News: Dariusz Banasik: Kurowski był naszym talizmanem - cz.1

Dariusz Banasik: Kurowski był naszym talizmanem - cz.1

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

13.12.2012 12:00

(akt. 10.12.2018 08:50)

Z trenerem Dariuszem Banasikiem spotkaliśmy się, by - tradycyjnie już - podsumować kolejną rundę w wykonaniu Młodej Legii. Jak zwykle, rozmowa mocno się przeciągnęła. W efekcie, zamiast krótkiego omówienia, mamy prawdziwe kompendium wiedzy na temat mistrza jesieni Młodej Ekstraklasy. Tylu informacji o następcach Wolskiego, Furmana i Łukasika nie znajdziecie nigdzie indziej, dlatego warto przeczytać. Poniżej pierwsza część wywiadu, natomiast drugą zaprezentujemy w piątek.

Jaka to była runda dla Młodej Legii? Zaczęliście dobrze - i w Pucharze Polski, i na turnieju Ruhr Cup w Dortmundzie - ale już początek ligi zawaliliście. Dopiero później gra zespołu znów przypominała tę z zeszłego sezonu.


- Zastanawiałem się przed rundą, jak odbije się na naszej dyspozycji zupełnie inny cykl przygotowań. A mieliśmy naprawdę nietypowe te przygotowania... Od razu po powrocie z obozu zagraliśmy trzy mecze pucharowe, które uważam za całkiem przyzwoite. Później byliśmy na turnieju w Niemczech, gdzie też pokazaliśmy się z dobrej strony. No, ale to wszystko musiało się kiedyś odbić, choć liczyłem, że kryzys złapie nas trochę później. Padło na początek rundy, kiedy w czterech pierwszych kolejkach, przegraliśmy aż trzy razy. Zresztą na te słabsze chwile złożyło się kilka rzeczy. Na szczęście w następnych meczach potrafiliśmy się podnieść, zaczęliśmy wygrywać seriami, w efekcie czego - zakończyliśmy rundę na pierwszym miejscu.


Powiedział pan, że na kryzys z początku rundy złożyło się kilka rzeczy. Czyli jakie?


- Po pierwsze - sfera sportowa. Wspomniałem już, że przygotowywaliśmy się inaczej niż dotąd. Po drugie - sfera psychologiczna. Przesunięto do nas kilku młodych zawodników z pierwszego zespołu, których ta decyzja trochę podłamała. Każdy z nich liczył przecież, że dostanie swoją szansę w Ekstraklasie. W poprzednim sezonie zdobyliśmy mistrzostwo, dlatego dla niektórych Młoda Ekstraklasa po prostu przestała być wyzwaniem. U innych, tych z akademii, odwrotnie - oni dopiero zaczynali się tej ligi uczyć.


- Inna sprawa, że ani mecz z Młodym Śląskiem, ani ten z Młodym Bełchatowem, to nie były starcia, które musieliśmy przegrać. Statystyki, słupki i poprzeczki były po naszej stronie.


Z Młodym Śląskiem oddaliście dwadzieścia trzy celne strzały, trudno było nie zapamiętać tego meczu...


- No, właśnie! (śmiech)


A co - pana zdaniem - bardziej zdołowało tę piątkę przesuniętych z pierwszego zespołu: sam fakt, że nie zostali tam docenieni czy może krótkie posezonowe urlopy i późniejsza, naprawdę ciężka, praca na zgrupowaniu w Austrii?


- To pytanie bardziej do zawodników, choć oczywiście ja też z nimi o tym rozmawiałem. Na pewno byli na fali, po historycznym sukcesie. Zbierali dobre recenzje na obozie, nawet na sparingach. To są młodzi zawodnicy i na niekorzystną dla siebie decyzję sztabu szkoleniowego, zareagowali akurat dołkiem psychicznym. Po trzech meczach posadziłem wszystkich na ławce rezerwowych, co było dodatkowym wstrząsem. Od tego czasu zmobilizowali się, zobaczyli, że skład wcale nie musi się zaczynać od ich nazwisk.


To nie można było ich gdzieś wypożyczyć? Był jeszcze prawie miesiąc, żeby znaleźć im kluby.


- Zawodników wcale nie wypożycza się tak łatwo. Musi być odpowiednia drużyna, poza tym nie każdy chce z Legii odchodzić. Chłopaki mają swoich menedżerów, którzy też decydują o ich późniejszej przynależności klubowej. To chyba zresztą pytanie właśnie bardziej do nich - do menedżerów.


Seria waszych późniejszych zwycięstw wynikała ze zmiany taktyki? W Bielsku-Białej zagraliście zupełnie inaczej - ustawiliście się na swojej połówce, czekając na błędy przeciwnika.


- Z Młodym Podbeskidziem mieliśmy typowy mecz na przełamanie. Ale w taki sposób zdecydowaliśmy się zagrać tylko raz, wyłącznie wtedy. Po tych słabszych meczach, wygraliśmy 2:1, zaskoczyliśmy ich, dzięki czemu sami zyskaliśmy większą pewność siebie. W następnych spotkaniach znów jednak wróciliśmy do ustawienia z wysokim pressingiem, takim na całej długości boiska. Myślę, że w pojedynkach z Młodym Zagłębiem i Młodą Pogonią było to widać.


Kiedy podsumowywaliśmy miniony sezon, śmialiśmy się, że od dłuższego czasu nie miał pan asystenta. Dopiero latem klub zdecydował się wzmocnić sztab szkoleniowy Młodej Legii osobą Krzysztofa Dębka. Dwa mocne, ale jednak różne charaktery - sami piłkarze byli ciekawi waszej współpracy. Jak mógłby ją pan ocenić?


- Z Krzyśkiem znamy się bardzo długo. Co prawda dotąd nie współpracowaliśmy na jednym poziomie, ale pracowaliśmy razem w akademii. Ja nie widzę żadnego problemu w naszych kontaktach. Na samym początku ustaliliśmy, kto i za co odpowiada. Teraz pod Młodą Legię podlega również najstarszy zespół juniorów, trenowany przez Krzyśka. Dzięki temu, że pracujemy w jednym pokoju, w zasadzie biurko w biurko, zacieśniły się relacje między dwiema drużynami. Łatwiej możemy decydować o tym, kogo i kiedy przesunąć. Od dwóch lat chciałem dostać asystenta, więc cieszę się ze współpracy z Krzyśkiem. Uważam, że będzie ona z korzyścią nie tylko dla Młodej Legii, ale też dla całego klubu. Jest jeszcze Jarek Wójcik, który został koordynatorem. Teraz łatwiej podejmować nam decyzje - do mnie należy ta ostateczna, ale najczęściej wszyscy mamy podobne zdanie.


Czyli podział kompetencji jest prosty - trener Dębek pomaga panu w Młodej Legii, a oprócz tego prowadzi najstarszą drużynę juniorów.


- Tak. Ja unikam wchodzenia do szatni juniorów czy rozmów z tymi zawodnikami, bo wydaje mi się, że nie tędy droga. Z Krzyśkiem dogadujemy się bardzo dobrze, co powinno się przekładać na naszych podopiecznych.


Rozumiem. Przejdźmy więc do podsumowania rundy, ale już tego bardziej indywidualnego - z podziałem na formacje. Zacznijmy od bramkarzy. Konrad Jałocha rozegrał swoją pierwszą pełną rundę, natomiast Oskara Pogorzelca chwalił pan w maju, a potem dał mu bronić w Pucharze Polski.


- Ocena bramkarzy to działka trenera Muszyńskiego, który chętnie chciałby powiedzieć coś na ich temat (śmiech). [Muszyński siedzi przy biurku, kilka metrów dalej. Z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru, odmawia nam odpowiedzi, ale przysłuchuje się dalszej rozmowie - red.].


- Dobrze, więc powiem, jak ja to widzę. Jako że Konrad Jałocha na co dzień trenuje z pierwszym zespołem, a do nas tylko schodzi na mecze, ma pierwszeństwo do gry. Jesienią był naszym podstawowym bramkarzem, choć na początku rundy nie ustrzegł się błędów. Myślę zwłaszcza o słabych występach z Młodym Śląskiem oraz Młodym Bełchatowem. Zastanawialiśmy się wtedy, czy nie zrobić w bramce jakiegoś ruchu - albo posadzić go na ławce, albo w ogóle odsunąć. Później jednak Konrad poprawił się, a w przekroju całej rundy - byliśmy z niego bardzo zadowoleni.


- Oskar Pogorzelec bronił w pucharach, kiedy Jałocha był w pierwszym zespole. Nie miałem do niego żadnych zastrzeżeń, aż do meczu z Polkowicami. Właśnie w tym meczu, a bardzo nam na nim zależało, straciliśmy bramki, których on nie powinien był wpuścić, bo padły po jego błędach. Poza tym, nie zawsze mamy go do dyspozycji. Często łapie drobne urazy, równie często wyjeżdża na zgrupowania reprezentacji... W tej chwili Oskar jest naszym numerem dwa, razem z Oliwerem Wienczatkiem. A mamy jeszcze jednego bramkarza, Mikołaja Smyłka.


- Wienczatek bardzo dobrze prezentuje się na treningach. W meczach zresztą, do tej pory, też nas nie zawiódł, a bronił w prestiżowym pojedynku z Młodym Lechem. Przyszłość przed nim. Dopóki jednak na mecze schodzi do nas Jałocha, Oliwer ma małe szanse na grę.


- Wspomniałem o Smyłku. On z kolei trenuje z nami, ale broni w juniorach. Uważam, że ma niezłe predyspozycje, by w przyszłości być bramkarzem, który będzie bronił na wysokim poziomie. [w tym czasie Muszyński, śmiejąc się, mówi: - Ja, odpowiadając na te pytania, to mógłbym poniszczyć sprzęt klubowy. Ale dokładni jesteście...].


A z czego wynika fakt, że jeśli pańscy bramkarze mają jakiś problem, to jest nim gra nogami? Właściwie tylko Wienczatek bardzo dobrze radzi sobie w tym elemencie.


- No na to pytanie, to już chyba nie mogę odpowiedzieć, to już jest działka trenera Muszyńskiego (śmiech). Nie no, nie jest chyba aż tak źle. Każdy bramkarz ma swoje atuty. Jałocha dobrze gra na linii, ma świetne warunki fizyczne, ale one znowu przeszkadzają mu trochę w grze nogami. Wienczatek zaczynał w akademii jako zawodnik z pola, dlatego w tym elemencie jest lepszy.


Czyli zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że w grze nogami, między Wienczatkiem a resztą, jest przepaść.


- Tak, dostrzegam tę różnicę. Ale akurat gra nogami jest elementem, nad którym cały czas można pracować i systematycznie go poprawiać.

Dobrze, to przejdźmy do oceny formacji defensywnej.


- Biorąc pod uwagę całą formację, początek mieliśmy fatalny. Namnożyło nam się obrońców... Marcin Bochenek, Mateusz Cichocki, Czarek Michalak czy Bartek Widejko to zawodnicy, którzy mieli już u nas nie grać, ale z różnych przyczyn zostali. Mówiliśmy wcześniej o przyczynach naszego kryzysu. Wraz z kolejnymi meczami wszyscy grali coraz lepiej, w efekcie czego mniej straconych bramek od nas mają tylko dwie drużyny. A gdyby wyłączyć ten mecz z Młodym Śląskiem, bylibyśmy pod tym względem pierwsi.


- Oceniając obrońców przez pryzmat Młodej Ekstraklasy, a tak muszę zrobić, wszyscy spisali się nieźle. Najlepiej, moim zdaniem, Mateusz Cichocki, który był podporą całej defensywy. Zresztą wielu innych trenerów z Młodej Ekstraklasy jest tego samego zdania.


Chwaląc Cichockiego, zwrócilem też uwagę na ogromny postęp Michalaka. Do tej pory słynął z tego, że jeśli gra, to po prostu ostro. Natomiast jesienią rzadko odstawał poziomem od "Cichego".


- Zgadza się, dzięki czemu został dostrzeżony i dostał powołanie do młodzieżówki. Czarek ma duży potencjał, ale brakowało mu tylko myślenia, żeby ciągle nie łapał kartek. Jesień pokazała, że trochę dojrzał, że powoli się zmienia. Był naszym czołowym obrońcą, obok Cichockiego, zagrał swoją najlepszą rundę, odkąd występuje w Młodej Legii.


Przyjedźmy teraz do podsumowania gry drugiej linii. Tam też był ścisk...


- Tak, ale akurat w tej formacji sytuacja trochę się wykrystalizowała. Daniel Łukasik i Dominik Furman już nie schodzili do nas na mecze, za to często pomagał nam Michał Kopczyński. Właśnie on, a także Kamil Kurowski, Marcel Gąsior i Albert Bruce wygrali rywalizację w środku pola. Na skrzydłach najczęściej korzystałem z Bartka Żurka, Patryka Mikity, Michała Bajdura oraz Przemka Mizgały. Ci zawodnicy sprawdzili się, więc nie miałem powodu, by z nich zrezygnować.


Gdyby miał pan wskazać jednego zawodnika, który wybijał się ponad resztę, to kto by nim został?


- Oj, ciężki wybór, bo w środku pola jeden zawodnik nie może istnieć bez pozostałych.


To który z nich najbardziej zaskoczył na plus?


- Zawsze mogłem liczyć na umiejętności Kamila Kurowskiego, który przebojem wdarł się do składu. Był naszym talizmanem. Z nim na boisku nigdy nie przegraliśmy, bo kiedy mieliśmy tę złą serię, to on akurat nie mógł występować ze względu na złamany nos. Kamil wykorzystał swoją szansę i stał się liderem całego zespołu.


A jak oceniłby pan postawę przedniej formacji? Jestem ciekaw tej opinii, bo w zasadzie, to napastnika... nie mieliście.


- Tak, o napastnikach moglibyśmy nie mówić, skoro ich nie było (śmiech). Na samym początku próbowaliśmy Mikitę, później grał Bajdur. Bartek Czarnecki strzelił dwa gole w sparingu pierwszej drużyny, ale od razu złapał uraz, który wyłączył go na półtora miesiąca. Mieliśmy też Kamila Kamińskiego. On z kolei najlepiej czuje się w grze z kontry, czyli zupełnie nie pasuje do naszego stylu, w tej chwili w ogóle nie jest zawodnikiem na Młodą Legię. Nie potrafi grać tyłem do bramki, nie pomaga zespołowi w utrzymaniu się przy piłce.


- Liczyłem, że dojdzie do nas z ŁKS-u Przemek Kita, który świetnie spisywał się w przedsezonowych sparingach. Niestety, ostatecznie nie udało się go sprowadzić, dlatego musiałem łatać tę dziurę innymi zawodnikami. W roli napastnika nieźle radził sobie Bajdur.


Po kilku meczach śmiał się pan, że gracie jak Hiszpania. Zrezygnowaliście z klasycznej dziewiątki, w związku z czym zostaliście z przodu tylko z fałszywym napastnikiem.


- Widziałem w tej roli Kurowskiego. Nasze ustawienie sprawiało spore problemy drużynom przeciwnym, bo ich stoperzy, chcąc kryć naszego cofniętego napastnika, musieli wychodzić bardzo wysoko, przez co tworzyła się wolna przestrzeń dla skrzydłowych czy środkowych pomocników. Zdobyliśmy najwięcej bramek spośród wszystkich drużyn w stawce, więc gra ofensywna na pewno źle nie wyglądało.


Latem nie udało się porozumieć z ŁKS-em, ale jesienią - już po dyskwalifikacji - Kita wiele tam nie pograł. Wciąż widzi pan dla niego miejsce w Młodej Legii?


- Temat wrócił, dlatego zabierzemy się za niego w najbliższym czasie. To naprawdę utalentowany zawodnik, nie potrafię wytłumaczyć, czemu jesienią grał niewiele. Przy tak ofensywnie grającym zespole, jakim jest Młoda Legia, napastnik, który potrafi strzelać gole, byłby bardzo cenny. Jestem pewien, że Kita zdobyłby dla nas wiele bramek. W pierwszej drużynie, przy absencji Marka Saganowskiego, również brakuje piłkarza o podobnym profilu. To byłaby dla niego dodatkowa szansa.


Powiedział pan sporo o transferze, który ostatecznie nie doszedł do skutku. A jak podsumowałby pan letni zaciąg do Młodej Legii?


- Oceniam pozytywnie. Z Mateuszem Żebrowskim mieliśmy sporo problemów proceduralnych, bo trzeba go było dodatkowo zgłaszać, ze względu na to, że później niż reszta dołączył do drużyny. Nie pojechał na turniej do Niemiec, następnie długo przebywał na zgrupowaniach reprezentacji. Jednak gdy już dostał okazję do gry, w opinii sztabu spisywał się bardzo dobrze. Momentami wręcz był najlepszy na boisku, a pamiętajmy, że to jest młody chłopak, który dopiero zaczyna.


- Patryk Mikita odpalił od samego początku. W meczach pucharowych strzelał jak na zawołanie, czasami aż zastanawiałem się, ile jeszcze utrzyma tę formę. Później zrobiło się o nim głośno, może trochę za głośno, i przyszedł dołek. Mimo wszystko, uważam, że to bardzo wartościowy transfer. Z tego, co wiem, zabiegają o niego różne kluby - nawet te pierwszoligowe.


- Z Konrada Budka byliśmy bardzo zadowoleni na Ruhr Cup. Wtedy grał w każdym meczu jako środkowy pomocnik, a jego postawa mogła imponować. Z biegiem czasu jednak tochę spuścił z tonu. Z Młodym Bełchatowem złapał niepotrzebną czerwoną kartkę, po której musiał pauzować. Wrócił na mecz z Młodą Koroną, czyli na nasze najsłabsze spotkanie w przekroju całej rundy, a ja po tej porażce dokonałem kilku zmian, między innymi w środku pola. Uznałem, że na Konrada chyba było jeszcze za wcześnie, ale jednocześnie pamiętam o jegowystępach w Niemczech.


Na Budka polowaliście przez kilka lat. Jak to się stało, że dopiero latem doszło do transferu?


- To nie do mnie pytanie (śmiech). Ja wiem, że długo na niego polowaliśmy. Wcześniej nie za bardzo udawało się sfinalizować ten transfer, ale w końcu zdecydował się sam Konrad. Z tego, co wiem, jego umowa kończy się po sezonie, dlatego przez najbliższe pół roku będzie musiał udowodnić swoją przydatność do zespołu. Martwi mnie tylko jego podatność na urazy, bo plączą mu się raz za razem.


O którym z tych trzech zawodników pomyślał pan przed sezonem: "O, ten to będzie najlepszy z tych nowych"?


- Nie myślałem w ten sposób. Najważniejsze jest zawsze przekonanie, że taki piłkarz może w przyszłości trafić do pierwszego zespołu. Każdy transfer jest niewiadomą, nie wszystko da się przewidzieć. Przed sezonem zgłosiło się do nas chyba czterech chłopaków z Karczewa, a został tylko Żebrowski. Może ciut więcej spodziewałem się po Mikicie. Po prostu liczyłem, że zdobędzie więcej bramek, bo ma bardzo dobre uderzenie. Póki co, jeszcze nie zawsze umie zrobić z tego pożytek, ale wszystko przed nim.


Powiedział pan, że po Mikitę zgłaszają się różne kluby. Może to dobry pomysł, by go wypożyczyć. Nie jest już najmłodszy, a za nim dopiero pierwsza runda na poziomie Młodej Ekstraklasy, bo wcześniej w Agrykoli grał przecież tylko w juniorach.


- Jestem już po rozmowach z zawodnikami, z Patrykiem też. Jeśli będzie dobra oferta - i dla zawodnika, i dla klubu - to warto, żeby się ogrywał. Zdobywając doświadczenie w pierwszej lidze, można sobie ładnie utorować drogę do szatni pierwszego zespołu. No i pamiętajmy, że Jan Urban szuka napastników, więc może... zainteresuje się nim już teraz.


Ale sam pan mówił, że to bardziej skrzydłowy, niż napastnik. On lubi mieć więcej przestrzeni.


- Tak, ale może grać na obu pozycjach.


Część druga wywiadu z trenerem Dariuszem Banasikiem w piątek około godziny 14. Zapraszamy

Polecamy

Komentarze (15)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.