News: Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych - Ten plan może wypalić

Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych

Przemysław Witkowski

Źródło: Legia.Net

15.07.2017 10:52

(akt. 04.01.2019 12:21)

Cytowanie samego siebie jest dość dziwnym uczuciem, ale to co napisałem dwa tygodnie temu o rywalu Legii w 2 rundzie eliminacji do grupowej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów będzie chyba najtrafniejszą oceną środowego występu Wojskowych na Wyspach Alandzkich: „2 rundę eliminacji zaczniemy od potyczki z IFK Mariehamn. I to powinna być całość informacji podana na temat tego etapu tych rozgrywek. Serio. Finowie? Ok! Jedziemy, wygrywamy, wracamy. To samo w Warszawie. Nie chodzi o buńczuczność, brak poszanowania przeciwnika, ale…bądźmy poważni. Legia za cel stawia sobie awans do LM. Tacy przeciwnicy powinni mieć jedynie znaczenie dla statystyk.” Po meczu, powyższy cytat ma współczynnik 95% trafności…gdyż, 5% zostawiam sobie na małe, malutkie „ale”.

Niestety do tej beczki pełnej miodu muszę dodać łyżkę dziegciu, a nawet dwie. Po pierwsze: obrona. W pierwszej połowie parę razy zmroziła mnie nieporadność naszych defensorów, którzy trochę chyba nie do końca skomunikowani ze sobą, kilkukrotnie wybijali piłkę w trybie „oby dalej od własnej bramki”.  A już rajd Dafaa przez pół boiska zakończony objechaniem naszych obrońców i wyłożeniem piłki do Spana, wołał o pomstę do nieba. Panowie! Nawet grając na początku sezonu, nawet z kelnerami z dalekich wysp, nawet na boisku z krzywo narysowanymi liniami, nie miały prawa przydarzyć się takie błędy. I tu nie można zasłaniać się brakiem na murawie przeziębionego (?) Pazdana. Owszem teraz to nic nieznaczące „niedopatrzenia” w ogólnym obrazie gry, ale w trzeciej, a w co wierzę i w czwartej rundzie eliminacji, mogą stać się katastrofalnymi w skutkach „wielbłądami”. Warto zwrócić na to uwagę już teraz i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Oczywiście w niczym to nie deprecjonuje faktu, że „zadanie zostało wykonane” i należy się z tego cieszyć. Druga kwestia, na którą chyba nikt nie zwrócił uwagi, to fakt, że jak się wygrywa 3:0, przeciwnik dostaje „czerwień”, to obowiązkiem jest go dobić. A podczas meczu z Finami, w drugiej połowie, mimo przewagi jednego zawodnika, nie działo się praktycznie nic jeśli chodzi o chęć powiększenia zdobyczy bramkowej przez Legionistów. Jakby uznali, że te trzy trafienia w zupełności wystarczą. Ja wiem – taki był plan. Wygrać. Ta argumentacja była powtarzana jak mantra i ja ją absolutnie akceptuję. Ale mierzi mnie to, że nie można było wpakować jeszcze dwóch – trzech bramek i puścić newsa w piłkarski świat, że Legia, jak walec, przejechała się po Mariehamn. Na plus trzeba na pewno zaliczyć występ Brozia i Hamy. Jak na debiut nieźle pokazał się Mączyński. Mam nadzieję dłużej go oglądać w duecie z Moulinem. Dobrze, że Jacek Magiera zdecydował się wprowadzić młodych. Gdzie mają się ogrywać, jak nie w takich meczach? Kłuły mnie też trochę w oczy te wszystkie „brazyliany”, które próbował grać Gui. Sztuczki powinny być efektywne w zamierzeniu, a nie jedynie efektowne, zakończone stratą lub niecelnym podaniem. W Warszawie zapowiada się zatem przyjemny spacerek, mam nadzieję, że zwieńczony kilkoma tłustymi trafieniami, ku uciesze zebranej, prawdopodobnie w komplecie, publiczności.


A jak już jesteśmy przy kibicach z Łazienkowskej, to nawiążę to niedawnej porażki w Superpucharze Polski, zwanym przez wielu „nic nie wartym, ogórkowym trofeum”. Ja pozwolę sobie z taką opinią nie zgodzić się. Napiszę więcej: Jestem zniesmaczony tym, że Arka, na naszym stadionie, w pierwszym meczu po wakacyjnej przerwie, cieszyła się z trofeum przy nieomal komplecie stołecznej publiczności. Podkreślę tę kwestię: KOMPLET PUBLICZNOŚCI. Nie od dziś wiadomo i nie jest to żadną tajną, głęboko skrywaną i niedostępną wiedzą, że to sukces drużyny buduje frekwencje podczas meczów. Na fanatyków można liczyć zawsze, ale zwykły kibic (uwaga: słowo „zwykły” nie ma dla mnie negatywnego wydźwięku) czasem trzy razy się zastanawia, czy iść na mecz. Takie są realia. Kalkuluje. Ocenia przeciwnika, dzień, godzinę, pogodę, czy nie ma wtedy imienin, urodzin, czy nie przyjechał dawno niewidziany kolega. Powodów, dla których może nie pojawić się na trybunach jest tyle, co ziaren piasku nad morzem Bałtyckim. I nie zrozumcie mnie źle. Nie wynika to z tego, że on Legii nie kibicuje. Kibicuje, ale często rodzi mu się w głowie myśl: „eee nie idę na ten mecz, Legia gra piach ze słabszymi”.  I tu nie chodzi, o to, aby zrobić z takiego kibica, fana drugiej kategorii, co to „nie ma Legii w sercu”, albo ma ją wybiórczo. Absolutnie nie. Tu chodzi o to, aby nie dać mu/jej argumentu do ręki, żeby nie pojawić się na Łazienkowskiej 3. I tak właśnie odbieram porażkę w Superpucharze. Początek sezonu wakacyjnego, a tu trybuny pękają w szwach. Dziwne? Nie, to efekt ostatnich paru lat i naprawdę sporych sukcesów. Dlatego warto sięgać po kolejne, nawet takie „nic nieznaczące” puchary. Kibiców cieszą sukcesy, nawet te małe, dlatego to one są najlepszym zaproszeniem na nasz stadion. Kiedy zrobi się chłodniej, do Warszawy zjadą tacy mocarze jak Wisła Płock czy Termalica. Fajnie by było mieć frekwencję podobną do tej z 7 lipca, nieprawdaż? O ile o pełny stadion na meczach Ligi Mistrzów, czy (nie daj Boże!) Ligi Europy się nie martwię, to naprawdę warto jest wysyłać jasny komunikat fanom, że każdy mecz jest ważny i każdego przeciwnika (zwłaszcza ligowego) chcemy ogrywać jak największą ilością goli. A Legia, jak na polskie realia, ma ku temu wszystkie warunki – od finansowych po te sportowe. Nieprawdaż?


Na pewno jednym z takim magnesów przyciągających na trybuny może być rasowy napastnik. Pisałem niedawno, że Legia, na obecnym etapie, może sobie pozwolić na sprowadzanie, tylko i aż tylko, takich kolejnych Vadisów – średnio-dobrych jak na Europę jakościowo piłkarzy, którzy pociągną zespół do przodu. Kolejny, mały kroczek na tej drodze, chyba Legia właśnie zrobiła. Zameldował się w stolicy Armando Sadiku i parafował 3-letni kontrakt. NAPASTNIK. Potrzeba-klucz odmieniane przez wszystkie przypadki przy Łazienkowskiej. Na papierze, jego cyfry wyglądają całkiem przyzwoicie, więc jest szansa, że może jego losy potoczą się podobnie do kariery Nikolicia w Legii. Z pewnością wielu z nas tego by sobie życzyło. Dodatkowo rzecz jasna, aby może mniej dawał się łapać na spalonych niż Węgier, a już niedługo, imię Armando w Warszawie nie będzie kojarzyło się tylko z Maradoną . Szkoda tylko, że nie ma paszportu z UE, bo to wyklucza jego grę równocześnie na jednym placu z Gui i Chukwu.

Polecamy

Komentarze (3)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.