News: Bartłomiej Ciepiela: Spokorniałem w Legii

Bartłomiej Ciepiela: Spokorniałem w Legii

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

06.11.2018 19:00

(akt. 02.12.2018 11:21)

Artur Jędrzejczyk, krajan z Dębicy, udzielił mu jednej, ale za to ważnej rady w kontekście piłkarskiej kariery. Bartłomiej Ciepiela w rozmowie z Legia.Net opowiada o swojej przygodzie z piłką w barwach Legii Warszawa, gdzie występuje w drużynie z Centralnej Ligi Juniorów. Jak sam przyznaje, transmisje spotkań CLJ potrafią tworzyć dodatkową presję. Sam zawodnik opowiada jednak o ostatnich miesiącach, konfrontacjach w każdym tego słowa znaczeniu i celach na trwający sezon.

Trenujesz boks?


- Nie.

 

Pytam, bo czasami zbyt łatwo sprowokować cię na boisku, przez co dochodzi do przepychanek. Tak było zwłaszcza w pewnym meczu ze Spartą Praga.


Rzeczywiście, wówczas doszło do starcia. Najpierw ktoś podszedł do „Zjawy” (Łukasza Zjawińskiego – red.), potem dobiegłem ja i się zaczęło. Doszło do lekkiej przepychanki, a sędzia musiał nas szybko rozdzielać.

 

Nieco inaczej zareagowałeś z kolei w meczu z Banikiem Ostrawa na turnieju we Lwowie.

 

- (Śmiech). Wtedy także był faul i doszło do stykowej sytuacji. Podszedł do mnie przeciwnik, delikatnie musnęliśmy się głowami, po czym padłem na murawę. Udawałem, że otrzymałem cios, ale niestety arbiter widział to bardzo dokładnie. Zostałem napomniany żółtą kartką. Teraz jednak uciekam zarówno od „symulek” oraz starć. Można powiedzieć, że zmądrzałem.

 

To przez to zostałeś nazwany drużynowym cwaniakiem?


- Jeżeli pod tym pojęciem kryje się żartowniś, to tak. Często robię atmosferę na boisku i na treningach. Zdarza się, że puszczam muzykę w szatni razem z innymi zawodnikami. Głównie są to motywacyjne kawałki bądź luźniejsze piosenki przed samym wejściem na murawę.

 

Większość mówi na ciebie "Kafar", ale niektórzy zastanawiają się też nad tym, czemu napinasz się przy lustrze, mimo braku mięśni.

 

- Powiem tak – być może wzięło się to z tego, że czasami dokładam sobie więcej ćwiczeń na siłowni niż reszta. Często chodzę też z shaker’em. Praktycznie od roku jestem bardziej zafiksowany na punkcie „siłki”. Już w poprzednim sezonie, gdy dołączyłem do drużyny w Centralnej Lidze Juniorów, wrzuciłem nieco wyższy bieg i zacząłem dbać o muskulaturę.

 

Dieta się pojawiła?


- Przykładam coraz większą wagę do odżywiania i edukuję się w tym kierunku. Co do suplementacji – tak, biorę witaminy, węglowodany czy białko. Staram się zdrowo odżywiać i uważać na to, co jem. Przed meczem unikam fast-foodów, bo później źle się czuję w trakcie spotkania.

 

Co jeszcze robisz, aby dążyć do doskonałości?


- Codziennie rozciągam się po treningach. W przeszłości miałem problemy z pachwinami, więc teraz mocno nad nimi pracuję. Jak jest możliwość, gram w siatkonogę w bursie, wychodzę na tartan czy na boisko, aby regularnie podnosić swoje umiejętności. W poprzednim sezonie uczęszczałem na analizy do trenera Rafała Gębarskiego. Obecnie tych spotkań jest już jednak mniej, bo został szkoleniowcem zespołu do lat 15.

 

Jak to jest mieć dębicki luz?


- (Śmiech). Chodzi o styl grania, boiskową niekonwencjonalność. Można powiedzieć, że nie czuję presji, wykazuję kreatywność, poprzez którą swobodniej się czuję. Co by nie mówić, ten luz – w moim odczuciu – to 70 procent wartości na murawie. Reszta to elementy, które wypracowuje się w trakcie treningów.

 

Miałeś okazję zamienić parę słów z Arturem Jędrzejczykiem i porozmawiać o klubie, w którym obaj rozpoczynaliście przygodę z futbolem?


- Rozmawialiśmy tylko raz, właśnie w Dębicy. Artur wiedział, że jestem w Legii, bo kiedyś, podczas obozu przygotowawczego, Cezary Miszta mu o tym wspomniał. Znam dosyć dobrze jego brata. Często widuję się z nim w rodzinnym mieście. „Jędza” dał mi wtedy jedną, fajną radę. Powiedział, żeby robić swoje i nie patrzeć na innych, którzy z tyłu mówią różne rzeczy. Zawsze trzeba patrzeć na siebie.

 

Jak się czujesz, gdy wracasz do rodzinnego miasta?

 

- Warszawa to metropolia. W Dębicy jest luźniej. Tłok w autobusach czy na ulicach jest codziennością, ale trzeba się do tego przyzwyczaić. Im bliżej wieczoru, tym na Starym Mieście jest więcej osób. Rynek w Dębicy wieje pustkami po zmierzchu. Można jednak powiedzieć, że jest mi tam lepiej niż tu, ponieważ prowadzi się tam spokojniejsze życie. Po dłuższym czasie w Dębicy, stolicy zaczyna jednak brakować.

 

Gdy wracam do Dębicy, często spędzam czas z kolegami. Chodzimy wieczorami na basen, gramy w FIFĘ albo po prostu umawiamy się na kolację. Co więcej, z byłymi zawodnikami z Igloopolu regularnie mierzymy się na orliku. Tak mi wówczas mijają dni pomeczowe. Utarty schemat: sobota - basen, niedziela – orlik, o ile oczywiście nie mam jakiejś kontuzji. Zawsze to podtrzymanie formy czy dodatkowa szansa na rozwój. 

 

Kto zaszczepił w tobie miłość do futbolu?


- Na obiekt Igloopolu pierwszy raz w życiu zabrał mnie dziadek. Jak byłem mały, często ciągnąłem go właśnie na stadion. Tak zaczęła się moja przygoda z piłką i Igloopolem. Najpierw, przed podziałem na roczniki, trenowałem ze starszymi. Później grałem natomiast zarówno z rówieśnikami, jak i nieco starszą gwardią. Z futbolówką przy nodze biegam już dziesięć lat.

 

Jak to się stało, że z Igloopolu Dębica trafiłeś na Łazienkowską?

 

- Przed przejściem do stolicy, byłem na czterodniowych testach w Lechu Poznań. Potem przytrafił się mecz kadry Podkarpacia z województwem Lubelskim. Wówczas przyjechał skaut z Legii, zadzwonił do mojego taty i zaczął mnie obserwować. Pamiętam, że przestrzeliłem rzut karny na 2:0 dla nas. Rywale doprowadzili do remisu, a w ostatniej minucie zdobyłem bramkę na wagę zwycięstwa. Myślę, iż dobrze się zaprezentowałem. Co ciekawe, przeciwko mnie bronił Czarek Miszta. Następnie odezwali się do mnie właśnie działacze z Łazienkowskiej. Przeszedłem testy i pojechałem na sparing z Pogonią Szczecin z rocznikiem ’00. Zagrałem „połówkę” i rodzice dostali sygnał, że „Wojskowi” chcą mnie w swoich szeregach.

 

Co więcej, tydzień przed wyjazdem do Warszawy, drugi raz testowałem się w Lechu. W Poznaniu spędziłem siedem dni, strzeliłem gola w meczu towarzyskim, ale zdecydowałem się na Legię. Była bardziej konkretna.

 

Początki były trudne?


- Od razu dobrze się wkomponowałem w zespół. Mocno pomógł mi Klaudiusz Krasa, ale poza nim każdy starał się mnie wspierać w pierwszych tygodniach. Praktycznie z niczym nie miałem problemu. 

 

Czego się nauczyłeś w Warszawie?


- Spokorniałem. Jeszcze na początku pobytu w Legii, odbijało mi.  Z roku na rok jest jednak znaczna poprawa. Zmądrzałem i nabrałem większego szacunku do przeciwników, kolegów czy starszych zawodników.

 

Były momenty, w których nie chciałeś grać w piłkę, miałeś słabsze chwile?


- Na pewno nie myślałem o rezygnacji z piłki. Początki w Legii były natomiast trudne. Nie strzelałem goli, nie notowałem asyst – to mnie bardzo deprymowało. Trenerzy widzieli moją pracę, wkład w zespół. Mimo tego, że brakowało mi liczb, wygrywaliśmy i tak dokładałem zawsze dużą cegiełkę do końcowego triumfu. Kryzysy czy załamania miały miejsce. Pojawiały się myśli w stylu: czy opłaca mi się to robić? Dalej chcę walczyć o piłkarskie marzenia, futbol to najpiękniejsza rzecz. Teraz traktuję to już jako zawód, nie ma co ukrywać. Wiążę z nim wielką przyszłość.

 

Są przeciwnicy, którzy szczególnie zapadli ci w pamięć podczas pobytu w Igloopolu i Legii?


- W Dębicy często mierzyliśmy się w prestiżowych spotkaniach z Karpatami Krosno. Większość meczów niestety przegrywaliśmy, ale kilku zawodników z tamtego klubu wypłynęło na szersze wody. Kacper Cichoń gra obecnie w Pogoni Szczecin, a Szymon Pankiewicz w Jagiellonii.

 

W sezonie 17/18 poznawałeś Centralną Ligę Juniorów. Teraz to doświadczenie procentuje?

 

- Zdecydowanie tak. W zeszłym sezonie mogłem trenować z chłopakami nawet o dwa lata starszymi i wyciągałem z tego dużo nauki. Co prawda, nie grałem zbyt wiele, lecz obyłem się z ligą, drużyną. Obecnie łatwiej wchodzi mi się w spotkanie niż kolegom, którzy dopiero teraz poznają CLJ. 

 

Czujesz się jedną z ważniejszych postaci w drużynie Marka Saganowskiego?


- Tak. Wiąże się to z poprzednią odpowiedzią. W rundzie wiosennej, w tamtym sezonie, mogłem poznać zespół, ligę, mimo tego, że rzadko pojawiałem się na boisku. Aktualnie staram się być liderem, tego oczekują ode mnie trenerzy. Mam dawać przykład na murawie, jak i poza nią.

 

Dajesz ten przykład?


- Na boisku tak. Poza boiskiem – staram się, ale czasami nie wychodzi (śmiech).

 

Czym różni się drużyna Marka Saganowskiego od tej Piotra Kobiereckiego?

 

- U trenera Kobiereckiego większą wagę poświęcaliśmy na wykończenie, dośrodkowania, strzały. U obecnego szkoleniowca skupiamy się mocniej na małych gierkach na utrzymanie, jeden, dwa kontakty. To jest ta różnica. Co do intensywności – sądzę, że są bardzo zbliżone. Pół roku temu było mi poniekąd trudniej się dostosować, bo dopiero aklimatyzowałem się w zespole. Teraz jest jednak w porządku.

 

Zarówno w tych, jak i w poprzednich rozgrywkach, mamy także indywidualizację treningów. Zazwyczaj odbywa się to trzy razy w tygodniu – w poniedziałek, środę i piątek. Każdy dostaje dla siebie dziesięć minut po zajęciach, aby poprawić jakieś umiejętności. Otrzymywaliśmy kartki, na których zapisywaliśmy elementy, które chcielibyśmy skorygować. Jeżeli nikt na nas nie patrzy, wówczas sami ustawiamy sobie ćwiczenia. Gdy Radosław Mozyrko podgląda nasze postępy, każdy szkoleniowiec przejmuje określoną grupę zawodników. Trener Sokołowski zajmuje się obrońcami, trener Mozyrko opiekuje się pomocnikami, a trener Saganowski – napastnikami. Dzielimy się na grupy i poprawiamy aspekty, które u nas kuleją.

 

Jakie aspekty zazwyczaj poprawiasz?


- Wykończenie, grę lewą nogą i przyjęcie kierunkowe.

 

A czym gorujesz nad przeciwnikami?


- Myślę, że kreatywnością, umiejętnością podejmowania decyzji i dobrze ułożoną stopą. Jestem też dosyć szybkim zawodnikiem.

 

Trener bardziej was chwali, czy gani?


- Gani – i lepiej to wychodzi. Raz pochwalił nas w przerwie po meczu z Zagłębiem. Skończyło się tak, że przegraliśmy 0:1. Gdy szkoleniowiec na nasz krzyczy, motywuje czy gani, każdy daje z siebie jeszcze więcej. Aż chce się wtedy zasuwać, aby usłyszeć jakąś pochwałę.

 

Czemu starasz się wzorować akurat na Kevinie de Bruyne?


- Kibicuję Manchesterowi City już od kilku lat. Gdy Belg dołączył do drużyny, bardzo mi zaimponował, rozwinął się. Podpatruję jego zagrania, kompilacje najlepszych akcji. Z pewnością to wzór do naśladowania. W przeszłości starałem się naśladować natomiast Ronaldinho, a zwłaszcza Dennisa Bergkampa. Holender miał niespotykany boiskowy luz i ogromną kreatywność.

 

Mówisz, że kibicujesz City. Dogryzacie sobie czasami w szatni z innymi chłopakami, którzy również mają swoje ulubione kluby z Premier League


- Bardziej są to żarty czy zwykłe podpuszczanie. Gdy przykładowo przegra Manchester United, za który kciuki trzymają Maciej Rosołek czy Jan Goliński, potrafimy dokuczać sobie czy śmiać się, że dana ekipa straciła punkty.

 

Zarzucasz sobie coś indywidualnie do tej pory?


- Spotkanie z Pogonią Szczecin było zdecydowanie jednym z najsłabszych w moim wykonaniu w tym sezonie. Miałem jedną niezłą sytuację, ale jej nie wykorzystałem. Na boisku byłem po prostu mało widoczny. Wpadką okazała się też wyjazdowa porażka ze Śląskiem Wrocław. Nie mieliśmy swojego dnia, brakowało nam okazji strzeleckich, a sam również nie stworzyłem sytuacji kolegom. 

 

Pamiętam także sytuację z Zagłębiem Lubin. Miałem świetną okazję, ale spudłowałem. Gdybym strzelił gola, objęlibyśmy prowadzenie i moglibyśmy ten mecz spokojnie wygrać. Tak się niestety nie stało.

 

Start sezonu, w waszym wykonaniu, był bardzo dobry. Później nieco zwolniliście tempo, przydarzyły się porażki.

 

- We Wrocławiu nic nam nie wychodziło, to był wypadek przy pracy. Straciliśmy dwie bramki w dość pechowy sposób. Z Zagłębiem dobrze prezentowaliśmy się w pierwszej połowie, ale po przerwie nie było kompaktu, zostawialiśmy za dużo miejsca rywalom. Co więcej, przydarzył się błąd indywidualny, który zaważył na tym, iż przegraliśmy. Pomyłka w danym momencie meczu może się jednak przytrafić każdemu. Minusem było to, że również stworzyliśmy sobie mało sytuacji.

 

Jak wychodzicie na boisko, czujecie się tak samo pewnie? Niezależnie czy gracie z liderem czy beniaminkiem.

 

- Spotkanie z Lechem Poznań było prestiżowe, dodatkowo było transmitowane. Każdy może czuć wtedy większą presję. Te transmisje ogląda spora publiczność, na trybunach we Wronkach również siedziało mnóstwo osób. Poniekąd to deprymuje – zarówno mnie, jak i kolegów z zespołu. Stresujemy się, każdemu bowiem zależy. Chcemy zawsze pokazywać się z jak najlepszej strony.

 

Jak widzicie obecność kamer to się stresujecie, a jak ich nie ma – problemy znikają?


- Myślę, że ma to jakiś wpływ. Niewielki, ale ma. Przed kamerami wszyscy pragną prezentować swoje najwyższe umiejętności. Czasami jednak ktoś się za mocno zepnie, przemotywuje się i nie będzie istniał na boisku.

 

Stać was na mistrzostwo w tym sezonie?

 

- Chcemy wygrywać każdy kolejny mecz. Wiadomo, nie da się tego wykonać, ale dążymy do jak najlepszej gry. Nie ukrywamy, zależy nam na sięgnięciu po tytuł. Jesteśmy w Legii Warszawa i pragniemy osiągać sukcesy przy każdej okazji. Zawsze zależy nam na trzech punktach oraz czystym koncie, zwłaszcza na swoim terenie. Zauważmy, że czołówka ligi zaczęła gubić punkty, wszystko jest do odrobienia. Ten rok chcielibyśmy zakończyć z przytupem i po prostu już nie przegrywać.

 

Celujesz w tym sezonie w awans do „dwójki”? Świetne sezon w CLJ rozpoczął Maciej Rosołek, strzelił sporo goli i teraz regularnie występuje w rezerwach.

 

- Powiem tak: liczy się dla mnie każdy kolejny mecz. Wierzę, że ciężkimi treningami i niezłymi występami mogę podnieść swoją pozycję i w końcu trafić do zespołu Piotra Kobiereckiego. „Rosi” wykorzystał szansę. Myślę, że przede mną też otworzy się furtka, o ile będę grał na tyle, na ile potrafię najlepiej.

 

Patrzycie czasami na pierwszy zespół i myślicie sobie: kurczę, my tam możemy trafić?

 

- Tak jak powiedziałem – nie ma łatwo, trzeba potwierdzać swoją wartość na każdym kroku. Teraz w „jedynce” okazyjnie trenuje spora grupa młodych zawodników z rezerw. Może niebawem dostanę swoją szansę. Muszę być na nią gotowy, a nie wiem czy tak jest w tej chwili. Czasami wystarczy jednak jeden, dwa treningi, aby się spodobać i na stałe tam zawitać. Dobrym przykładem jest Sebastian Szymański. Przebił się i teraz zbiera tego owoce.

 

Gole i asysty to wartość dodatnia. Na pewno będę czuł większą pewność siebie, gdy statystyki stopniowo będą się śrubowały. Muszę nauczyć się pewnych zachowań, aby trafić do seniorów. Czego? Przede wszystkim mądrości boiskowej, charakteryzującej już dojrzałych czy bardziej doświadczonych zawodników.

Polecamy

Komentarze (3)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.