News: Wywiad na 100 - Rozmowa z Krzysztofem Kosedowskim

Wywiad na 100 - Rozmowa z Krzysztofem Kosedowskim

Samuel Szczygielski

Źródło: Legia.Net

31.03.2016 19:00

(akt. 07.12.2018 16:27)

Dziś "Wywiad na 100" wychodzi poza ramy futbolu. Z Krzysztofem Kosedowskim, medalistą olimpijskim i na mistrzostwach Europy w boksie, porozmawialiśmy o medalu na Igrzyskach w Moskwie, kulisach rodzinnej Legii z lat osiemdziesiątych, projekcie Legia Fight Club, ale też o parciu na szkło, popularnym "Pączusiu" czy żonie Helio Pinto! Zapraszamy do lektury lub obejrzenia wideo, które nagraliśmy na ringu LFC.

[Dla jasności dodamy, że trener Kosedowski, dochodząc prawie do rękoczynów, kazał mówić sobie na "ty"]


Nie przeszkadza ci to, że Krzysztof Kosedowski jest kojarzony częściej z "cwaniaka" niż z boksem?


- Absolutnie. To normalne, że ludzie kojarzą mnie bardziej jako "Siwego" z filmu "Chłopaki nie płaczą" niż z boksowaniem. Trochę czasu już od tego minęło, a film co jakiś czas jest powtarzany w telewizji. Ale to nie problem, moja epizodyczna scena była dobra.


Przeglądałem CV i po Wiśle, Stoczniowcu czy Legii są właśnie "Chłopaki nie płaczą", teledysk "Nie mam dla ciebie miłośći", "M jak Miłość"... Skąd takie parcie na szkło?


- Zaraz, zaraz.


Pominąłem coś?


- Żadne parcie, bo to nie ja dzwoniłem do nich, tylko oni do mnie (śmiech). Nie stałem na Chełmskiej i nie prosiłem, żeby mnie przyjęli do "M jak Miłość", "Chłopaków nie płaczą" czy "Sztosu 2", o którym nie wspomniałeś - no przepraszam bardzo! (śmiech) Producenci mieli potrzebę wykorzystania mnie do nagrań, a ja nie chciałem odmawiać. Cieszę się, że miałem okazje wystąpić w tych filmach czy serialach, podobało mi się to.


Każdy wie, że zdobyłeś brąz na Igrzyskach Olimpijskich, ale niewiele osób te walki pamięta. Jak w 1980 roku wyglądały zawody od wewnątrz? Sportowo i okołosportowo.


- Mój starszy brat Leszek był w Montrealu na olimpiadzie, też zdobył brązowy medal. Pamiętam, że jak wrócił, to opowiadał nam, co tam się działo, jak wszystko wyglądało. Doświadczyłem tego, ale tylko słuchem, więc starałem sobie wyobrazić, jak wyglądała wtedy wioska olimpijska czy dyskoteka w niej. Natomiast w osiemdziesiątym roku nie były to już tylko wyobrażenia, bo sam pojechałem na Igrzyska do Moskwy. To były trudne lata, troszeczkę zimnej wojny. Niektóre państwa zbojkotowały olimpiadę. Ale my nie mieliśmy na to wpływu, skupialiśmy się na własnej robocie. Choć w wiosce na pewno nie było tak wesoło, jak w poprzednich latach.


Łatwo było odciąć się od wydarzeń z zewnątrz?


- Nie było z tym problemu. Dla mnie szokiem było obcowanie z tymi wielkimi gwiazdami. Samo bycie w towarzystwie wielkich postaci polskiego sportu było zaszczytem. Kozakiewicz, Szewińska, Wszoła...a ja byłem obok nich czy nawet z nimi.


Turniej szedł do przodu, wygrywałeś kolejne pojedynki, presja narastała. Co działo się w głowie dziewiętnastolatka, który był obok gwiazd, a po chwili sam stał się gwiazdą?


- W pierwszej walce wpadłem od razu na mistrza olimpijskiego z Montrealu. Gdybym przegrał nikt w ekipie nie miałby do mnie pretensji. Wiedziałem o nim tylko tyle, że jest świetnym bokserem i - co jasne - chce obronić tytuł. A jak już wszedłem do ringu, to...jakoś poszło. Mimo że w pierwszej rundzie byłem liczony, bo dostałem prawego sierpa, to jakoś poszło. Jak szybko upadłem, tak szybko wstałem. W przerwie dostałem wskazówki od trenerów, poprawiłem się, a całą walkę wygrałem 4-1. Był to szok. I dla moich kolegów i dla całego środowiska bokserskiego.


Ale to nie była chyba najgorsza walka. Kluczowe wydaje się być ostatnie 30 sekund ćwierćfinału.


- Miałem farta, to było szczęście.


Które sprzyja lepszym.


- No, tak się utarło. Było 30 sekund do końca, a ja miałem bardzo głęboko rozcięty łuk brwiowy. Moim zdaniem sędzia zasłużył na nagrodę, bo zachował zimną krew, spojrzał na zegar nad nami i zobaczył, że to już końcóweczka. Jak sędzia jest w ringu, to czuje, jak wygląda pojedynek, mógł też pomyśleć o tym, że pokonałem mistrza olimpijskiego. Miał jaja i pozwolił mi dokończyć walkę z rozciętą głową. Gdyby to była pierwsza runda - na 100% przerwałby walkę. Do walki o finał już mnie nie dopuszczono, bo głowę miałem zszytą dwunastoma szwami. Byłem bardzo szczęśliwy, ale tak naprawdę poczułem wartość tego medalu dopiero po powrocie do Polski. Dziś potrafię cieszyć się z tego bardziej niż wtedy.


Czyli przyjąłeś to spokojnie, bez sodówki.


- Nie, odlot był. Miałem dziewiętnaście lat, przyjechałem do Warszawy. Coś wygrałem, napisali o mnie w prasie, potem zdobyłem medal... Gdybym powiedział, że nie było sodówki, to byłbym nieszczery. Dostałem kopa od przyjaciela Kazika Szczerby i trenera Henryka NIedźwiedzkiego. Jestem im za to bardzo wdzięczny, zareagowali w odpowiednim momencie. Człowiek myślał, że Warszawa nie leży nad Wisłą, tylko u jego stóp. Na usprawiedliwienie powiem, że chyba po prostu nie wytrzymałem ciśnienia. Tutaj jedno spotkanie, tu drugie, zaproszenie do premiera... Wszedłem do kawiarni i nie było osoby, żeby nie spojrzała. Okres w kraju po olimpiadzie był inny, dziwny. Polska była smutna. W sklepach nic nie było. Każdy sukces odbijał się szerokim echem, a medale polskich sportowców na Igrzyskach były słodyczą dla każdego Polaka. Miałem dziewiętnaście lat, przyjechałem z małego miasta do stolicy, boksowałem w najlepszym klubie i zaraz dołączyłem do grona gwiazd sportu. Do Przybylskiego, Wawrzyniaka, Gajdy, Szczerby, Kozłowskiego, Petricha, Gortata. No, kurka wodna, przyznaję się - mały odjazd był. Ale nie było dymu, absolutnie. Nie wchodziłem do kościoła i nie mówiłem "proszę księdza, dzisiaj ja prowadzę mszę". (śmiech)


Medal był chwilę po przyjściu do Legii. Miało to wpływ na sukces?


- Dołączyłem do Legii 2 kwietnia 1979, a po roku i trzech miesiącach zdobyłem brąz w Moskwie. To był krótki okres, myślę, że nie miało to wielkiego wpływu.


Ale Legia była wtedy najlepsza w Polsce?


- Kochany, Legia nadal jest najlepsza. Po co takie pytania, kolego? Po co takie pytania? Legia była, jest i będzie najlepsza. (śmiech)


Wcześniej w Tczewie też tak mówiłeś?


- Nie no, słuchaj, to byłby żart, gdybym powiedział, że będąc w Tczewie czy w Stoczniowcu Gdańsk myślałem o Legii. Absolutnie. Pamiętam, że po roku czasu w Warszawie trener Gmitruk powiedział mi podczas treningu, żebym został 15 minut po zajęciach, bo chciałby ze mną porozmawiać. Przestraszyłem się, o co mu chodzi. Podszedł do mnie raptownie, mówi "zostań 15 minut". Zastanawiałem się, czy zrobiłem coś złego, ale nic nie pamiętałem. Miałem to szczęście, że nigdy nie piłem wódki. Albo nie nigdy. Nigdy nie mów nigdy, każdy kiedyś wypił. Ale ogólnie nie piłem wódki, więc nie sądziłem, że coś przeskrobałem. Trening się skończył, usiedliśmy na ławce. Rozmowa trwała 30 sekund. "Słuchaj, Krzysiek, za pół roku kończy ci się służba wojskowa. Nie chciałbyś zostać na stałe?" - spojrzałem na trenera i myślę "kurka wodna, Legia Warszawa, taka szansa może się już nigdy nie zdarzyć". Ciśnienie skoczyło, ciarki po mnie przeszły. Trener Gmitruk dał mi tydzień do namysłu, zadzwoniłem do ojca i do Leszka. Brat mówi: "Byłbyś głupi, jakbyś nie skorzystał", ojciec: "Synu, takiej szansy drugi raz możesz nie mieć". Nie czekałem tydzień, tylko już na drugi dzień poszedłem do trenera i powiedziałem, że zostanę w Legii na zawsze.


I to dosłownie na zawsze.


- Tak. Jak tu się wejdzie, to już się nie wychodzi. Legia jest jak narkotyk.


Wtedy kontakty z zawodnikami z innych sekcji...


- Nie ma porównania. To była jedna wielka rodzina.


Właśnie o to mi chodzi. Sekcji było chyba około 20?


- 17-20 na pewno.Ktoś kto tego nie dotknął, już się nie przekona. Włodarze Legii robią wszystko, żeby odbudować sekcje, ale jednak jesteśmy porozrzucani. Przy Łazienkowskiej jest piłka, boks, zapasy. Jakiś fragmencik tego wszystkiego. Wszedłem pierwszy raz na salę na Torwarze i na początku trochę się tu dusiłem. Ale po miesiącu tak się przyzwyczaiłem, że jestem tu 2-3 godziny przed zajęciami. Nie robię tego dla siebie, tylko dla chłopaków i całego klubu. Przychodzi godzina 19:30 i z bólem serca wracam do domu. Kto nie wierzy - zapraszam, niech sam się przekona. Dziewczyna, czy chłopak. Czy ma 20 czy 120 lat, każdy wyjdzie zadowolony.


No to teraz jest fajna atmosfera, ale w latach osiemdziesiątych była pewnie jeszcze lepsza.


- Dojechałem do dnia dzisiejszego, ale wracając do tamtych lat, to faktycznie, nie ma porównania. Teraz wisienka jest mocno zawinięta i z tego złotka trzeba ją długo odkręcać. Wtedy wszystko było na wyciągnięcie ręki. W słynnym bufecie u pani Zosi była mega zabawa. Przychodzili piłkarze, koszykarze, bokserzy, ciężarowcy, wszyscy. Znaliśmy sie jak w rodzinie. To była prawdziwa Legia. Siedzieliśmy tu całymi dniami, to był nasz dom. Mieliśmy gdzie mieszkać, ale było nam tu dobrze. Tu siedzieliśmy, jedliśmy, spaliśmy. Każdy każdego znał. Świetnie spędzaliśmy czas, ale historie o alkoholu w sporcie w tamtych latach są przesadzone. Potrafiliśmy bawić się bez tego. Wiadomo, ktoś nie wypił w ogóle, a ktoś 4 kieliszki, ale nikt się nie toczył od lewej do prawej. Rano wstawaliśmy i ciężko trenowaliśmy. Wtedy Legia była naprawdę jedną, wielką rodziną. Dzisiaj włodarze starają się to odbudować, wszystko idzie w dobrym kierunku.


Ale szans na to, żeby było jak wtedy nie ma.


- Nie. Musielibyśmy cofnąć się o te x lat.

Wracając na chwilę do kariery - Krzysztof Dowhań mówił u nas, że w zawodowej karierze orzeszkodził mu marny wzrost. Ty też nie jesteś wysoki, a to jednak nie przeszkodziło w sukcesach.


- Tak, słyszałem jak Krzysztof o tym opowiadał. Zresztą oglądam każdy "Wywiad na 100". Trzeba tego słuchać i śledzić wszystko, co związane jest z Legią. Ale co do wzrostu, to pamiętajmy kolego, że w boksie są giganci, ale niscy także. Mi to nie przeszkodziło. W swojej kategorii wagowej nie byłem wysoki, ale normalny. Zdarzali się niżsi i właśnie z nimi lubiłem walczyć. Nie należałem do zawodników, którzy przewracali przeciwnika runda po rundzie. Raczej byłem w ringu takim "liskiem".


Rozpoczynając wątki piłkarskie - jakieś 2 lata temu na trening do ciebie przyszli piłkarze rezerw Legii. Dawali radę?


- Zdziwiłem się, jak Jacek Magiera do mnie zadzwonił i to zaproponował. Dawali radę, czasem bałem się nawet, że coś może ich przerosnąć. Każdy chciał pokazać się przed wszystkimi z jak najlepszej strony. Oprócz tego treningu, pojawiali się u mnie piłkarze. Czarek Kucharski trenował, Maciek Iwański u mnie trenował...


Naprawdę Iwański przychodził? Pytam, bo poprzez media został zapamiętany przez kibicó jako "Pączuś".


- Oczywiście, zaraz pokażę ci zdjęcie z treningu! Pamiętam jak byłem na meczu i obok mnie młody chłopak krzyczał "ty, pączek, ruszaj się, ruszaj!". Ja mówię do niego: "młody kolego, dla ciebie to może być pan pączek". Trochę go zgasiłem i przestał tak krzyczeć. Oprócz Iwańskiego ćwiczył też Włodarczyk, Kiełbowicz aż pali się, żeby trenować, ale narzeka na brak czasu. Żewłakow też mówi, że znajdzie chwilę i przyjdzie. Z obecnych piłkarzy na zajęcia do kolegi przychodził Mateusz Szwoch.


Wow, po nim bym się tego nie spodziewał.


- No właśnie. A wyglądał naprawdę przyzwoicie. Czasem piłkarze tylko tak grają na zwłokę czy kładą się w polu karnym. Za to Maciek walczył z moimi kolegami i w ringu nie pękał.


Mówisz o Maćku Iwańskim?


- A jak! Żaden z niego "Pączuś". (śmiech)


A gdyby tak wrzucić do ringu z tobą Helio Pinto? (śmiech)


- Nie, nie, nie!


Musiałem! (śmiech)


- Za karę chyba. Jesteś niedobry człowieku! Helio Pinto...


To nie twój ulubiony zawodnik?


- Jasne, bardzo! Dla Legii trzeba umierać. Jak nie ma się tego "czegoś", to trzeba wykazywać się ambicją i wolą walki. A on miał to "coś", ale myślał, że jak nazywa się Helio Pinto to może wszystko. A gdzie jest dziś? Kto to jest Helio Pinto? Fajna, atrakcyjna żona i to wszystko.


Jedyny atut, tak?


- Jak jego żonę pokazywali na zdjęciach wśród innych żon piłkarzy, to była jedną z najładniejszych. Była jedynym atutem Helio Pinto!


Aua! Okej, zostawmy chłopaka. Kiedyś powiedziałeś, że piłkarzom Legii nie brakuje ptasiego mleczka.


- Mają wszystko.


To błąd? Mają za dobrze?


- Nie, ale powinno to lepiej wykorzystywać. Ktoś pomyśli: mówisz to przez zazdrość? Nie. Ja wybrałem taki fach, ty taki, a kolega od kamery taki. Każdy wybiera swoją drogę. Jeden piłkarską, drugi dziennikarską, trzeci bokserską, ktoś chce być lekarzem, a inny strażakiem. Każdy był młody i wybierać po swojemu. Grałeś w piłkę jak miałeś 10 lat?


Jasne, że tak.


- Właśnie. Kolega za kamerą grał w piłkę? Kiwa głową, że tak. Wszyscy graliśmy w piłkę. Niczego nie można im zazdrościć, niech mają wszystko. Ale powinni zostawiać więcej serca na boisku.


A czemu bokserzy trzymają się tak blisko futbolu? Ty - Legia, wiadomo. Andrzej Fonfara - Legia. Szpilka to Wisła, Proksa to GKS Katowite, a Adamek ma chyba jakiś związek z Podbeskidziem. Coś w tym jest czy to przypadek?


- Nie przypadek. Jak każdy inny, za dzieciaka grali w piłkę na podwórku. Mama woła na obiad, ale musimy strzelić jeszcze bramkę. Najbogatszy miał piłkę i zazwyczaj był to ten najsłabszy, jednak musiał grać. My bokserzy potrafimy grać w piłkę, w kosza. To sporty rozgrzewkowe. Zawsze zaczynaliśmy trening bokserki od koszykówki albo piłki. Wspomniany Tomek Adamek grał świetnie, mega.


W świecie boksu z piłkarską Legią najbardziej kojarzony jest oczywiście Andrzej Fonfara. To dobry przedstawiciel na skalę światową? Jako widz, laik mogę oceniać, że tak. Ale to ty jesteś fachowcem.


- Myślę, że tak. Jest rozpoznawalny, ma tatuaż z herbem, wszędzie pokazuje "elkę". Ten znak jest znany niemalże wszędzie. Zdarza się na świecie, ale przede wszytkim w Polsce, każdy wie, co to znaczy. Jak mamy treningi, to wchodząc i schodząc z maty, na "dzień dobry" i "do widzenia", pokazujemy "elkę".


Hasło wstępu, tak?


- Dokładnie, bez tego nie wejdziesz.


Co do Fonfary - możliwa jest jego walka na stadionie Legii i być może wyjątkowo z tobą w narożniku na stulecie?


- Walka Fonfary jak najbardziej, byłaby to piękna rzecz. Ale czemu ze mną?


Jako największa ikona bokserskiej Legii.


- Nie, nie, poniosło cię kolego. Tutaj jest tyle ikon! Medaliści olimpijscy czy mistrzostw Europy...


Ale jak tylko mówi się o bokserskiej Legii, to mówi się też o tobie.


- Bo chodzę na mecze, dużo o tym mówię. Zaproszą mnie np. do TVP do studia po walce, pokażę znak Legii i może to dlatego. Są inne ikony. Niedźwiedzki, Grudzień, Szczepański, Rutkowski, Gortat, Szczerba, Petrych, Gołota, Gajda, Fonfara... Ikona, no dobra, niech będzie. Albo "ikonką", o! Tak lepiej.


W muzeum Legii z boksu najwięcej jest chyba twoich trofeów.


- Nie tam! Nie jest ważne ile kogo jest. Przyniosłem jedną szarfę za mistrzostwo Polski, bo dwie dałem na licytacje charytatywne, jedną tu. U mnie w domu jest tylko jedna, bo po co je trzymać, skoro komuś można pomóc.


Obok twojego domu - i to dosłownie, bo to kilka metrów - jest mural bokserskiej Legii. Serce rośnie, jak przechodzisz codziennie obok?


- Oj, serce rośnie. Ale najfajniejsza jest historia tego murala. Moja żona i syn wiedzieli, że coś takiego się pojawi, ale przede mną to ukrywali. Schodzę któregoś dnia na dół i sąsiad zaczepia mnie na schodach:


- Ładnie pan to namalował! - a ja nie mam pojęcia o co mu chodzi.


- Sąsiedzie, ale co?


- No to, na ścianie na dole.


- A, to. No tak, tak. Ale to nie ja - tak mu odpowiedziałem, ale nadal nie miałem pojęcia, o co chodzi. Schodzę na dół, patrzę, a tam wielki mural Legii. I to bokserskiej! 10 metrów od mojego bloku.


Przewertowałem głębiej gocławskie rewiry. W wawrzyniaku jest...


- Mirek Wawrzyniak, boksował kiedyś w Legii.


I Kuba Wawrzyniak grał. (śmiech) Przejęzyczyłem się. W warzywniaku obok jest wywieszona flaga Legii. Przez ciebie?


- Nie, to też nie moja sprawka. Zresztą cały sklep jest ozdobiony pamiętkami Legii. Niedaleko, przy komendzie jest kolejny mural.


Przy komendzie.


- Tak, zabawnie się złożyło. (śmiech) Policja, a obok mural z kibicami z zasłoniętymi twarzami. Cały Gocław jest za Legią.


Na koniec muszę popytać o Legia Fight Club, bo kogo jak nie ciebie. Jak wygląda funkcjonowanie klubu? Ja nic nie wiem, wiele osób też nic nie wie...


- Ja też nic nie wiem. (śmiech)


Tak, tylko siedzę tu codziennie od rana do wieczora...


- Codziennie to nie, w środy i w piątki. O 15:30 przychodzą młode chłopaki, o 18 treningi mam ja. Kto chce, ten do mnie podchodzi. Jeśli liznął trochę boksu i podstawy ma opanowane.


A jeśli nie?


- To wtedy o 19:30 trenuje grupa początkujących, których prowadzi Paweł Michalik. Ale to nie są żółtodzioby. Trenują regularnie od kilku miesięcy i robią duże postępy. Kilka razy zastępowałem Pawła i w poziomie tej ekipy jest ogromny progres.


A są planowane jakieś akcje, żeby o Legia Fight Club zrobiło się naprawdę głośno i żeby przychodziły nowe osoby?


- Ale nie chcemy stawiać na ilość, tylko na jakość. A bywa, że od godziny 16 czasem nie ma gdzie palca wcisnąć, ale jakoś to ogarniamy. Chcemy ruszyć z kopyta od połowy kwietnia, czyli akurat na stulecie z grupami młodzieżowymi. Mamy zamiar stworzyć naprawdę fajną, dobrą akademię. Ale jak mówiłem wcześniej - czy ktoś ma 20 czy 120 lat, zapraszamy!


Super, dziękuję bardzo. To był zaszczyt.


- Zaszczyt... człowieku! Bajerujesz mnie od początku. Zaraz ci powiem: " jest tu jakiś cwaniak?".


Cwaniaka nie ma, dziękuję! (śmiech)


"Jedenastka stulecia" według Krzysztofa Kosedowskiego

Bramkarz: Kazimierski

Obrońcy: Topolski, Janas, Zieliński, Wdowczyk

Pomocnicy: Pisz, Deyna, Brychczy

Napastnicy: Baran, Dziekanowski, Okoński

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.