Pilka
fot. Marcin Szymczyk

Może się nie znam – zawód

Redaktor Jerzy Zalewski

Jerzy Zalewski

Źródło: Legia.Net

03.10.2020 09:30

(akt. 03.10.2020 18:40)

Stało się najgorsze. Legia nie awansowała do Ligi Europy po raz czwarty z rzędu. Będą straty finansowe, ranking klubowy ponownie spadnie, przebicie się do fazy grupowej za rok ponownie będzie trudniejsze. Jednym słowem – zawód.

Zawód – Trenerzy. Czesław Michniewicz przyszedł, by dzięki fortelom i znacznie większemu doświadczeniu od Aleksandara Vukovicia wejść do fazy grupowej Ligi Europy. Niestety, to co działa na poziomie U-21, nie zadziałało na poziomie dorosłej piłki klubowej. Przynajmniej na razie - a przecież czasu by coś zaskoczyło było bardzo mało. Na początku tego sezonu pisałem, że Legia powinna liczyć nie tyle na nowych piłkarzy, którzy dołączą do drużyny, ale przede wszystkim na zgranie, na to co zostało wypracowane. Niestety jeszcze trener Vuković zaczął zmieniać system gry i taktykę - grał np. na dwóch napastników. Luquinhas był często skrzydłowym, choć najlepiej grał jako „dziesiątka”, a środek pola stracił na efektywności. Gra stała się mniej kombinacyjna i bardziej przewidywalna, mniej zagęszczony środek pola spowodował większy angaż sił przy walce o piłkę. Trener Vuković odchodził od schematu gry, który robił różnicę - nie pomagały kontuzje czy słabsza dyspozycja wielu graczy. W czwartek trener Michniewicz, podobnie jak "Vuko" robił co mógł aby poprowadzić zespól do wygranej, ale nie dość, że zagrał innym systemem, to jeszcze wstawił do składu wszystkich nowych graczy. Postawił na zawodników często dopiero odbudowujących formę i słabo jeszcze się rozumiejących. Owszem, było kilka elementów wypracowanych przy stałych fragmentach gry, czy w poruszaniu się zawodników po boisku. Ale nic z tego nie wynikało, a legioniści wyglądali na tle Karabachu jak wyrośnięci trampkarze. Udane akcje mistrzów Polski można było policzyć na palcach jednej ręki. Owszem, widać było plan, że pomęczymy ich i utrzymamy jak najdłużej remis, a w drugiej połowie wprowadzimy skrzydłowych i będziemy kontrować. Jednak zestawienie pierwszej jedenastki szokowało, bo trzymanie Pawła Wszołka, Luquinhasa i jednego z najbardziej uzdolnionych zawodników młodego pokolenia na ławce pokazywało, że boimy się rywala i szukamy sposobu na niego. Niestety rywale mieli inne plany i zdominowali mistrza Polski totalnie. Ale do trenerów trudno mieć pretensje o wynik w tym konkretnym meczu, bo na niego złożyło się wiele czynników od nich niezależnych.

Zawód – Gra zespołu. Nie znam się na budowaniu formy. Najłatwiej powiedzieć, że zawiodło przygotowanie fizyczne, ale nie wiemy czy tak jest. Bo Legia ma siły w końcówkach meczów, a liczba sprintów czy intensywnych wysiłków również się zgadza. Jednak jako laik mogę zauważyć, że na tle choćby Górnika czy Karabachu piłkarze Legii byli wolniejsi czy mniej dynamiczni. Gdy trzeba się pościągać z rywalem, legioniści wyglądają jakby nie dawali sobie z tym rady. Ale trudno powiedzieć, czy wynika to z przygotowania fizycznego czy może z profilu poszczególnych graczy i z faktu, że rywale grają szybciej piłką, często na jeden kontakt, a zawodnicy Legii potrzebują dwóch, trzech kontaktów, często zagrywają piłkę do boku. W starciu z Karabachem zagrało sześciu zawodników, których jeszcze dwa miesiące temu w Legii nie było, niektórzy zagrali bez rytmu meczowego jak Juranović czy Lopes, dodatkowo pojawiła się inna taktyka, nowy trener - za dużo tych zmian by to mogło wypalić. Do tego dochodzą kontuzje i kwarantanny, które skutecznie utrudniły przygotowania do sezonu. Wszołek czy Juranović są po przebyciu Covid19, potrzebują czasu. Lopes leczył uraz, podobnie jak Martins, Kante wciąż zmaga się z kontuzjami, więc w ataku gra Pekhart. Niby wielu graczy nie odeszło, a jednak zespół jest zupełnie inny niż ten, który zdobywał mistrzostwo Polski. W efekcie Legia gra wolniej, nie stanowi monolitu. Dwóch nowych graczy w defensywie, kolejni w środku - to powoduje błędy, brak zrozumienia. Ale najbardziej irytuje gra na alibi, wolna i przewidywalna.

Zawód – piłkarze. Odnoszę wrażenie, że nikt nie walczy na całego. Kiedyś trenerzy mówili, że w danym meczu trzeba dać wszystko z serca, ale i dołożyć z wątroby. Tutaj nie ma jednak nie widzę walki do upadłego, piłkarzy który schodząc z murawy słaniają się na nogach, którzy nie mogą złapać tchu by udzielić pomeczowej rozmowy - tak było choćby po pamiętnym meczu z Panathinaikosem Ateny, gdzie strzelec zwycięskiego gola Cezary Kucharski nie miał sił mówić przed kamerą po ostatnim gwizdku. Być może nie są w stanie dać z siebie maksimum - nie wiem. Ale fakt jest taki, że w takich momentach jak gra z Karabachem brakuje pełnego zaangażowania i maksymalnej koncentracji. Z tego ostatniego biorą się często błędy indywidualne, po których Legia traci bramki. Zawodnicy mają świadomość celu, znają założenia taktyczne mające do niego prowadzić, ale tej taktyki nie realizują zgodnie z oczekiwaniami. I znów nie wiem dlaczego - może nie potrafią, a może brakuje im wiary, że się uda, a może są wypaleni?

Efekt jest taki, że rywale często nas w tych elementach przewyższają. Cracovia zdeterminowana chęcią do awansu bez większych problemów wypunktowała Legię w półfinale Pucharu Polski. To samo zrobił Górnik będący liderem i chcący nawiązać do dawnych lat, a ostatnio zrobił to Karabach Agdam w IV rundzie eliminacji Ligi Europy. Ten zespół przyjechał jak po swoje. Azerowie walczyli nie tylko o awans, ale i za ojczyznę. Prowadząc 3:0 w ostatniej minucie desperacki rzut i wzięcie strzału Pawła Wszołka na ciało jednego z obrońców odebrał honorowe trafienie dla Legii. Niestety nie widziałem takiej determinacji u legionistów i bardzo nad tym boleję. Boruc robił swoje, ale po jego minie jeszcze w trakcie meczu można było zauważyć, że zastanawiał się co tu się dzieje i czy po to wracał na Łazienkowską? Jeszcze przy stanie 0:0 mieliśmy dwie naprawdę dobre okazje do objęcia prowadzenia, ale zawiodła skuteczność. Te gole nie byłyby zasłużone, ale może by odblokowały pokłady determinacji i wiary w piłkarzach? Tego nie wiemy, ale widać w zespole brak pozytywnej energii. Piłkarze wyglądają, jakby potrzebowali jakiegoś bodźca, wstrząsu.

Zawód – dyrektor sportowy. Radosław Kucharski jest zmuszony do ciągłego kombinowania. Budżet płacowy jest mocno okrojony, więc pole manewru także mocno ograniczone. Tym nie mniej dysponując marką i renomą Legii jest w stanie przyciągać znanych zawodników będących w różnym momencie ich karier. Wielu kibiców i dziennikarzy pisało, że letnie okienko transferowe jest hitowe w wykonaniu Legii, jednak to była teoria. Praktyka pokazała, jak bardzo się mylili (przynajmniej na tu i teraz). Boruc nie tylko dobrze broni, ale i jego transfer się broni. Niestety jako jedyny. Wychwalany Mladenović owszem, jest dobrym obrońcą, gdy zespół gra ofensywnie. Niestety kilka jego błędów okazało się bardzo kosztownych i to głównie w rozgrywkach europejskich. Rafael Lopes, Josip Juranović, Bartosz Kapustka i Joel Valencia są z różnych powodów do odbudowania. A nam potrzeba było kilku graczy z umiejętnościami na teraz, mieli pomóc w walce o fazę grupową europejskich pucharów. Nie pomogli, a najlepiej pokazał to mecz z Karabachem gdy wszyscy zagrali od pierwszej minuty i wszyscy zawiedli. Gdzieś umknęło osobie decydującej o transferach, że to mieli być gracze na już, gotowi do gry, a większość nie jest, być może dopiero będzie. Zabrakło transferu środkowego obrońcy. Gdy przed meczem z Dritą urazu doznał Jędrzejczyk, kontuzjowany był Wieteska, a Lewczuk musiał pauzować za kartki to zapowiadało się, że parę stoperów stworzą Astiz i Remy. Brakuje skrzydłowych, mamy za to aż ośmiu zawodników mogących grać w środku pola. Trochę to wszystko dziwne. Rozumiemy ogromne ograniczenia finansowe w pracy Radosława Kucharskiego, ale mimo wszystko ostatnie efekty tej pracy są rozczarowujące.

Zawód – prezes. Niestety, ale wszystkie powyższe rozczarowania prowadzą do prezesa Mioduskiego. Samodzielnie stara się prowadzić klub już od czterech lat. Częste zmiany trenerów to przecież jego dzieło. Na dodatek brakuje konsekwencji w zatrudnianiu szkoleniowców o podobnej wizji prowadzenia drużyny. Każdy z nich miał różne charaktery, różne koncepcje prowadzenia gry i zespołu. Jak piłkarze mają dobrze grać, gdy co chwilę grają różnymi systemami i raz zarządza nimi furiat, a raz introwertyk? Jak ma planować dyrektor sportowy, gdy jest zmuszony do improwizacji? I wreszcie jak mają reagować kibice, gdy słyszą szumne zapowiedzi, a każdy kolejny sezon z rzędu ich oczekiwania zderzają się ze ścianą rzeczywistości? Czwarty rok prezesury i czwarty rok w Europie porażka. Regularność i stabilizacja są przez nas oczekiwana, ale w sztabie szkoleniowym i poziomie sportowym, a nie w kolejnych klęskach. Sytuacja nie rokuje pozytywnie. Drużyna odpadła co prawda na tym samym poziomie rozgrywek, ale w znacznie gorszym stylu gry. Legia zaliczyła regres jako drużyna. Zakontraktowani zawodnicy niekoniecznie dają to, czego oczekujemy. Trenerzy nie mają pewności, co do wytrwania na swojej posadzie dłużej niż rok. A w tym momencie poważny trener – fachowiec z warsztatem, o ile zostanie skuszony projektem i wynagrodzeniem, to gdy spojrzy jak kręci się karuzela trenerska przy Łazienkowskiej, może sobie zwyczajnie odpuścić i wyzwania nie podjąć.

Dziura w budżecie będzie skutkowała szybką wyprzedażą. Karbownik, będący od dłuższego czasu w słabszej formie, może nie przebić rekordowego transferu Majeckiego. Na pozostałych zawodników oferty też nie powalą na kolana. Mamy tłok na niektórych pozycjach, na innych są poważne braki. A co się stanie jeśli w przyszłym roku zakończy się praca Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera reprezentacji Polski i będący naturalnym kandydatem Czesław Michniewicz otrzyma propozycję nie do odrzucenia? Kolejna zmiana na stanowisku trenera?

Właściciel musi angażować coraz więcej środków, by klub stabilnie funkcjonował, a efektów sportowych nie ma. Nie ma, bo przez efekty sportowe rozumiem co najmniej grę w fazie grupowej europejskich pucharów, najlepiej regularną. Tak samo zresztą definiował ją ostatnio właściciel Legii. Pytanie wiec co na to prezes Legii? Czas chyba na konfrontację obu panów, czas usiąść i zastanowić się co dalej? Czy wszystkie posady w strukturze Legii są właściwe obsadzone, w tym ta najważniejsza? Czy czteroletnia prezesura spełnia oczekiwania właściciela i społeczności legijnej? Czy wybudowanie ośrodka szkoleniowego i mistrzostwa Polski rekompensują brak sukcesów i osłabianie klubu na arenie europejskiej?

Prezes Legii i właściciel Legii rozczarowują. Z każdym rokiem wydaje się, że się uczą i wyciągają wnioski, a tak naprawdę muszą wydawać coraz więcej na działalność klubu. Prezesowi i właścicielowi może się wydawać, że on najbardziej na tym cierpi. On, jego reputacja i finanse. Ale najbardziej cierpią ci, którzy w tym wszystkim są bezsilni i nie mogą zrobić nic, czyli my – kibice Legii Warszawa. A Mioduski, w przeciwieństwie do nas, ma wszelkie narzędzia, by coś z Legią zrobić. Cztery sezony to długo. Czas na rachunek sumienia i wyciągnięcie wniosków. Właściwych wniosków.

Polecamy

Komentarze (136)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.