News: Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych - Ten plan może wypalić

Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych

Przemysław Witkowski

Źródło: Legia.Net

06.07.2017 23:55

(akt. 04.01.2019 12:21)

Urlop dla mnie ma tą jedną, niezaprzeczalną zaletę, że mogę: raz – nadrobić zaległości książkowe, dwa – spokojnie przeczytać większość komentarzy, wywiadów, analiz, wpisów dotyczących obecnych sag transferowych naszego klubu. I o ile pochłanianie kolejnej pozycji Grishama czy Mroza jest niczym innym, jak przyjemną rozrywką, o tyle lektura, poczynań sprzedażowo-zakupowych stołecznego klubu, na tą chwilę, nie jest spacerkiem po wymagającym kibicowskim ego.

Siedząc sobie na jednej z południowoeuropejskich wysp, w małomiasteczkowym barze, sącząc niespiesznie zimne piwo, czytając tą całą telenowelę pt. VOO, nachodzi mnie niezbyt przyjemna refleksja. Zanim o niej, to wiedzcie, że nie będę rozpisywał się o tym mocno średnim spektaklu odchodzenia Belga z Łazienkowskiej. Napisano już o tym chyba wszystko. Zdanie wyrobił sobie każdy kibic, a kolejne rewelacje, że Grecy, że Rosjanie, że kolano, że wrócił, że znów zgłosi się ktoś, tym razem z topowej ligi w Europie, zaczynają przypominać niestrawnego, medialnego zakalca, którego codziennie serwuje się kibicom Legii Warszawa. Fanom, którzy naiwnie pokochali VOO, a teraz kolejny raz brutalnie przekonują się o starej jak świat prawdzie, o której zresztą już wspominałem: piłkarz=pracownik, idzie tam, gdzie płacą więcej. Koniec. Kropka. Cała reszta jest tylko i wyłącznie medialną szopką i sprytnie podgrzewanymi zabiegami PR, które wychodzą spod ręki agentów piłkarzy. Zatem. Vadis przyszedł, Vadis odszedł. Nie będzie hasła Veni.Vidi.Vadis. Jednak dla mnie, lekcja, jaka płynie z tego całego zamieszania jest zupełnie inna. I nie jest to przyjemna nauka.  Co więcej, wiem, że nie odkrywam sam dla siebie, a i pewnie dla wielu z was, żadnej tajemnicy, bo temat wałkowany jest od dawna i przerabiany podczas wielu kibicowskich dyskusji… Rany, jaką my mamy słabą ligę, skoro tak ekscytowaliśmy się grą jednego, z lekka otyłego, Belga, widząc w nim zbawcę, który nota bene walnie przyczynił się do mistrzostwa i bez którego nikt z nas nie wyobrażał sobie awansu do tegorocznej LM…


Serio, spójrzmy na to bez emocji.


Zastanawialiście się, jaki komunikat poszedł w europejski świat piłkarski przy okazji historii z VOO? Jak odczytują to agenci podobnych jemu futbolistów? W Europie takich Vadisów jest dość sporo. Z lekką nadwagą, niedotrenowanych, ale mających całkiem przyzwoite, piłkarskie CV, pełne dość zacnych osiągnięć. Kiedyś uchodzili za talenty, ba! może nawet za gwiazdy swoich lig. Dziś dobiegają trzydziestki, szanse na zatrudnienie w niezłej ekipie kurczą się z każdym dniem okienka transferowego. Zaczynają się trochę niecierpliwić, wszak mentalnie znają swoją wartość, podsycaną zresztą przez rzeszę ich agentów. I właśnie w tym momencie wchodzi Vadis „cały ubrany na biało”, z bardzo prostym, jasnym i nęcącym komunikatem. Panowie! Jest taka liga, w kraju nad Wisłą. Nie wiecie nic o niej, i nic w tym dziwnego, bo w Europie się nią specjalnie nikt nie interesuje. Ale, ale! Tam nie jest tak źle. Przyjeżdżasz, kiwniesz parę razy, zawiążesz parę krawatów, pokażesz trochę europejskiego futbolu, będziesz grał regularnie, szybko staniesz się gwiazdą, media będą cię wychwalać, kto wie, może sięgniesz po mistrzostwo kraju, będą cię nosić na rękach, a ty…w jeden sezon pokażesz mocniejszym klubom, że jesteś, żyjesz i cały czas masz potencjał. Jednym słowem, wpadasz na chwilę do Polski i wylatujesz do lepszej ligi rok później po znacznie większą kasę. Przyjeżdżaj tu, fajne boiska, dobre stadiony, fanatyczni kibice. Jest gdzie grać. Smutne? Tak, ale jakżeż prawdziwe. Zastanawiam się właśnie, w głowach ilu agentów tkwi teraz taki obraz naszej ligi. Niestety, pewnie w wielu. I już zacierają ręce i smażą maile, faksy zaadresowane na Łazienkowską 3 i zapewne do kilku innych polskich klubów, prezentując portfolio swoich klientów, jako potencjalnych zbawców i gwarantów sukcesu. I jeśli kogoś zakontraktujemy, to z dużym prawdopodobieństwem, będzie to taki ktoś jak Vadis. I być może znowu rozgrzeje on nasze kibicowskie serca, by chwilę później wbić w nie zimny nóż. Ale czy to źle, że będą do nas trafiać kolejni piłkarze pokroju Belga, na których się z pewnością obrazimy, bo po roku będą chcieli odejść z klubu i szukać szczęścia (kasy) w silniejszym zespole?


Po pierwsze, nie wierzę, że w kolejce do Legii ustawiają się właśnie nieźli jakościowo piłkarze, grający w silnych ligach zagranicznych, a którzy z jakiegoś powodu szukają nowego pracodawcy. Nasz klub niestety nie jest dzisiaj dla nich atrakcyjny pod wieloma względami i naprawdę trzeba się będzie napocić, żeby przekonać do gry w stołecznym klubie choćby jednego, porządnego grajka z Europy. Nie piszę tu rzecz jasna o kimś pokroju Vadisa – przyjść – odbudować się – błysnąć – zwinąć manatki -  ale piłkarza, który ma naprawdę mocne papiery na pociągnięcie o dwie długości do przodu Wojskowych. Na takiego kozaka przyjdzie nam jeszcze poczekać parę sezonów. Na razie jesteśmy skazani, w najlepszym wypadku, na takich właśnie…Vadisów. I dopiero ich osiągnięcia połączone z regularną grą w LM pozwolą na zakontraktowanie w przyszłości bardzo dobrych jakościowo graczy, którzy dostrzegą swoją szansę i potencjał na grę w naszym klubie. Tu nie chodzi o Mistrzostwo Polski, tu chodzi o to, że to właśnie tacy zawodnicy jak Vadis są jak na razie jedyną realną szansą na to, że Europa nam nie odjedzie na tyle, że już jej nie złapiemy. I mimo, że dziś się na niego wkurzamy, to paradoksalnie dzięki niemu i jemu podobnym (mam nadzieję, że zakontraktowanych wkrótce) o Legii będzie stawać się piłkarsko coraz głośniej poza granicami kraju. I tak, to wszystko proces, bardzo ryzykowny, ale wydaje się być jedyną realną drogą do przesunięcia Legii do przodu w europejskiej hierarchii. Na razie musi nam wystarczyć oglądanie i podziwianie umiejętności takich piłkarzy jak Belg. Zatem zanim odeślemy Vadisa do wszystkich diabłów, spójrzmy szerzej i dostrzeżmy fakt, że on nam zrobił naprawdę niezłą robotę. Uchylił furtkę, przez którą może kiedyś wejdą porządne piłkarskie nazwiska. Nie dziś, nie jutro, ale w perspektywie paru lat.   


***


Na koniec słów parę poświęcę Kubie Rzeźniczakowi. Dziś, kiedy coraz trudniej jest o faktyczne, mocne, szczerze przywiązanie piłkarza do klubu, warto napisać po prostu dużymi literami: DZIĘKUJEMY KAPITANIE. Schowajmy na chwilę te momenty, kiedy Kubie nie szło, popełniał błędy, irytował się, wybuchał. On sam najlepiej zdawał i zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń i piłkarskich niedoskonałości. Ale też sam nieraz umiał się to tego przyznać, co wielu nigdy nawet nie przeszłoby przez gardło.  Ja będę pamiętał go jako walecznego faceta, zostawiającego na boisku serce, kochającego szczerze klub, w którym występował przez trzynaście lat. Gościa, który chętnie udzielał się charytatywnie, godnie reprezentował barwy. Pięć Mistrzostw Polski, sześć Pucharów Polski, jeden Super Puchar Polski, awans do rywalizacji grupowej w Lidze Europy i Lidze Mistrzów. Kuba. Dzięki i do zobaczenia. Tego akurat większość z nas jest pewna.

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.