News: Ricardo Sa Pinto: Wiem co było, a teraz tworzę nową historię

Ricardo Sa Pinto: Wiem co było, a teraz tworzę nową historię

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

14.09.2018 06:50

(akt. 02.12.2018 11:22)

- Diagnoza jest za nami, przeanalizowaliśmy to, co już było. Teraz patrzę tylko do przodu, a każdy mecz to nowa historia i strategia. Pracujemy nad tym, by grać jak najlepiej i się rozwijać. Dobre wyniki przyjdą, jestem tego pewien. Trudno powiedzieć czy stanie się to teraz, za miesiąc czy za dwa. To proces, na który potrzebujemy trochę czasu. Cieszę się, że notujemy progres poprzez ciężką pracę. Rozwijamy się, ale niezbędne jest jeszcze kilka tygodni, bym mógł zobaczyć na boisku to, czego oczekuję od zawodników.

Czego oczekuje pan od zawodników poza ciężką pracą na treningach?


- Gry na wysokiej intensywności. Chcę, by moi zawodnicy stosowali pressing, zmuszali rywali do błędów, pokazywali agresję w odbiorze piłki. Gracze muszą też podejmować ryzyko, ale jeśli popełnią błąd, muszą niezwłocznie wrócić do realizacji założeń w grze defensywnej. Legia musi stwarzać sobie więcej okazji pod bramką rywali i strzelać więcej goli. Najważniejsze są jednak wygrane, najlepiej w ładnym stylu. Chcemy być silną drużyną, ale na proces treningowy niezbędna jest odrobina czasu. Pracujemy nad stabilnością i mam dobre przeczucia. 

 

Zakładając, że jest pan doktorem mającym uzdrowić Legię, jaką postawił pan diagnozę?

 

- Diagnoza jest już za nami, analiza tego co było, także. Znam też sytuację finansową klubu i wiem, że w końcówce okna transferowego trudno było o zatrudnienie nowych graczy. Mam wiele informacji i patrzę tylko do przodu. Wszystko idzie w dobrym kierunku, przygotowujemy się do dalszej fazy sezonu.

 

Przygotowanie motoryczne drużyny, o którym tak wiele się mówiło, faktycznie było wielkim problemem? A może chodziło też o aspekty mentalne?

 

- Nie będę rozmawiał o tym, co było, bo mam wiele szacunku do wszystkich trenerów. Teraz po prostu chcemy być lepsi - na każdej płaszczyźnie. Pracujemy nad motoryką, taktyką, techniką, jak i stroną psychologiczną zawodników. Wszystko jest ważne. Nie jest tak, że na treningach jest tylko przygotowanie fizyczne i na tym koniec. Wspomniane elementy są ze sobą integralne, wszystko składa się na końcowy sukces. Chcę, by drużyna dokładnie wiedziała, czego od niej oczekuję na boisku. Staram się, by zawodnicy zdawali sobie sprawę, jakie mają zadania i założenia. To dla mnie bardzo ważne. Możesz być doskonale przygotowany mentalnie i motorycznie, ale nie wiedząc, jak biegać i co robić, będzie trudno o korzystny wynik. 

 

Ale gołym okiem było widać, że piłkarze po boisku człapią, mają spóźnione reakcje.

 

- Nie będę kłamał: minie jeszcze trochę czasu zanim Legia będzie grała w stu procentach to, co bym chciał. Natomiast obserwując piłkarzy, patrząc na wyniki pomiarów, badania itd... mogę powiedzieć, że jest progres. Piłkarze są zmęczeni, ale to dobre zmęczenie. Moim zdaniem ciężka praca to dziewięćdziesiąt pięć procent sukcesu w piłce, reszta to inspiracja, motywacja, talent…. Czy Messi i Ronaldo, gdyby nie pracowali ciężko, byliby w stanie błyszczeć? Moim zdaniem nie! Nie mieliby siły dryblować, strzelać, pokazywać sztuczek. Ja nie wierzę w szczęście. Wierzę w wielki wysiłek. I tak ma funkcjonować moja Legia. Kiedy pracujesz więcej od innych, przeganiasz ich i naturalnie zwiększasz szansę pokonania rywala.


 

Po przerwie na kadrę, Legię czeka spotkanie z Lechem Poznań. Poznał pan już historię tych meczów i poczuł, jak ważne są one dla kibiców?


- Zdajemy sobie sprawę z oczekiwań i z tego, że to ważne spotkanie: dla mnie, piłkarzy i kibiców. Będziemy chcieli pokazać to, co najlepsze. Podejdziemy do meczu w pozytywnych nastrojach. Nie możemy jednak zapominać, że to jedna z wielu czekających nas konfrontacji. Nie jest tak, że jeśli nie wygramy, to przekreślimy szansę na mistrzostwo Polski. Chcemy wygrać, bo to prestiżowy mecz, który może nam pozwolić na zdobycie trzech punktów. Nie będzie łatwo, ale nadrzędnym celem jest tytuł na koniec sezonu. Liga jest jak maraton, ale każde spotkanie, to kolejny kilometr przybliżający nas do mety. Zależy mi na tym, byśmy weszli na dobrą drogę i regularnie zwyciężali. Dziś liczy się jednak tylko zwycięstwo z Lechem. To byłaby świetna motywacja dla nas, klubu oraz fanów. Dziś przeżywamy trudne chwile, ale na koniec roku, a najpóźniej sezonu, przyjdą chwile radości.

 

Niektórzy mogą się obawiać, by nie powtórzyć spotkania z Wisłą Płock. To było jedno z najgorszych spotkań w pana karierze?

 

- Tak. Nikt nie spodziewał się takiego rezultatu, ale musieliśmy się podnieść w kolejnych dniach. Nie można wygrać każdego spotkania, ale nie można także dopuszczać do takich nieprawidłowości. Żaden z trenerów oraz zawodników nie był zadowolony z tego, co się stało. Przeanalizowaliśmy mecz, nasze błędy i wzięliśmy się do pracy. Jako drużyna, wygrywamy wszystko. Przegraną biorę jednak na swoje barki, ja jestem odpowiedzialny za zespół. To chyba normalne. Nie zawsze wszystko, co trenujemy, zostanie odpowiednio przelane na boisko, ale we wszystko trzeba się angażować w stu procentach. Jeśli będą pojawiać się problemy, będziemy je załatwiać w szatni. 

 

Jak ograniczyć liczbę czerwonych kartek, które dostawali ostatnio piłkarze Legii?

 

- Faktycznie, zdarzały nam się sytuacje, w których kończyliśmy mecze w osłabieniu i jednym z moich celów jest to, by do takich wydarzeń więcej nie dochodziło. Biorę za to odpowiedzialność i mogę powiedzieć, że pracujemy nad tym, by tak nie było. 

 

Ostatnie trzy tygodnie cięższych treningów sprawią, że zobaczymy odmienioną Legię?

 

- Ciągle będę powtarzał, że na odmienienie Legii potrzeba czasu. Przerwa na kadrę nie była taka kolorowa, gdyż niektórzy gracze nie byli do naszej dyspozycji z powodu kontuzji. Inni byli z kolei na zgrupowaniach reprezentacji. Za nami czas pożytecznej pracy, ale nie zrobiliśmy jeszcze wszystkiego. Chcę zobaczyć drużynę wierzącą w wygraną i walczącą o trzy punkty od pierwszej do ostatniej minuty. Wierzę, że będziemy odpowiednio zorganizowani i odpowiedzialni na placu gry. Znamy swoją aktualną sytuację i wciąż jesteśmy w fazie odbudowy. Mamy również większe pole manewru w środku pola, odkąd dołączył do nas Andre Martins. Legia wykorzystała okazję, gdyż tacy gracze kosztują na ogół 3-4 miliony euro. 

 

Skoro wywołał pan jego nazwisko. Jak można scharakteryzować Martinsa? Kiedy będzie gotowy do gry?

 

- Sprowadziliśmy zawodnika doświadczonego, który wniesie do zespołu odpowiednią jakość. Nie będzie wygrywał pojedynków w powietrzu jak Cafu, ale będzie w stanie zebrać wiele drugich piłek. Potrzebowaliśmy takiego pomocnika. Jest też innym zawodnikiem niż Chris Philipps, Krzysztof Mączyński czy Domagoj Antolić.  W polskiej lidze niezbędna jest walka i agresywna gra. Jestem przekonany, że Martins odnajdzie się w takiej grze i będzie nieustępliwy. Cenię jego wielkie zaangażowanie na placu gry. Potrafi się również dopasować do założeń taktycznych. Ale od razu uprzedzam, że nie będzie tu gwiazdą. Dlaczego? Ponieważ największą gwiazdą mojej drużyny powinien być sam zespół, na co przełoży się ciężka praca na treningu. 


 

Jeśli już jesteśmy przy ciężkich treningach… Legia przechodzi drugi okres przygotowawczy?

 

- Aby wchodzić na wyższy poziom, ciągle trzeba się przygotowywać i intensywnie trenować. Jeśli nie będziemy mocno pracować, nie będziemy się rozwijać, ani lepiej grać. Nie ma czegoś takiego, jak łatwe mecze. Będąc jednak optymalnie gotowym - taktycznie, technicznie i mentalnie - ma się większe szanse od pozostałych. 

 

Planuje pan zmiany w sztabie szkoleniowym?

 

- Na pewno nie uważam, że sztab jest zbyt duży. Ostatnio odszedł od nas Kresimir Sos. Nie widzę potrzeby, by wiele zmieniać. Chcę pracować i dawać szansę tym, którzy już tu byli i zrobili coś dla tego klubu w przeszłości. Niektórzy pracują z trenerami indywidualnie wracając po kontuzjach. Czy dojdzie do większych zmian? Zobaczymy w przyszłości. Lubię słuchać ludzi: prezesa, dyrektora sportowego, członków sztabu, zawodników, przedstawicieli mediów. Ale decyzję podejmuję potem sam (śmiech). Jestem farciarzem, bo wokół mnie mam same kompetentne osoby.

 

Jaki jest optymalny system dla Legii?

 

- Za wcześnie na to by już teraz powiedzieć, że to system 4-2-3-1 czy 4-4-2, że są optymalne na ten moment. W przyszłości będzie można szukać różnych rozwiązań odpowiednich do charakterystyki zawodników. Teraz trzeba się jednak skupić na tym, co jest dla nas komfortowe. Na testy potrzeba czasu i odpowiedniego podejścia. Łatwo wtedy o błędy. Kluczem jest też dobranie właściwych pozycji i zadań do zawodników, jacy są w drużynie. Założenia wiele zmieniają. Wszystko zależy też od strategii na dany mecz, gdzie raz lepsze może być 4-2-3-1, a innym razem 4-1-4-1, co będzie wpływało na dynamikę gry w ofensywie, ale też w drugiej linii czy wśród bocznych obrońców. Spotkania wyglądają inaczej, ale dobranie zawodników do konkretnych strategii czy wymagań jest bardzo istotne. Nikt nie widzi większej różnicy w zachowaniach defensywnych czy ofensywnych, ale często rozmawia się o wyjściowych systemach.

 

Nie rozpoczynał pan pracy w Legii w łatwym momencie. Nie lepiej było poczekać na przykład do rozstrzygnięcia spotkania z Dudelange?

 

- Scenariusz był faktycznie niebezpieczny. Wiedziałem, że podejmuję ryzyko, znałem też stawkę. Życie trenera polega jednak na tym, by podejmować ryzykowne decyzje. Byłem jednak pewien, że chcę od razu zacząć pracę przy Łazienkowskiej. Wiem, że nie poszliśmy tą drogą, którą chcieliśmy, ale z tym też trzeba się zmierzyć. Znalazłem się w klubie, gdzie spotykam się z bardzo pozytywnymi ludźmi i wierzę, że razem możemy stworzyć tu coś ciekawego. Legia to zdobywca podwójnej korony w poprzednim sezonie i celem jest powtórzenie sukcesu. Oprócz tego, będę chciał sprawić, by w Europie czuło się respekt przed naszym klubem. 

 

Początek pracy w OFI Kreta czy Standardzie Liege też nie był prosty. W Grecji podpisywałem umowę, gdy zespół był na ostatnim miejscu w tabeli. Wtedy udało nam się skończyć sezon na szóstej pozycji. W Belgii zdobyłem krajowy puchar i byliśmy o krok od mistrzostwa. W Crvenej Zvezdzie również musieliśmy odrabiać straty. Wiele razy w swoim życiu mierzyłem się z wyzwaniami. Jestem do tego przyzwyczajony. Teraz zdecydowałem się na kolejny projekt i biorę odpowiedzialność za odbudowę sytuacji sportowej Legii.


 

Można się zastanawiać po co podpisano trzyletni kontrakt. Legia nie ma cierpliwości do trenerów, a pan również pełnił funkcję trenera kolejnych klubów nie dłużej niż przez dwanaście miesięcy. 

 

- Mam nadzieję, że w Legii będę pracował dłużej, dlatego podpisałem trzyletnią umowę. Już w Standardzie Liege miałem podpisany kontrakt na dwa sezony, ale z różnych powodów, doszło do naszego rozstania po roku. W Warszawie dostrzegłem wiele kwestii, które sprawiają, że chciałbym tu zostać przez długi czas. Legia to dobrze zorganizowany klub, środowisko wokół niego również jest dobre. Na każdym kroku spotykam pozytywnie nastawionych ludzi ze świetnym nastawieniem do pracy. Dostrzegam fajną atmosferę, a każdy - od zarządu po wszelkich pracowników - chce dawać z siebie wszystko i rozwijać się każdego dnia. Również kibice chcą nam pomóc w odniesieniu sukcesów i to nawet w takich sytuacjach, jak w Krakowie. Nie wygraliśmy, graliśmy w dziesięciu, lecz czuliśmy wsparcie. Byłem jednak dumny z zawodników, bo walczyli i czuli głód wygranej. Ważne, by się nie poddawać. Wtedy przyjdą dobre wyniki. Znamy oczekiwania względem nas i chcemy im podołać.

 

Przed podpisaniem umowy z Legią, miał pan inne oferty pracy?

 

- Tak, miałem jedną propozycję z ciekawego kraju, jeszcze zanim zgłosiła się Legia. Zdecydowałem się jednak na odrzucenie tej propozycji. Mowa o klubie z Europy, ale nie chcę mówić o tym więcej. Rynek jest takim, że jesienią pojawiają się ciekawe opcje. Kiedy jednak pojawił się temat mistrzów Polski walczących o europejskie puchary, uznałem, że to ciekawa możliwość. 

 

Legię musiał pan kojarzyć ze swojego debiutu w roli trenera Sportingu Lizbona.

 

- Zdecydowanie. Nigdy nie zapomnę rozgrzewki przed tym spotkaniem, kiedy fani Legii lepili śnieżki i próbowali trafić nimi w bramkarzy Sportingu. To było szalone (śmiech). Kibice potrafili stworzyć wielką presję na przeciwnikach. To tym milsze wspomnienia, że kiedy poradziliśmy sobie z Legią, doszliśmy do półfinału Ligi Europy rywalizując po drodze choćby z Manchesterem City. Rozegraliśmy wtedy kilka dobrych spotkań. Mecze z Anglikami były jednymi z lepszych w mojej karierze, potrafiliśmy ich - mówiąc boiskowo - zabić. Byliśmy w stanie stopować ich ataki i perfekcyjnie realizować nakreślony wcześniej plan. Podobnie było w starciach z FC Basel. Mam za sobą kilka meczów, które dobrze wspominam, również w Grecji, gdy prowadziłem Atromitos Ateny. 

 

Jak może pan porównać Legię do klubów, w których pracował wcześniej?

 

- Legię mogę śmiało porównać ze Sportingiem, Standartem czy Crveną Zvezdą. To podobny wymiar presji i oczekiwań. W każdym z tych klubów, liczy się walka o sukces.

 

Porozmawiajmy o konkretnych piłkarzach. Jak wygląda obecnie sytuacja Arkadiusza Malarza?

 

- Zastanawiam się, czemu nie pyta się mnie też o innych zawodników. A Arek to legenda klubu. Ludzie go kochają. Ja też go kocham! Jest ważnym zawodnikiem, który ciężko pracuje i mam do niego wiele szacunku. Na pewno nie jest tak, że go skreśliłem. Postawiłem na Radosława Cierzniaka w meczu z Cracovią, bo czułem, że będzie lepszym wyborem na to spotkanie. A co będzie w przyszłości? Zobaczymy. Przed nikim nie zamykam drogi do składu. Chcę widzieć graczy zmotywowanych do walki. Nigdy nie zdecyduję się na zawodnika, jeśli nie będę pewny, że jest gotowy do gry. W kadrze meczowej jest tylko osiemnaście miejsc, ale muszę czasem podejmować trudne decyzje. Trudno zmieniać mi własne zasady, wybieram rozwiązania, które dyktuje mi rozum. Mam w sobie wiele emocji, ale decyzje odnośnie zestawienia podejmuję mając chłodną głowę. 

 

Każdy mecz to nowa historia i strategia. Moi gracze to profesjonaliści, którzy chcą zasłużyć na miejsce w pierwszym składzie i w kadrze meczowej. Cieszę się, jeśli mam przed sobą trudne decyzje personalne - to znaczy, że gracze są zmotywowani i gotowi do walki. Każdy ma szansę grać, jeśli sobie na to zasłuży. Zdaję sobie sprawę, że rezerwowi będą niezadowoleni z braku miejsca, gorzej, gdyby byli szczęśliwi. 


 

Jest pan bardziej zwolennikiem rotacji w składzie czy też stabilizacji?


- Nie, nie powiedziałbym, że jestem zwolennikiem rotacji. Choć może to tak teraz wyglądać, lecz jestem przekonany, że z każdym kolejnym tygodniem, skład będzie się krystalizował i stabilizował. 

 

W pierwszych meczach skorzystał pan z ponad 20 zawodników. Wśród nich zabrakło Miroslava Radovicia.

 

- Radović wciąż nam pomaga, bardzo mocno pracuje na treningach. Faktycznie, nie zagrał jeszcze w żadnym spotkaniu za mojej kadencji, choć był już bliski wejścia na boisko. Brakowało odpowiedniego rezultatu, przy którym mógłby pokazać się na placu gry. To 34-letni zawodnik, który ma mnóstwo doświadczenia, ale wciąż oferuje odpowiednią jakość. Czasami potrzebujemy na boisku szybkości, gracza o innej charakterystyce. Jestem przekonany, że wkrótce dostanie szansę. Cieszy mnie jednak motywacja jaką u niego zauważam, i to, że zaraża nią pozostałych. Mogę o nim mówić w samych superlatywach.

 

Tłumaczy pan zawodnikom, czemu nie grają w danym meczu?

 

- Moje dzieci czasami pytają się mnie o różne rzeczy, choćby o to, czy mogą gdzieś wyjść. Pozwalam lub nie, choć kiedy zabraniam, wtedy potrafią spytać - dlaczego? Czasami trzeba wyjaśnić, co jest powodem danej decyzji. W drużynie piłkarskiej również wpływają na to różne kwestie. Są sytuacje - także zależące od statusu, wieku, historii, stabilizacji - gdy trzeba usiąść i dokładnie wytłumaczyć pewne kwestie. Ważne jest także, by poświęcić odpowiednio dużo czasu młodzieży, która dopiero się kształtuje. Lubię jednak rozmawiać ze swoimi zawodnikami, chcę ich rozumieć. Wydaje mi się, że potrafię tworzyć z nimi dobre relacje, tłumaczyć pewne kwestie, które prowadzą do rozwoju i utrzymują w nich motywację. 

 

Zazębia się tu temat psychologii. O głowy zawodników trzeba umiejętnie dbać. 

 

- Zdecydowanie.  Bycie trenerem to rodzaj pasji. To złożony zawód, w którym musisz być liderem, dbać o relacje międzyludzkie. Potrzeba wiele umiejętności, by wykonywać tę pracę dobrze. Po zakończeniu kariery chciałem się rozwijać, więc rozpocząłem studia dotyczące komunikacji na uniwersytecie w Lizbonie. Uzyskałem tam tytuł magistra menedżera sportu. Chcę zawsze jak najlepiej reprezentować klub, w którym pracuję. Uważam też, że człowiek uczy się przez całe życie. Tak było w moim przypadku, kiedy współpracowałem choćby z Pedro Caixinho, który obecnie prowadzi drużynę Cruz Azul w Meksyku.

 

O co chodzi z Michałem Pazdanem? Dobrze wyglądał na mistrzostwach świata, jako jeden z nielicznych reprezentantów Polski. Ostatnie tygodnie miał jednak bardzo trudne. 

 

- Jak wszyscy, może być lepszy i jest w stanie pomóc nam w osiąganiu celów. Każdy gracz w Legii jest ważny i w odpowiednim momencie może odegrać swoją rolę. Ostatecznie, wszyscy wygrywamy razem. Nie ma klubie zawodnika, który byłby zawsze pewny miejsca w składzie. Wiele zależy od strategii obranej na dany mecz. 

 

Wybiega pan w przyszłość dalej? Myśli pan o zimowo-letniej rewolucji? Po sezonie w Legii może nie być dwunastu piłkarzy z obecnej kadry, gdyż wygasną ich kontrakty.

 

- Nie. Póki co moim planem są regularne wygrane. Chcę pomóc drużynie tu i teraz. Zależy mi na rozwoju zawodników i powrocie na zwycięską ścieżkę. Na mówienie o tym, co będzie po sezonie, jest zdecydowanie za wcześnie. Pracujemy, by zacząć jak najszybciej wygrywać, a nie liczyć na to, że uda nam się zwyciężać. 

 

W Belgii wspominano pana jako trenera, który emocjonalnie reagował na decyzje sędziów czy pytania dziennikarzy. 

 

- Wszystko trzeba zbalansować, emocje również. Czasami każdy da się ponieść nerwom, bo nikt nie jest idealny, każdy popełnia błędy. Nigdy nie będę jak ksiądz, bo nie mam takiej osobowości. Na pewno zmieniłem się w porównaniu do kariery piłkarskiej. Każdy dojrzewa, jestem starszy i bogatszy o wiele doświadczeń. Praca trenera uczy odpowiedzialności. Wiem kim jestem i co mogę zrobić. 

 

W Belgii początki były bardzo trudne i to na wielu płaszczyznach. Miałem wtedy wrażenie, że niektórzy dziennikarze przychodzili do mnie z intencją zabicia mnie w trakcie wywiadów. Trudno było to zrozumieć. Brakowało im chęci na rozmowy o piłce, za to pytano mnie o moje emocjonalne reakcje. Piłkarze jednak mówili, że pracujemy dobrze i wszystko zmierza w odpowiednią stronę. Pracowałem w regionie, który przede wszystkim lubi „swoich”, a nie przyjezdnych. Odchodziłem po roku, mimo że miałem dwuletnią umowę. Decyzja zapadła gdzieś pośrodku, brakowało trochę jasności, ale czuję teraz, że lepiej dla wszystkich było się pożegnać w takim momencie. Wydaje mi się, że zrobiłem dobrą robotę w Belgii.


 

Mistrzostwo Belgii było w zasięgu.

 

- To prawda. Zdobyliśmy puchar Belgii i bardzo dobrze szło nam w finałowej fazie rozgrywek ligowych. Wygrywaliśmy z najważniejszymi przeciwnikami. Udało nam się zanotować duży awans w tabeli, goniliśmy lidera. W kluczowym spotkaniu z Club Brugge o golu decydował system VAR. Do dziś nie wiem, jak sędzia mógł się w taki sposób pomylić. Każdy widział, że bramka dla rywali nie powinna być uznana, ale decyzja była inna. W Belgii wybuchł gigantyczny skandal, ale mistrzostwa nie zdobyliśmy. Mimo wszystko, mimo trudnej atmosfery wokół klubu, udało nam się rozegrać bardzo dobry sezon. 

 

Poznał pan już Warszawę? Ma jakieś ulubione miejsca?

 

- Niestety, ale nie było jeszcze wystarczająco wiele czasu, by poznać lepiej miasto. Nie widziałem jeszcze tyle, ile bym chciał. Miałem okazję przejść się po Warszawie, ale wszystko podporządkowuje obecnie pracy. Nie liczę przerw na jedzenie. Kiedy kończę pracę, lubię się zrelaksować i zresetować. Mogę wtedy naładować baterię przed kolejnymi wyzwaniami. Mam jednak tak, że potrafię rozmawiać z rodziną, ale w tym czasie dzwoni telefon i temat piłki powraca. Futbol to całe moje życie. Szybko po zakończeniu kariery piłkarskiej zrozumiałem, co chcę dalej robić w życiu.

 

Zauważyłem już razem ze sztabem, że Polska i Warszawa to miejsca pełne wykształconych i miłych ludzi. Można także odczuć respekt i nie mówię tylko o osobach pracujących w klubie. Wierzę, że to wszystko pomoże w odniesieniu końcowego sukcesu z Legią. Przyjechałem do Warszawy, by zdobyć mistrzostwo Polski. Jestem głodny wygranych i to nigdy się nie zmieni.

 

Spróbuje się pan nauczyć języka polskiego?

 

- To bardzo trudny język… Poznałem już kilka podstawowych słów, ale w Legii wielu graczy mówi po angielsku. Jesteśmy się w stanie porozumieć. A kiedy ktoś ma problem, szybko pomagają mu koledzy.

 

Mehdi Carcela, pana podopieczny z Liege, powiedział kilkanaście tygodni temu: „Trener Sa Pinto jest szalony, ale ja też. Mogę powiedzieć, że go kocham”. Ustalmy - jest pan szalony?

 

- (Śmiech). To pozytywne słowa, bo traktuję Mehdiego jak syna. To fantastyczny piłkarz potrafiący świetnie pracować. Faktycznie, jestem emocjonalnym człowiekiem, ale efektem tego jest to, że mógłbym wskoczyć w ogień w walce o swoją drużynę i graczy. Zawsze zależy mi na tym, by ze swoim zespołem mieć doskonałe relacje.

Polecamy

Komentarze (76)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.