News: Arkadiusz Malarz: Mistrzostwo zadedykuję swoim mamom

Arkadiusz Malarz: Mistrzostwo zadedykuję swoim mamom

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

30.01.2018 14:15

(akt. 02.12.2018 11:38)

- Końcówka minionego roku to najtrudniejsza sytuacja w moim życiu i karierze, sytuacja której nie potrafiłem ogarnąć. Wydaje mi się, że jestem silnym człowiekiem, ale w pewnym momencie przestałem dawać sobie z tym radę. W tydzień straciłem dwie mamy. Mistrzostwo Polski, które zdobędziemy w maju, zadedykuje właśnie im. Obiecałem im to i muszę dotrzymać słowa - opowiada w rozmowie z Legia.Net bramkarz Legii, Arkadiusz Malarz. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Rok 2017 był szalony i trudny ale skończył się mistrzostwem Polski i pozycją lidera w tabeli. Ty zostałeś przez nas i naszych Czytelników wybrany piłkarzem roku,  wyprzedziłeś Michała Pazdana. Dobry wybór?


- Nie wiem, to czytelnicy i kibice wybierali, ale na pewno to miłe wyróżnienie. Miniony rok rzeczywiście był dziwny. Najpierw odpadliśmy z europejskich pucharów, choć po występach w Lidze Mistrzów apetyty mieliśmy większe, chcieliśmy przedłużyć przygodę w Lidze Europy do kilku gier. Nie udało się, ale w Ekstraklasie obroniliśmy tytuł mistrzowski. Zaczęliśmy kolejny sezon i chcieliśmy znów cieszyć się z gry w Europie, poczuć się jak panowie piłkarze. Ale polegliśmy i to bardzo bolało. Uciekła nam nie tylko Champions League ale i Europa League. To był bardzo trudny czas, przyszła zmiana trenera. Nie było fajnie, zwłaszcza po porażce 0:3 w Poznaniu, nie wiedzieliśmy za bardzo co się dzieje. Na szczęście w porę jakoś to zaskoczyło i na zakończenie roku byliśmy na pierwszym miejscu w tabeli. Choć zdajemy sobie sprawę, że nasza gra i styl wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Pracujemy nad tym, by kolejny rok był bardziej pozytywny.


Odkąd jesteś w Legii to jesienne występy w pucharach sportowo były największym rozczarowaniem?


- Dla mnie tak, te porażki były smutne. Wprawdzie Sheriff i Astana pokazały później, że potrafią grać w piłkę, ale będę się upierał, że powinniśmy awansować. Nie udało się i to był ogromny zawód. Sami siebie rozczarowaliśmy.


Patrząc na rankingi za 2017 rok - jeśli najlepszymi piłkarzami są bramkarz i stoper to dobrze świadczy o zespole?


- Na pewno nie. Z jednej strony mogę się cieszyć, Michał podobnie. Ale jesteśmy w Legii i fajniej by było, jakby te rankingi wygrywali napastnicy. Tak się ułożyło, że tym razem byli to bramkarz i stoper ale wierzę, że następnym razem będą to gracze ofensywni.


A jak często bywasz zadowolony z siebie po meczu? Wystarczy wygrana, czy musi zagrać wszystko idealnie?


- Jestem zadowolony gdy nie puszczę bramki, zachowam czyste konto. Tak jak dziś (rozmawialiśmy po meczu z Silkeborgiem), wygraliśmy 2:0 więc jestem zadowolony. Zgodnie z planem zagrałem przez godzinę, na zero, bez kontuzji, a to najważniejsze. Gdy bramkarz nie puści gola, to cieszy się tak, jak napastnik gdy strzeli gola.


Pytam o to czy wszystko musi zagrać idealnie, bo coraz więcej mówi się o tym, że bramkarz ma nie tylko dobrze bronić, ale też pełnić rolę stopera, wyprowadzać akcje, dobrze grać nogami.


- To prawda i tyczy się to też Legii. Pracujemy nad tym m.in. na zgrupowaniach i wydaje mi się, że nawet w wieku 37 lat można się tego nauczyć, zrobić postęp, jeśli się tylko chce oczywiście. Trenerzy kładą nacisk na to, byśmy byli też takim ostatnim obrońcą. Jeśli trener będzie chciał bym grał wyżej, to postaram się go nie zawieść. Uczymy się tego, musimy wychodzić do przodu i grać razem z obrońcami.


Powiedziałeś, że pracujecie nad tym by rok 2018 obfitował większe sukcesy niż poprzedni, to co ma się zmienić w Legii?


- Chcemy cieszyć się grą w piłkę, grać fajnie dla oka, nie ograniczać się do gry długą piłką, jak robi to większość klubów w naszej lidze. Chcemy szybko rozgrywać piłkę w środku, błyskawicznie przedostawać się w pole karne przeciwnika. Tego się uczymy i mam nadzieję, że wkrótce będzie można na to fajnie popatrzeć. A przy okazji będzie to, co jest najważniejsze czyli regularne zdobywanie punktów.


Jedną z widocznych zmian jest taktyka i próby z ustawieniem 3-5-2. Dla bramkarza to jakaś znacząca zmiana, gdy ma przed sobą trójkę obrońców zamiast czwórki?


- Wydaje mi się, że nie. Ci boczni sią takimi wiatrakami, oni mają więcej pracy. Grając czwórką oni asekurują środkowych, z trójką w środku mają więcej zadań i ponoszą większą odpowiedzialność. Dla bramkarza jedyną zmianą jest to, że musi grać trochę wyżej, by pomóc stoperowi, gdyby zaszła taka potrzeba. Na pewno z tym ustawieniem czeka nas jeszcze dużo pracy. Pierwszy raz zagraliśmy tak w USA, w tym drugim meczu, po dwóch treningach. Nie będzie od razu świetnie, potrzeba czasu. Od poniedziałku wracamy do pracy nad tym ustawieniem właśnie, w takiej formacji mamy wystąpić w kolejnym sparingu. Generalnie uważam, że to fajne, bo będziemy mieć jakiś wariant zaskoczenia przeciwnika. Jeśli nauczymy się grać w tych dwóch ustawieniach, to plus dla nas. Mamy pół roku na naukę by móc zaprezentować się godnie w europejskich pucharach.


Wracając ostatni raz do rundy jesiennej - końcówka roku, mając bardzo trudną sytuację rodzinną występowałeś w bramce. To był najtrudniejszy moment w twoim życiu, nie tylko piłkarskim?


- Zdecydowanie była to najtrudniejsza sytuacja, której nie potrafiłem ogarnąć. Wydaje mi się, że jestem silnym człowiekiem, ale w pewnym momencie przestałem dawać sobie z tym radę. Najpierw zmarła mama Darii, która mieszkała z nami od pięciu lat. Dzięki niej razem z żoną mogliśmy pracować, pomagała nam z dzieciakami, ich wychowaniem. Nie mieliśmy nigdy opiekunki, ona była naszą pomocą, oparciem, osobą na którą zawsze mogliśmy liczyć. Nie lubię określenia teściowa, bo to była dla mnie druga mama. Z nowotworem walczyła dziewięć lat, wtedy usłyszała wyrok. Lekarze dawali jej góra rok życia. Ona wypowiedziała wojnę tej chorobie, cierpiała, ale się też śmiała. Czasem gdy wracała po chemii, była bez sił, słaniała się na nogach, ale dzieciaki dawały jej takiego kopa, że następnego dnia zaciskała zęby, wstawała i opiekowała się naszymi synami, a nas wyganiała do pracy. Była bardzo silną kobietą. Gdy zmarła wydawało mi się, że jakoś się ogarnę.


- Niestety po tygodniu odeszła też moja mama, co było ogromnym ciosem i zaskoczeniem - nigdy się na nic nie uskarżała, normalnie pracowała, nic jej nie bolało. Aż nagle któregoś dnia zadzwonił tata, że mama drugi dzień nie wstaje z łóżka. Okazało się, że ręka jej drętwiała, biodro bolało tak, że nie mogła chodzić. Wsiadłem w samochód i pojechałem do rodziców do Pułtuska. Myśleliśmy, że to jakiś nerwoból, skoro dwa dni wcześniej normalnie spacerowała i pracowała. Kupiłem jej maść i poczekaliśmy na efekty do następnego dnia. Niestety rano stan się nie zmienił, nadal nie mogła wstać z łóżka. Załatwiłem karetkę i pojechaliśmy do Karolina Medical Center, gdzie mam znajomych lekarzy. Mama szybko przeszła serię badań, okazało się, że ma pękniętą kość biodrową. O tyle dziwne, że mama nigdzie nie upadła, nie uderzyła się. Kość miała zostać zespolona, rozpoczęła się operacja. Ale jeszcze przed zabiegiem otrzymałem telefon, że po złożeniu biodra mama trafi na onkologię, gdyż całe ciało jest zainfekowane przez nowotwór - zarówno kości jak i narządy.


- Mama zawsze słabo znosiła informacje o zdrowiu. Poprosiłem lekarzy by nie informowali jej o jej stanie, nie zawracali też głowy tacie i bratu, a przekazywali informacje jedynie mnie. Nie chciałem by taka wiadomość pogorszyła gwałtownie jej stan. Potem wszystko działo się szybko - było przetaczanie krwi, by mogła przyjąć najsłabszą chemię i rozpocząć walkę z chorobą. Niestety krew znikała, nowotwór ją zżerał. Wkrótce zasnęła. Słyszała wszystkich wokół, ale organizm był tak osłabiony i zmęczony, że nie była w stanie reagować.


- To był potwornie trudny okres, spałem w szpitalu, stamtąd jechałem na trening na Łazienkowską i po zajęciach wracałem do szpitala. Któregoś dnia zostałem wygoniony do domu, abym w końcu się wyspał. Poprosiłem tylko tatę by dzwonił gdyby coś się działo. Tata dzwonił w nocy, ale spałem tak mocno, że nie mógł mnie obudzić. Mama zmarła w nocy, dowiedziałem się o tym o 4 nad ranem. Chciałem się ubrać i pojechać do taty, do szpitala, ale nie potrafiłem nawet spodni założyć. Wszystko nagle się zburzyło, a ja byłem bezsilny, kompletnie bezsilny.

- Nie byłem sobą, nie ma się co oszukiwać. Dziękowałem chłopakom i trenerom za wsparcie, za to że byli ze mną w tym najgorszym okresie w moim życiu. Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co przeszedłem. W tydzień pożegnałem dwie mamy. Nigdy nie zadawałem sobie pytania, dlaczego mnie to spotkało. Nie chciałem w taki sposób reagować. Jestem człowiekiem głęboko wierzącym i widocznie pan Bóg miał dla moich dwóch mam inne zadanie. Można się poddać albo przeciwstawić się wszystkiemu i robić dalej swoje. Moje mamy zawsze mi powtarzały, że nie chcą bym się smucił czy martwił, więc staram się iść do przodu. Bardzo pomagają mi w tym synowie, są dla mnie motywacją do dalszego życia.


Jestem pełen podziwu, bo po śmierci swojego ojca kompletnie się posypałem, dochodziłem do siebie ponad pół roku, uciekłem w pracę, ale nie wziąłem przy tym na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Ty pokazałeś naprawdę twardość i charakter.


- Ja też uciekłem w pracę, opuściłem jeden trening z tych dwóch tygodni. Trenerzy mówili mi bym sobie odpoczął, skupił się na swoich sprawach, na rodzinie. Ale ja musiałem trenować, bo wiedziałem, że jak zostanę w domu to się posypię, że będzie po mnie. Rano patrzyłem na smutną Darię i wsłuchiwałem się w ciszę, która mijała dopiero wtedy gdy dzieci wróciły z przedszkola. One wnosiły trochę ożywienia. Trening mi był potrzebny jak tlen, bez niego zaczynałem się dusić. Zresztą z tego samego założenia wychodziła moja mama. Nie chciałem jechać na mecz do Kielc, ale mama powiedziała, że mam jechać, zagrać, zrobić to co kocham i wrócić, a ona na mnie poczeka. Jeszcze się zebrałem, ale na Sandecji już tych sił nie miałem. Nie byłem sobą. Nie o to chodzi, że chcę się wybielać czy usprawiedliwiać, ale ciało było na tym meczu, głowa nie. Widać to było już przed pierwszym gwizdkiem, gdy po rozgrzewce zamiast skręcić do szatni gości poszedłem wprost do szatni gospodarzy. Nie funkcjonowałem po prostu jak należy. Nie żałuję, że zagrałem. Popełniłem błąd, cieszę się, że chłopaki wyrównali. Cieszę się, że wystąpiłem, bo mama by sobie tego życzyła.


Zostawmy to spinając jakoś klamrą. Mistrzostwo Polski zadedykujesz swoim mamom?


- Obiecałem im to…. (ze łzami w oczach). Obiecałem… Jakoś wykrzesałem siły, powiedziałem to między innymi w trakcie przemowy… na pogrzebach… Obiecałem im to i słowa dotrzymam. Zawsze dotrzymuję słowa. Chyba mogą być zadowolone z tego, co powiedziałem… Jestem takim człowiekiem, że muszę dotrzymać słowa. Tak musi się stać.


Przejdźmy do przygotowań…  ta zima jest o tyle inna, że odwrócona została kolejność obozów. Na ogół to pierwszy jest tym naznaczony wielką pracą nad motoryką, a drugi poświęca się na lżejsze elementy.


- Każdy trener ma inną filozofię. Niektórzy chcą przykręcić śrubę na pierwszym obozie, a na drugim schodzić z obciążeń. Inny może wychodzić z innego założenia. Są różne szkoły i poglądy, nie ma takich samych szkoleniowców. Pewne jest, że każdy chce jak najlepiej dla zespołu.


Kiedy poczuliście, że zaczynacie nadawać na jednych falach z trenerem Romeo Jozakiem?


- Potrzebowaliśmy trochę czasu. Trener Magiera opuścił nas niespodziewanie, bo… największe pretensje można było mieć do nas, piłkarzy. Nie prezentowaliśmy na boisku odpowiedniej jakości, ale jest tak, że rozlicza się z wyników trenera… Szkoleniowiec zapłacił swoją głową. Niezbędna była potrzeba czasu na przekonanie się do nowego trenera. Dochodziło do różnych perypetii, ale przyszedł moment, w którym zaczęło to funkcjonować. Zaczęliśmy też dawać namiastkę radości trenerowi, zaczynając powoli grać tak, jak chcę.


Zaskakiwały takie sytuacje, zagrywki psychologiczne, jak słowa Jozaka po meczu z Lechem?


- Rozmawialiśmy na ten temat z trenerem. Zatrzymam dla siebie słowa, które wtedy padły, ale… Szkoleniowiec ma prawo powiedzieć wszystko, musimy to zaakceptować. Najważniejsze, że wszystko jest wyjaśnione. To było, minęło i nie ma sensu do tego wracać.


Odwracasz trendy, bo doświadczeni piłkarze z wiekiem raczej tracą pewne atrybuty, stabilność, stają się wypaleni a ty… Mija kolejna runda, a kibice wybierają cię piłkarzem roku.


- Niektórzy mogą się ze mnie śmiać, choć ma to gdzieś, ale… ze mną jest coś nie tak. Rozmawiałem w sobotę z prezesem, właśnie to mu powiedziałem. On odpowiedział, że widać tu przypadek Benjamina Buttona. Piłka nadal mnie kręci, myśl o zdobywaniu Pucharu Polski, mistrzostwa cały czas mi się podoba, rozgrzewa. Wstaję rano i chcę trenować. Chcę być pierwszy w szatni, a schodzić ostatni. Wychodzenie na murawę każdego dnia jest świetne! Nadal tego chcę i jak zdrowie pozwoli, to mam nadzieję, że to się jeszcze długo nie zmieni. Zobaczymy jak będzie. Szef na górze na pewno ma jakiś plan.


Piłkarz regularnie odnoszący sukcesy, z wiekiem może się stawać syty.


- A ja cały czas chcę więcej!


Możemy już powiedzieć, że zostaniesz w Legii dłużej niż do końca sezonu? (Rozmawialiśmy przed przedłużeniem umowy).


- Wszystko jest na dobrej drodze aby tak się stało.


Przy takich rozmowach, z zawodnikami po trzydziestce, często chce się zadać pytanie, czy planuje już to, co będzie robił po zakończeniu kariery. W twoim przypadku chyba wręcz nie wypada tego robić.


- Miło mi, że słyszę takie słowa. Kurcze, nie chcę kończyć tej kariery. Świetnie się czuje, fizycznie. Nie mam poczucia wypalenia. Rozmawiałem kiedyś z moim przyjacielem, mówiłem, że spokojnie mógłby jeszcze pograć w piłkę, zamiast wieszać buty na kołku. Odpowiedział: - Wiesz Arek, może dojdziesz kiedyś do tego, ale wstając rano, zmuszałem się. Musiałem, to mnie nie cieszyło.


- U mnie jest tak, że wstaję i cieszę się na myśl o zajęciach na boisku. Chcę tego, chcę grać. Nikt mnie do tego nie zmusza. Nie słyszę tekstów w stylu: ty znów na trening? Zamiast tego w głowie myślę, że muszę wcześniej wyjechać, żeby się tylko nie spóźnić. Jak człowiek był młodszy, to o pewnych rzeczach nie myślał. Teraz jest tak, że mogę mieć w podświadomości, że lat gry jest coraz mniej. Zaczyna się doceniać pewne rzeczy bardziej, dojrzewanie w tym pomaga. Cieszę się, że mogę być częścią Legii, tej drużyny, walczyć o sukcesy, przeżywać rozczarowania, ale mieć wspomnienia takie, jak Liga Mistrzów. Oglądało się pewnych graczy w telewizji, a potem doszło do tego, że ramię w ramię stało się z niektórymi na Santiago Bernabeu. Po chwili notowaliśmy już remis z Realem. To nakręca do tego, by chcieć jeszcze. Nie udało się w tym sezonie dostać do Champions League więc spróbujemy za rok. Nie może być tak, że znowu będziemy na to czekali dwadzieścia lat. Główny cel to mistrzostwo, które pozwoli na kolejne kroki.

Polecamy

Komentarze (24)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.