News: Michał Mydlarz: Liderem może być każdy

Michał Mydlarz: Liderem może być każdy

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

05.10.2017 18:43

(akt. 02.12.2018 11:56)

Jak radzi sobie w szkole? Czy mikry wzrost traktuje jako zaletę na boisku? Co sprawiło, że po trudnym pierwszym roku przy Łazienkowskiej, otrzymał powołanie do reprezentacji? Jak spędza wolny czas? W czym Legia jest lepsza od krajowych rywali? Czy szatnia piłkarska jest specyficzna, a także kilka słów o muzyce. Przed Państwem pomocnik stołecznego klubu w Centralnej Lidze Juniorów, Michał Mydlarz. Zapraszamy do lektury rozmowy z zawodnikiem mistrzów Polski.

Jakbym zapomniał zrobić zadania domowego, to pomógłbyś mi?

 

- Jeśli poruszamy się wokół nauki, jestem osobą, która lubi w tym pomagać. Staram się odrabiać wszystko, co nauczyciele zadają do wykonania w domu.

 

Ostatnio Mikołaj Neuman dużo na tym zyskał, ponieważ udało mu się otrzymać pozytywną ocenę z pewnego przedmiotu.

 

 - Oczywiście, była taka sytuacja. Nie zdradzę jednak nazwy przedmiotu, z którym miał malutki kłopot (śmiech). Cieszę się, że mogłem pomóc.

 

Dużo osób z podobnymi prośbami kieruje się do ciebie?

 

- Zawsze przed sprawdzianem czy kartkówką, podchodzi do mnie sporo osób i prosi, żebym streścił im najważniejsze informacje, które przydadzą się do zaliczenia testu. Próbuję podołać każdemu wyzwaniu, na szybko wyjaśnić parę spraw... Czasami chciałoby się jednak, żeby przerwy w szkole trwały odrobinę dłużej. Wówczas mógłbym "wyczerpać" temat w stu procentach. 

 

Gen naukowca zaszczepiłeś po kimś?

 

- Rodzice gonią mnie do nauki. Jestem jednak taką osobą, która chce mieć jak najlepsze oceny w dzienniku. Gdybym z jakiegoś przedmiotu otrzymał "jedynkę", czułbym się z tym po prostu źle. Przykładam dużą wagę do edukacji. Uczę się przede wszystkim dla siebie.

 

Edukacja pomaga poza treningami? Przykładowo, gdy inni nie mogą się uporać z zaliczeniem danej partii materiału w szkole, ty czujesz swobodę, którą potem widać nawet na boisku?


- Zdecydowanie wpływa to na mój humor, czy późniejszy sposób zachowania. Powiem szczerze, że wynikami w nauce się przejmuję. I to dosyć znacznie.

 

Czyli grając jeszcze w Granacie Skarżysku Kamiennej, po szkole częściej meldowałeś się przed biurkiem odrabiać zadania domowe, aniżeli kopałeś piłkę z kolegami?

 

- Wówczas, występując jeszcze w klubie w mojej rodzinnej miejscowości, potrafiłem dzielić sobie czas na naukę i na zabawę z piłką. Treningi w Granacie nie były dla mnie zbyt wymagające, dlatego później wychodziłem jeszcze z przyjaciółmi na dwie, trzy godziny na dwór. Przeważnie tworzyliśmy grupkę dziesięcioosobową, a następnie graliśmy między sobą. Zdarte kolana - jak można się domyślać - były codziennością, lecz nikt nie robił z tego powodu żadnych problemów.

 

Odbiegałeś już wtedy wzrostem od rówieśników czy nie czułeś różnicy fizycznej?

 

- Tak. Odczuwałem różnicę wzrostu w pojedynkach siłowych i godziłem się z tym, że byłem najmniejszy na placu, lecz nie przeszkadzało mi to w żaden sposób.

 

Zdarzyło się, iż słyszałeś od trenerów, że przez mizerne warunki nie pograsz zbyt wiele w piłkę?

 

- Nie. Szkoleniowcy dobitnie wyjaśniali mi, że mam to traktować jako atut. To, iż jestem niższy od rówieśników, sprawia, że posiadam lepszą dynamikę. Właśnie ten aspekt niezwykle pomaga mi na murawie. Mam większą swobodę związaną z mijaniem rywali. Gdy mierzę się z gościem o dwie głowy wyższym, to zanim on wystartuje, ja biegnę już praktycznie z piłką przy nodze.

 

Podpatrujesz takich filigranowych zawodników w świecie futbolu?

 

- Jasne. Wzoruję się na Luce Modriciu z Realu Madryt. Cenię w nim jego mądrość boiskową. Chorwat kapitalnie się ustawia, świetnie "czyta" grę... Chciałbym nauczyć się od piłkarza "Królewskich" przede wszystkim gry na jak najmniejszą liczbę kontaktów. Szybkość podejmowania decyzji, u Modricia, stoi na kolosalnym poziomie. Wystarczy, że odwróci na chwilę głowę i widzi przed sobą całą przestrzeń, wie do kogo ma zaadresować kolejne podanie.

 

W spotkaniach Centralnej Ligi Juniorów, mając więcej miejsca, da się tego nauczyć?

 

- Jest to uzależnione od poszczególnego spotkania i jego przebiegu. Tak naprawdę możesz dotknąć piłki trzy, cztery razy, stworzyć sobie przewagę i po doskoku przeciwnika, dopiero zagrać dalej. Z kolei są mecze, w których przeciwnik stawia "autobus" w obrębie własnego pola karnego i moim zadaniem jest przyspieszyć akcję. Gdy się tego nie zrobi, rywal ma czas na przesunięcie strefy i cały plan upada.

 

Dobrze czujesz się w stylu gry preferowanym przez trenera Kobiereckiego?

 

- Jak najbardziej. Zawsze daję z siebie maksimum na murawie.

 

Spryt, szybkość i swoboda sprawiły, że zostałeś zauważony przez Legię?

 

- Szczerze mówiąc, nie jestem pewien co urzekło przedstawicieli stołecznego klubu. Ogólnie, moja przygoda z Legią zaczęła się podczas obozu organizowanego właśnie przez mistrzów Polski. Wówczas, na zgrupowaniu przebywało dwóch szkoleniowców - Gonzalo Feio oraz Dominik Jarosz. W trakcie obozu spisywałem się naprawdę solidnie, przez co trenerzy na sam koniec skierowali się do moich rodziców z prośbą o numer telefonu. Chcieli bowiem, abym zjawił się na Łazienkowskiej i wziął udział w testach sprawnościowych.

 

Finalnie, nie doszło do porozumienia, natomiast po trzech, czterech miesiącach w Radomiu odbył się turniej halowy, w którym uczestniczyłem razem z moją drużyną - Granatem. Podczas prestiżowych rozgrywek, przydarzył się niemal identyczny scenariusz w porównaniu z tamtym obozem. Trener Legii, pan Boczek zauważył mnie i podszedł do mojego trenera, Darka Kasprzyka. Oczywiście, wtedy udało się już wszystko dogadać i przyjechałem do stolicy na testy.

 

Przychodziłeś wtedy jako nominalny środkowy pomocnik?

 

- Dokładnie.

 

Ponad dwa lata temu można było cię obserwować na boku defensywy.

 

- W pierwszym sezonie w barwach Legii miałem sporo kontuzji. Na samym starcie okazało się, że zostałem dotknięty chorobą Osgooda-Schlattera, co spowodowało półroczny rozbrat z futbolem. Jedyne, co mogłem wykonywać to biegi w kółko, aby stopniowo łapać kondycję i zbytnio nie przemęczać kolan. Później, kiedy normalnie zacząłem trenować z zespołem, po dwóch miesiącach niefortunnie upadłem na murawę i złamałem rękę. Można powiedzieć, że cały rok miałem "z głowy", natomiast w inauguracyjnym spotkaniu grałem przeciwko Lechowi Poznań.

 

Trener Rafał Klimkowski zaobserwował, że początkowo nie daję sobie rady w środkowej strefie boiska i zadecydował się cofnąć mnie na pozycję prawego obrońcy. Pomysł okazał się strzałem w "dziesiątkę", ponieważ w formacji defensywnej czułem się o wiele pewniej. Dodatkowo, mogłem w stu procentach wykorzystywać szybkość oraz swój charakterystyczny styl. Po czasie, gdy regularnie występowałem i notowałem kolejne ważne minuty, udało mi się dostać do kadry Polski. Sam trener reprezentacji cenił sobie u mnie dośrodkowanie w pełnym biegu. Pomimo tego, że byłem niesamowicie rozpędzony, potrafiłem wrzucić futbolówkę w przysłowiowy "punkt".

 

Wracając jednak do klubowych występów... Gdy wraz z kolejnym sezonem, do Legii trafił nowy trener, pan Kycko, sztab szkoleniowy postanowił ponownie przesunąć mnie do środka pola. Początkowo nie spodobało mi się to. Po małym przetarciu i powrocie na tę pozycję, zauważyłem jednak, iż prezentuję się jeszcze lepiej, aniżeli na boku obrony. Zostało tak do dnia dzisiejszego.

 

Wygląda na to, że tylko w ataku cię brakowało.

 

- W napadzie grałem tylko w Granacie Skarżysko Kamienna.

 

Dobrze się tam odnajdywałeś?

 

- Tak. Dobitnie świadczą o tym moje statystyki. W sezonie potrafiłem dwudziestokrotnie trafiać do sieci. Co ciekawe, ścierałem się wtedy z chłopakami starszymi ode mnie o rok.

 

Do czego było się w Legii najtrudniej dostosować?


- Do treningów, które były na wyższym i trudniejszym poziomie. Musiałem się do nich przystosować przede wszystkim kondycyjnie. Bardzo odczuwałem tę różnicę. Po powrocie z treningu byłem tak zmęczony, że od razu kładłem się spać. Nie miałem ochoty na nic innego.

 

Co najbardziej urzekło cię przy Łazienkowskiej?


- Chyba tak jak każdego - kibice. Doping fanatyków stołecznego klubu jest po prostu niesamowity.

 

Wspomniałeś wcześniej o powołaniu do kadry młodzieżowej. Gdy zauważyłeś swoje nazwisko na liście, twoje marzenie się spełniło?

 

- Udowodniłem sobie, że moja sytuacja może diametralnie zmienić się w przeciągu roku. To jest krótki okres, a może dać nadzieje i sygnał w stylu: "Coś zaczyna iść w pozytywnym kierunku".

 

Czego potrzebujesz, aby regularnie jeździć na reprezentacje?


- Tego niestety nie wiem. Analizuję swój każdy mecz, rozmaite zagrania. Staram się robić wszystko, żeby tam trafić. Wydaje mi się, że może wyróżniać mnie wchodzenie za obronę, z drugiej linii. Moim zdaniem, jest to trudne do wyćwiczenia. Zanim ktokolwiek do mnie doskoczy, wchodzę za wyznaczoną formację, otrzymuję podanie i potem ciężko mnie zatrzymać.

 

Gdybyś miał magiczną moc, to podebrałbyś jakąś umiejętność od kolegi z zespołu?

 

- (Długa pauza). Trudno powiedzieć.

 

A co wziąłbyś od Kacpra Wełniaka?


- Na pewno zastawienie piłki. Chociaż po dłuższej chwili namysłu, zastanawiam się, na co byłby potrzebny mi ten element? Zwłaszcza, że  ja wręcz uciekam od przeciwnika z piłką, ze względu na moją dynamikę.

 

Zdarzały się sytuacje, w których chciałeś wracać do rodzinnych stron, ponieważ czułeś, że możesz nie dać tu rady?


- W pierwszym sezonie, o którym wcześniej opowiadałem, czułem, że wszystko mnie przerasta. Pojawiały się nawet myśl o tym, by skończyć z grą w piłkę.

 

Kto, w trudniejszych chwilach, mobilizował cię? Pobudzał na duchu?

 

- Rodzice, którzy mówili, żebym zakasał rękawy i się nie poddawał. Wspierali mnie też trenerzy. Sugerowali, żebym pracował, a potem wszystko się ułoży.

 

Bursę można nazwać szkołą życia?


- Oczywiście (śmiech). Jeśli ktoś chciał mieć chwilę spokoju dla siebie, musiał stać się cud, żeby tak się stało. Nawet, gdy odpoczywałeś na łóżku, do pokoju właziło osiem czy dziesięć osób. Każdy przychodził, robił zamieszanie... Takie sytuacje były jednak na porządku dziennym (śmiech).

 

Doprecyzujmy zatem pewną kwestię. Mieszkaliście w bursie salezjańskiej. Wszyscy sumiennie staraliście się uczęszczać na wieczorne modlitwy?

 

- Tak. Nawet gdy ktoś nie miał chęci, to finalnie zmuszał się do tego. Nie była to dla nas pewno forma kary. Wręcz przeciwnie - każdy chętnie uczęszczał na modlitwy. Cała drużyna z mojego rocznika, czy z zespołu Centralnej Ligi Juniorów głęboko wierzy w Boga.

 

Wyniosłeś coś jeszcze z bursy, co przydało ci się w życiu codziennym?

 

- Księża zawsze wspominali, żebym się nie poddawał i walczył do upadłego. Wiedzieli zresztą o mojej wcześniejszej sytuacji i pierwszym, dość pechowym roku w Legii.

 

Samodzielność, w internacie, także bardzo wskoczyła u ciebie do góry?

 

- Nie miałem z tym kłopotów od samego początku. Wiadomo, że trzeba było przyzwyczaić się do samodzielnego sprzątania, odkurzania... Myśli w stylu: "Zrobi to za mnie mama czy tata", odchodziły w niepamięć.

 

Co ciekawe, w bursie, co pewien czas, mieliśmy oceniane pokoje. Kluczowym aspektem była czystość. Pani Maria chodziła po naszych pomieszczeniach, wystawiała sprawiedliwe oceny. Nagrodą była wycieczka do kina.

 

Często byłeś obdarowywany takim prezentem?

 

- Byłem jedną z osób, które posiadały schludne pokoje. Wyjścia do kina odbywały się co miesiąc, ale dosyć regularnie udawałem się na taki seans.

 

Kto zatem lubił bałaganić w swoich "czterech ścianach"?


- Wskazałbym na Dawida Kisłego, lecz nie ma już jego w naszym klubie. Był to jednak niezły bałaganiarz (śmiech).

 

Podawałeś kiedyś piłki na meczach seniorów?

 

- Będąc w Legii od czterech lat, wielokrotnie miewałem takie momenty.

 

Fajne przeżycie dla młodego chłopaka?


- Jasne. Sądzę jednak, iż z wiekiem się to zmienia. Starsi chłopcy już nie chcą tak chętnie podawać futbolówki, jak czynili to w przeszłości.

 

Kiedy przestałeś chcieć podawać piłki?

 

- Konkretnej daty nie powiem, lecz podawałem futbolówki jeszcze w tym sezonie.

 

Wasza szatnia jest specyficzna? Przed wejściem do niej trzeba poznać pewne zasady, aby funkcjonować w niej poprawnie?

 

- Każdy, zarówno młodszy jak i starszy może czuć się tam swobodnie, przyjmowany jest ciepło. Wszyscy, co najważniejsze, mają jeden wspólny cel - pomagać innym w potrzebie. Szatnia jest ważnym elementem tej całej układanki. Atmosfera dużo zmienia.

 

Team spirit sprawia, że na boisku czujecie się jednością i to pomaga? Czy jak wychodzicie z szatni i wchodzicie na boisko, jesteście zupełni inni?

 

- Nasze zachowania w szatni i na boisku są zdecydowanie różne. W szatni próbujemy zarzucać jakimiś żartami, pośmiać się, aby budować atmosferę. Z kolei gdy zbliża się mecz, wszyscy skupiają się właśnie na jednym. Widać to zresztą na murawie.

 

Żargon piłkarski jest w dzisiejszych czasach mocno rozbudowany. Masz swoje ulubione frazy?

 

- Ostatnio popularny w naszej szatni stał się nowy zwrot. Gdy ktoś się kogoś o coś spyta, ten odpowiada: "Jak chcesz". Chodzi o dekoncentrację, ale zarazem i rozśmieszenia.

 

"Soda" też się pojawia?

 

- Tylko i wyłącznie, gdy byliśmy młodsi. Nie można jednak aktualnie tego zwrotu usłyszeć w naszych konwersacjach zespołowych.

 

A propos sodówki - ciebie Warszawa jakoś wciągnęła?

 

- Myślę, że nie. Jestem osobą, która dąży do wyznaczonego przez siebie celu w stu procentach i nie odstawia nogi. Wracając do pytania - woda sodowa nie odbiła mi do głowy. Na przestrzeni lat się pewnie zmieniłem, ale nie sądzę, iż poszedłem w złą stronę.

 

W wolnych chwilach jesteś zatem typem domatora?

 

- Odkąd jestem w związku z moją dziewczyną Olą, właśnie z nią staram się spędzać jak najwięcej wolnego czasu. Wiadomo, że wyjścia za znajomymi, aby porozmawiać czy pośmiać się, także się pojawiają. To normalna sprawa. Nie można cały czas siedzieć w mieszkaniu. Człowiek mógłby zwariować (śmiech).

 

Preferujesz FIFĘ?

 

- Jestem chyba jedyną osobą w Legii, która nie gra w tę grę. Nie bawię się futbolem na konsoli Playstation (śmiech).

 

A muzyka jest dla ciebie odskocznią od futbolu?


- W momencie, gdy przebywam sam i nie mam osoby, z którą mógłbym porozmawiać, czas zajmuję sobie muzyką.

 

Wjeżdża "muza" z radia, klasyka czy kawałki, które trafiają z przekazem?


- Preferuję głównie hip-hop oraz rap. Celuję w te gatunki, chociaż nie zamykam się na resztę. Staram się różnicować muzykę. Raz "wałkuję" metal, później techno. Mam dwóch wykonawców, których bardzo cenię za całokształt. Są to "Paluch" oraz "Gedz".

 

Jesteście odporni na wszelkiego rodzaju krytykę od sztabu szkoleniowego grając na boisku? Przejmujecie się, gdy coś wam nie wyjdzie?

 

- Fala krytyki zawsze do mnie trafia. Ten bodziec mnie napędza. Wiem wtedy, że muszę wrzucić piąty bieg, aby stać się lepszym i żeby szkoleniowiec to docenił. Głownie chodzi jednak o moją osobę, mój rozwój. Okrzyki, które docierają do z ławki, jak najbardziej mnie pobudzają do jeszcze większego wysiłku.

 

Podasz przykład?

 

- Ostatnio, gdy na treningu źle przerzuciłem futbolówkę na drugą stronę, trener Kobierecki powiedział: "Twoja gra zaraz się skończy". Zaraz po tej wypowiedzi, posłałem najlepszy przerzut. Była to cięta piłka, przed zawodnika, czyli taką jaką trener ode mnie oczekiwał. We wcześniejszym zagraniu nie byłem skoncentrowany i nie przygotowałem zbytnio futbolówki do przerzutu. Gorzkie słowa szkoleniowca błyskawicznie jednak na mnie zadziałały.

 

Da się odróżnić na murawie skoncentrowanego Mydlarza od nieskoncentrowanego?

 

- Tak.  W niektórych momentach można to dostrzec poprzez nieprzemyślane zagrania. Gdy niepotrzebnie podniosę piłkę, dodatkowo budzi to we mnie stres. Widać to gołym okiem.

 

Co jest twoim mankamentem na murawie?

 

- Właśnie wspomniane przerzuty. Były to tak zwane "samoloty", które za długo szybowały w powietrzu. W treningach staram się, aby piłki, które przerzucam, leciały szybko i nisko. Jest to aspekt, na który zwracam najwięcej uwagi. Drugą rzeczą, którą chcę też poprawić, to gra za linię piłki. W dużym skrócie chodzi o to, że gdy skrzydłowy bądź napastnik wbiega za linię obrony, muszę wtedy zagrać do niego idealną, wychodzącą piłkę.

 

A strzał z dystansu?

 

- Każdy oczekuje ode mnie jak najlepiej gry oraz liczb - bramek czy asyst. Jestem jednak na murawie taką osobą, która nie śrubuje statystyk, ale robi sporo pod względem rozgrywania piłki. Chcę, żeby to mnie charakteryzowało i ludzie potem mogli mówić, że Mydlarz daje sporo zespołowi. Zarówno w defensywie jak i ofensywie. Taka osoba jest wówczas jedną z najważniejszych postaci na placu, bo od niej tak naprawdę wszystko się zaczyna.

 

Dobrze współpracuje ci się w środku pola z Michałem Karbownikiem?

 

- Tak. Dobrze się rozumiemy. Być może dlatego, że jesteśmy podobnego wzrostu. Nasz styl też jest zresztą niemal identyczny. Michał, tak jak ja, dużo widzi na murawie. Poza tym, staramy się wypełniać puste luki, które pojawiają się na boisku. Wzrost, dynamika -  te elementy są bardzo ważne.

 

Któryś z was jest "szóstką" na boisku czy Legia gra na dwie "ósemki"?


- To zmienia się nawet z akcji na akcję. Gdy przykładowo "Karbo" włączy się do ataku, ja muszę wówczas zostać na swojej pozycji. I odwrotnie. Staramy się zatem uzupełniać. Jeżeli chodzi o mnie, lepiej czuję się na "ósemce". Z kolei zadania obronne na obu tych pozycjach nie różnią się diametralnie. Jesteśmy bowiem w jednej linii.  Doskok, przesuwanie - wszystko to samo. Zadania ulegają pewnej korekcie dopiero w ofensywie. Michał jest trochę niżej, a ja jestem wyżej. Dobrze się jednak odnajduję w takim schemacie.

 

Zdarzało się, podczas wyjazdowych meczów, byliście określani jako "żelusie", "panienki" czy "gwiazdeczki" przez miejscowych kibiców?


- Niejednokrotnie spotykaliśmy się z takimi sytuacjami. Gdy grałem jeszcze w Lidze Makroregionalnej, mierzyliśmy się w Łodzi z SMS-em. Było tam około dwustu pięćdziesięciu kibiców. Wtedy sympatycy rywali równo po nas "jeździli". Obrażali nasz klub intonując ordynarne przyśpiewki. Drugi taki mecz, który zapadł mi w pamięć, to starcie w Białymstoku na bocznym boisku z Jagiellonią. Spotkanie to rozgrywaliśmy przed starciem Ekstraklasy. Wówczas, fani "Jagi", zbierając się do ważniejszego meczu, także znaleźli chwilę, aby pokrzyczeć, powyzywać nas czy samą Legię. Przyjęło się to jednak nie od dziś, że Legii nienawidzi się w całej Polsce. Oprócz negatywnych rzeczy czy wyzwisk, obydwa spotkania zasłużenie wygraliśmy.

 

"Życie piłkarza to jak życie w bańce, w której wszystko masz podane na tacy." Zgadzasz się z tym?

 

- Zdecydowanie zaprzeczam. Na wiele rzeczy trzeba w pełnym stopniu sobie zapracować. To, że ktoś gra przykładowo w Legii, nie oznacza, że nic nie zrobił w tym kierunku, aby tutaj trafić. Wiem to po sobie. To nie jest tak, że przyjechałem na Łazienkowską i się ot tak dostałem. Musiałem działać w tym kierunku, zasuwać na treningach, prezentować się jak najlepiej na murawie, żeby mieć okazję występowania z "elką" na piersi. Poza tym, trzeba mieć odpowiednią psychikę, mentalność - są to bowiem istotne aspekty. Łatwo można się przecież załamać. Nie można się jednak poddawać, tylko wykazywać dużą dozę cierpliwości.

 

Korzystasz z porad psychologa?

 

- Nie korzystam, ponieważ nie czuję, żeby działo się coś złego w mojej psychice. Są z kolei ludzie, którzy chodzą do psychologa, nawet gdy nie mają problemów. Ja tego do końca nie rozumiem. Z czasem jednak coraz więcej osób czyni podobne kroki. Przykładowo, Mikołaj Neuman od około dwóch lat regularnie korzysta z usług psychologa. Do tej pory, mimo wszystko, sam nie widzę takiej potrzeby, aby indywidualnie się tam skierować.

 

Brakuje ci czegoś do pełni szczęścia?

 

- Na ten moment - występu w młodzieżowej Lidze Mistrzów oraz powołania do kadry Polski.

 

Co musisz zrobić, aby znaleźć się zwłaszcza w "osiemnastce" na mecz z Islandczykami w UYL?

 

- Nie będzie łatwo. Każdy w meczu popełnia błędy, ale trzeba starać się ich unikać. Wymagam zawsze od siebie jak najwięcej, natomiast często po spotkaniach pozostaje pewien niedosyt. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zagrać w rewanżu z Breidablik.

 

Twoje podejście do zawodu zmienia się wraz z wiekiem?


- Gra w piłkę ciągle sprawia mi przyjemność. Kocham to, traktuję futbol jako pasję. Nie mogę równać tego z zawodem. Niektórzy młodzi chłopcy, w moim wieku, myślą o wielkich pieniądzach, które wiążą się z uprawianiem sportu. Co z tego, skoro będziesz myślał tylko o "kasie", a nie będziesz miał satysfakcji z gry czy samozaparcia do rozwoju osobistego? Jestem typem zawodnika, dla którego liczy się każdy kolejny mecz i wykrzesanie z siebie na murawie tyle, ile fabryka dała. Jeżeli będę prezentował się nieźle, wszystko przyjdzie z czasem.

 

Można nazwać ciebie typowym profesjonalistą?

 

- Dążę do tego. Jedynym mankamentem, który muszę znacząco zmienić, to dieta.

 

Stosujesz dietę?

 

- Tak. Byłem niedawno u pani dietetyk, która rozpisała mi cały jadłospis, którego staram się trzymać. Można nawet zauważyć, że po meczach uzupełniam braki w organizmie koktajlem. To zmiana jak najbardziej na plus.  

 

Zdiagnozowano u ciebie składniki, których musisz unikać?

 

- Nie mam czegoś takiego. Przestałem jednak jeść fast-foody. Wcześniej kusiło mnie "śmieciowe jedzenie", ale postanowiłem skorygować swoje podejście. Bary szybkiej obsługi omijam szerokim łukiem.

 

Traktujesz to w kategorii wyrzeczenia?

 

- Absolutnie nie. Nie jest to dla mnie kłopot. Wiadomo, że czasami żołądek chce zjeść coś innego... Wówczas znajduję sobie kurczaka z ryżem czy podobny posiłek.

 

Lubisz jeździć na rowerze?

 

- Oczywiście.

 

Ostatniej przejażdżki przed treningiem z kolegami chyba zbyt dobrze nie wspominasz. Sama forma bronienia się przed kraksą, po zjeździe z górki, była spektakularna.

 

- Tak, taka sytuacja faktycznie miała miejsce (śmiech). Chłopaki, mając doświadczenie z wspominaną górką, zaprowadzili mnie tam przekonując, że będzie fajnie. Gdy jako ostatni szykowałem się do zjazdu, okazało się, że podczas hamowania mogłem nadziać się na czekające na mnie schody i finalnie spaść z nich. Całe szczęście, uchroniłem się przed upadkiem, lecz śmiechom nie było końca. 

 

Wyznaczasz sobie w sporcie poniekąd nowe ścieżki, które chcesz odkrywać? Przełamywać kolejne granice, bariery?  

 

- Tak. Nie ukrywam, że nienajlepiej czuję się w zagrywaniu piłki słabszą, lewą nogą. W treningach, pomimo że trener może mnie skrytykować, staram się jednak doskonalić drugą kończynę dolną. Obunożność jest na pewno w cenie i warto mieć użyteczne obie nogi. Wiadomo, dużo rzeczy nie wychodzi jeszcze po mojej myśli, lecz robię to dla siebie i dla swojego rozwoju. Chcę się poprawiać w takich elementach.

 

Gdy z kolei energia w trakcie meczu "siada", czujecie dyskomfort, co wtedy robicie, aby dać coś z "wątroby"?

 

- W trudniejszych chwilach na boisku potrzebni są liderzy. Osoby, które oprócz samej "gadki", mającej pobudzić zespół, potrafią zrobić różnicę na murawie. Jeżeli jedna osoba się wyróżnia, podnosi wówczas na duchu resztę. Pojawia się wtedy cień na przezwyciężenie kryzysu i wygranie danego spotkania.

 

Kto u was poczuwa się do roli wspomnianego lidera?

 

- W Legii liderem może być każdy. Dużo wpływ na ten stan rzeczy ma dodatkowo dyspozycja dnia. Jeden piłkarz może w pewnym spotkaniu spisywać się poniżej oczekiwań, a drugi gra koncertowo i da radę pociągnąć ten "wózek" do przodu. Liderzy zmieniają się jednak non stop.

 

Nie wiem, od czego może zależeć lepsza w forma w danym dniu. Zastanawiałem się nad tym, ale nie potrafię znaleźć jasnej odpowiedzi. Przykładowo, mogę zrobić to, co zawsze, natomiast zaprezentuję się znacznie gorzej. Z kolei w kolejnym tygodniu, gdy będę trzymał się identycznego schematu, nagle jestem w stanie wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.

 

Zarzucasz sobie indywidualnie coś w tych początkowych spotkaniach o stawkę?


- Mam do siebie parę zastrzeżeń w domowym meczu z Jagiellonią. W starciu z białostoczanami praktycznie nie otrzymywałem futbolówki w środkowej strefie. Wynikało to z tego, iż "Jaga" dobrze nas odcinała od podań i nasza gra nie wyglądała ładnie i przyjemnie. Wręcz przeciwnie - skupiliśmy się wtedy bardziej na defensywie, aniżeli na ataku. Pomimo wykonywania ruchów za wyznaczoną linię, nie przynosiło to pożądanych efektów, przez co byłem błyskawicznie kasowany. Przez notoryczne straty, nie czułem się najlepiej na placu.

 

Jesteś uodporniony na to, gdyby taka trudna potyczka kiedyś ponownie się przytrafiła?

 

- Zachowanie czy poruszanie się po boisku, to tak naprawdę kwestia chwili. Staram się robić, wszystko, żeby otrzymać podanie, a potem wypracować przewagę. Mecz z Jagiellonią dobitnie pokazał, że pomysły rodzące się w moje głowie, nie wypaliły. Jestem osobą, która lubi schodzić po piłkę, być pod grą... Wtedy jednak trudno było cokolwiek wskórać w środku pola.

 

Gracie o mistrzostwo w tym sezonie?

 

- Skupiamy się na najbliższych meczach. Oczywiście, taka świadomość pojawia się z tyłu głowy, ponieważ jesteśmy jednym z faworytów do sięgnięcia po trofeum. Wygrywając każde kolejne spotkanie, będziemy zbliżać się do końcowego sukcesu. Trzeba jednak myśleć o teraźniejszości, a nie przyszłości, ponieważ można to szybko zaprzepaścić. Idealny przykład: starcie z Polonią w "makroregionie" w ubiegłych rozgrywkach. Mierzyliśmy się przy Łazienkowskiej z "Czarnymi Koszulami" i gdybyśmy zremisowali z nimi, trafilibyśmy do upragnionych półfinałów. Pech i nasza nieuwaga, w doliczonym czasie sprawiła jednak, że musieliśmy obejść się smakiem i nasze marzenia o mistrzostwie prysły. Jest to pewnego rodzaju przestroga. Wówczas, od samego początku wiedzieliśmy, że wygramy wszystko na spokojnie, a awans do finałów będzie "pestką"... Na takim myśleniu się przejechaliśmy.

 

Co za wami przemawia w tym sezonie? W czym górujecie od reszty?

 

- Mamy bardzo kreatywnych i technicznych zawodników. Poza tym, moim zdaniem, jesteśmy lepiej wyszkoleni. Przez tyle lat, będąc w stołecznym klubie, każdy mnóstwo się nauczył. Co więcej? Tworzymy zespół. Nie ma chwili zwątpienia i kierowania negatywnych komentarzy do osoby, która zagra poniżej swoich możliwości. Każdy stara się myśleć pozytywnie, co pozwala innemu piłkarzowi na rozwinięcie skrzydeł. To są te detale, które mogą nas przybliżyć do przegonienia stawki.

 

Z kolei w UEFA Youth League stawiacie sobie jakieś cele? Czy będziecie próbowali cieszyć się grą?

 

- Chcemy awansować do następnej fazy rozgrywek. Piłka ma sprawiać nam radość. Poza tym zależy nam na spełnianiu marzeń i przechodzeniu kolejnych szczebli w Lidze Młodzieżowej.

 

Wierzysz, że ujrzysz swoje nazwisko w kadrze przed rewanżem z Bredablik?

 

- Powiem tak: nie mogę być tego pewny. Zrobię jednak wszystko co w mojej mocy, aby tak się stało.  

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.