Sebastian Walukiewicz

Sebastian Walukiewicz: Dużo zawdzięczam Legii i wciąż jej kibicuję

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

29.10.2020 10:20

(akt. 13.11.2020 20:26)

W Legii spędził cztery lata. Później trafił do Pogoni Szczecin, w barwach której zadebiutował w ekstraklasie. Od ponad roku reprezentuje włoskie Cagliari Calcio, a niedawno po raz pierwszy wystąpił w dorosłej reprezentacji Polski. Zapraszamy na rozmowę z Sebastianem Walukiewiczem.

fot. archiwum Legia.Net i Piotr Kucza

Z 20-letnim zawodnikiem poruszyliśmy różne tematy. Porozmawialiśmy m.in. o reprezentacji Polski, testach w Lechu Poznań, na które wybrał się po tym, jak Legia chciała go sprowadzić. Pojawił się też wątek ucieczki przed kontrolerem biletów, słodyczy za 100 złotych, grania w gry komputerowe i jogi. Raz jeszcze zapraszamy!

------------------------

Udało się odpisać na wszystkie gratulacje po październikowych meczach reprezentacji?

- Gratulacji było sporo, lecz udało się odpisać na wszystkie. Otrzymałem wiadomości m.in. od zawodników Cagliari czy Pogoni Szczecin, w której grałem w przeszłości. Obecnie skupiam się na meczach w Serie A. I to jest teraz dla mnie najważniejsze.

Zadebiutowałeś z Finlandią, potem zagrałeś z Włochami. Jak się oceniasz?

- Myślę, że w obu meczach było sporo pozytywów, ale jedno i drugie spotkanie się różniło – na pewno Włosi byli mocniejsi od Finów. Uważam, że mogę grać jeszcze lepiej i - mimo pozytywów - znalazłoby się też troszkę negatywów. Jeśli dostanę kolejne szanse, to sądzę, że z z każdym meczem będę wyglądał jeszcze lepiej.

Czujesz, że po tych dwóch meczach twoje szanse na wyjazd na Euro 2021 się zwiększyły?

- Jak na razie, nie patrzę tak na to. Bo, tak naprawdę, do mistrzostw Europy zostało jeszcze sporo miesięcy. Najważniejsze jest to, żeby grać w klubie, a potem można myśleć o tym, co będzie dalej.

Cofnijmy się nieco w czasie. Chyba mało osób wie, że kilka lat temu byłeś na testach w Lechu Poznań po tym, jak Legia oficjalnie chciała cię w akademii.

- Miałem wtedy ok. 12 lat. Wszystko zaczęło się od poważniejszego turnieju w Gdyni. Wówczas ja - i paru innych zawodników z drużyny otrzymało wizytówkę Lecha Poznań. Tydzień później pojawiło się zainteresowanie z Legii Warszawa, do której wybrałem się na testy. Pojawiło się na nich 30-40 chłopaków, byliśmy testowani przez 2-3 dni. Szczerze mówiąc - nie spodziewałem się, że się dostanę, lecz gdy wróciłem do domu, to mama powiedziała, że Legia przyjmuje mnie do akademii. Chciałem jednak skorzystać jeszcze z zaproszenia Lecha i zobaczyć, jak to wszystko wygląda w obu klubach. To nie było tak, że miałem ciśnienie, żeby trafić do zespołu Poznania. Tak jak mówię, chciałem tylko zobaczyć jak wyglądają testy w Legii i Lechu by mieć porównanie. Ale nawet jadąc na testy do Lecha, miałem z tyłu głowy, że i tak chcę pójść do Legii. Pojechałem się na testy do Poznania, które wyglądały troszkę inaczej. Nie dostałem się i miałem do wyboru tylko Legię.

Co by nie mówić, twój początek przy Łazienkowskiej nie był wymarzony.

- Przyjeżdżałem do Warszawy w wieku zaledwie 13 lat. Nie miałem wtedy myśli o wielkiej piłce i graniu. Patrzyłem na to z takiej perspektywy, że przede mną fajna przygoda. Poznam nowych kolegów, będę mieszkał w internacie i zbiorę nowe doświadczenie. Ale, wiadomo, pojechałem do stolicy, aby też grać w piłkę. Na starcie nie łapałem się do składu i początki przy Łazienkowskiej okazały się trudne.

Wszystko zmieniło się po dwóch-trzech miesiącach, gdy trener Robert Tańczyński zmienił mi pozycję na środkowego obrońcę. Od tamtej pory występowałem regularnie. Potem pojawiły się pierwsze powołania na kadrę Mazowsza, a następnie – do reprezentacji Polski. I wszystko zaczęło się powoli kręcić.

Czy oprócz zmiany pozycji był jeszcze inny czynnik, który sprawił, że nagle zacząłeś występować bardzo regularnie? Przypomnijmy, że od sierpnia 2014 do lipca 2015 roku zagrałeś w 58 meczach.

- Myślę, że chodziło głównie o zmianę miejsca na boisku. Wcześniej grałem w środku pola, na „szóstce” i „ósemce” i nie czułem się tam wtedy najlepiej. Gdy trener Tańczyński przestawił mnie na środek obrony, to od razu zacząłem lepiej funkcjonować – zarówno na boisku, jak i w drużynie. Później pojawił się właśnie taki moment, w którym nałożyło się sporo spotkań. Grałem w Legii 2000 w lidze, potem doszły mecze w kadrach Mazowsza, mistrzostwa kadr wojewódzkich. Z tego co pamiętam, rozegrałem także wszystkie spotkania w reprezentacji Polski. Trochę obciążeń się nałożyło.

Sezon 2016/17 był twoim ostatnim w barwach Legii. Wówczas grałeś w CLJ w środku pola. Trener Piotr Kobierecki chciał cię przesunąć na defensywnego pomocnika, żebyś jeszcze lepiej wyprowadzał piłkę. Z perspektywy czasu, przydały się tobie występy na tej pozycji?

- Myślę, że nawet przed tą zmianą pozycji, moja gra do przodu wyglądała dobrze. Ale z trenerem Kobiereckim uznaliśmy wspólnie, że po prostu tak będzie dla mnie lepiej. I jeżeli spędzę rok jako defensywny pomocnik, w Centralnej Lidze Juniorów, to potem będę bardziej – jak mówił to trener – kompletnym piłkarzem. Z perspektywy czasu, nie wiem czy to dobrze, czy nie. To wszystko mogło się różnie potoczyć. Gdybym grał wtedy na stoperze, to - być może – bym został w Legii i może inaczej patrzyliby na mnie w klubie. Trudno mi to ocenić. Cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem.

Wróciłbym jeszcze do połowy ówczesnych rozgrywek i podpytał o wątek kontraktu, którego ostatecznie nie przedłużyłeś z Legią. Długo trwały rozmowy i czy była szansa, żebyś został przy Łazienkowskiej na dłużej?

- W tamtym momencie prezes Bogusław Leśnodorski sprzedawał chyba udziały prezesowi Dariuszowi Mioduskiemu. W klubie nastąpiło spore zamieszanie. Myślę, że zostałem odstawiony na bok, bo Legia miała ważniejsze sprawy niż umowy juniorów. Pierwsze zapytania w sprawie przedłużenia umowy pojawiły się pół roku przed jej wygaśnięciem. Miałem wtedy kontuzję, pauzowałem przez trzy miesiące, ponieważ zderzyłem się głową z innym zawodnikiem.

Legia chyba się nie kwapiła do tego, żeby podpisać ze mną nową umowę. Pierwsze rozmowy kontraktowe zaczęły się dwa miesiące przed jego zakończeniem. Miałem wtedy też rozmowę z panem Jackiem Zielińskim, który namawiał mnie do pozostania, bo stołeczna drużyna będzie stawiała na środkowych obrońców. Myślałem jednak o odejściu, bo czułem, że gdzieś indziej będzie mi lepiej.

Sebastian Walukiewicz

Nie chciałeś zostać w Legii na ewentualnie rok-dwa lata?

- Sądzę, że byłem w takim wieku, w którym chciałem powoli wchodzić do pierwszej drużyny. Nie chodziło o to, że chcę grać w „jedynce”, w Legii. Oczekiwałem, że będę już mógł trenować z pierwszym zespołem. Przy Łazienkowskiej nie mogłem mieć tego zapewnionego, więc zmieniłem barwy. Nie chciałem grać przez kolejny rok-dwa lata w juniorach i dalej czekać, a potem latać po wypożyczeniach, tak jak robi sporo chłopaków w Legii. Obrałem po prostu inną ścieżkę i myślę, że zrobiłem dobrze.

Oprócz możliwości trenowania z „jedynką”, oczekiwałeś jeszcze czegoś innego?

- Nie chodziło mi o pieniądze. Mogłem pójść do innych polskich klubów, w których podpisałbym o wiele „większy” kontrakt niż w Pogoni. Zależało mi na tym, żeby trenować z pierwszą drużyną, żeby klub, do którego pójdę, pokazał, że ma jakiś plan na mnie, chce mi pomóc i pokazać ścieżkę rozwoju. Tak naprawdę, to było dla mnie najważniejsze w tym wyborze.

Moment odejścia z Legii do Pogoni okazał się nieszablonowy, bo nastąpił tuż przed spotkaniem tych dwóch drużyn w finałowym dwumeczu CLJ. Trener Kobierecki nie chciał chyba wyrazić zgody na twój transfer w takim momencie.

- Trzy dni przed pierwszym, finałowym meczem z Pogonią podszedłem do trenera Kobiereckiego. Powiedziałem, że będę odchodził z Legii, a także spytałem się czy wyraża zgodę na to, żebym mógł opuścić klub i udać się na testy medyczne do Szczecina. Szkoleniowiec się na to nie zgodził, więc mój menedżer, Tomasz Suwary, musiał działać odgórnie. Ostatecznie dostałem zgodę od Legii i udałem się do Szczecina. Zależało mi też na tym, żeby jak najszybciej wyjechać z Warszawy, bo chciałem wybrać się na obóz z pierwszym zespołem Pogoni. Wiadomo, że podczas takiego zgrupowania można zagrać w kilku sparingach i pokazać się, co również było dla mnie ważne.

Spędziłeś w Legii ok. 4 lat. Jak wspominasz czas w Warszawie?

- Mam bardzo dobre wspomnienia z Legii. Poznałem wielu kolegów, z którymi mam kontakt do dziś. Dojrzewaliśmy i trenowaliśmy wspólnie przez cztery lata, wszystko robiliśmy razem. Był to dla mnie ciekawy czas. Dorastałem też jako człowiek i zawodnik. Na pewno Legii także dużo zawdzięczam. Mimo że nasze drogi rozeszły się tak, jak się rozeszły, to fajnie wspominam okres spędzony w Warszawie.

Jak wspominasz bursę?

- Sporo osób przewinęło się przez bursę. Najlepszy kontakt miałem z zawodnikami, z którymi mieszkałem. Fajne czasy, które miło wspominam. Jak rozmawiam z kolegami z tamtych lat, to przyjemnie wrócić do tamtych momentów.

Z początku mieszkałeś z Wojtkiem Kossmannem, który obecnie gra w Niemczech. Mieliście wiele śmiesznych sytuacji - np. podczas obozu reprezentacji Gorzowskiego OZPN dzwoniliście do obcych ludzi po całym dniu treningów.

- Wydaje mi się, że było to „grane” bardziej po meczach. Ale tak, takich akcji było sporo. Każdy chłopak w wieku 9-12 lat ma różne, głupie pomysły, których u nas nie brakowało. Zdarzało się, że nie spaliśmy przez całą noc, która poprzedzała mecz, bo rozmawialiśmy i sobie żartowaliśmy, a potem wychodziliśmy na boisko. Choć niektórych kawałów czy rozmów już się tak nie pamięta, bo miały one miejsce troszkę dawno. Do Legii przychodziłem właśnie z Kosmannem, a także Dawidem Kisłym, z którymi znałem się już wcześniej. Wejście do Legii też miałem dzięki temu łatwiejsze.

Słyszałem, że nie byłeś zwolennikiem kupowania biletu miesięcznego w Warszawie, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy.

- To prawda. Pewnego dnia, gdy jechałem autobusem, złapał mnie pan kanar. Powiedziałem, że nie mam dokumentu i mogę zapłacić, tylko muszę podejść do banku. Gdy skierowałem się w stronę banku, poszła „dzida” do bursy, haha. Podsumowując – pieniędzy na bilety miesięczne w Warszawie nie wydawałem.

Ale chętnie wydawałeś je na jedzenie.

- Racja. Gdy mieszkałem w pokoju z Mateuszem Praszelikiem, to kupowało się słodycze za 100 złotych i grało w gry komputerowe. Fajne czasy. Myślę, że na jedzenie faktycznie szło najwięcej pieniążków, które dostałem od Legii.

Zdarza się do tej pory pograć w różne gierki komputerowe – jak League of Legends - w wolnych chwilach?

- Czasami pogram w FIFĘ, która niedawno wyszła, ale na pewno nie w LOL-a, tak jak kiedyś. W przeszłości, naprawdę, „katowaliśmy” komputery w internacie. Teraz czasu nie ma już aż tyle. Mamy bowiem treningi, odprawy… Zacząłem również pracować z psychologiem, uczęszczam też na jogę, która pomaga przygotować moje ciało. Nie ma już zatem aż tylu wolnych chwil, w których można wziąć „pada” i pograć, tak jak w młodzieńczych latach.

Zamkniemy temat Legii nieco inną kwestią. Po pomyślnym przejściu testów w tym klubie, w 2013 roku, w rozmowie z nami powiedziałeś takie zdanie: „Mimo, że mieszkałem 500 kilometrów od Warszawy, zawsze miałem Legię w sercu”. Dalej tak jest?

- Legia to klub, któremu bardzo kibicuję.  Spędziłem też ciekawe dwa lata w Pogoni, więc w Polsce są dwa zespoły, które najbardziej wspieram. Wiadomo, gdy Legia jest najbliżej mistrzostwa, to oczywiście jestem za nią. Ale, zazwyczaj, w meczach Pogoń – Legia nie mam faworyta i zawsze liczę na remis. Przyjechałem ostatnio do Warszawy na zgrupowanie reprezentacji i miło było ponownie zobaczyć stadion Legii czy miejsca, w których spędzało się czas w przeszłości. Więc, na pewno, Legia dalej jest gdzieś w serduszku.

Jakie to uczucie zadebiutować w ekstraklasie, przy Łazienkowskiej, ale w barwach innej drużyny?

- Na pewno czułem duży stres. Jak wychodziłem na rozgrzewkę przedmeczową, to ćwiczyłem przy trybunie, na której siedziałem i w przeszłości oglądałem zawodników Legii. Na pewno był lekki stresik, ale gdy wszedłem na boisko, to wszystko ze mnie zeszło.

Sebastian Walukiewicz

Trafiłeś do Pogoni Szczecin i praktycznie z marszu pojechałeś na obóz z pierwszą drużyną, prowadzoną wówczas przez Macieja Skorżę. Potem postawił na ciebie Kosta Runjaić, u którego grałeś bardzo regularnie.

- Gdybyśmy troszkę inaczej zaczęli z trenerem Skorżą, to może inaczej by to wyglądało i szybciej zadebiutowałbym w ekstraklasie. Ale, tak naprawdę Skorża też mi dużo pomógł. Jeździłem na spotkania, które oglądałem z ławki rezerwowych lub z trybun, na wyjazdach. Trener zabierał mnie na mecze i pokazywał, jak to wszystko wygląda. Byłem z tym już troszkę oswojony i czekałem na szansę. Trener Runjaić przyszedł do Pogoni, zaufał mi, dał szansę. Cieszę się, że mogłem z nim pracować. Wydaje mi się, że gdyby nie ten szkoleniowiec, to nie zadebiutowałbym w polskiej lidze tak szybko. Trener chciał, żebyśmy grali piłką. Myślę, że u niektórych szkoleniowców trudno z tym, żeby środkowy obrońca wyprowadzał piłkę, tak jak ja to wówczas robiłem za kadencji tego trenera. Trafienie na Runjaicia również bardzo pomogło mi w tym, żeby tak szybko zacząć grać.

Wystarczyło pół roku regularnych występów, żeby Cagliari wykupiło cię za 4 mln euro. 

- W wielu wywiadach mówiłem, że przyjeżdżam do Włoch po naukę i po to, żeby stać się lepszym piłkarzem. Myślę, że wybór był prawidłowy, mimo że niektóre osoby odradzały mi transfer do tego klubu. Ale uważam, że nie mam na co narzekać. Pozostaje mi dalej pracować i być coraz lepszym.

Zadebiutowałeś w Serie A przeciwko Juventusowi i Cristiano Ronaldo. Chyba wymarzony przeciwnik, choć w lidze włoskiej miałeś trudniejszych rywali. W rozmowie z „Foot Truckiem” przyznałeś, że więcej problemów miałeś z Musą Barrowem z Bolonii czy Rafaelem Leao z Milanu.

- Może chodziło też o to, że Juventus potrafi zepchnąć przeciwnika pod własną bramkę, a z Bolonią czy Milanem mogło wyglądać to trochę inaczej. Z tymi dwoma drużynami graliśmy w systemie z trójką środkowych obrońców. Musiałem wtedy zbiegać do skrzydłowych i czasami było mi trudno. Każdy napastnik z Serie A ma sporo jakości i – tak naprawdę – żaden mecz nie jest łatwy. 

Ronaldo pytał się czy chcesz jego koszulkę. Były inne podobne sytuacje z innymi zawodnikami?

- Nie. Myślę, że Cristiano okazał się wówczas troszkę sfrustrowany, ponieważ walczył o Złotego Buta, była to końcówka wyścigu o tę nagrodę. Być może dlatego takie słowa padły w moją stronę.

Jak bardzo zmieniłeś się od momentu transferu do Włoch?

- Stałem się o klasę lepszym piłkarzem od momentu wyjazdu ze Szczecina. A jako osoba… Myślę, że zrobiłem się bardziej otwarty niż kiedyś. W przeszłości byłem bardziej zamknięty, trzymałem się w zaufanym gronie znajomych i tylko z nimi rozmawiałem.

Poza ustawianiem się bokiem do akcji, zwracaniu szczególnej uwagi na taktykę, to jest jeszcze element, którego nie doświadczyłeś na treningach w Polsce?

- Na pewno intensywność jest wyższa, tempo o wiele szybsze, a piłkarze mają więcej jakości. Ale to chyba normalne, skoro Serie A znajduje się w piątce najlepszych lig świata.

Podpytam jeszcze o jogę, o której wcześniej wspomniałeś. Jak często ćwiczysz i czy widzisz efekty?

- Jeśli tydzień wygląda normalnie, to staram się ćwiczyć jogę raz-dwa razy w tygodniu. Sporo zależy od mikrocyklu treningowego, ale na pewno joga dużo mi pomogła. Czuję, że moje ciało jest luźniejsze. Praktykuję ją ok. 8 miesięcy, lecz miałem przerwę, która wyniosła 3-4 miesiące. Nie mogłem wówczas uczęszczać na zajęcia, ponieważ pojawiła się pandemia… I na pewno nie ułatwiło mi to chodzenie na jogę. Wszystko było bowiem zamknięte, nie można było nigdzie wychodzić, poza zrobieniem zakupów w sklepie. 

Najbardziej pozytywny człowiek w szatni Cagliari, odkąd się w niej pojawiłeś?

- Wskazałbym na Joao Pedro, który robi różne żarty w szatni.

A Radja Nainggolan?

- Miał sporo jakości na murawie. Jego podania czy strzały były na poziomie klasy światowej. Fajny gość. Dużo pomagał mi na treningach. Podpowiadał, co mogę robić lepiej, jak się ustawić w danej sytuacji, kiedy podać w ten punkt, a kiedy zagrać w inną stronę. Mimo tego, że, wiadomo, Radja jest jaki jest, to na pewno też służył pomocą.  A poza boiskiem… Myślę, że każdy wie jaki jest Radja i za dużo mówić nie trzeba.

Jak współpracuje ci się z Diego Godinem? I czy twoje zadania różnią się od tych, które miałeś grając na stoperze z Ragnarem Klavanem?

- Nie, zadania są praktycznie takie same. Diego dopiero niedawno dołączył do Cagliari i trzeba się zgrać. Nie gramy ze sobą nie wiadomo ile. Pracujemy razem może od ok. dwóch tygodni. Ostatnio było przecież zgrupowanie reprezentacji, więc wypadło kilkanaście dni wspólnych treningów w klubie. Myślę, że z Ragnarem jesteśmy nieco bardziej zgrani, ale wynika to z tego, że odbyliśmy więcej treningów i rozegraliśmy trochę meczów. Sądzę, że współpraca z Diego z meczu na mecz, i z treningu na trening, będzie wyglądała coraz lepiej.

Wciąż widać u Godina zadziorność, zaangażowanie z czasów Atletico czy trochę to przygasło?

- Dalej jest to widoczne, ale myślę, że każdy zawodnik w Serie A musi być taki – bez tego jest trudno. Widać po Diego, że to doświadczony piłkarz, który ma sporo jakości i na pewno można się od niego dużo nauczyć. 

Za tobą 5 meczów w Serie A, asysta z Torino po występach w reprezentacji. Czujesz, że przed tobą naprawdę ciekawe miesiące?

- Mam nadzieję, że tak będzie, lecz staram się nie wybiegać w przyszłość. Skupiam się na każdym treningu i każdy kolejnym meczu, bo – tak naprawdę - to jest najważniejsze. A co będzie za 6-12 miesięcy? Wszystko wyjdzie w praniu.

Polecamy

Komentarze (22)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.