Domyślne zdjęcie Legia.Net

Pitbull potrzebny od zaraz

Mariusz Ostrowski

Źródło: Życie Warszawy

19.10.2009 13:10

(akt. 17.12.2018 01:05)

Miała być nowa Legia, twarda walka, noże w zębach - tak to przynajmniej zapowiadał przed meczem w Gliwicach trener Jan Urban. Było po staremu, czyli tylko przebłyski dobrej gry, brak skuteczności. W efekcie remis 1:1, a potem kolejne, coraz bardziej irytujące tłumaczenia niemocy stołecznej ekipy, która zdobyła wczoraj pierwszą bramkę w wyjazdowym meczu ekstraklasy od... 9 sierpnia. Wtedy też po raz ostatni wygrała poza Łazienkowską.
Bo kontuzje, bo nie chciało wpaść, bo trudno bez dopingu, bo piłki były za ciężkie... Do długiej listy powodów, dla których Legia nie wygrywa w tym sezonie, doszedł kolejny.

- Bo murawa była zbyt grząska, a moi obrońcy dużo ważą i mieli problem z szybkimi napastnikami Piasta - taki był mniej więcej sens wypowiedzi Urbana po meczu (całość czytaj poniżej). W pierwszej chwili można pomyśleć, że coś w tym jest, zwłaszcza gdy sobie przypomnimy łatwość, z jaką Sebastian Olszar wyprzedzał Dicksona Choto. Tyle że - sorry - co to za tłumaczenie, panie trenerze?

Z całym szacunkiem dla Piasta, ale grając z kimś takim jedyną niewiadomą dla Legii powinno być tylko, ile strzeli mu bramek.

Nie chodzi tu bynajmniej o to, żeby kogoś obrażać. Po prostu szlachectwo zobowiązuje, a od zespołu walczącego o mistrzostwo Polski właśnie tego (zwycięstw nad ligowymi średniakami) można i trzeba wymagać. Choto, Inaki Astiz, Maciej Iwański, Jan Mucha i Takesure Chinyama to piłkarze, jak na polskie realia, wybitni. Jakub Rzeźniczak i Miroslav Radović bardzo dobrzy. W większości zespołów ekstraklasy znalazło by się z pewnością miejsce dla Bartłomieja Grzelaka, Piotra Gizy czy Sebastiana Szałachowskiego. Już niebawem gwiazdami mogą być też Maciej Rybus i Ariel Borysiuk.

I co? I nic (znowu). Ze wszystkich wymienionych w tej wyliczance z podniesioną głową mogli opuścić Gliwice tylko Mucha, Astiz i Iwański. Zwłaszcza ten ostatni, nie tylko z powodu pięknej bramki, którą uratował gościom jeden punkt. Po prostu krytykowany po meczu reprezentacji z Czechami pomocnik zagrał jak prawdziwy lider zespołu. Jeden Iwański to jednak za mało.

Można się oczywiście pocieszać, że idzie ku lepszemu. W końcówce Legia miała wyraźną przewagę i była bardzo bliska zdobycia zwycięskiej bramki. Na jednym z legijnych portali internetowych znaleźliśmy też informację, że piłkarzom Urbana udało się w końcu zdobyć punkt w meczu wyjazdowym, który... przegrywali.

Faktycznie - dobra wiadomość, biorąc pod uwagę, że poprzednim razem dokonali takiej sztuki 9 maja 2007 r. Nie wiadomo - śmiać się czy płakać. Tym bardziej że te statystyki pokazują wyraźnie - początek problemów Legii poza Łazienkowską niemal pokrywa się z przybyciem do Warszawy Urbana.

Choć w sumie trzeba być uczciwym, bo nie tylko trener i piłkarze są tu winni. Kilka słów trzeba poświęcić również ich przełożonym. Barcelonka - tak niektórzy nazywają Legię ze względu na zamiłowanie do gry kombinacyjnej. Po ostatnich meczach trochę na wyrost, niemniej historia tej prawdziwej Barcelony może posłużyć tu za materiał do przemyśleń.

Był taki czas, że najlepszy dziś zespół w Europie dopiero wychodził z potężnego kryzysu, do którego doprowadził go prezydent Joan Gaspart (ten sam, który w ciągu trzech lat wydał na transfery 200 mln euro, w większości na piłkarzy klasy Fábio Rochembacka, Philippe'a Christanvala, Geovanniego czy Patrika Anderssona).

Jego następca - Joan Laporta - zaczął rządy od sprowadzenia Ronaldinho i Rafaela Marqueza. Zatrudnił trenera Franka Rijkaarda. W zespole grali już wówczas m.in. Carles Puyol, Xavi, Marc Overmars i Patrick Kluivert. Wyników jednak jak nie było, tak nie było.

Wszystko zmieniło się dopiero, gdy zimą Katalończykom udało się wypożyczyć z Juventusu Edgara Davidsa. Piłkarz o pseudonimie: Pitbull, zmienił Barcę nie do poznania. Z Holendrem w składzie zaliczyła bardzo udaną wiosnę, której kulminacją było pokonanie w Madrycie 2:1 "galaktycznego" wówczas Realu i wicemistrzostwo Hiszpanii (tytuł zdobyła Valencia z Rafaelem Benítezem na trenerskiej ławce). Wszyscy pamiętamy co było dalej...

Po co te hiszpańskie historie? Bo właśnie takiego piłkarza jak Davids tej drużynie brakuje. Pitbulla, buldoga, kogoś, kto nada Legii charakter. Kogoś takiego jak w naszych realiach Radosław Sobolewski z Wisły Kraków. Tu pojawia się jednak dość istotny problem - takiego piłkarza raczej nie znajdzie się czekającego z kartą na ręku albo na hiszpańskim szrocie.

Polecamy

Komentarze (23)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.