News: Kilka spostrzeżeń po meczu z Zagłębiem Lubin

Komentarz: Dość już tego frajerstwa

Marcin Żuk

Źródło: Legia.Net

12.11.2017 20:10

(akt. 21.12.2018 15:36)

W rozmowie z red. Markiem Wawrzynowskim z „Wirtualnej Polski” prezes Legii Dariusz Mioduski dał sygnał do rozpoczęcia manewrów wokół nowego kontraktu telewizyjnego. O ile cel główny jest wspólny dla wszystkich klubów – wynegocjowanie jak najwyższej kwoty bazowej, o tyle cel numer dwa z założenia ogranicza solidarność, ponieważ dotyczy ustalenia metody podziału. W związku z tym na starcie mamy kilkanaście autonomicznych, wzajemnie wykluczających się interesów poszczególnych klubów, które prędzej czy później utworzą dwa zbiory: najwięksi gracze na czele z Legią i Lechem oraz resztę. Mioduski postanowił nie czekać i zaraz po wyborze nowego prezesa ESA oświadczył, że w nowym rozdaniu Legia chce mieć prawo walki o większy niż do tej pory kawałek tortu.

Można dyskutować, czy ta deklaracja nie jest przedwczesna i czy nie ułatwi zorganizowania się mniejszych klubów w kontrze do nas, ale intencje prezesa są jasne, a ich uzasadnienie racjonalne. Nic, tylko przyklasnąć.


Po pierwsze, jest to propozycja korzystna dla Legii


Kibicujemy Legii, dlatego ten argument jest najważniejszy. Pamiętacie próbę analizy sytuacji finansowej klubu sprzed kilku tygodni? „Normalny” poziom przychodów Legii, przy założeniu udziału w Lidze Europy, wynosi 120 milionów, z czego 16 milionów, pod warunkiem zdobycia mistrzostwa, pochodzi od telewizji. Te 16 milionów to około 10 procent rocznego budżetu Legii i około 11 procent rocznej puli dzielonej między wszystkie kluby. Warunkiem dalszego rozwoju Legii jest zwiększenie ilości pieniędzy w spółce, co poprawi jej bezpieczeństwo i uniezależni od wyników letniej batalii o fazę grupową europejskich pucharów. Raz na pięć lat można przecież odpaść z pasterzami i robi się problem. Obok podwyższenia kapitału przez właściciela drugim sposobem zwiększenia gotówki jest wzrost przychodów. Znajdą się oczywiście publicyści, według których polskie kluby nie wiedzą, co to marketing, ale 60 milionów rocznie z wynajmu lóż, powierzchni, organizacji imprez, reklamy, sponsoringu i handlu domagają się szacunku, ale też sugerują, że proste rezerwy przy Ł3 zostały w tym obszarze wyczerpane. Oczywiste rezerwy dotyczą za to przychodów z praw medialnych.


Wspomniane 16 milionów rocznie od telewizji to mało w kontekście rocznego budżetu, co oczywiście nie jest zarzutem, ale pochwałą działalności komercyjnej klubu. W Legii to dziesięć procent ogółu przychodów, a w pozostałych piętnastu klubach dokładnie trzydzieści (sezon 2016/2017), przy czym w Płocku, Niecieczy czy Gliwicach nawet około połowy. Owszem, to małe ośrodki, ale spójrzmy na wielkie miasta – w Wiśle Kraków i Cracovii wskaźnik uzależnienia do telewizji wynosi dwadzieścia procent, w Lechii Gdańsk trzydzieści, a w Śląsku Wrocław aż czterdzieści. Potencjał ekonomiczny Warszawy jest większy, ale różnica między dziesięć i trzydzieści/czterdzieści sugeruje, że Legia jest lepiej zarządzana. To cieszy i trzeba takie rzeczy podkreślać, bo wczoraj przeczytałem na „weszlo.com” następującą wypowiedź: „Mioduski to typowy polski Janusz biznesu, który nie myśli, jak zarobić samemu, ale jak orżnąć innych wspólników”. Otóż jest dokładnie odwrotnie: Mioduski zarabia we własnym zakresie w skali nieosiągalnej dla innych „wspólników” i teraz chciałby, żeby ci mniej sprawni nie stopowali go w jednym z najważniejszych źródeł przychodów, na który niestety ma ograniczony wpływ.


Wspomniane 16 milionów rocznie od telewizji to mało w kontekście udziału w kwocie bazowej (145 milionów na wszystkie kluby w sezonie 2016/2017). Nie chcę mi się wymieniać przewag Legii nad innymi pod względem medialności, oglądalności, sukcesów w ostatnich latach, bla bla bla... Szkoda miejsca, bo wiadomo, że to przepaść. Mimo to, w przypadku zdobycia mistrzostwa Polski ten najbardziej znany polski klub, odnoszący w ostatnich latach największe sukcesy, nie zgarnie więcej niż 11 procent kwoty bazowej, ponieważ aż 55 procent puli jest dzielone między wszystkich po równo. Po równo! Tyle samo dostaje Legia i tyle samo dajmy na to Sandecja Nowy Sącz, której występy tydzień w tydzień ogląda piętnastu górali. Hegemon, którego przychody w normalnym roku wynoszą około 30 procent przychodów w całej Ekstraklasie może mieć udział w torcie medialnym co najwyżej jedenastoprocentowy. Jak to nazwać? Upośledzeniem? Zakontraktowanym złodziejstwem? Opodatkowaniem na słabszych? Znaczenie Legii dla polskiej ligi (nie tylko zresztą Legii, ale Lecha i Wisły również), jest większe, niż 11 procent i najwyższy czas to wyprostować.


Po drugie, jest to propozycja sprawiedliwa


Mioduski zaczyna licytację z wysokiego pułapu, bo jego zdaniem łączne znaczenie Legii i Lecha dla medialności polskiej ligi wynosi aż 70 procent. („Gdybyśmy zrobili badanie, ile z tych 150 milionów wypracowuje Legia Warszawa, to jeśli doda pan do tego Lecha, to ile zostanie? 30 procent?”). Załóżmy w związku z tym, że według Mioduskiego udział Legii w budowaniu wartości rynkowej Ekstraklasy wynosi 40 procent, Lecha 30, a pozostałych klubów 30. Nie zgadzam się z tym, bo trzeba coś jeszcze wykroić dla Wisły – dużej marki, poprzedniego lidera piłkarskiego stada. Te 40 procent dla Legii to poziom na tyle abstrakcyjny, że nie ma sensu o nim dyskutować. 30 procent? Również nie, chociaż moim zdaniem – bardziej to czuję, niż wiem - właśnie 30 procent prawidłowo definiuje nasz potencjał z uwzględnieniem konieczności dzielenia się z innymi. W tym kontekście 20 procent to cel realny, akceptowalny, a także obiektywnie sprawiedliwy biorąc pod uwagę szesnastozespołowe rozgrywki.


Dlaczego akurat 20 procent? Otóż, na łamach „weszlo.com” ukazał się artykuł nieznanego autora, który bezpardonowo obśmiał podejście Mioduskiego. Dziennikarz pokazuje kierunek sforze – oto wstrętna Legia chce was puścić z torbami. Bierzcie ją! Jego zdaniem prezes Legii chce, żeby „cały naród budował swoją stolicę”. Ten tekst jest cenny nie tylko dlatego, że pokazuje, że w walce o kasę wszystkie chwyty są dozwolone, ale przede wszystkim dlatego, że ujawnia proponowany przez Legię algorytm podziału (Mioduski przedstawił go na forum rady nadzorczej Ekstraklasy). Co prawda suma procentów nie daje w nim 100, tylko 99 (nie wiem, czyja to omyłka - nieważne), ale warto ten klucz przeanalizować w celu dojścia, dlaczego ktoś ogłasza, że Legia przygotowuje zamach. Oto liczby: 


- 33 procent – dzielone równo między wszystkie kluby (teraz 55 procent) – z prostego działania wynika, że Legii przypadłoby 2,1 procent;


- 23 procent – dzielone między kluby, które wywalczyły awans do europejskich pucharów (teraz 8,5 procent) – zakładam, że zdobywcy tytułu przypadnie góra 9 procent, bo musi coś zostać dla reszty pucharowiczów;


- 33 procent – dzielone na osiem najlepszych klubów według krajowego rankingu z ostatnich pięciu lat (teraz 17,5 procent jest dla wszystkich, a nie tylko ośmiu najlepszych) – na tym polu Legia dominuje i moim zdaniem może liczyć na około 8,5 procent, bo przecież musi coś zostać dla pozostałych drużyn z miejsc 1-8;


- 10 procent – dzielone między pięć klubów z górnej ósemki, które nie dostały się do europejskich pucharów (teraz 17,5 procent jest dla wszystkich od miejsca 1 do 16; co więcej zespoły z miejsc 8-16 w nagrodę, że nie dostały się do pierwszej  ósemki dzielą między siebie dodatkowe 1,5 procent…) - Legia do tej puli z założenia nie aspiruje.


Wniosek? W przypadku zdobycia tytułu nasz udział w puli wyniesie maksymalnie 2,1 + 9 + 8,5 = 19,6 procent. Nijak nie wychodzi więcej. To jest ten zamach, który wykrył Janosik! To znacznie mniej niż życzeniowe 40 procent, optymalne 30 procent, ale prawie dwa razy więcej niż obecna wypłata. Dobre i to. Różnica między 11% i 19,6% w realiach aktualnie obowiązującej umowy przekłada się na około 14 milionów złotych. W kontekście rocznych wydatków Legii ta kwota nie rzuca na kolana, ale oczywiście przyjęlibyśmy ją z godnością. Jeśli natomiast marzenia polskich klubów zmienią się w rzeczywistość (patrząc, co oferuje zwłaszcza w tym sezonie Ekstraklasa, nie bardzo w to wierzę, ale polegam na fachowcach od runku medialnego) i roczna pula do podziału w wyniku nowego przetargu wzrośnie dwukrotnie (ze 145 milionów do 300 milionów), to różnica robi się znacząca i wynosi około 28 milionów. W połączeniu z równowartością 11 procent w 300 milionach te 28 milionów pozwoliłoby średnioterminowo ustabilizować klub i zwiększyć szansę konkurowania z europejskimi średniakami. O taki cel warto się tłuc niezależnie od tego, co sądzi o tym ten czy inny portal. 


Dwadzieścia procent… W moim przekonaniu to żadna fanaberia, ale wyrównanie akcentów, wprowadzenie właściwych proporcji, swego rodzaju pułap przyzwoitości, po osiągnięciu którego nie będziemy do końca usatysfakcjonowani, ale przynajmniej przestaniemy czuć się jak frajerzy składający daninę pozostałym klubom. „Cały naród buduje swoją stolicę”… To świetne, pomysłowe hasło, chwytliwe, bo odwołujące się do emocji i historycznych resentymentów, ale przecież to bullshit, szczyt demagogii i populizmu podszyty złymi intencjami, skoro EWENTUALNE 20 procent dla Legii uznaje się za jakiś zamach. „Dajcie nam swoje pieniądze, a my będziemy waszą bogatą, kolorową wizytówką”. Przecież my JUŻ jesteśmy wizytówką. „Swoje pieniądze”… Które? Te złupione samorządom? I co niby śmiesznego jest w tym, że klub duży, popularny, z sukcesami, chętnie oglądany, wywołujący emocje, przyciągający ludzi na wszystkie stadiony w Polsce, domaga się doszacowania swojej pozycji i otrzymania szansy zarobienia większych pieniędzy? Że to pogłębi dysproporcje? To może dajmy najwięcej ostatniej drużynie w tabeli?


Po trzecie, jest to propozycja zgodna z duchem sportu i korzystna dla rozwoju ligi


W zawodowym sporcie chodzi o wygrywanie, a nie o udział, dlatego ta koncepcja jest zdrowa i logiczna – nagradza za miejsce w klasyfikacji oraz za markę budowaną osiągnięciami w dłuższym okresie. Nie nagradza nas za to, że jesteśmy Legią, ale za to, że EWENTUALNIE zdobędziemy tytuł. A możemy przecież zająć miejsce dziesiąte i wtedy dostaniemy dwa razy mniej! Propozycja Mioduskiego nie polega na tym, żeby więcej niż teraz płacić Legii, ale żeby więcej niż teraz płacić każdemu klubowi, który wdrapał się na górę – sprawniejszemu, przedsiębiorczemu, wykorzystującemu swoje atuty, lepiej zarządzanemu. Co w tym, do cholery, oburzającego? Nie bardzo poza tym rozumiem, dlaczego opiniotwórczy portal zdaje się z góry zakładać, że tylko Legia stałaby się beneficjentem nowego podziału. A może będzie to Lech, Górnik albo inny klub w przypadku zdobycia mistrzostwa Polski? Nie odmawiajmy innym szans zapisania się w historii.


Budżet solidarystyczny czy efektywnościowy?


Budżet jest najważniejszym narzędziem realizacji polityki każdej organizacji. W budżecie państwa można zapisać miliard dla telewizji na rządową propagandę lub ten sam miliard przeznaczyć na potrzeby służby zdrowia. To kwestia priorytetów, odzwierciedlenie określonej wizji. W związku z tym zarząd Ekstraklasy i kluby, zanim zejdą na poziom algorytmów, powinny ustalić, czego tak naprawdę chcą. Czy wolą dzielić budżet telewizyjny w miarę równo, pod pretekstem utrzymywania konkurencyjności rozgrywek i niedopuszczania do „ligi dwóch prędkości”, czy też płacić przede wszystkim za efekty, co oznacza transfer większych niż dotąd pieniędzy z miejsc 9-16 do miejsc 1-8, a zwłaszcza do pierwszej czwórki. Zastrzegam, że  argument o „lidze dwóch prędkości” to kolejna bzdura, bo skład drużyn 1-8 i 9-16 nie jest powtarzalny. Wiecie, ile klubów w ostatnich trzech sezonach chociaż raz zameldowało się w pierwszej czwórce? Osiem. A ile drużyn było w pierwszej ósemce? Trzynaście! 


Budżet solidarystyczny czy efektywnościowy? Pierwsze podejście jest korzystne dla mniej sprawnych klubów. To jasne, że z ich punktu widzenia lepiej mieć pewne 5 złotych, niż dostać 2 wraz z obietnicą 8, o które trzeba powalczyć. To logiczna postawa, bo asekuracja jest sposobem słabych na przetrwanie. Drugie podejście jest korzystne dla klubów chcących rosnąć, stawiać sobie wysokie wymagania, bo w przypadku sukcesu zarobią więcej. To bardzo ważne, bo daje nadzieję, że propozycja Mioduskiego nie zainteresuje wyłącznie Lecha, ale i Zagłębie Lubin, Cracovię, czy inne kluby, które patrzą na swoją działalność DŁUGOFALOWO. Jeśli poważnie traktuję swój biznes, to pasuje mi, że w przypadku sukcesu zarobię znacząco więcej. Jeśli jestem dobrym sprzedawcą, to zgodzę się na mniejsze wynagrodzenie stałe na rzecz wyższej prowizji, ale jeśli jestem słaby, to będę negocjował stałą stawkę, a prowizję traktował jak dodatek. Która organizacja globalnie skorzysta bardziej – płacąca pracownikowi za to, że jest, czy płacąca za efekt? 
W moim przekonaniu pierwsze podejście demotywuje, hamuje rozwój, skutkuje równaniem w dół, kiszeniem się we własnym sosie. Druga koncepcja jest zdrowa, bo oprócz tego, że nagradza lepszych, a o to chodzi w sporcie, to zwiększa ich szanse na arenie międzynarodowej. Sukcesy klubów w europejskich pucharach budują wartość nie tylko jego uczestników, ale całej ligi, w tym tych najsłabszych. Regularny awans dwóch zespołów do fazy grupowej w Europie to lepsza opinia o rozgrywkach, więcej skautów na trybunach, wyższe kwoty transferowe, większe zainteresowanie mediów, a tym samym zachęta dla potencjalnych sponsorów w każdej części Polski. Nie jest dla mnie argumentem, że pucharowicze zarabiają na bonusach z UEFA, wiec nie potrzebują szczególnego docenienia w kraju. Żeby cokolwiek zarobić, to trzeba najpierw zainwestować, a dziwnym trafem UEFA płaci po, a nie przed awansem. Z powyższych względów współczuję każdemu, kto uważa, że lepiej dać pieniądze zespołom z miejsc 9-16, niż reprezentantom w pucharach. Przy takim podejściu na pewno nie zbudowano by Ameryki. 


Podsumowanie


Ostateczny sposób podziału pieniędzy będzie zapewne kompromisem między propozycją Legii i stanem obecnym. Mioduskiemu nie będzie łatwo. Będzie łatwiej, jeśli potwierdzą się przewidywania dotyczące wzrostu kwoty bazowej, ponieważ im wyższa kwota, tym mniejsze zagrożenie, że jakiś klub wartościowo na nowym podziale straci. Jednak nawet w takim scenariuszu Mioduski dwudziestu procent może nie wywalczyć, bo kadry nie są atutem polskich klubów, większość z nich żyje od lipca do czerwca, a poza tym organicznie nie znosi Legii, co też nie jest bez znaczenia. Sukcesem w tej sytuacji będzie choćby 15 procent potencjalnego udziału w puli.


W moim przekonaniu swoje zdanie powinien przedstawić telewizyjny sponsor, bo wydać pieniądze jest łatwo, ale żeby wydać je mądrze, to trzeba pogłówkować. Polska liga potrzebuje mądrego sponsora, partnera, regulatora, który stawia warunki, a nie sponsora-skarbonki.


Sojusznikiem właściciela Legii powinien być Zbigniew Boniek, ale coś mi sie wydaje, że nie będzie, bo w moim odbiorze to populista, któremu wygodniej będzie opowiedzieć się za dwunastoma słabszymi, niż czterema silniejszymi. A poza tym to człowiek, który promuje ligę 18-zespołową, co oznacza jeszcze większe rozdrobnienie medialnego tortu. Mioduskiego czeka naprawdę ciężka batalia, ale musi być twardy, zdeterminowany, szukać sojuszników i w razie potrzeby nie zawahać się postawić sprawy na ostrzu noża. Dość już tego frajerstwa!

Polecamy

Komentarze (28)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.