Domyślne zdjęcie Legia.Net

21. rocznica śmierci Kazimierza Deyny

Redakcja

Źródło: Legia.Net

01.09.2010 06:14

(akt. 15.12.2018 15:54)

Był jednym z najwybitniejszych, o ile nie najwybitniejszym polskim piłkarzem w historii. Największe sukcesy swej imponującej kariery odnosił jako piłkarz "Wojskowych". W stolicy pozostaje legendą, niezapomnianym idolem oraz obiektem kultu kibiców. 1 września 1989 roku zginął tragicznie w wypadku samochodowym na autostradzie w San Diego. Dziś od śmierci <strong>Kazimierza Deyny</strong> mija 21 lat.

Deyna urodził się 23 października 1947 roku w Starogardzie Gdańskim, gdzie rozpoczął swoją karierę występami w miejscowym Włókniarzu. Zanim w 1966 roku został piłkarzem "Wojskowych", grał krótko w ŁKS Łódź. W barwach Legii zdobył dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski oraz dotarł do półfinału Pucharu Europy. Jako zawodnik kadry narodowej zajął trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata, był mistrzem i wicemistrzem olimpijskim oraz królem strzelców turnieju olimpijskiego. Sukcesy osiągał również za oceanem, gdzie w barwach San Diego Soccers był trzykrotnym mistrzem amerykańskiej ligi MILS.

Dziś o godzinie 18 przed wejściem do siedziby Klubu (od strony ul. Łazienkowskiej) odsłonięta zostanie pamiątkowa tablica poświęcona pamięci "Kaki". W uroczystości weźmie udział żona Mariola Deyna. Wkrótce słynny "Generał" doczeka się przy stadionie Legii również swojego pomnika.

Deyna - Zidane lat siedemdziesiątych

Pierwszego września 1989 roku w wypadku samochodowym zginął Kazimierz Deyna. Jak wielkim był piłkarzem, najlepiej świadczy to, że 21 lat po tym wydarzeniu każda gazeta w Polsce pisze o rozgrywającym Legii i reprezentacji Polski tekst wspomnieniowy. I tak co roku. Chociaż młodszym kibicom może być trudno w to uwierzyć, mieliśmy w naszej historii kilku wielkich piłkarzy klasy światowej. Z grona Deyna, Boniek, Lubański, Lato to ten pierwszy uchodzi za najwybitniejszego. - Wbrew temu, co niektórzy mówią, nigdy nie miałem konfliktu z Kazikiem. Nie wiem, skąd wzięła się taka opinia, bo przecież zdarzało nam się po meczu iść razem na kawę, a nawet coś mocniejszego. Poza tym Deyna czy Lubański byli moim idolami z młodości, miałem do nich dużo szacunku - mówi Zbigniewm Boniek, który po kapitanie Legii przejął rolę lidera reprezentacji.

O wspaniałych i gorszych momentach Deyny w drużynie narodowej napisano już tomy. Na wypadek, gdyby ktoś dopiero teraz zainteresował się tematem, przypomnimy chociażby poprowadzenie reprezentacji do trzeciego miejsca na świecie w 1974 roku i tę samą pozycję przyznaną mu w plebiscycie "France Football" na najlepszego piłkarza Europy (dla porównania w 2009 roku trzeci był Xavi). Z drugiej strony, było wygwizdanie Deyny na Stadionie Śląskim w Chorzowie po tym, jak strzelił gola Portugalii bezpośrednio z rzutu rożnego i za to tylko, że był kapitanem Legii. Oraz niewykorzystany rzut karny w meczu z Argentyną na nieudanym dla Polski mundialu w 1978 roku. Deyna był Zinedineem Zidaneem lat 70. Strzelał i podawał z niespotykaną precyzją, mocą i rotacją. Dyrygował i rozgrywał jak prawdziwy generał (to zresztą jeden z jego przydomków). Z piłką poruszał się jakby ospale, ale w ułamku sekundy wykonywał kluczowe zagranie.

Na Zachodzie wielkiej kariery nie zrobił, bo - po pierwsze - wyjechał zbyt późno, po drugie - Manchester City i liga angielska nie były dla niego stworzone. Chociaż i tak starsi kibice The Citizens wspominają geniusz Deyny z podziwem. Koledzy z boiska mówią, że nie był duszą towarzystwa, ale dobrym kolegą jak najbardziej. No i miał wielką charyzmę. Wystarczyło, że popatrzył na kogoś z dezaprobatą, by ten już poczuł się postawiony do pionu. - Pamiętam, jak przed jednym z towarzyskich meczów powiedział mi i Adamowi Nawałce, że musimy więcej biegać, bo on jest niewyspany. I nie było dyskusji - wspomina Boniek. Były też zabawne momenty. Gdy kadrowicze meldowali się w hotelu za granicą, Lubański w rubryce zawód wpisał "górnik" (formalnie był zatrudniony w kopalni). Deyna, który nie był mocny z języków, zaglądał mu przez ramię i w tym samym miejscu napisał "Legia".

Przeklętą ziemią dla "Kaki" okazała się Ameryka. W 1981 roku wylądował w San Diego Sockers, gdzie spędził ostatnie lata kariery. Tam coraz więcej pił - zbyt wielu polonusów chciało postawić wielkiemu Deynie kolejkę. Dał się też oszukać menedżerowi Tedowi Miodońskiemu, który ograbił go z całych oszczędności. Zginął pierwszego września 1989 roku, gdy rozbił się, prowadząc dodge?a colta pod wpływem alkoholu. W samochodzie miał piłki, bo wracał z treningu z dziećmi. W kieszeni pięćdziesiąt centów. I znów potwierdziło się, że ukochani przez bogów umierają młodo...

Polecamy

Komentarze (20)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.