News: Damian Zbozień: Plany są, a Bóg się z nich śmieje

Damian Zbozień: Plany są, a Bóg się z nich śmieje

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

04.08.2015 23:03

(akt. 13.12.2018 09:43)

W końcówce zeszłego sezonu Damian Zbozień występował na wypożyczeniu w GKS-ie Bełchatów, z którym spadł z Ekstraklasy. Teraz były legionista rozwiązał kontrakt z rosyjskim Amkarem Perm, wrócił do Polski na dłużej i chce się odbudować w Zagłębiu Lubin. - Miałem zawsze taki cel, by wyjechać za granicę, choć nie uważam się za piłkarskiego wirtuoza. Znam swoje miejsce w szeregu. Pewnego pułapu pewnie nie przekroczę i w Realu czy Barcelonie nie będę grał. Gra w innej lidze była jednak zawsze marzeniem. - powiedział defensor w rozmowie z Legia.Net. „Ciupagę” odwiedziliśmy właśnie w miedziowej stolicy Polski. Zapraszamy do lektury wywiadu oraz obejrzenia materiału wideo.

Czas leci tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy przeistoczyłeś się z tego młodego i pukającego do Legii „Zbozia” w ligowca, który powoli zbliża się do 100 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Starzejsz się.


- Ale wizualnie chyba nieźle się jeszcze trzymam? (śmiech). Czas leci bardzo szybko. Trener Jan Urban zawsze mówił, że zawodnik musi czerpać i cieszyć się z każdego treningu oraz meczu. Późno zaczynałem przygodę z większą piłką. Dopiero w wieku 18 lat trafiłem do Młodej Legii. Wtedy zaznałem profesjonalizmu trenując codziennie. Boisko było najważniejsze. Teraz chłopaki w takim wieku starają się już rozpychać łokciami w Ekstraklasie. Niczego jednak nie żałuję, cieszę się z tego, co mam. Korzystam z planu, który napisał dla mnie Bóg. Nie zamierzam osiadać na laurach. Zawsze byłem pracowity i to się nie zmienia. Chcę się cały czas rozwijać jako piłkarz.


Ta młodość siedzi ci jeszcze w głowie czy już dawno wszystko poszło do przodu?


- Młody? Już raczej nie… W Amkarze większość graczy była jednak starsza ode mnie. W Rosji niezbyt często patrzy się zawodnikom w metrykę. Nie brakowało zawodników mających ponad 35 lat. W naszym kraju często zawodników nazywa się młodymi. Jeśli chodzi o mnie, to umówmy się - młody byłem, kiedy trafiałem pierwszy raz do Legii. Patrząc na Europę, to i tak było późno, a ja wtedy spacerowałem po ryneczku w Łącku i grałem na skrzypcach. Jest jak jest i trzeba nadrabiać braki.


W Legii był czas na skrzypce?


- Czasu było coraz mniej, ale gdy wracałem w rodzinne strony, to odwiedzałem chłopaków i graliśmy razem. Teraz pełniłbym jednak rolę tego przeszkadzającego. Zespół „Ciupaga” bardzo się rozwinął, a ja zostałem zdecydowanie w tyle. Kontakt nadal utrzymujemy i na koncerty staram się wpadać regularnie, ale już tylko w roli widza.


Czyli w twoim wypadku z „Ciupagi” pozostał jedynie pseudonim?


- Tak, ale ta ksywka nie wszędzie funkcjonuje. Kolejne pseudonimy „kręcą” się jednak wokół gór… W Bełchatowie byłem na przykład „Bacą”. W Rosji było tylko normalnie  - „Zbożu”.


Wiele osób było zaskoczonych twoim transferem do Rosji. Dla ciebie ta propozycja z Permu też była zaskoczeniem?


- Miałem zawsze taki cel, by wyjechać grać za granicę, choć nie uważam się za piłkarskiego wirtuoza. Znam swoje miejsce w szeregu. Pewnego pułapu pewnie nie przekroczę i w Realu czy Barcelonie nie będę grał. Gra w innej lidze była jednak zawsze marzeniem. Zawsze chciałem też wejść w skórę gracza występującego poza swoim krajem. Interesowało mnie jak się czują z dala od domu i rodziny i przekonałem się. Propozycja z Rosji była zaskakująca, ale i motywująca, bo Amkar zapłacił za mnie pewne pieniądze. Nie było lekko, nie udało mi się przebić i wróciłem, ale nie żałuję tej przygody.


Jak się czułeś w Rosji?


- Było daleko od Polski i o tyle trudno, że byłem tam bez rodziny ani dziewczyny. Miałem tylko Kubę Wawrzyniaka i Janka Gola. Na pewno byli dużym ułatwieniem i plusem. Nie grałem w pierwszym składzie i pewna frustracja też narastała. Jestem ambitnym gościem, który nie potrafi ciągle siedzieć na ławce i tylko kasować pieniądze. Dlatego też rozwiązałem kontrakt z Amkarem. Takie doświadczenie na pewno mnie wzmocni i tylko zaprocentuje.


To powiedz przy okazji, co słychać u Janka Gola.


- Ma się bardzo dobrze. Gra regularnie w mocniejszej lidze, a to bardzo dobry zawodnik, który - nie będzie to nadużyciem - zasługuje na sprawdzenie w reprezentacji Polski. Janek to świetny człowiek. Spokojny gość, który poukładał sobie życie i mieszka w Permie z żoną. Widać, że jest tam szczęśliwy. Życzę mu jak najlepiej, nadal mamy super relacje.


Zaletami Rosji w twoim przypadku była szansa na grę w dobrej lidze i lepsza pensja niż w Gliwicach. Czy dodałbyś cos jeszcze?


- Wyjazd do Rosji na pewno trochę mnie zabezpieczył pod względem finansowym. Trenowałem z dobrymi zawodnikami, ale to było fajne na pierwsze pół roku. Potem jednak same ćwiczenia przestają wystarczać, chce się grać. To naturalne dla piłkarza. Zawodnik nie może się godzić z rolą rezerwowego. Widząc, że trudno będzie o regularne występy, zacząłem szukać możliwości wypożyczenia. Chciałem rozwiązać kontrakt i znaleźć nowy klub. Jestem starszy niż młodszy, ale dużo jest przede mną grania.


Po przygodzie w Rosji szukałeś kolejnej opcji gry za granicą czy chciałeś wrócić do Polski?


- Szczególnie zależało mi na powrocie do kraju. Rozłąka z bliskimi dała się we znaki. Gdybym miał blisko siebie rodzinę czy żonę, to zastanawiałbym się. Chcę jednak dłużej pograć w jednym miejscu i odbudować się poprzez wywalczenie sobie mocnej pozycji w zespole. Taki jest plan, ale wiadomo jak bywa. Człowiek pisze plany, a Bóg się z nich śmieje. Wierzę w siebie i stać mnie na to, by być lepszym piłkarzem. Chciałbym w przyszłości jeszcze raz wyjechać. W dalszej przyszłości mam też plany poza piłką - jestem kawalerem, a chciałbym kiedyś założyć rodzinę.


- Jeszcze nic nie osiągnąłem w piłce. Chciałbym to zmienić. Na razie związałem się z Zagłębiem Lubin i mam nadzieję, że będzie to udany okres. Nie składam broni i razem z drużyną chcę walczyć o zwycięstwa.


Sentymentalny z ciebie gość. Ciągle w rozmowie przewija się temat Łącka czy rodziny…

 


- Tak mnie wychowano. Jestem bardzo zżyty z Łąckiem i chciałbym tam wrócić w przyszłości. Rodzice w to nie wierzyli, a najlepiej widziałem to po tacie. On zawsze zachęcał do tego, robił podchody, a ja mu tylko odpowiadam, że przyszłość wiążę właśnie ze swoją miejscowością. Życie w górach bardzo mi odpowiada. Spokój, bez wielkiego tempa jakie jest w mieście… Wrażliwym chłopcem jestem (śmiech).


- Nie oznacza to jednak, że nie chciałbym trafić do klubu, na którego mecze chodzą tysiące ludzi. Każdy pragnie spełnienia, ale na to trzeba sobie zapracować. Nie ma innej drogi. Różne są drogi, by zagrać w takim miejscu, jak choćby Legia w Polsce. Przykład Michała Pazdana pokazał, że można się na Łazienkowską wypromować poprzez grę w Ekstraklasie. Uważam, że wszystko jest jeszcze przede mną.


Temat Legii dla ciebie jest zamknięty? Nie skupiasz się chyba na niej w tej chwili?

 


- Nigdy nie skupiam się na żadnym klubie. Najważniejszy jest rozwój i zdobywanie większych umiejętności. Zawsze chce się grać najlepiej, dla każdej ekipy, w której się występuje. Jeśli mówimy jednak o Legii, to kibicowałem jej już przed transferem do stolicy. Nigdy nie ukrywałem tego faktu i miałem przez to trudniej na swoim terenie, ponieważ tam wszyscy byli za Wisłą albo Cracovią. Zawsze pojawiały się jakieś docinki.


Nie boisz się powiedzieć, że kibicowałeś Legii. To pokazuje charakter człowieka, ale czy takie wyznania - patrząc ogólnie - nie są potem trochę kłopotliwe w dalszej karierze?


- To może być kłopotliwe na linii piłkarz-kibice. Rozumiem jednak fanów, którzy mają swoje przyjaźnie i mogą różnie patrzeć na zawodnika, który jest za jeszcze inną ekipą. Mogę jednak mówić za siebie. Jestem profesjonalistą i w życiu bym nie powiedział, że nie zagram w jakimś konkretnym klubie. Życie może nas zaprowadzić w różne miejsca. Tam gdzie będę, dam z siebie maksimum. Jako młody chłopak bardziej przeżywałem takie rzeczy kibicowskie. Teraz człowiek wydoroślał i odbiera takie rzeczy trochę inaczej. Szczerze mówiąc, byłbym szczęśliwy strzelając gola Legii. Mimo wszystko… Nie eksponowałbym jednak radości, z szacunku do klubu. Gdyby nie Legia, pewnie nie byłbym tam, gdzie jestem. Każdego cieszą trafienia przeciw tak wielkim klubom. Na boisku nie ma miejsca na sentymenty. 


Mocno zmienił się Damian Zbozień od tych legijnych czasów? 


- Na pewno trochę dojrzałem, choć dalej jestem tym wesołym i pozytywnym człowiekiem. Mam nadzieję, że życie nigdy mnie nie złamie. Takie trudne doświadczenia jak pobyt w Rosji, na pewno potrafią wzbogacić. Nie było łatwo: piłkarsko i życiowo. To byłoby jednak lepsze pytanie dla tych, którzy mnie znają. Usłyszeć po iluś latach: „kurczę, nic się nie zmieniłeś”… To bardzo miłe. Miałem teraz taką sytuację, że spotkałem panią od WF-u z podstawówki i właśnie coś takiego powiedziała. Dla mnie to był wielki komplement. Nie grozi mi zadzieranie nosa, a jak coś takiego się pojawi to… To niech ktoś bierze patelnię do ręki i wali po głowie (uśmiech). 


Co chcesz osiągnąć w najbliższym czasie jako piłkarz? 


- Chciałbym być zdobywcą pucharu i Superpucharu z tą drużyną, jak mówił jeden z trenerów. A, i trzykrotny triumf w Ekstraklasie też będzie dobry (śmiech). Mówiąc jednak poważnie, chcę wywalczyć miejsce w składzie Zagłębia i rozwinąć się przez kolejne miesiące. Skupiam się na rundzie jesiennej i planuję dojść do dobrej formy.


Poza boiskiem planem jest nauka gry na fortepianie?


- Już gram! Uczyłem się kiedyś tego w Ognisku Muzycznym, ale potrzebuję odświeżyć wiedzę i umiejętności. W Lubinie poczyniłem już pierwsze kroki w tym kierunku.


Nietypowa pasja, jak na piłkarza.


- Zawsze miałem zamiłowanie do muzyki. Fortepian w salonie i granie dla rodzinki, to jakieś takie marzenie dla mnie. Czasu wolnego jest tyle, że coś trzeba z nim robić. Ile można oglądać seriale? Wystarczy mi przeżyć z Rosji, kiedy stałem się prawdziwym kinomanem. Jestem zbyt leniwy, bo zawsze mógłbym zrobić więcej. Potrzeba odpoczynku, ale fizycznego. Zawsze można jakoś wzbogacić głowę w tym czasie. W Permie nauczyłem się języka, to plus. Powinienem jednak dołożyć jeszcze jeden, bo wiem, że mam talent, ale jakoś się nie chciało.


Sam się złapałem na tym, że powiedziałem o nietypowej pasji, jak na piłkarza. Dotyka cię taki pogląd, że piłkarzy często uważa się za mniej inteligentnych?


- Szczególnie w domu (śmiech). Mam dwóch braci, inteligentów, choć zawsze starałem się nadążać za nimi pod względem edukacji. Sam miałem stypendium premiera w liceum. Mogłem jeździć na treningi, kiedy wyniki w nauce były dobre. Czasem z takiego stereotypu się śmiejemy. Sami jako piłkarze zapracowaliśmy jednak na niego. On funkcjonuje, ale powoli się zmienia. 


(Kiedy kończyliśmy, podszedł do nas Karol Sitarski, kierownik Zagłębia). - Damian to niesamowicie pozytywna postać. Potrzeba takich ludzi. Ktoś powie, że murawa jest zbyt zielona, a on przyjdzie i powie, że lubi żółtą (śmiech). Koszulka? Idealnie biała. Chłop na nic nie narzeka i takich się ceni - powiedział z uśmiechem na koniec. Krótka opinia, a jak wiele mówi o samym „Zboziu”. 

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.