Artur Jędrzejczyk
fot. Marcin Szymczyk

Artur Jędrzejczyk: Kibice nie mogą się nudzić na naszych meczach

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

14.09.2023 18:30

(akt. 15.09.2023 16:31)

- Grę w ekstraklasie faktycznie rozpoczęliśmy dobrze. Regularnie punktujemy, wygraliśmy większość meczów i nasza sytuacja w tabeli jest spokojna. W pucharach mecze były szalone, co było też związane z bardziej otwartym podejściem naszych rywali. Do tego przeciwnicy prezentowali często wyższy poziom, niż zespoły na naszym krajowym podwórku. Kibice nie mogą się nudzić, bo jest co oglądać - ocenia w rozmowie z Legia.Net Artur Jędrzejczyk.

Poprzedni sezon – jak oceniasz? Udany, średni, nieudany?

- Patrząc na poprzedni sezon z perspektywy tego, co działo się dwa lata temu, gdy walczyliśmy o utrzymanie w lidze, to trzeba przyznać, że był to udany czas. Wiadomo, że zawsze chce się zdobyć mistrzostwo Polski, że to zawsze priorytet w Legii, ale drugie miejsce trzeba szanować. Tym bardziej, że trudno było dogonić Raków Częstochowa. Sezon skończyliśmy mając 66 punktów na koncie. W wielu sezonach taka liczba punktów dałaby nam mistrzostwo Polski. Był sezon, gdy sięgnęliśmy po tytuł mając jedenaście porażek. Tym razem było inaczej, na szczęście mieliśmy Puchar Polski, zdobyliśmy go po trudnym meczu z Rakowem. Szkoda tylko, że nie dało nam to startu w eliminacjach Ligi Europy… Jesteśmy wicemistrzem kraju, zdobywcą pucharu i graliśmy jedynie w eliminacjach do Ligi Konferencji. Tak naprawdę, jakikolwiek komfort gry w europejskich pucharach ma jedynie mistrz Polski. Po przejściu pierwszej rundy może przegrać dwumecz i spaść do Ligi Europy, kolejna porażka nie oznacza końca przygody, ale zejście do Ligi Konferencji. Ale wracając do pytania – uważam, że poprzedni sezon był udany, poukładaliśmy to wszystko, a nowych zawodników wcale tak wielu się w zespole nie pojawiło.

Był wiosną jeden moment, gdy mogliście wywrzeć presję na Rakowie, ale trzeba było wygrać w Legnicy.

- Tak, wtedy zrobiłyby się tylko cztery punkty różnicy i wszystko mogłoby się wydarzyć. Ale nie da się wszystkiego wygrywać. Można też spojrzeć uczciwie na inne mecze i przyznać, że wiele z nich wygrywaliśmy w końcówkach, wiele było na styku i równie dobrze mogły się skończyć remisami czy porażką. Oczywiście Raków też miał kilka takich spotkań, które przepychał golem w ostatniej minucie, ale szczególnie jesienią szli od zwycięstwa do zwycięstwa, wygrywali wszystko jak leci i dlatego by doskoczyć do nich wiosną trzeba było być bezbłędnym. W Legnicy była szansa, gdybyśmy wygrali mielibyśmy tylko cztery punkty straty, a to jest tyle, co nic. Tym bardziej, że Raków później jeszcze stracił punkty.

W zeszłym sezonie kapitanem był Josue i on prowadził drużynę. Chyba trochę bolała cię ta strata opaski?

- Bolała? Nie! Gdyby mnie bolała, to byłbym wkurzony i byłoby to widać, nie tylko w szatni ale i poza nią. Nie bolało mnie to, ale uważałem i nadal uważam, że nie byłem gorszym kapitanem od Josue. I choć formalnie kapitanem nie jestem, to często nadal się nim czuję i to jest normalne. Myślę, że dla chłopaków to też coś naturalnego, ale musiałbyś popytać innych. Natomiast to była sytuacja, w której szkoleniowiec chciał coś zmienić, rozmawiał o tym ze mną. Powiedziałem trenerowi Koście, że on jest bossem, on decyduje. To nie było tak, że w zespole coś się źle działo i trzeba było robić zmiany wszędzie. To była taka normalna zmiana. Dwa lata temu, za czasów trenera Czesława Michniewicza, z którym zawsze miałem bardzo dobre relacje i mam do dzisiaj, doprowadzono do głosowania i dostałem 25 głosów – zdecydowaną większość. Drużyna była ze mną. Pamiętam, jak nie tak dawno opaskę podarowano Luquinhasowi, bo przeżył trudne chwile w autokarze. To była trudno sytuacja, ale jak takich również przeżyłem kilka i nikt nigdy z takimi propozycjami do mnie nie wychodził. "Luqui" dostał opaskę na jeden dzień, bo za chwilę odszedł z klubu. Potem kapitanem został Wietes i wkrótce również odszedł. Za każdym razem ta opaska do mnie wracała. Obawiałem się, że znów wróci i po sezonie, ale Josue przedłużył kontakt i dobrze się stało, bo Legia potrzebuje takich zawodników, jak on. Josue jest kapitanem, ale mnie to nie zmieniło, nadal postępuję i zachowuję się tak samo. Nie czuję się gorszy. Gdyby było inaczej, to zawodnicy sami by zaczęli narzekać, mówić że nie wypełniam tej funkcji dobrze. Czyli wtedy wywiązałem się z roli kapitana, a że zachowania nie zmieniłem, to nadal cieszę się zaufaniem. Ktoś inny na moim miejscu mógłby się obrazić, że ktoś próbuje wpłynąć na takie wybory. Ale ja nie jestem takim człowiekiem. Przekazanie opaski Josue to zupełnie inna sytuacja, załatwiono ją zupełnie inaczej, tak jak powinno się takie rzeczy załatwiać.

Mówisz, że ciebie strata opaski nie zmieniła, ale mam wrażenie, że na Josue ta zmiana zadziałała bardzo pozytywnie. Portugalczyk 1,5 roku temu i ten teraz to zupełnie inny piłkarz i osobowość.

- Zgadzam się, ale to zupełnie normalne gdy jesteś obdarzony takim zaufaniem od trenera, wtedy możesz poczuć nieco luzu, a jeśli jesteś kozakiem to potrafisz się zrewanżować za to, że trener cię wybrał i ci ufa. Josue po roku gry w Legii został wybrany kapitanem, takie rzeczy nie zdarzają się często. On to docenił, był w wielu klubach, w wielu miejscach i wie, że to nie jest codzienność.

Kto teraz robi atmosferę w szatni? Jesteś ty, są Josue, Wszołek, Augustyniak czyli ta stara gwardia. Inni nie dołączają?

- Jest wielu chłopaków, którzy dokładają swoją cegiełkę do dobrej atmosfery, którzy ją tworzą. Każdy człowiek to jednak inny charakter. Jeśli chodzi o żarciki, to wiadomo – znamy się świetnie z Wszołą, Tobim, Augustem i zawsze coś zmajstrujemy. Ale jest wielu młodych chłopaków, budujemy ich wszystkich, jest wielu obcokrajowców. Każdego z osobna trzeba wyczuć, jak który reaguje w różnych sytuacjach, kiedy należy go wesprzeć, a kiedy trzeba ochrzanić. Baku lubi się pośmiać, pożartować, ale tego na zewnątrz nie pokazuje. Jestem od lat wewnątrz i wiem, że np. z Wszołą możemy powiedzieć sobie wszystko, ale ktoś inny mógłby się obrazić. Trzeba do każdego mieć inną miarę. Ale są fajne chłopaki w szatni – Marc jest rozgadany, lubi i pożartować i porozmawiać na poważnie, Yuri potrafi zrobić fajną atmosferę, rozładować napięcie. Musielibyście być w szatni by to zobaczyć, bo wiele osób nie chce tego pokazywać na zewnątrz, gdy są kamery i aparaty.

To wszystko też się zmieniło przez lata. Teraz każdy nasz ruch na treningu jest rejestrowany, a czasem nie trzeba wiele, by powstała gównoburza. Ktoś się uśmiechnie w czasie ćwiczeń i już są komentarze, że zamiast ciężko pracować to się śmieje i żartuje. Nie tak dawno poszło jakieś zdjęcie jak trzymam na gumie Josue i pod nim komentarze, że to jest żart a nie trening. Zapraszam takich ludzi na trening, pogadamy po godzinie. Ale po co o tym mówię? Na mnie takie rzeczy nie działają, nie przejmuję się tym, ale ktoś inny ma odmienne spojrzenie, charakter czy słabszą psychikę i weźmie to do siebie. Dlatego nie każdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, że lubi się pośmiać, bo nie chce prowokować powstania różnych sytuacji. Ktoś inny uważa na słowa, by coś nie wyszło zaraz i nie było źle odebrane. Ale śmiech jest bardzo potrzebny w wielu sytuacjach, szczególnie w takim klubie jak Legia. Super jak jeden drugiego zaraża tym uśmiechem i pozytywną energią.

Też się nieco zmieniłeś – telefony zacząłeś odbierać, masz konto na Instagramie.

- Założyłem konto, bo mi założyli (śmiech). Jak muszę tam coś dodać, to chłopaki mi pomagają. Nie mam parcia na to, Wietes regularnie dorzucał mi zdjęcia na profil. Media społecznościowe to nie jest moja bajka – nie mam konta na Facebooku, na Tik Toku, na Twitterze. Ale poza tym, że klub wymagał bym miał konto na Instagramie, to był jeszcze jeden powód. Na Facebooku cały czas ktoś się pode mnie podszywa i robi to tak sprytnie, że na tym koncie obserwuje mnie mnóstwo ludzi ze świata sportu i nie tylko. I ta osoba w moim imieniu wchodzi w interakcje, w dyskusje z dziennikarzami, piłkarzami czy sędziami. I potem są z tego powodu różne dziwne, często nieprzyjemne sytuacje. Na zgrupowaniu reprezentacji jeden z dziennikarzy miał do mnie pretensje, bo umawiał się ze mną na Facebooku na wywiad, ja odpisałem że przyjdę, a się nie pojawiłem. Tylko, że ja nic nikomu nie obiecywałem, nikomu nie odpisywałem. Innym razem Szymon Marciniak podchodzi do mnie i zaczyna tłumaczyć jakąś sytuacje i pytać czemu tak ostro reaguję, czemu takie rzeczy do niego wypisuję? Okazało się, że ktoś w moim imieniu z nim dyskutował – musiałem tłumaczyć, że nie mam Facebooka, żeby to skasował, nie odpisywał itd. Naprawdę wiele miałem takich sytuacji – choćby z Michałem Listkiewiczem. Ktoś się cały czas pode mnie podszywa i ma z tego zabawę. Dlatego też musiałem założyć konto na Instagramie by czasem reagować w takich sytuacjach. Jeśli ktoś w moim imieniu pisze do trenerów, czasem ich obraża, to jest to po prostu słabe, bo wychodzę na głupka, chama czy idiotę. Wiele razy z tym walczyłem, zgłaszałem to konto, było usuwane, ale ta osoba zakładała je na nowo i szybko zyskiwała obserwujących. Jest sprytna bo obserwuje konta mojej żony, mojej rodziny, stamtąd kopiuje zdjęcia i wrzuca na konto na Facebooku przez co wydaje się wiarygodna.

Nie domyślasz się kim jest ten gość?

- To kobieta, dziewczyna. Wiem jak wygląda, kiedyś dość często pojawiała się na Legii – nie tylko na meczach ale i przy okazji różnych wydarzeń i treningów. Gdy wracaliśmy z meczów wyjazdowych, zawsze była na lotnisku, zbierała autografy i koszulki meczowe. Wydaje się, że to osoba z jakimiś przypadłościami chorobowymi, takie sprawia wrażenie. Wypisywała do mojej żony straszne rzeczy – np. by nie stawała na drodze do jej miłości ze mną, albo by poroniła.

Artur ale to już nie są żarty, to jest poważna sprawa i powinna się tym zająć policja.

-    Tak, wiem. Ale to jest osoba chora, która wymaga specjalistycznej pomocy. Coś o tym wszystkim wie Igor Lewczuk, który miał bardzo podobną sytuację i to z tą samą osobą. Ona podszywała się, umawiała z dziennikarzami na wywiad. Raz niewiele brakowało, by ktoś poleciał do Bordeaux. Tuż przed wylotem zadzwonił jednak do Igora, bo chciał wszystko potwierdzić.

Josue Pesqueira Artur Jędrzejczyk

Mundial okazał się najbardziej niespodziewaną przygodą ostatnich miesięcy?

– Szczerze mówiąc, czułem, że mogę załapać się do reprezentacji Polski. Mało kto się tego spodziewał, ale mnie towarzyszyły dobre myśli. Wiadomo, że wiele osób mówiło w stylu: no jak, Jędrzejczyk? A jednak pojechałem, awansowaliśmy z grupy i nawet okiwałem jednego z Argentyńczyków. To był chyba De Paul.

Ta kadra wokół mnie kręciła się jeszcze za kadencji Paulo Sousy. Kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski to coś wisiało w powietrzu. Trener Michniewicz przewidywał, że powinienem znaleźć się w reprezentacji. Tak się wreszcie nie stało, ale gdy już on przejął drużynę narodową, to powołanie było o krok. Szkoda tylko, że na każdym kroku pojawiał się jakiś pech, na początku rozwaliłem bark. Potem musiałem mieć drobny zabieg związany z kolanem. Finalnie opuściłem wszystkie mecze przed mundialem, choć wiedziałem, że wciąż jest szansa na Katar. Na pewno pozytywem był fakt, że selekcjoner od dawna mnie znał i wiedział, na co mnie stać. Mogłem mieć też poczucie, że cenią mnie koledzy z kadry. Ostatecznie poczułem, że polecę na mistrzostwa świata w momencie ogłoszenia szerokiej kadry. Okazało się, że nawet 35-latek może zasłużyć na taki zaszczyt.

Dużo o mundialu się dyskutowało, nie brakowało rozmów o stylu, choć finalnie przegraliście tylko z dwoma finalistami.

– To prawda. Nie była to Mołdawia czy Albania, jak ostatnio. Naszym celem minimum w Katarze było wyjście z grupy. To się udało, choć wiadomo, że wszyscy dookoła mówili, że styl jest słaby. Najlepiej pod względem piłkarskim wypadliśmy z Francją. Mieliśmy wówczas swoje sytuacje, zabrakło nieco szczęścia i precyzji. Szkoda, ale takie jest życie. A ludzie? Ludziom nie dogodzisz. Sukcesem jest dostanie się na mundial, choć wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Udało nam się wyjść z tej grupy po wielu, wielu latach, a selekcjoner i tak stracił pracę. Ok, były mniejsze i większe powody, ale nadal trzeba pamiętać o tym, że wynik został osiągnięty.

Nie mogliśmy grać otwartej piłki z taką Argentyną. Gdybyśmy się na to zdecydowali, to mogłoby się skończyć wynikiem 0:5, który raczej nie byłby też dla nikogo satysfakcjonujący. Do tego dochodził aspekt spoglądania na drugi mecz. Sam się pilnowałem w związku z kartkami, bo gdybym obejrzał żółty kartonik, to pewnie liczba memów byłaby niezliczona. Byłbym na okładce każdej gazety jako ten, który zawalił nam mundial. Jednocześnie te napomnienia mnie się trzymają. Gdy wchodziłem na boisko podszedł do mnie nawet Robert Lewandowski, który mówił, by obyło się tylko bez kartki. Co miałem powiedzieć? Będzie bez, na luzie.

Reprezentacja Polski to już zamknięty temat? Dużo się mówi o wymianie pokoleniowej.

– Wiele się o tym mówi, a zapomina się o fakcie, że ta kadra została już odmłodzona przy okazji mundialu. Wiadomo, że trzonem zespołu są Lewandowski, Szczęsny czy Zieliński. W grupie z dalszej przeszłości cały czas są też Milik, Bereszyński i Bednarek. A reszta? Na samym mundialu pojawiła się świeża krew w postaci Skórasia czy Kamińskiego. Oni też są wyznacznikiem zmiany pokoleniowej. Jednocześnie wydaje mi się, że w kadrze nieco brakuje doświadczenia. Tę młodość można dobrze wprowadzać, ale wszystko należy odpowiednio bilansować.

Ciągle mówi się, że Kamil Glik jest za stary, ale… to jest charakter, którego teraz zaczyna brakować. Mowa o ludziach, którzy wiele widzieli i poznali. Mam wrażenie, że ta cała zmiana prowadzona jest zbyt szybko. Liderzy są w kadrze potrzebni, a jest ich coraz mniej. Da się wyobrazić kadrę bez Lewandowskiego, Szczęsnego i Milika? To trudne, choć mimo wszystko coraz bliższe i realniejsze. Są ludzie, których się nie docenia, nie zna się wszystkich sytuacji. Taki Glik miał kiedyś prawie 40 stopni gorączki. Blady, spocony, ale wyszedł na trening, bo nie pęka na robocie. Mało kto wie, ile razy Krychowiak czy Grosicki grali z urazami, bo daliby się pokroić za kadrę. Odkroi im się rękę, a oni nadal będą chcieli umierać za narodowe barwy.

Takie charaktery wpływają na tę młodszą grupę, która spogląda w kierunku tych weteranów, napędza się i chce jak najlepiej wypadać na ich tle. Taki Lewandowski też wiele bierze na swoje barki. Jednocześnie nie da się od niego oczekiwać, że w każdym meczu weźmie piłkę, minie pięciu rywali i strzeli gola. Jemu też trzeba podać piłkę.

Jestem w grupie, która uważa, że najlepszą opcją jest stawianie na selekcjonera z twojego kraju. Zagraniczni mają to do siebie, że potrafią sobie kogoś wybrać i kurczowo się go trzymać. Nasi trenerzy wcale nie są gorsi, a na pewno byliby tańsi dla federacji. Michniewicz wyszedł z grupy. Na styl Brzęczka narzekano, ale nadal swoje zrobił i awansował na mistrzostwa Europy. Przyszedł Sousa i co zrobił? Uciekł przy pierwszej okazji. Niestety, ale mamy w genach coś takiego, że zawsze czujemy się gorsi od obcokrajowców.

To dość regularne.

– Lubimy czuć się gorsi albo niedoceniani. Często myśli się, że obcokrajowcy są od nas lepsi. Młodzi piłkarze też mają w sobie czasem zbyt wiele skromności. Każdy ma inny charakter, ale nie można prowadzić do sytuacji, że junior zostanie zaproszony na trening z pierwszym zespołem, a ten będzie się tego obawiał. Pewność siebie jest bardzo ważna. W piłce, ale nie tylko. Trzeba w sobie budować brak strachu, niszczyć złą otoczkę i zastępować ją pozytywnymi myślami. Dla wielu osób pewność siebie jest równoznaczna z arogancją, ale tak nie jest…

Szanuję ludzi, którzy się nie boją. Młody piłkarz mówi, że nie czuje się gorszy od starszego kolegi? Spoko! Fajnie kiedy tak jest. Właśnie tak buduje się przekonanie, że można coś osiągnąć. Teraz w Legii pojawiła się fajna grupa młodzieżowców. Bywało tak, że na treningach mieliśmy graczy, po których było widać obawy. Teraz tak nie jest. Filip Rejczyk gra na przykład tak, że nie widać po nim różnicy. Fajnie się prezentuje, ryzykuje.

Artur Jędrzejczyk Maciej Rosołek

Młode pokolenie jest inne? Wiele się zmieniło?

– Zdecydowanie. Od Rejczyka jestem starszy prawie dwa razy. Może nawet mógłbym być jego ojcem, gdybym się postarał w przeszłości. Młode pokolenie jest inne, bo wpływ mają na to wszystkie technologie. Wiadomo, że w moim dzieciństwie tego nie było. Teraz młodzi ludzie są nieco… delikatni.  Ja jestem z pokolenia, które cały czas grało w piłę pod blokiem. Dostało się w łeb, zdarło kolana, ale dalej się biegało. Teraz między blokami to zanika, boiska stoją opustoszałe. Wielu woli spędzać czas przy konsoli. Czasami młodzież jest zbytnio głaskana.

Zmienia się nawet kwestia przebijania z juniorów do seniorów. Dawid Janczyk strzelał gole, więc wreszcie dostał szanse. Nikt nie ułatwiał mu drogi. Teraz na przykład jest przepis o grze młodzieżowca. Młody ma teraz łatwiej w świecie piłki. Czy to sprzyja budowaniu charakteru? Trudno powiedzieć. Często mam przed oczami taką starą szkołę. To miał w sobie na przykład Artur Boruc, który był po czterdziestce, ale wystarczyło, że przegrał gierkę na treningu i wpadał w szał. To było świetne podejście, które pokazywało, jak bardzo nienawidził przegrywać. Był tak nauczony od dzieciaka, ale wtedy były czasy, w których gdy osiedle grało na osiedle, to na boisku była walka na noże.

Charakter to kluczowa kwestia w piłce?

– Na pewno bardzo ważna. Jednocześnie każdy charakter jest inny. Niektórzy przeżywają porażki głęboko w sobie, inni stają się cali czerwoni i wściekli. Patrzę na to nawet w szatni Legii. Kolegów z drużyny zna się dobrze, ale nadal nie w stu procentach.

Podpisałeś umowę na rok. To będzie standard? Po każdym sezonie będzie dochodziło do oceny sezonu i możliwości na kolejne 12 miesięcy?

– Usiedliśmy, porozmawialiśmy i uznaliśmy, że to dobra formuła. Będziemy siadali i znów dyskutowali, czy to wszystko ma sens. Dla mnie Legia zawsze jest na pierwszym miejscu. To priorytet. Już w grudniu możemy usiąść i porozmawiać o odczuciach na temat kolejnych miesięcy. Fakt jest taki, że moja rozmowa z dyrektorem przed ostatnim przedłużeniem umowy trwała właściwie trzy minuty. Praktycznie nie trzeba było niczego negocjować. Ja chciałem zostać, Legia też była na to otwarta. Miałem też pewność, że mojego pozostania chce trener Runjaic.

Nie wiem ile to jeszcze potrwa. Chciałbym grać jak najdłużej. Na razie na nic nie narzekam i czuję się dobrze. Nie opuszczam meczów, mam siłę. Do tego dochodzi fakt, że mogę pomóc na różnych pozycjach, a w szatni też radzę sobie w kontaktach z kolegami. Fakt jest taki, że odkąd wróciłem z Krasnodaru, to zawsze grałem. Wielu graczy przychodziło. Często mówiono, że to koniec Jędrzejczyka, ale wciąż jestem na boisku. Z roku na rok robię się starszy, ale chcę grać dopóki będę utrzymywał odpowiedni poziom. Mam nadzieję, że to nie jest moja ostatnia umowa z Legią.

Początek nowego sezonu jest dla Legii obiecujący.

- Kibice nie mogą się nudzić, bo jest co oglądać! Grę w ekstraklasie faktycznie rozpoczęliśmy dobrze. Regularnie punktujemy, wygraliśmy większość meczów i nasza sytuacja w tabeli jest spokojna. W pucharach mecze były szalone, co było też związane z bardziej otwartym podejściem naszych rywali. Do tego przeciwnicy prezentowali często wyższy poziom niż zespoły na naszym krajowym podwórku. W lidze zdarzały się wpadki, ale specyfiką długiego sezonu jest to, że można nadrobić straty. W Europie trzeba było stawiać… all in!

- Cieszę się, że potrafimy wracać. Tracimy gole, ale odpowiadamy i sytuacja robi się stabilniejsza. Fakt jest też taki, że zdarza nam się to trochę za często. Fajnie byłoby to ograniczyć. W poprzednim sezonie dobrze szło nam bronienie stałych fragmentów gry. Rywale bardzo rzadko zdobywali w ten sposób bramki. Musimy zrobić wszystko, by wrócić do tych właściwych zachowań. Ostatecznie najważniejsze jest jednak zwycięstwo. Każdy będzie mówił o traconych golach, ale zapomina się o tym awansując do kolejnej rundy. Jednocześnie musimy też dostrzegać pozytyw, którym jest funkcjonowanie naszej ofensywy. Strzelanie idzie nam całkiem dobrze.

A z czego biorą się te tracone gole? Na pewno rozmawiacie o tym w szatni.

– Można winić jednego, dwóch czy trzech zawodników. Jednocześnie stracona bramka zawsze ma swój początek. Ktoś może popełnić błąd, nie zdążyć, źle pokryć. Potem może się to przełożyć na gorsze ustawienie, pomyłkę w kryciu. Często jest tak, że szereg błędów kończy się trafieniem dla przeciwników. Nie zawsze jest tak, że to wynika z kapitalnej akcji rywali. Wniosek jest prosty – wszystkie te złe zachowania trzeba wykluczyć i mocno nad tym pracujemy. Na pewno da się odczuć, że w Lidze Konferencji Europy gra się szybciej, a rywale prezentują lepszy poziom i łatwiej im skorzystać z pomyłek.

Cel udało się jednak zrealizować?

- Eliminacje były dla nas dużą szansą na fajną przygodę w Europie i konfrontację z mocnymi drużynami. I tę szansę wykorzystaliśmy. Faza grupowa to elektryzująca wizja dla nas, kibiców i całego klubu. W piłkę gra się po to, by kolekcjonować takie przeżycia. Chcemy pokazać się z jak najlepszej strony w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy i zdobyć mistrzostwo Polski. To kolejne cele Legii na ten sezon!

Polecamy

Komentarze (89)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.