi się, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak! Nasi kibice są niesamowici. To co zrobili było nieprawdopodobne. Rewelacja! Mnie ten medal sprawił więcej radości niż ten otrzymany dzień później. Przy okazji w imieniu całego zespołu chcę podziękować fanom, którzy jak zawsze, byli naszym dwunastym zawodnikiem.


Już w samolocie rozpoczęliście świętowanie, potem była jakaś wewnętrzna impreza. Był czas w końcu się trochę pocieszyć?


- Był i szczególnie podobało mi się to, jak cieszyliśmy się na stadionie Lecha i lotnisku w Poznaniu. Jako zespół radowaliśmy się razem, wspólnie. Była też feta z kibicami na Starówce. Dla takich chwil warto żyć.
  

A taką fetę jak tym roku da się porównać do poprzednich?


- Nie, to nie było to samo i tego zdania są chyba wszyscy. Kibice zrobili świetną robotę, ale gdzieś te emocje przez dobę uleciały, nie było tak spontanicznie. Po meczu jest inaczej i dlatego nie da się tego porównać.


Jedziesz na urlop. Wrócisz i nie wiadomo, kto będzie twoim szefem. Trener Klafurić czy może ktoś inny.


- Tak, przed nami prawie trzy tygodnie urlopu. Dawno tak nie było. Odpoczynek przyda się każdemu z nas. Podczas tego urlopu muszę już zacząć robić swoje, trochę biegać i zacząć przygotowania do sezonu. A kto będzie trenerem nie wiem i nikt w szatni tego nie wie. Mam nadzieję, że w ciągu kilku dni się tego dowiemy. Trenerowi Klafuriciowi możemy jedynie podziękować za świetną pracę jaką wykonał. Pozbierał zespół, wyciągnął z drużyny maksimum w kluczowym i trudnym momencie. Mało osób w nas wierzyło, wiele się szydziło. A jednak pokazaliśmy, że możemy i że potrafimy. Trener jest największym wygranym tego sezonu.


Z trenerem Klafurciem na osiem meczów wygraliście siedem, jeden zremisowaliście? Co takiego zmienił "Klaf", że was tak odmienił?


- Przede wszystkim zdjął z nas presję. Na każdym kroku, na każdym treningu powtarzał nam, że mamy robić swoje, cieszyć się grą, a on bierze odpowiedzialność na siebie. Poza tym pokazał charakter, potrafił odpowiednio rotować składem i nie bał się dokonywać zmian w trudnym momencie, kiedy nie było miejsca na błąd. Trener Klafuric to skromny facet, który więcej mówi na boisku, niż poza nim. Nie było widać po pracy z nim, że brakuje mu doświadczenia. Kiedyś każdy z nas musiał gdzieś zacząć. Klafurić zaczął w Warszawie i odniósł sukces, zrobił niesamowity wynik.


O czym jeszcze marzysz z Legią?


- O tej stabilizacji i spokoju to wymiarze codziennym, a sportowo o tym by zagrać jeszcze raz z Legią w Lidze Mistrzów. Legia i to miasto na to zasługuje by mierzyć się z najlepszymi. Nie będzie łatwo. Nie planujmy tego, ale zróbmy to ciężką pracą. To jedyna droga.

Polecamy

Komentarze (67)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.