Sezon bez trofeów, przyczyn było wiele

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

22.05.2019 08:50

(akt. 25.05.2019 00:19)

Legia Warszawa zakończyła sezon 2018/19 bez jakiegokolwiek trofeum. Niestety po ostatnim mistrzostwie Polski przy Łazienkowskiej popełniono wiele błędów, było szereg nietrafionych decyzji. Każdy chyba wychodził z założenia, że zespół może spisywać się poniżej przeciętnej, a i tak sięgnie po tytuł mistrza Polski. Tym razem stało się jednak inaczej. Poniżej kilka przyczyn, które się na to złożyły.

Brak stabilizacji na ławce trenerskiej

Legia zaczęła sezon pod wodzą Deana Klafuricia. Chorwat sprawdził się w roli strażaka, sięgnął z drużyną po Puchar Polski i mistrzostwo Polski. Podpisano więc z nim umowę, choć trzeba przyznać, że nie był szkoleniowcem pierwszego wyboru. Kolejni kandydaci jednak z różnych przyczyn odmawiali lub też nie puścili ich pracodawcy, więc zawarto umowę z „Klafem”. Po zaledwie siedmiu meczach mu podziękowano. Co ciekawe kontrakt rozwiązano, gdy zespół zaczął grać trochę lepiej i wygrał dwa mecze z rzędu – z Koroną Kielce i Spartakiem Trnawa. Ostatnie zwycięstwo na nic się zdało, legioniści odpadli z eliminacji do Ligi Mistrzów co przelało czarę goryczy. Piłkarze i część kibiców do dziś się zastanawiają jakie wyniki osiągałby zespół, gdyby Klafurić nie upierał się przy ustawieniu z trzema obrońcami. Chorwatowi zabrakło doświadczenia i wyobraźni, stał się nieco uparty i chciał wszystkim udowodnić, że miał rację. Niestety skończyło się to utratą posady.

Na kolejne trzy mecze trenerem tymczasowym został Aleksandar Vuković. Na starcie zremisował bezbramkowo z Lechią Gdańsk, przegrał w Warszawie z Dudelange 1:2 i wygrał w Gliwicach z Piastem 3:1. Na rewanż do Luksemburga nie pojechał w roli pierwszego trenera, zastąpił go Ricardo Sa Pinto.

Portugalczyk w debiucie zremisował z Dudelange, co oznaczało pożegnanie z pucharami. Po szybkiej ocenie stanu przygotowania fizycznego zagonił piłkarzy do ciężkiej pracy. Poświęcił dwa mecze i nadrobił zaległości z zespołem. Trzeba przyznać, że legioniści zaczęli grać szybciej, więcej biegali i zwyczajnie lepiej wyglądali. Do końca roku z przyjemnością patrzyło się na walczącą drużynę, która wydzierała punkty rywalom w końcówkach spotkań. Były oczywiście spotkania gorsze, ale w przyszłość każdy spoglądał z optymizmem, wiele sobie obiecywał po autorskiej Legii Sa Pinto po przygotowaniach w Portugalii.

Niestety tam dało o sobie znać prawdziwe oblicze trenera. Choć od strony sportowej bardzo dobrze przygotował zespół fizycznie, choć dopracował z piłkarzami stałe fragmenty gry, które później były najgroźniejszą bronią drużyny, to jednak popełnił też wiele błędów. Za dużo. Przede wszystkim posiadał charakter i osobowość, która była nie do przyjęcia dla wszystkich – od biurowych pracowników klubu, przez klubowe media a kończąc na większości piłkarzy. Pinto nikogo nie szanował, usunął liderów drużyny, a sam rządził szatnią za pomocą strachu i gróźb. Publicznie zakładał maskę i pokazywał, że tworzy z drużyną rodzinę, ale nikt nie chciał w takiej rodzinie dorastać. Do tego założenia taktyczne były takie, że rozpracowali je trenerzy w ekstraklasie. Efektem tego były porażki z Cracovią, Lechem czy Wisłą w lidze oraz Rakowem w Pucharze Polski. Właśnie po Częstochowie coś pękło we władzach Legii. Po klęsce w Krakowie 0:4 uznano, że nadszedł czas rozstania.

Ricardo Sa Pinto potwierdził to, co było wiadomo o nim wcześniej. Pozbierał zespół, dobrze przygotował fizycznie, ale też pracował krótko – co jest regułą, nigdzie nie pracował dłużej niż rok. Popełniono błąd przy wyborze. Mimo posiadanej wiedzy łudzono się, że tym razem będzie inaczej, że Portugalczyk się zmieni. Nie zmienił się, był sobą.

Tymczasowym trenerem został ponownie Vuković. Po wygraniu z Jagiellonią 3:0, Górnikiem 2:1, Pogonią 3:1 i Cracovią 1:0 wydawało się, że znów powtórzy się scenariusz z zeszłego sezonu i zmieniony w końcówce sezonu trener, naprawi błędy z całego sezonu – błędy popełnione na boisku i w klubowych gabinetach. Po wygranej w Gdańsku z Lechią było to już niemal pewne. Niestety przegrana z Piastem spowodowała, że coś w zespole pękło, coś się zmieniło.  Dotychczasowa pewność siebie uleciała, a pojawiło się powątpiewanie. Do końca sezonu „Wojskowi” już nie wygrali meczu i zajęli drugie miejsce w tabeli. Samego Vukovicia trudno oceniać, trzeba poczekać. Na pewno były decyzje słuszne, z pewnością popełnił też już błędy, ale by móc ocenić jego warsztat trzeba zobaczyć zespół jego autorskiego pomysłu.

Piłkarze i szeroko pojęta polityka transferowa

Jeśli chodzi o piłkarzy pozyskanych to było całkiem dobrze – przyszedł najlepszy piłkarz ekstraklasy Carlitros. Pozyskano Jose Kante, który wydawał się ciekawym posunięciem, odkupiono Mateusza Wieteskę. Z wypożyczeń wrócili Radosław Majecki, Dominik Nagy czy Sandro Kulenović. To latem. Potem pozyskano jeszcze Andre Martinsa, dającego bardzo dużą jakość zespołowi. A zimą przyszło trzech Portugalczyków – Luis Rocha, który okazał się solidnym lewym obrońcą, dobrze uzupełniającym się z Adamem Hlouskiem. Salvador Agra, który jak na razie jest jeźdźcem bez głowy i Iuri Medeiros – piłkarz o ponad przeciętnych możliwościach. Dla jego lewej nogi warto było przychodzić na stadion, niestety głowa tak doskonała nie była… Inną sprawą jest sens wypożyczenia piłkarza na cztery miesiące, bez perspektywy zostawienia go na dłużej. Całość jednak można ocenić na delikatny plusik.

O wiele gorzej było z polityką transferową w odwrotnym kierunku. Przede wszystkim za darmo odeszli dwaj reprezentanci Polski – zarówno za Michała Pazdana, jak i za Krzysztofa Mączyńskiego klub nie dostał nawet złotówki. A przecież można było ich sprzedać za kwoty symboliczne, wziąć po 200 tys. euro. Takie pieniądze przy kłopotach finansowych klubu byłyby na wagę złota. Bardzo szybko pozbyto się Jose Kante, który nie zdążył się nawet dobrze zaaklimatyzować w drużynie. Do Piasta Gliwice wypożyczono kolejny raz Tomasza Jodłowca i w ten sposób pomogliśmy Waldemarowi Fornalikowi w zdobyciu tytułu mistrzowskiego. Do Lechii odszedł Konrad Michalak – wymiana za Pawła Stolarskiego. Klub z Gdańska zarobił już konkretną kwotę za sprzedaż gracza do Tereka Grozny. Trzeba będzie poczekać i zobaczyć, ile Legia zarobi w przyszłości na sprzedaży „Stolara”.

Do polityki wobec zawodników trzeba też dorzucić to, że do tej pory nie wypłacono piłkarzom premii za mistrzostwo Polski w ubiegłym sezonie – ponoć mają zostać wypłacone do końca czerwca. Niestety najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że sezon się już skończył a nadal jest grupa zawodników, która nie wie jaka będzie ich przyszłość. Nikt nie spotkał się z graczami, którym wygasają kontrakty i nie podziękował za współpracę, nie postawił sprawy jasno. Każdy ma czekać na telefon. Niestety takie podejście powodowało, że piłkarze ciągle się wzajemnie wypytywali czy z nim to już ktoś coś ustalił. Kasper Hamalainen w końcówce sezonu grał od początku do końca, a gdyby np. złamał nogę zostałby bez klubu na dłużej. Jedni ludzie w takich momentach kalkulują, a inni nie. Ale doprowadzono do sytuacji, gdzie nie każdy miał ochotę dawać z siebie wszystko, bo nie wiedział na czym stoi, bo zastanawiał się nad przyszłością.

Ale to jedna strona medalu, a o drugiej powiedział na ostatniej konferencji prasowej trener Vuković. - Zrobię tak, żebym ja, ani żaden trener po mnie już nie był zakładnikiem, tylko trenerem. Mogę obiecać, że niezależnie od tego, jak długo tu będę, coś dla tego klubu zrobię. Obalę kilka mitów. Zrobię też pewne oczyszczenie, którego potrzebuje ten klub. Potrzebuje tego też trener, kolejni trenerzy… To pozwoli na zwiększenie szans na sukces. Zostaną tu legioniści, których ocenię na legionistów, którzy zap…, a nie ci, którzy tylko robią wiele rzeczy na pokaz – mówił Serb sugerując, że nie zawsze zaangażowanie na murawie było na najwyższym poziomie. Wtórował mu już były legionista, Adam Hlousek. - Każdy piłkarz, który tutaj przychodzi, musi odpowiedzieć na jedno pytanie - czy chce walczyć? Jeżeli będziesz robił z piłką co chcesz, ale nie będziesz wykazywał zaangażowania, powstaną schody, które trudno będzie pokonać. Chłopaki muszą zdać sobie sprawę, iż występują w Legii i nie mogą pozwolić na to, żeby odpoczywać na boisku czy odpuszczać. Te słowa wskazują na to, że w kilku meczach zawodnicy nie zawsze dawali z siebie maksimum. A to przecież podstawa w sporcie, piłce nożnej i coś, czego wymaga każdy kibic i trener.

Brak stabilnej wizji

Przez jakiś czas mówiło się, że w klubie nikt nie ma pomysłu na to, jak ma wyglądać i funkcjonować drużyna rezerw. Teraz trzeba przyznać, że podobnie jest z pierwszą drużyną. Najlepiej widać to było przy poszukiwaniach trenerów. Przy Łazienkowskiej mile widziany był obecny selekcjoner Jerzy Brzęczek, i tylko veto Wisły Płock spowodowało, że nie trafił do Legii. Chciano Brzęczka, a zatrudniono Ricardo Sa Pinto – trenera o zupełnie innym profilu i osobowości. Wśród zainteresowanych było dwóch szkoleniowców, u których trudno znaleźć jakiś wspólny mianownik. O tym, że jeden nie został zatrudniony, a drugi już tak, zdecydował przypadek. Była opcja chorwacka, była portugalska, teraz następuje serbska. I mam wrażenie, że zdecydowała o tym głównie ekonomia. Trzeba liczyć na to, że Legia w końcu obierze jedną drogę i będzie się jej trzymać przez minimum rok, a najlepiej dłużej. W przeciwnym razie co chwilę będą powracały te same koszmary.

W Legii dobrze znany jest grzech pychy. Po trzech wygranych meczach każdy uważa, że jest najlepszy. Tyczy się to również ludzi pracujących za biurkiem. Poprzednie mistrzostwa wiele klubu nie nauczyły, sukcesy tuszowały kolejne błędy.

Brak też było stabilnej wizji jeśli chodzi o kształt zespołu i decyzje personalne. Zespół miał trzech bramkarzy zamiast jednego. Najlepszy strzelec, czyli Carlitos nie miał pewnego miejsca w drużynie, nie cieszył się specjalnym zaufaniem. Jarosława Niezgodę jeden trener skreślił, by drugi na niego postawił. Odwrotnie było z Sandro Kulenoviciem. Michał Kucharczyk zagrał na większości pozycji, a Marko Vesović był rzucany z obrony do pomocy i na odwrót. Z kolei stabilizacja nastąpiła na pozycji numer „dziesięć” gdzie pewne miejsce miał Sebastian Szymański. Tyle, że nie jest to dla niego optymalna pozycja i najlepiej obrazują to statystyki. Dziś mało kto wie jaki jest styl Legii, trudno tez dostrzec dominującą taktyką, która jest narzucana przeciwnikowi.

Co dalej?

Czeka nas kolejna rewolucja. Tym razem przebudowa zespołu jest uzasadniona. Moment nie jest najlepszy, bo w kasie pusto, a za chwilę zacznie się gra o puchary. Na pewno trzeba się liczyć z tym, że to koniec pewnej epoki. Nic nie jest przesądzone, wszystko się może jeszcze zmienić, ale na dziś z klubem rozstają się Arkadiusz Malarz, Inaki Astiz, Michał Kucharczyk, Kasper Hamalainen, Miroslav Radović, Iuri Medeiros. Swojej przyszłości nie jest pewny też Cafu. Legia gwarantuje, że chce go wykupić, ale prawdopodobnie tylko po to by od razu sprzedać z zyskiem. Piłkarzami, którzy mogą odejść za dobre pieniądze są Radosław Majecki, Mateusz Wieteska, Dominik Nagy i Sebastian Szymański. Klub nie będzie robił też problemu Carlitosowi, gdyby pojawiła się zadowalająca oferta.

Jak zwalniają, to znaczy, że będą też zatrudniać. Tutaj poszukiwani są piłkarze spełniający określone kryteria sportowe i najlepiej bez kontraktu lub z wygasającą umową. Ewentualnie piłkarze młodzi, których można wypożyczyć na minimum rok. Przeszukiwany był już rynek bałkański, kilka nazwisk trafiło do notesów. Trwają próby zatrudnienia Polaków z reprezentacji młodzieżowych, nikt nie zapomina też o graczach z naszego podwórka. Wkrótce będzie jasne co nas czeka, ale to może być zupełnie inna Legia. Czy lepsza, czy gorsza. O tym się przekonamy.

Polecamy

Komentarze (189)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.