News: Adrian Paluchowski: To było coś niezrozumiałego

Adrian Paluchowski: To było coś niezrozumiałego

Emil Kopański

Źródło: Legia.Net

24.02.2014 20:50

(akt. 08.12.2018 21:13)

Były napastnik Legii Adrian Paluchowski zagrał w naszym klubie w 29 meczach, zdobył 8 bramek. Kiedy w pierwszym spotkaniu ligowym sezonu 2009/10 strzelił 3 gole w meczu z Zagłębiem Lubin wydawało się, że na dłużej zagości w wyjściowym ustawieniu. Tymczasem powędrował na ławkę rezerwowych i jego kariera gwałtownie wyhamowała. Kim dziś jest "Paluch" - piłkarzem, kopaczem czy niespełnionym talentem? – Trudno określić, bo piłkarz to duże słowo, ale najstarszy nie jestem i kilka lat gry w piłkę mam przed sobą. Chciałbym jeszcze spróbować swoich sił w wyższej lidze, a co przyniesie czas – zobaczymy - mówi w rozmowie z Legia.Net Paluchowski.

W barwach Agrykoli Warszawa kilka razy zdobyłeś tytuł mistrza Mazowsza. Czy ktoś poza tobągra jeszcze w piłkę zawodowo?


– Jeden z nich, Rafał Kosiec, gra ze mną w Zniczu Pruszków. Wojtek Wocial zahaczył się ostatnio w Pogoni Siedlce. Z resztą jest gorzej, kilku chłopaków rekreacyjnie gra w niższych ligach, kilku dało sobie już spokój.


Dlaczego akurat tobie udało się zagrać w ekstraklasie?


– Może miałem najwięcej szczęścia? A może w momencie, kiedy kończył się wiek juniora i trzeba było szukać sobie klubu w seniorskiej piłce byłem w najlepszej dyspozycji i to się przełożyło na późniejsze losy? Tak naprawdę trudno to wytłumaczyć.


Potem przyszedł czas na Deltę Warszawa. Tam nie spotkałeś się jeszcze z Robertem Lewandowskim.


– Nie. Agrykola połączyła się wówczas z Deltą, która stała na skraju upadku. Nasz trener dogadał się z właścicielem na jeszcze jeden sezon, opłacił licencje i graliśmy jako juniorzy. W momencie połączenia Robert wraz z kilkoma innymi zawodnikami trafił do rezerw Legii. Później skierowałem się tam także ja i wtedy przez pół roku po raz pierwszy graliśmy razem.


Na podobny okres spotkaliście się także w Zniczu, gdzie jednak to Robert grał pierwsze skrzypce.


– Gdy dołączyłem do zespołu z Pruszkowa, "Lewy" był już lokalną gwiazdą. Zdobywał najwięcej bramek, znajdował się w czołówce klasyfikacji strzelców. Trudno było mi więc, jako chłopakowi z czwartej ligi, wskoczyć od razu do składu i grać. Trener Jacek Grembocki przymierzał nas do grania w parze, ale potem sam stwierdził, że gdy występowaliśmy razem, prezentowaliśmy się słabo. A że Robert miał wówczas bardzo dobry okres, był postacią zdecydowanie pierwszoplanową.


W Zniczu przeżyłeś swój największy zawód sportowy, kiedy w ostatniej kolejce przegraliście awans do ekstraklasy?


Trochę to bolało, ale jako młody zawodnik miałem świadomość, że jeszcze wszystko przede mną, dlatego nie traktowałem tego zdarzenia jako życiową porażkę. Było nieco żal, ale taka jest piłka. Dwa ostatnie mecze przegraliśmy po rzutach karnych, z których co najmniej jeden był nie do końca słuszny. Na naszą klęskę złożyło się kilka czynników, także fakt, że byliśmy bardzo młodą i niedoświadczoną drużyną. Na trzy kolejki przed końcem, kiedy mogliśmy zapewnić sobie awans, podczas meczu z Arką Gdynia sędzia przedłużył spotkanie o siedem minut i Arka zdołała strzelić decydującego gola. Trudno, żyje się dalej.


Po zakończeniu sezonu trafiłeś do Legii. Pierwsza runda była chyba dla ciebie mało satysfakcjonująca?


– Pełniłem wtedy rolę zmiennika Takesure Chinyamy i grywałem głównie w końcówkach. Nie uważam jednak, żeby było to coś złego, tym bardziej, że byłem młodym chłopakiem, stawiającym pierwsze kroki w poważnym futbolu, wracającym z wypożyczenia do I-ligowego klubu. Cieszy więc mnie to, ile szans dostałem. Może mogłem to lepiej wykorzystać, ale z drugiej strony klub mógł mnie znowu wypożyczyć.


Kolejny sezon zacząłeś w świetnym stylu. W spotkaniu z Zagłębiem Lubin skompletowałeś hat-tricka, i...?


– No właśnie, i...? Dla mnie było to coś niezrozumiałego. W okresie przygotowawczym zdobywałem najwięcej bramek, trener Jan Urban w wywiadach opowiadał, że wygrałem rywalizację, potem trafiłem do siatki w meczach Pucharu UEFA i trzykrotnie w meczu z Zagłębiem, aby następnie wylądować na ławce rezerwowych. Nic więc dziwnego, że lekko się podłamałem. Nie potrafiłem tego zrozumieć, dlaczego szkoleniowiec tak postąpił. Kurczę, byłem w naprawdę dużym gazie, a zostałem brutalnie odpalony. Dostałem informację, że lepiej byłoby dla mnie, gdybym znów poszedł na wypożyczenie, bo nie będę grał. To nie do pomyślenia. Nauczyłem się wtedy dużo. Dostałem ofertę wypożyczenia do Polonii Bytom, ale było to na trzy dni przed zamknięciem okienka transferowego, nic dziwnego, że nic z tego nie wyszło.


Z kim w zespole dogadywałeś się najlepiej?


– Z młodymi chłopakami, jak Ariel Borysiuk czy Artur Jędrzejczyk.


W końcu zostałeś wypożyczony do Piasta Gliwice i tam nie zdobyłeś ani jednej bramki.


– Dementuję – strzeliłem gola w Młodej Ekstraklasie, przeciwko Legii Warszawa. Reszta się nie ułożyła. Po trzech kolejkach zmienił się trener i zaczęło się ustawianie zespołu od nowa. Na początku grałem od początku, ale potem zostały mi już tylko końcówki. Inna sprawa, że byłem tylko wypożyczony, naturalne więc, że sztab szkoleniowy wolał stawiać na swoich zawodników, z którymi wiązał nadzieje na przyszłość.


Nie najlepszy okres miałeś także w Łęcznej.


– W Bogdance podczas pierwszej rundy grałem dość dużo, ale nie na swojej nominalnej pozycji, zrobili ze mnie skrzydłowego. Nie wyglądało to tragicznie, ale fajerwerkami też bym tego nie nazwał. Nie czułem się tam najlepiej. Przez kolejne półtora roku zmagałem się z kontuzjami i niewiele występów było.


Po wygaśnięciu dwuletniego kontraktu przeniosłeś się do Znicza, gdzie zdecydowanie czujesz się najlepiej.


– Chciałem przede wszystkim regularnie grać. Z perspektywy czasu być może to był błąd, żeby zrobić krok w tył. W końcu jednak grałem cały czas, zacząłem ogrywać się jako piłkarz, czułem się potrzebny. Po kilku chudych latach było to dla mnie niejako odbudowanie psychiczne, zacząłem znów wierzyć, że potrafię grać w piłkę.


Jak odbierałeś opinie, że Adrian Paluchowski to kolejny zmarnowany talent?


– Tutaj niejako wina leży po stronie mediów. To one pompują balon oczekiwań, który pęka z hukiem. Tego typu zawodników było wielu. Spójrzmy na teraźniejszą Legię – podobnym do mnie przypadkiem jest Patryk Mikita. Początek miał świetny, media zrobiły z niego gwiazdę, w wywiadach opowiadał, że będzie chciał przebojem wedrzeć się do podstawowej jedenastki Legii. Ja jednak nauczony doświadczeniem wiedziałem, że tak łatwo nie pójdzie, że szans będzie coraz mniej. I chociaż nie prezentował się źle, kiedy wychodził na boisko, można było przewidzieć, że wkrótce zostanie wypożyczony. Takie zasady panują w tym klubie, ale to dobre rozwiązanie.


Co takiego jest w pruszkowskim powietrzu, że właśnie tam się doskonale odnajdujesz i jesteś jednym z czołowych piłkarzy?


– To kwestia zaufania. W momencie kiedy mam świadomość, że trener na mnie stawia i wiem, że przez jeden nieudany mecz nie wyląduję na ławce rezerwowych, gra się zupełnie inaczej. Wtedy pokazuję, że potrafię zdobywać bramki i będę to robił. W Legii w okresie przygotowawczym byłem murowanym kandydatem do gry i pokazywałem, na co mnie stać. Jestem typem zawodnika, który musi mieć komfort psychiczny i wtedy nie zawodzę. Do roli dżokera wchodzącego z ławki rezerwowych raczej nie pasuję.


Czujesz się odpowiedzialny za grę Znicza?


– Poniekąd tak. Gram o to, aby osiągnąć jak najlepszy wynik z zespołem, ale też o swoją przyszłość. Mam jeszcze kilka lat gry przed sobą i zamierzam to wykorzystać. Chcę pokazać się wiosną z dobrej strony i spróbować sił w wyższej lidze.


Zainteresowanie już się pojawiało. Pytała o ciebie Miedź Legnica.


– Tak, pytało o mnie kilka klubów, ale tylko z Miedzi spłynęła konkretna oferta. Znicz jej jednak nie przyjął, a kontrakt mam ważny do końca czerwca, więc nic z tego nie wyszło.


Planujesz przedłużyć kontrakt, czy poszukać czegoś nowego?


– Zobaczymy, jak wyjdzie mi kolejna runda. Dopiero wtedy będę podejmował decyzje. Jeżeli pojawi się satysfakcjonująca mnie oferta z I ligi, zapewne ją przyjmę, ale nie za wszelką cenę. Nie chcę wyjeżdżać z Warszawy, aby grać za podobne pieniądze, to nie jest dla mnie najważniejsze. Mam rodzinę, którą muszę utrzymać, więc nie uśmiecha mi się podróżowanie po Polsce.


Mówiłeś, że nad przyszłością będziesz zastanawiał się po sezonie. Nie za późno? W najgorszym przypadku możesz zostać na lodzie...


– Niby tak, ale nie odbieram tego w ten sposób. Od roku gram na dobrym poziomie i nie jest to dzieło przypadku, że udało mi się w rundzie zdobyć kilka bramek. Pojawiła się regularność, kilka klubów się mną zainteresowało i jeżeli uda mi się podtrzymać formę, nie powinienem mieć problemu ze znalezieniem nowego klubu czy pozostaniem w Pruszkowie. Myślę zresztą, że w Zniczu zawsze znajdę miejsce.


Idealnym kierunkiem byłby dla ciebie Dolcan Ząbki?


– Stamtąd też było zainteresowanie w tym okienku transferowym, ale konkretów nie było żadnych. Myślę, że na duet Dariusz Zjawiński – Adrian Paluchowski nie ma co jednak liczyć, bo jeżeli ja trafię do Ząbek, Darek będzie już grał w ekstraklasie. Po takiej rundzie z pewnością znalazłby miejsce w którymś z klubów w najwyższej klasie rozgrywkowej.


Łazienkowską odwiedzasz często?


– Byłem kilka razy, ale tylko u doktora Stanisława Machowskiego. Swego czasu postanowiłem, że po powrocie do Warszawy będę chodził na mecze regularnie, ale jeszcze na żaden nie zawitałem. Im mam bliżej, tym jest trudniej. Na nowym stadionie jeszcze nie miałem okazji się pojawić. Kartę kibica wyrobiłem kilka lat temu, ale jeszcze z tego nie skorzystałem. Stale jednak obserwuję, co dzieje się w Legii.


Twoim zdaniem zwolnienie trenera Urbana było słusznym ruchem?


– Historia zna takie przypadki, kiedy szkoleniowiec jest zwalniany gdy zespół zdobywa mistrzostwo Polski lub prowadzi w lidze. Jest to jednak trochę dziwne. Owszem, jeśli ktoś się nastawiał na sukcesy w Europie, oczekiwania nie zostały spełnione. Tymczasem w lidze Legia zdecydowanie prowadzi. Poziomem przewyższa całą resztę stawki, znajduje się półkę wyżej. Tymczasem w Europie trzeba być jeszcze szczebel do góry.  Na razie Legia ma problemy z odpaleniem, ale to raczej kwestia czasu, kiedy wskoczy na właściwe obroty.


Orlando Sa będzie lekarstwem na grę Legii?


– Przekonamy się po kilku meczach. Życie pisze różne scenariusze, gwiazdą miał być już Helio Pinto, tymczasem nieco zawodzi, na pewno stać go na więcej. Sa ma ciekawe CV, a polska liga nie stawia ogromnych wymagań. Widać to choćby po postawie Marco Paixao w Śląsku Wrocław. Ciekawe, jak będzie wyglądała sytuacja poza boiskiem. Myślę jednak, że Warszawa go nie wciągnie, bo kawałek świata już widział. Inaczej ma się sprawa z chłopakami z mniejszych miast, którym czegoś wcześniej brakowało, wtedy mogli się zachłysnąć pokusami. Z Sa powinno być inaczej.


Adrian Paluchowski to dziś...


– Ten sam chłopak, co siedem lat temu, tylko o tyle właśnie starszy i bardziej doświadczony. Mieszkam na Bródnie, na razie nie zamierzam zmieniać miejsca. Mam rodzinę, syna. To dla mnie najważniejsze.

Polecamy

Komentarze (24)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.