Aleksandar Vuković: Odbudowaliśmy zaufanie do Legii

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

17.07.2020 09:00

(akt. 19.07.2020 09:07)

- Wierzę mocno w ten zespół, ale ta drużyna ma swoje granice, pewne limity. Możemy awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, ale nikt nie powinien mówić, że w tym składzie osobowym to jest plan minimum. Chcę by była świadomość, jakie są potrzeby, by zrealizować kolejne cele - mówi trener Legii, Aleksandar Vuković.

W środę Aleksandar Vuković spotkał się z dziennikarzami - Przeglądu Sportowego, Gazety Wyborczej, Super Expressu, TVP Sport, Sportowych Faktów, Sport.pl, Newonce Radio, Legionisci.com i Legia.Net. Poniżej zapis rozmowy.

Co pan czuł będąc w sobotę na barce, słuchając, jak kibice skandują pana nazwisko?

- Przede wszystkim pilnowałem swojego dziecka. Chciałem, by syn był ze mną takiego dnia i przeżył taką przygodę. Ma 5,5 roku, nabiera odwagi do życia. Musiałem go upilnować. A jeśli chodzi o mnie? Czułem się wyczerpany, ale i spełniony, dumny. Zwłaszcza widząc jak moi piłkarze cieszą się z kibicami z mistrzostwa. Skandowanie mojego nazwiska? Dla mnie to nic nowego. Kilka lat byłem w Legii asystentem, przeżywałem to już.

Część tych, którzy skandowali pańskie nazwisko, jeszcze niedawno żądało pana odejścia.

- Uznaję to za nasz największy sukces. Odbudowaliśmy zaufanie do Legii. Kibice odbierają nas inaczej, niż robili to choćby na początku sezonu. W tej chwili jesteśmy postrzegani jako ci, którzy są godni, by zakładać koszulkę z elką na piersi. Dlatego dostajemy to wsparcie. Wiem jednak, że na początku byliśmy traktowani niesprawiedliwie. Jedna porażka sprawiała, że zaczęto w nas wątpić, porównywano do drużyn z poprzednich sezonów, które odpadały z europejskich pucharów... Porażka z Rangers była zrównywana z porażką z Sheriffem Tyraspol czy Trnavą i Dudelange. Dla mnie to było nie fair. Jeśli ktoś widzi znak równości między Legią z tego sezonu, a tą z poprzednich lat, to jest to mocno krzywdzące.

Powiedział pan, że Legia ma o 50 mistrzostw za mało. Co to znaczy?

- Wiadomo, trochę przerysowałem, chciałem, by moja myśl zabrzmiała dobitnie. Legia to klub z ponad stuletnią historią, o którym wszyscy mówią jako o największym, który zawsze grał o mistrzostwo. A ma ich, według wikipedii, 14. O Legii mówi się jak o Realu z czasów gen. Franco. Z tą różnicą, że Real Franco zdobywał wszystkie możliwe trofea, a Legia w czasach PRL, który rzekomo ją faworyzował, rzadko coś zdobywała. Dopiero właśnie gdy ustrój się zmienił, zaczęła wygrywać. Zaczęliśmy zdobywać trofeum dopiero, kiedy skończył się PRL, a rzekomo w czasach komunistycznych "okradaliśmy" inne kluby z najlepszych piłkarzy, powołując ich do wojska. A w tym czasie na Śląsku zdobyli 30 mistrzostw, a w Warszawie 4. Dlatego uważam, że jako klub powinniśmy mieć tych tytułów dużo, dużo więcej. W każdym razie, mamy co nadrabiać.

Z drugiej strony patrzę na rywali z pokorą, doceniam, jeśli ktoś nas wyprzedzi, jak w zeszłym sezonie zrobił to Piast. Dla mnie to wręcz bufonada, gdy mówi się, że Piast nie zasłużył w ubiegłym roku na tytuł. Zasłużył, bo wygrał 9 z 10 ostatnich meczów. To nieprawdopodobny wynik.

Po meczu z Cracovią Radosław Cierzniak powiedział, że kibice i dziennikarze nie wiedzą o wszystkich problemach, z jakimi mierzyli się piłkarze. Co mógł mieć na myśli?

- Trzeba zapytać Radka, ale gdy ja tego dnia podobnie tym się wypowiadałem, chodziło mi o kontuzje, o których nikt poza nami nie wiedział. Domagoj Antolić grał z kontuzją kolana, Radek Cierzniak z bolącymi plecami, Thomas Pekhart miał złamane żebro, grał na blokadzie, Michałowi Karbownikowi po pierwszym meczu z Cracovią z powodu wyczerpania dwa dni leciała z nosa krew... To świadczy o tym, jak dużo mieliśmy problemów z kontuzjami. Nie tylko takimi mechanicznymi, jakie mają Marko Vesović, Vamara Sanogo czy Jose Kante, którzy wiadomo, że nie będą grać jeszcze kilka tygodni czy miesięcy.

Pekhart grał na własną odpowiedzialność?

- Nigdy nie jest tak, że ryzykujemy na taką skalę, by zagrażało to zdrowiu zawodnika. Kiedy mamy informacje od doktora, że dany zawodnik nie będzie odczuwał bólu, że zagrożenie jest takie samo, jak gdyby był zdrowy, może grać. Wtedy występ leży w gestii zawodnika, czy on się godzi biegać z blokadą, w takich okolicznościach. Nigdy w takiej sytuacji nie zmuszam zawodnika, by wyszedł na boisko. Tak samo było z Thomasem. Zbudowaliśmy jednak taką atmosferę w zespole, że każdy był gotów do poświęceń.

Rok temu piłkarze tak by się nie poświęcili?

- Nie pamiętam takich sytuacji. Nie chcę też wracać do poprzedniego sezonu. Zostawmy to.

Zgodzi się pan, że przełomowe w tym sezonie były oba mecze z Lechem? Najpierw ten październikowy, wygrany 2:1 w Warszawie, a potem w rundzie finałowej 1:0 w Poznaniu?

- Mecz z Lechem z pewnością był takim punktem zwrotnym. Wcześniej przegraliśmy dwa z rzędu mecze, mieliśmy nieciekawą sytuację w tabeli, a do 56. minuty przegrywaliśmy 0:1. Odwrócenie tego spotkania dało drużynie nową energię, stabilizację. Od tego momentu aż do ostatnich tygodni sezonu, kiedy spuściliśmy z tonu, wyglądało to bardzo dobrze.

A drugi mecz? Bałem się go, bo nasza forma była niewiadomą. Gdybyśmy go przegrali, to pewnie dziś byśmy nie rozmawiali, walka o tytuł trwałaby do ostatniej kolejki rozgrywek. Czas pokazał, że w pierwszych meczach po wznowieniu rozgrywek byliśmy gotowi grać na wysokich obrotach. Dzięki temu wygraliśmy, odskoczyliśmy Lechowi i Piastowi, mogliśmy kontrolować sytuację.

Jeśli chodzi o kończące się rozgrywki, jaki mecz, może fragment, był dla pana modelowy?

- Ostatni mecz z Cracovią był jednym z takich meczów. Chodzi o to, by kontrolować jak najwięcej wydarzeń na boisku. Być groźniejszym od rywala, który też ma swoje atuty. I narzucać swoje warunki. To uproszczenie naszych założeń, to nie filozofia. Inne mecze? Nie wskażę konkretnych, ale powiem, co było takim sukcesem. Mianowicie fakt, że długimi miesiącami trzymaliśmy piłkarzy w znakomitej formie fizycznej. Nie zatrzymała nas nawet pandemia. Zawodnicy wciąż byli w świetnej formie. Dopiero pod koniec, w meczu z Piastem, zaczęło coś szwankować. Ale to naturalne, że w pewnym momencie bateria się wyczerpuje i trzeba jechać na rezerwie. Brakowało nam ludzi, którzy daliby nam impuls, nieco siły.

Czy to przesunięcie o dwa miesiące, spowodowane przerwą w rozgrywkach, fakt, że mieliście wolne marzec i kwiecień, a powinniście mieć czerwiec i lipiec, nie spowoduje, że w meczach w europejskich pucharach Legia nie powinna grać lepiej, być w szczycie formy?

- Na to pytanie nikt z nas nie ma odpowiedzi. Taka sytuacja zdarza nam się pierwszy raz. Nie umiem się odnieść, idąc w nieznane. Jak wszystkie kluby na świecie reagowaliśmy na bieżąco na to, co się dzieje w czasie pandemii. Robiliśmy wszystko, by wykorzystać ten czas jak najlepiej. Bardzo dużo dał nam ten fakt, że wygraliśmy ligę dwie kolejki przed końcem, choć oczywiście żałuję finału Pucharu Polski. Ale w obecnej sytuacji to daje nam możliwość, by przywrócić kilku piłkarzy do życia, by odpoczęli, zregenerowali się. Mam nadzieję, że będziemy w najwyższej formie już w sierpniu i aż do grudnia będziemy grać w piłkę tak, jak planujemy.

Można sobie było zadawać pytania, skąd tak wielka cena w końcówce sezonu w postaci kontuzji. Wiadomo, czemu było tak wiele urazów?

– Zadajemy sobie takie pytania i na pewno są w klubie ludzie, którzy przejmują się tym nawet bardziej, niż powinni. Mocno przeżywamy tę kwestię, choć mam wrażenie, że wiele w tym po prostu pecha. Spójrzmy na przykład Vamary Sanogo, który niezależnie od pandemii, jest graczem narażonym na urazy. Ma pewną powtarzalność w aspekcie problemów zdrowotnych. Do tego dochodzi uraz Arvydasa Novikovasa, który nie jest typowym dla piłkarza. Marko Vesović ma zaś problemy z kolanem. Pozostali? Choćby Tomas Pekhart złamał żebro, ale to kontuzja mechaniczna, wynikająca z gry kontaktowej. Nie szukałbym w tym drugiego dna. Niektórzy po prostu są bardziej podatni na kontuzje, a inni mniej. Ta pierwsza grupa musi robić więcej, by unikać kłopotów. Cały sztab pracuje nad tym, by reagować, a jednocześnie stosować prewencję. Wierzę, że 29 lipca, gdy wrócimy do treningów, sytuacja będzie wyglądała lepiej. Choćby dlatego, ostatnie dwa mecze w sezonie rozgrywamy w nieco zmienionym składzie.

Pięć zmian w Polsce powinno stać się normą?

– Nie powinniśmy różnić się zbyt mocno od Europy czy reszty świata. Nic się nie traci, trudno tu mówić o dodatkowej grze na czas, bo w końcu nadal są trzy okienka na dokonanie zmian. Cały świat i nasz kontynent idą w tym kierunku i wierzę, że doczekamy się też tego w następnym sezonie w Ekstraklasie. Czemu piłkarze w Polce mają być gorzej traktowani.BYć może gdyby te zmiany były, to kilku urazów dałoby się uniknąć.

Kontuzje sprawiły, że pojawiło się wiele myśli o potrzebie szerszej kadry. Ale może taka myśl była obecna już wcześniej, jeszcze przed pandemią koronawirusa?

– Myślenie nie zmieniło się z powodu kontuzji czy przerwy związanej z pandemią. Dostrzegałem, że jest pewien proces, który trwał w tym sezonie: drużyna się kształtowała, a przy tym udowodniła, że potrafi wygrywać i jest wartościowa. Widziałem też, że następuje też kolejny etap związany z rozwojem, który wiąże się z transferami. Ostatnia sytuacja nie wywołała większych zmian.

Dzień po zdobyciu mistrzostwa, prezes Dariusz Mioduski sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego, że liczy pan na pięć–sześć transferów.

– Mamy w klubie jasną i spójną wizję dalszego rozwoju. Od początku rozumiem sytuację w Legii. Nie zacząłem pracy od sprowadzania piłkarzy za grube pieniądze. Najpierw wyciągnąłem z szafy graczy, którzy byli odstawieni i nikt na nich nie liczył. Często mówiło się, że Legia jest bardzo mocna i musi zdobyć mistrzostwo Polski. Wielu zapomina, kim dla opinii publicznej byli na początku sezonu Karbownik, Majecki, Wieteska czy Kante. Sam młody bramkarz to ktoś, kto rozegrał pierwszy pełny sezon w Legii. Stawiam, że wielu zagranicznych trenerów, znając oczekiwania, chciałby choćby transferu bardziej doświadczonego golkipera.

Obecna sytuacja jest nieco inna, ale chciałbym, by wobec naszych celów była jasność. Jestem bardzo otwarty, by być kimś, kto mozolnie i spokojnie buduje projekt pod nazwą ”sukces w europejskich pucharach”. Jeśli jednak zakładamy, że naszym planem minimum będzie faza grupowa Ligi Europy, to musimy zwiększyć szanse poprzez konkretne ruchy na rynku transferowym.

Jest jakiś ideał sprowadzanych graczy? Chcecie stawiać na Polaków? Na młodych piłkarzy? Może będziecie szukać głównie w innych ligach?

– To określenia, które są często nadużywane. Musimy działać dynamicznie, aktywnie obserwować rynek. Mogę mówić, że chcemy sprowadzać Polaków, a jeśli akurat pojawi się bardzo ciekawy obcokrajowiec, który będzie dla nas dostępny? Najważniejsze jest zapewnienie sobie usług graczy, którzy pozwolą nam się rozwijać i zmierzać do przodu.

Lista potencjalnych transferów jest już przygotowana?

– Tak, lista jest gotowa i dość długa. Mogę zażartować, że uszeregowana jest od najdroższych do najtańszych. Mamy kilka priorytetów, a jednym z nich jest pozycja bramkarza. Oczywiście, mamy Radosława Cierzniaka, który potwierdził z Cracovią i Lechią, że może nam pomóc. Ale to gracz mający już swoje lata, a kiedy zdarzy mu się kontuzja, jak ta ostatnia pleców, która wykluczyła go na dwa-trzy miesiące, pojawia się problem... Jeśli to się powtórzy, zostaniemy z Wojciechem Muzykiem i adeptami naszej akademii. Być może dołączy też Cezary Miszta, ale musimy się zastanowić, co będzie dla niego najlepsze w przyszłym sezonie. Potrzebujemy, by zasilił nas klasowy bramkarz. A co dalej? W każdej formacji potrzebujemy co najmniej jednego nowego zawodnika. Tak jest z obroną, pomocą i atakiem.

Dusan Kuciak zajmuje na wspomnianej liście pierwszą pozycję wśród bramkarzy?

– Patrząc na bramkarzy poza Legią, to Kuciak jest najlepszym bramkarzem w lidze. To nie ulega wątpliwości, ale ma ważny kontrakt z Lechią Gdańsk. Mówienie o nim teraz, to gdybanie. Jeśli by nie miał umowy, już byłby przy Łazienkowskiej. Ale sytuacja jest inna i nie wiem czy to dobry pomysł, by za 35-letniego golkipera płacić jakieś pieniądze. Stawiam, że zainteresowanie Legii może tylko podbić kwotę, która może być nierealna. Wiele wskazuje, że będziemy rozmawiali o bramkarzu spoza Ekstraklasy.

Co będzie kluczem? Utrzymanie obecnej kadry czy szybkie dokonanie wartościowych transferów?

– Naszym atutem jest fakt, że jesteśmy teraz innym zespołem, niż na początku sezonu. Bardzo żałuję, że nie będziemy w najbliższym czasie mogli liczyć na Vesovicia, który był niezwykle ważnym zawodnikiem. Kante, Novikovas czy Remy powinni być do naszej dyspozycji od początku kolejnych rozgrywek. Najważniejszym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z nowym systemem eliminacji. To nie są w mojej opinii korzystne zmiany. Wyobraźmy sobie, że gramy tak z KuPS czy Atromitosem i w dodatku spotkanie toczy się na wyjeździe… W Pucharze Polski zagraliśmy słabiej z Cracovią. Jeśli w takim wypadku nie podołasz, nie będziesz miał dnia, to pojawia się kłopot. Nie będzie szansy na rewanż. Paradoksalnie lepiej byłoby grać dwa mecze najpierw, a w ostatniej rundzie tylko jedno spotkanie. Największym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z tą sytuacją. Kluczowa będzie optymalizacja przygotowania na dzień, w którym będziemy rywalizowali o awans.

Czy będąc asystentem sześciu trenerów, wynotowywał pan sobie ich błędy, których teraz nie chciał popełnić jako pierwszy trener?

- Przede wszystkim cieszę się, że miałem tę szansę, by przygotowywać się do tego zawodu w ten sposób. Uważam, że to jest słuszna droga, przede wszystkim wiele dająca. Te obserwacje, patrzenie z boku na innych. Z bardzo bliska, ale jednak bez poczucia odpowiedzialności, dużego ciężaru. Wyciągnąłem z tego bardzo wiele. Podczas tego sezonu wiele razy miałem przed oczami sytuacje, które miały miejsca u moich poprzedników. Dzięki temu wiedziałem, co mam zrobić, jak powinienem zareagować.

Jakiś przykład?

- Obawiałem się, że będę miał podobną sytuację do tej, jaką cztery lata temu w Legii miał Stanisław Czerczesow. Czyli że w końcówce sezonu będę musiał dać odpocząć wszystkim najważniejszym graczom, by mieć ich zdrowych i gotowych na ostatni mecz. Gdybyśmy w sobotę przegrali z Cracovią, sytuacja byłaby bardzo podobna. Kolejny mecz w Gdańsku - Wieteska i Artur Jędrzejczyk zagrożeni kartkami, Igor Lewczuk kontuzja. Na pewno miałbym dylemat, czy tak jak wtedy Czerczesow nie postawić w Gdańsku na rezerwowy skład, by na ten ważniejszy mecz - zresztą tak samo, jak wtedy: grany u siebie z Pogonią - nie rzucić wszystkich sił. Bo wcale nie było powiedziane, że w Gdańsku ten mecz byśmy wygrali, to trudny teren. I gdybyśmy nie wygrali, mogło skończyć się tym, że w tym najważniejszym momencie, gdzie ta presja byłaby już ogromna, byłbym zmuszony wystawić eksperymentalny skład. Na szczęście do tego nie doszło, ale dużo było takich sytuacji z przeszłości, u innych trenerów, z których korzystałem i pewnie jeszcze nieraz będę korzystał. I to jest moje wielkie szczęście, moja przewaga. Często zmieniano w Legii trenerów. A ja, przez ostatnie kilka lat, w bardzo krótkim czasie, mogłem przyglądać się pracy sześciu różnych szkoleniowców. Poznać różne filozofie, z których teraz czerpię i za co Legii dziękuję. Nawet się śmieję, że teraz powinienem jej się za to odpłacać chyba przez następne 20 lat.

A rzeczy, które podpatrzył pan u innych trenerów i z których wie pan, że nie chciałby korzystać?

- Takie też były. Nie będę mówił konkretnie, o kogo chodzi, ale był w Legii moment, że nie wszystkie decyzje wyglądały na podejmowane sprawiedliwie. Jak patrzyłem na to z boku, od razu rzucało się to w oczy. Dlatego bycie sprawiedliwym to jest dla mnie podstawa. Nie ma teraz w Legii sytuacji, że zawodnik potrenuje z drużyną dwa razy, internet się zajara, że ktoś taki trafił do Legii i on ode mnie od razu dostanie miejsce w podstawowym składzie. Nie. Każdy musi solidnie zapracować na to, by znaleźć się na boisku. Tylko że to niestety nie zawsze było w Legii regułą, bo bywały takie sytuacje, że piłkarze przetrenowali cały okres przygotowawczy, a ktoś przychodził tydzień przed pierwszym meczem i od razu wskakiwał do składu. Widziałem, jak reaguje na to szatnia i to była normalna reakcja. Jak idziesz po kawę do kawiarni i chcesz się wbić w kolejkę, to ludzie też zwrócą ci uwagę, a niektórzy może nawet spuszczą łomot. Musisz stać i cierpliwie czekać na swoją kawę. W piłce jest podobnie, mnóstwo jest takich sytuacji. Ja często wracam do czasów Czerczesowa, który to rozumiał i potrafił zarządzać grupą. Zresztą dzwonił do mnie teraz po mistrzostwie i prosił, bym przekazał gratulacje i pozdrowienia dla wszystkich kibiców Legii. A jak trener Czerczesow mówi, bym coś zrobił to muszę to sumiennie wykonać (śmiech). A więc przekazuję.

Pozostałych pięciu trenerów też dzwoniło?

- Nie wszyscy.

Ricardo Sa Pinto?

- On akurat nie zadzwonił. Nie wiem, może zgubił mój numer. Ale już tak na poważnie, to z pozostałymi mam kontakt. Jacek Magiera pojawił się nawet w klubie, by mi osobiście pogratulować. Inni jak Dean Klafuric, Romeo Jozak i nawet Besnik Hasi też mi gratulowali.

Z Sa Pinto nie ma pan kontaktu?

- Nie. Mieliśmy trochę inny układ, ale broń Boże nie mam o to pretensji, bo zawsze jako asystent dostosowywałem się do tego, czego oczekiwał ode mnie pierwszy trener. I tak też było w tym przypadku. Choć byłem wtedy bardziej z boku niż u innych, to też mogłem podglądać Legię Sa Pinty, który też był dobrym trenerem i ja też z tego korzystałem. On też miał pełne prawo do tego, by korzystać ze mnie na tyle, ile chciał. Nasze relacje były bardzo w porządku. Może nie było między nami jakiejś wielkiej współpracy, nie byłem szczególnie przez niego wykorzystywany do pomocy, ale takie było jego prawo jako pierwszego trenera. I ja to rozumiałem. Zawsze staram się postawić w sytuacji drugiego człowieka. Gdybym na przykład miał zacząć pracę np. w Mołdawii, to też mógłbym dostać asystentów, którzy już tam wcześniej pracowali. I byłoby to dla mnie zrozumiałe. Tak samo, jak to, że są trenerzy, którzy chcą otoczyć się tylko swoimi bliskimi ludźmi, w taki sposób pracować. Ja bym na pewno tak nie chciał. Korzystałbym z ludzi. Tak samo, jak korzystali w Legii Czerczesow, Hasi, Klafurić czy Jozak. Każdy z nich widział w tym jakąś wartość dodaną. Ale można też podchodzić do tego inaczej. Nie neguję tego. To kwestia indywidualnego podejścia.

Postrzega pan jako sukces, że zawodnicy, których Sa Pinto u siebie nie chciał, w Pana drużynie było liderami? Chodzi choćby o napastników - Jose Kante i Jarosława Niezgodę. Czy to zasługa także pracy w sferze mentalnej?

- Nie mam w szatni zawodnika, który bałby się być sobą. Jeśli chodzi o sferę mentalną, to każdy ma swobodę wykazania się, każdy wie, że jeśli zasłuży i udowodni swoją pracę, ja mu odpłacę miejscem na boisku. Domagoj Antolić nie gra dlatego, że ja postanowiłem zrobić inaczej niż robił to Sa Pinto, tylko dlatego, że jest najlepszym środkowym pomocnikiem w lidze. Chcemy przedłużyć z nim umowę. Tak samo w przypadku Jędrzejczyka.

Czekałem cierpliwie, aż Kante i Niezgoda wrócą do swojej optymalnej formy. Wiem, że bardzo wielu trenerów, szczególnie zagranicznych, w życiu nie czekalibyby na Jarka, tylko wymagali transferu. To dla mnie budujące uczucie.

Wcześniej wspomniał pan o meczu z Lechią za Stanisława Czerczesowa – to była gra va banque czy może demonstracja, że tak możemy grać jeśli zespół zostanie rozsprzedany? Ta teoria bierze się stąd, że Rosjanin był trenerem, który otwarcie mówił o tym, czego potrzebuje. Teraz po meczu z Cracovią tak samo zachował się Vuković.

- Nie, to było po prostu podejście strategiczne. Jodłowiec wtedy był z urazem, mieliśmy Borysiuka i Pazdana z kartkami – mogli przez jedno napomnienie wykluczyć się z kolejnego spotkania, a inni nabawić się urazu. Wtedy sytuacja byłaby bardzo trudna. W Gdańsku jest trudniej wygrać nawet w pełnym zestawieniu, niż na własnym obiekcie z Pogonią.

- Co do moich wypowiedzi po meczu z Cracovią. Jak widzicie czasu nie mam zbyt wiele, plan jest napięty. Nie będziemy mieli trzech tygodni wakacji i miesiąca przygotowań. Dlatego powiedziałem o potrzebach, gdy zapewniliśmy sobie tytuł mistrza Polski. Wcześniej nie miało to sensu, bo trzeba się było koncentrować na tym, aby tytuł odzyskać. Później natomiast mogłoby być zbyt późno, bo za chwilę ruszymy z kolejnym sezonem. Chciałem w ten sposób wszystkich uświadomić. W ten zespół wierzę, jak nikt inny, ale ta drużyna ma swoje granice, pewne limity. Możemy awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, ale nikt nie powinien mówić, że w tym składzie osobowym to jest plan minimum. To złe podejście. Dlatego chciałem, by była świadomość, jakie są potrzeby, by zrealizować kolejne cele. Oczywiście jeśli zostaniemy w takim składzie jak jesteśmy, to zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby awansować i odnieść sukces, ale nie będzie to wtedy proste. Dlatego bądźmy realistami. Od kilku lat żyjemy w niezrozumiałym świecie. Przez cały sezon jest sporo narzekań na jakość i potencjał polskich drużyn, a później losujemy drużyny z innych krajów i to są „ogórki”, które mamy obowiązek przejść. To ze sobą jakoś nie współgra.

Legia potrzebuje gwiazd, mocnych nazwisk czy jednak kolejnych elementów, które wpasują się w drużynę?

- Nie miałbym nic przeciwko temu, byśmy zatrudnili Roberta Lewandowskiego. Z prawdziwymi gwiazdami łatwo jest sobie poradzić, one chcą wygrywać i osiągać sukcesy. Ci ludzie zwykle prezentują określony poziom i są przykładem dla innych, jak należy pracować i jak grać. Gwiazda dopasuje się do zespołu, a zespół do gwiazdy. Gorzej jest z tymi, których wy często uważacie za gwiazdy, a oni z gwiazdami nie mają nic wspólnego.

- By zatrudniać gwiazdy kluczowa jest wręcz sytuacja finansowa. Zawodnicy mający określoną renomę i mocne nazwiska kosztują sporo. Dlatego trzeba być realistą. Pozostaje nam nie robić z naszych piłkarzy przy Łazienkowskiej gwiazd, niech drużyna będzie gwiazdą i sięga po kolejne trofea.

Na ostatniej konferencji powiedział pan, że pewnych rzeczy nie można było zrobić szybciej.

- Uważam, że drużyna nadspodziewanie szybko zaczęła tak świetnie funkcjonować, to graniczy z jakimś rekordem. 31 sierpnia, gdy zamknęło się okno transferowe, mieliśmy taką drużynę, do jakiej dążyliśmy. Można powiedzieć, że od 1 września dopiero zaczęliśmy pracę na 100 proc. A już w październiku kibice żądają twojego odejścia... Na szczęście w październiku drużyna zaczęła funkcjonować. Uważam, że szybciej się nie dało "odpalić".

Zimą trener podkreślał, że najgorsze co mogło wtedy spotkać drużynę, to odejście kilku podstawowych zawodników. Jak to wygląda teraz? Czy obawy są podobne? Czy może liczy się trener z tym, że kilku graczy może opuścić Łazienkowską i jest na to gotowy?

- Bardzo liczę na to, że tak się nie stanie i w sumie jestem o to spokojny. Oczywiście jestem realistą. Mamy w zespole Michała Karbownika i jeśli na stół trafi oferta z dużą kwotą transferową, taką z gatunku nie do odrzucenia, trzeba się będzie z tym pogodzić. Ale liczę na to, że ten skład się nie zmieni, że ci którzy tworzyli trzon zespołu i prowadzili zespół do sukcesów, odgrywali ważną rolę, pozostaną nadal w klubie. Bardzo mi na tym zależy.

A były rozmowy z prezesem Mioduskim, że „Karbo” teraz nie sprzedajemy, że najwcześniej po eliminacjach europejskich pucharów? Czy raczej jest tak, że jak na stole pojawi się dziesięć baniek, to tego samego dnia będzie spakowany?

- Jak na stole pojawi się dziesięć baniek, to Michał będzie spakowany już poprzedniego dnia (śmiech). To jest taki temat, gdzie jest pełne zrozumienie i nie ma pola do dyskusji. Wystarczy milczenie, spojrzenie jeden na drugiego również.

A Karbownik jest już piłkarsko gotowy na wyjazd?

- W moim odczuciu, jeszcze jeden sezon w Legii byłby optymalny dla jego rozwoju. Taki sezon, w którym potwierdziłby wszystko, co o nim już wiemy, a także zrobił jeden krok do przodu. Chodzi mi o poziom grania, choć oczywiście Michał może grać na wielu pozycjach, bardziej z przodu również. Byłby po takim kolejnym sezonie bardziej gotowy do tego, by podołać wyzwaniom poza granicami Polski. Nie chciałbym aby to się skończyło tak, że zmieni klub i w nim będzie musiał czekać na swoją szansę. Ale jak będzie, to czas pokaże i nie mamy na to większego wpływu.

- Moim drugim klubem po Legii jest Partizan i często sytuacja tam w Belgradzie jest podobna do tej w Warszawie. Ostatnio sprzedali do Monaco piłkarza z rocznika 2001 za dziesięć milionów euro, a od razu trafił na wypożyczenie. Są kluby, które kupują piłkarza za niewyobrażalne dla nas pieniądze, tylko po to by puścić go dalej i czekać na niego jeszcze rok czy dwa. Wracając do sytuacji z „Karbo” – nie jesteśmy w stanie tu niczego przewidzieć. Traktuję Michała, jak moje piłkarskie dziecko i najchętniej nigdy bym go nigdy nie sprzedawał. Niestety realia są inne.

A kto może być kolejnym takim cudownym dzieckiem w Legii? Kto z młodych może pójść drogą Karbownika?

- Zobaczymy, tutaj rozwój następuje bardzo szybko. Maciek Rosołek czyli „Rossi” też jest moim piłkarskim dzieckiem,  – szczególnie po meczu z Lechem. Rozwija się zgodnie z planem, bardzo liczę na to, że w przyszłym sezonie będzie odgrywał większą rolę, regularniej pojawiał się na murawie z korzyścią dla zespołu.

Zapytam o dwóch bocznych obrońców, o to jaka ich czeka przyszłość. Chodzi mi o Luisa Rochę, który pokazał przez ostatnie tygodnie, że może być wartościowym graczem i Pawła Stolarskiego, który gdzieś zagubił formę.

- Paweł Stolarski jest naszym zawodnikiem i w tym temacie wszystko jest jasne. Natomiast Luisowi Rochy za kilka dni kończy się kontrakt z Legią Warszawa. Ale najświeższa informacja jest taka i mam nadzieję, że dojdzie do realizacji tej informacji, że przedłużymy z nim kontrakt o rok. On nie tylko końcówką sezonu, ale i całym swoim pobytem w Warszawie, na to po prostu zasłużył. To piłkarz, który będzie w stanie rywalizować na swojej pozycji z Filipem Mladenoviciem, będzie opcją do rotacji. Wiele można dobrego o nim powiedzieć – tak piłkarsko, jak i o człowieku. Widzę same plusy i mam nadzieję, że na dniach będzie to potwierdzone, że zostanie z nami na dłużej.

O Stolarskiego pytam dlatego, że jeśli Karbownik przejdzie na prawą stronę, do zdrowia wróci Vesović, to on będzie opcją numer trzy.

- Widzę, że też nie chcesz sprzedawać Karbownika (śmiech). Spokojnie, zanim Veso wróci do gry, to będzie 2021 rok. Do tego czasu zagramy wiele meczów i Stolar ma powalczyć o miejsce w składzie, jestem pewny, że może podołać zadaniu i skutecznie rywalizować z innymi. Od niego, jego podejścia i zaangażowania zależy, jakiego Stolara będziemy oglądać jesienią. Miewał w tym sezonie bardzo dobre momenty, ale miewał i gorsze.

Liczy pan, że William Remy będzie jeszcze ważną postacią Legii?

– Wciąż w to wierzę. Regularnie z nim rozmawiam i dyskutuję, by zrozumiał, że ma predyspozycje, by walczyć o miejsce w podstawowym składzie. Warunkiem jest to, by był zdrowy i regularnie trenował. Liczę, że tak będzie, bo wiele pracuje nad prewencją, ale czasem pojawia się pech w postaci jednej kontuzji za drugą. Francuz się stara i wykonuje wiele ćwiczeń, by odsuwać ten pech od siebie. Ma z nami rok kontraktu i chciałbym, by był to czas, w którym wiele daje zespołowi.

Za chwilę europejskie puchary. Jakie były najcenniejsze lekcje sprzed roku na arenie międzynarodowej?

- Na pewno mamy za sobą doświadczenie, które teraz może nam się przydać. Naszą przewagą powinno być jednak przede wszystkim to, że teraz jesteśmy lepszą drużyną. Gdy graliśmy na Gibraltarze, potem z Finami czy Grekami, to dopiero się to zaczęło wszystko zazębiać, ale nie wszystko działało tak, jak tego chcieliśmy. Pamiętam mecz z Atromitosem w Warszawie – nie wiem jak mogliśmy go nie wygrać – były poprzeczki, słupki, mnóstwo strzałów a rywale bez sytuacji. Byliśmy lepsi, ale skończyło się remisem. Dobrze, że na wyjeździe udało się awansować. Takie są właśnie mecze pucharowe – możesz być zespołem lepszym i nie wygrać. Teraz przy systemie gry jednym meczem, będzie to bardzo duże wyzwanie. Ale musimy sobie z tym poradzić i liczyć na to, że to my skorzystamy na tej zmianie.

Polecamy

Komentarze (335)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.