Bogusław Leśnodorski

Bogusław Leśnodorski: Klub funkcjonuje jak społeczność

Marcin Szymczyk

Źródło: sportowefakty.wp.pl

18.02.2017 13:12

(akt. 07.12.2018 10:57)

- Całe życie zajmowałem się biznesem, zarządzałem kancelarią, w której pracowało ponad sto osób więc wiedziałem, co to znaczy duży organizm. Zawsze byłem blisko zarządzania, ukończyłem Advanced Management na IESE Business School, która niedawno została uznana przez "The Economist" jako jedna z najlepszych tego typu placówek na świecie. Siedziałem w radach nadzorczych wielu spółek, funduszy. Obserwowałem wielki biznes, a finanse zawsze były moim hobby. Tyle że to co innego umieć dodać dwa do dwóch, a co innego - prowadzić klub piłkarski. Szczególnie w tym pierwszym etapie prezesowania bardzo pomagał mi Maciek Wandzel, który wówczas wiedział w tym temacie więcej ode mnie. Klub do biznesu ma się nijak. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że im więcej doświadczeń ktoś próbuje przenieść z normalnej korporacji do sportu, tym pewniejsza jest katastrofa - mówi prezes Legii, Bogusław Leśnodorski w rozmowie ze "Sportowymi Faktami".

A pan nie jest człowiekiem Waltera?


- Nie jestem. Jeśli już, to raczej Wojtka Kostrzewy. Trafiłem na Łazienkowską po przegranym sezonie, Walter później odszedł sam. Rok naszej współpracy był bardzo dobry, bardzo razem zrobiliśmy, wiele się nauczyłem. A kiedy w ITI podjęto decyzję, że zamykają biznes piłkarski, odbyłem kilka rozmów z Walterem. To bardzo silna osobowość. Mogę szczerze przyznać, że najwięcej wniosków wyciągnąłem właśnie z niepowodzeń poprzednich właścicieli.


Dlaczego jego pomysł na Legię nie wypalił?


- Zrobił telewizję, to pomyślał, że zrobi też klub piłkarski. Wydaje mi się, że dotknął go grzech pychy. Nie chciałbym oceniać okresu, kiedy zarządzał klubem, bo nie było mnie wtedy w środku. Sportowo nie był to czas zbyt udany, ale nie było też dramatu. Mam szacunek do siwych włosów, wiele się nauczyłem, także na błędach, jakie Walter popełnił. Czasami nawet lepiej jest wiedzieć, jak na pewno nie można robić, niż mieć pewność, że coś zadziała. Chociażby dzięki temu wszyscy już dziś wiedzą, że nie tędy droga i próba ponownego pójścia tą ścieżką musi się skończyć katastrofą.



Wprowadził pan trochę nowy sposób zarządzania - przez dialog. Wiele osób twierdziło, że szybko dostanie pan po głowie.


- I dostałem już kilka razy. Kiedy siedzisz z boku i dzieje się coś złego, to zwalniasz jakiegoś dyrektora, albo pełnomocnika i się niczym nie przejmujesz. Albo przynajmniej dobrze to udajesz. Nie bierzesz za nic odpowiedzialności. A właśnie odpowiedzialność jest największą ceną, jaką zapłaciłem za swoją politykę, ale nadal uważam, że nie ma innej drogi niż dialog. To mój sposób działania, nie mówię, że najlepszy dla każdego, ale najgorsze to wpaść w ramy i funkcjonować w otoczeniu na zasadach, które są zgodne z poprzednimi. Trzeba działać zgodnie ze swoim sumieniem.


"Pan i Władca trybun" - podoba się panu takie określenie?


- 99,5 procenta kibiców na trybunach to osoby przewidywalne, ale i tak mam problem.


Jaki?


- Pół procenta to 150 osób.


Nie można ich zidentyfikować?


- Na każdym meczu jest trochę inny zestaw ludzi. Nasz stadion rocznie odwiedza ponad pół miliona kibiców, z czego największa część pojawia się raz-dwa razy na sezon. Nie panuję nad trybunami, to nierealne. Nie tędy droga. Legia zbiera cięgi za każdego, kto nosi jej szalik, a ci ludzie często nawet nie bywają na meczach. Jeśli chodzi o kontakt z kibicami to lepszy jest na wyjazdach, zwłaszcza w europejskich pucharach, bo to jest mniej więcej ta sama grupa. Wtedy można mówić o współpracy.


Pana ulubiony film to "Ojciech chrzestny". To wzór zarządzania klubem piłkarskim?

 

- W "Ojcu Chrzestnym" jest wiele wątków. Jeśli chodzi o płaszczyznę emocjonalną to rzeczywiście klub funkcjonuje, jak społeczność…Jak społeczność włoska albo irlandzka w Nowym Jorku tamtych czasów, kiedy działały struktury wykształcone bardziej przez codzienność, niż prawo. Począwszy od pierwszej drużyny, akademię, ludzi, którzy przychodzą na trybuny, kupują koszulki, oglądają mecze w telewizji, piszą o piłce artykuły, albo czytają komentarze. Wszyscy żyjemy dla siebie i z siebie.

Pytam o rozwód z Legią.


- To trudne. Początek każdej analizy kończy się katastrofą, pytaniem o to czy to wszystko ma sens.


Co?


- Czy jestem potrzebny tej organizacji. Dostaję dużo pozytywnych sygnałów, ale nie wiem, czy tak jest rzeczywiście. Pewnie łatwiej na to patrzeć z boku przez pryzmat osiągnięć, rezultatów. Nie potrafię jednak uczciwie dojść do wniosku, że nie jestem potrzebny w Legii. Inaczej bym tu nie był.


Jest pan najbardziej utytułowanym prezesem w historii klubu.


- Powiedział mi to Wiktor Bołba, kustosz naszego muzeum. Przyszedł po meczu ze Sportingiem i mi to uświadomił. To dużo cenniejsze, niż kiedy doszedłbym do tego sam. To są takie krótkie momenty…


Zapis całej rozmowy z prezesem Bogusławem Leśnodorskim można przeczytać na stronach "Sportowych Faktów".

Polecamy

Komentarze (44)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.