News: Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych - Ten plan może wypalić

Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych

Przemysław Witkowski

Źródło: Legia.Net

21.06.2017 23:37

(akt. 04.01.2019 12:21)

Sezon ogórkowy rozkręca się na dobre. Przyznam, że nie lubię tej letniej przerwy między rozgrywkami. Niby wakacje, relaks, piwo, plaża, słońce, a jednak, cały czas gdzieś z tyłu głowy kołacze się pragnienie, aby klubowa rywalizacja wróciła jak najszybciej, i to zarówno na poziomie krajowym, jak i europejskim. Wszak do tego drugiego Legia nas już zdążyła przyzwyczaić, a zeszłoroczny awans do Ligi Mistrzów tylko wyostrzył apetyty kibiców, związane z nadziejami w nadchodzącym sezonie. 2 rundę eliminacji zaczniemy od potyczki z IFK Mariehamn. I to powinna być całość informacji podana na temat tego etapu tych rozgrywek. Serio. Finowie? Ok! Jedziemy, wygrywamy, wracamy. To samo w Warszawie. Nie chodzi o buńczuczność, brak poszanowania przeciwnika, ale… bądźmy poważni. Legia za cel stawia sobie awans do LM. Tacy przeciwnicy powinni mieć jedynie znaczenie dla statystyk.

Ale nie… dość skrupulatnie przestudiowałem zarówno wpisy na forach jak i doniesienia medialne na temat losowania i trochę jestem zdziwiony. Że trudny przeciwnik, że najgorsze losowanie z możliwych, że to nie będzie spacerek, że …no właśnie! Dobijamy do kultowego stwierdzenia „w Europie nie ma już słabych drużyn”. Do tego dochodzi jeszcze kręcenie nosem na transfery, a właściwie ich brak. A co za tym idzie, pojawiły się też głosy, że jak przegramy to wina Mioduskiego. Wiem, że kibice są nerwowi, sam nieraz daję się ponieść emocjom, ale tu i teraz, na tym etapie, absolutnie nie martwię się o rozstrzygnięcie tego dwumeczu. I bez nowych nabytków Legia wygra tą rywalizację.  Śmiem twierdzić, że cięższy bój czeka nas zarówno z Arką w Superpucharze, jak i „na dzień dobry” z wracającym do Ekstraklasy Górnikiem. A Finów, z całym szacunkiem, podkreślę raz jeszcze, „golimy” jak mawiał swego czasu Wójt.


A propos transferów.


Nie wiem, może to dziwne, ale nie przepadam za spekulacjami. Jakoś nigdy mnie nie kręciły informacje, kto mógłby zagrać w Legii. Nie daję się ponieść emocjom „gdybania”. Zawsze czekam na oficjalne potwierdzenia, aby zobaczyć kim będziemy grali. Wiem, że niektórzy lubią te gorączkowe dyskusje na temat tego, kto mógłby biegać w Legijnej koszulce, kto się nadaje, i że ten to już na pewno przychodzi, bo takiego twitta rzucił właśnie jeden czy drugi dziennikarz. Nota bene, biorący swoje informacje, jak zwykle z dobrze poinformowanego źródła blisko klubu lub samego zawodnika. Ja jestem daleki od podnoszenia sobie ciśnienia spekulacjami. Jeszcze chwilę temu miał być Szwed Nicklas Barkroth, ale ponoć wybrał Lecha. Ponoć, bo władze klubu zaprzeczyły, że w ogóle był w kręgu zainteresowań Wojskowych. I takich perełek będzie pewnie jeszcze co niemiara. Jedni mówią: ale Lech kupił już pięciu! Zbroją się! Z mojego punktu widzenia mogą zakontraktować teraz i stu pięciu. Co to zmienia? Nic. Z napinki transferowej jeszcze nikt nie ugrał trzech punktów na murawie. Dajmy działać władzom naszego klubu. Wolę dwa-trzy dobre transfery zrobione po ciuchu, przedłużenie kontraktów z kluczowymi graczami, niż medialny wyścig zbrojeń na ilość i szybkość podpisanych kontraktów.


Więcej emocji niż te ploty transferowe, wzbudzają we mnie poczynania naszych juniorów w CLJ.


Legijna młodzież doskonale zaprezentowała się w potyczce z rówieśnikami z Poznania.
I mimo lekko nerwowej atmosfery i czasem dramatycznych zwrotów akcji na boisku, finalnie wszystko poszło zgodnie z planem. Dość przyjemnie jest się przyzwyczaić, że Legia całkiem regularnie ogrywa Lecha na różnych poziomach rozgrywek. Trend ten zdecydowanie powinien utrzymać jak najdłużej, a Młodym Legionistom należy życzyć zwycięstw w starciu z Pogonią. Kolejne Mistrzostwo jest na wyciągnięcie ręki. A tak na marginesie, w przyszłości, władze klubu mogłyby się pokusić o jakąś transmisję online z takich meczów.


Na koniec słówko o naszych orłach z U21. Kiedy w piątkowy wieczór rozsiadłem się wygodnie w fotelu, a myśli o turniejowej strefie pucharowej naszej, Młodszej Reprezentacji, podgrzewał Mati Borek z Tomkiem „truskawką” Hajto, mogłem liczyć, że to będą dobrze spędzone dwie godziny. Wszak mieliśmy wręcz przejechać się po Słowakach. Spacerek. Pokaz i demonstracja siły. Notesy agentów z największym europejskich potęg miały zapełnić się peanami na cześć naszych zuchów. I co? I gówno. A do tego wielka gównoburza zaraz po meczu. Dziennikarze, jak to mają w zwyczaju, rzucili się jako pierwsi, tuż po tym jak sami piłkarze dali im niezłą pożywkę swoimi kretyńskimi wypowiedziami. Na twitterze sondy w stylu: wywalić Bielika, zostawić Bielika – głosuj! Na Weszło sto i jeden analiz jak powinien zachować się Dorna. Płacz, lament i wyzywanie piłkarzy od gwiazdeczek i celna, jak niegdyś strzały Dziekanowskiego, analiza, że oto nie mamy drużyny. „A miało być tak pięknie”. No właśnie, miało. A dostaliśmy teatr z przerzucaniem się odpowiedzialnością, oświadczeniami i innymi głupotami. A kto wmówił tym chłopakom, że skoro jedynka leje wszystkich i zaraz będzie na siódmym miejscu na świecie, to oni też nie muszą się nikogo bać, a każdy przeciwnik rozwinie im dywan autostrady do swojej bramki? A może sami w to uwierzyli? Jednak co się miało rozlać, to się rozlało. Jedyną słuszną odpowiedzią tych młodziaków, których, jak wierzyłem, w piątkowy wieczór, poniosła ułańska fantazja rozpalonych i nabuzowanych głów, miało być nic innego, jak wygranie ze Szwecją, a potem w Kielcach z Anglią. A jak wiemy, potyczka z młodymi wikingami stała się jedynie podwaliną modłów do królowej nauk, czyli znienawidzonej przez wielu, matmy. Tylko dzięki niej, przy spełnieniu szeregu warunków uda się nam awansować dalej. I znów mamy powtarzane jak mantrę komentarze w stylu „mamy iluzoryczne szanse, ale wiara przenosi góry. Trzeba wygrać z Anglikami”. Aha. A ja się pytam, jak mamy ich pokonać, skoro na boisku pary starcza na dwadzieścia minut, piłkarze mają do siebie ciągle pretensje, a oczywiste rozwiązania, jak podanie otwierające, wychodzącemu koledze, pustą drogę do bramki przeciwnika nie istnieje w zbiorze rozwiązań naszych reprezentantów? Weźmy trzy głębokie oddechy. Nie twierdzę, że nie mamy talentów, nie neguję, że niektórzy z tych chłopaków nie będą kiedyś następcami Lewego, Piszczka czy Zielińskiego. Ale ten turniej rozgrywany jest tu i teraz. Dwa ciosy w głowy, które wisiały wysoko w chmurach, powinny wystarczyć, żeby wreszcie zacząć twardo stąpać po ziemi, a właściwie boisku.  Wyrzucić komórki, wejść w tryb offline, jeszcze raz przeczytać definicję słowa „drużyna”, przypomnieć sobie dla kogo gramy (nie, nie dla siebie), wyjść na boisko w Kielcach i stanąć do walki z Anglikami. Jeden za drugiego. Wtedy może i matematyka się do nas uśmiechnie.

Polecamy

Komentarze (8)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.