Galeria: Taktyczne popołudnie w Warce
fot. Marcin Szymczyk

Dean Klafurić: Czuję się częścią Legii, pokochałem ten klub

Redaktor Redakcja Legia.Net

Redakcja Legia.Net

Źródło: Legia.Net

20.02.2024 19:05

(akt. 21.02.2024 09:40)

W 2018 roku Legia Warszawa sięgnęła po mistrzostwo i Puchar Polski. W decydującej fazie sezonu drużynę prowadził Dean Klafurić, dla którego były to największe sukcesy w karierze trenerskiej. I choć pierwszym szkoleniowcem zespołu był zaledwie kilka miesięcy, wciąż ciepło wspomina czas spędzony w Polsce. – Zżyłem się z drużyną i ludźmi pracującymi w klubie. Opuszczenie Warszawy było dla mnie niezwykle emocjonalnym momentem. Wielką satysfakcją było dla mnie to, że zostałem pożegnany bardzo ciepło – mówi w rozmowie z Legia.Net chorwacki szkoleniowiec.

W jaki sposób trafił pan do Legii Warszawa? Zatrudnienie Romeo Jozaka, który wcześniej nie pracował jako pierwszy trener, wydawało się dość dziwnym ruchem. Pan został jego asystentem.

- Przez wiele lat pracowałem w akademii Dinama Zagrzeb. Prowadziłem zespoły w różnych kategoriach wiekowych, pełniłem też funkcję asystenta trenera pierwszej drużyny. Miałem wpływ na rozwój wielu zawodników, zwłaszcza urodzonych w latach 1994-2000. Wielu z nich dotarło na poziom seniorskiej reprezentacji Chorwacji – Josip Sutalo, Borna Sosa, Josip Brekalo, Marko Pjaca… Można tak wymieniać. Pracowałem z nimi w klubowej akademii, a także indywidualnie, gdy stali się już zawodnikami pierwszego zespołu. Podobnie było także z Danim Olmo. W Dinamie współpracowałem z Ivanem Kepciją i wspomnianym Romeo Jozakiem. Ten pierwszy w 2017 roku rozpoczął pracę jako dyrektor sportowy Legii. Pierwszą jego decyzją było zatrudnienie trenera przygotowania motorycznego Kresimira Sosa. Kilka dni później Legia zwolniła Jacka Magierę z funkcji szkoleniowca. Ivan w rozmowie z prezesem Dariuszem Mioduskim zaproponował zatrudnienie Romeo Jozaka. Znali się wcześniej doskonale ze współpracy w Dinamie. Ja w tamtym czasie osiągałem bardzo dobre wyniki jako szkoleniowiec HNK Gorica. Byliśmy liderem chorwackiej drugiej ligi, później zresztą drużyna awansowała. Ivan Kepcija zadzwonił z propozycją dołączenia do sztabu szkoleniowego Legii. Wiedziałem, że to bardzo duży klub, więc przyjąłem tę propozycję.

W mediach pojawiło się wówczas sporo prześmiewczych komentarzy, że Legia zatrudnia w sztabie trenera futbolu kobiecego. Prowadził pan bowiem wcześniej kadrę narodową Chorwacji.

- Tak, zgadza się. Tyle tylko, że oprócz Dinama miałem też doświadczenie zdobyte w saudyjskim Al-Nassr oraz emirackim Al-Ain FC, gdzie pracowałem jako asystent Zorana Mamicia. A to, że pracowałem z kobiecą kadrą narodową Chorwacji… Dziesięć lat temu futbol kobiet nie był tak powszechny, jak ma to miejsce dziś. To było dla mnie – jako trenera – niezwykle cenne doświadczenie. Praca z kobietami jest dużo bardziej wymagająca. Niezbędne jest odpowiednie podejście psychologiczne, mentalne. Jestem bardzo dumny z tamtego etapu mojej kariery. Prowadziłem jednocześnie trzy kadry narodowe – seniorską, U-19 oraz U-17. Co więcej, robiłem to nie pobierając żadnego wynagrodzenia. Mogłem pomóc w rozwoju tej dyscypliny w Chorwacji, pomogłem rozwinąć się wielu zawodniczkom. To dla mnie z pewnością nie jest powód do wstydu.

Gdy Romeo Jozak został zwolniony, jego miejsce zajął właśnie pan. Jaka była pańska pierwsza myśl po usłyszeniu tej propozycji?

- Mimo pożegnania z dotychczasowym pierwszym trenerem, miałem wciąż ważny kontrakt z klubem. Ja nie zostałem zwolniony. Zarząd poprosił mnie o dokończenie sezonu w roli pierwszego szkoleniowca. Moim planem było rozpoczęcie pracy w tej roli, choć niekoniecznie w Legii. Nie chciałem już pełnić roli asystenta. Najpierw porozmawiałem o tym z Romeo. Nie miał nic przeciwko temu, bym zastąpił go w tej roli do końca rozgrywek, później klub miał znaleźć mojego następcę. Przejmowałem drużynę na trzecim miejscu w tabeli. Tak się złożyło, że w ostatnich sześciu meczach zdobyliśmy szesnaście punktów, wygrywając pięć i remisując jeden. Odrobiliśmy stratę z nawiązką i sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski. W klubie tak naprawdę nikt tego się nie spodziewał. Co więcej, dorzuciliśmy do tego zwycięstwo w krajowym pucharze.

Trenowali bez Kucharczyka i Wieteski
Dean Klafurić

Jakie to było uczucie?

- Fantastyczne. Zawsze czułem, że jestem blisko zespołu, że mamy z zawodnikami bardzo dobre relacje. Współpracowało nam się świetnie, co zakończyło się podwójną koroną. Po zwycięstwie w Pucharze Polski dziennikarze zaczęli mnie pytać, co będzie ze mną dalej. Miałem być trenerem tymczasowym, a jednak sięgnęliśmy po trofeum i liczyliśmy się w walce o mistrzostwo. Zawsze odpowiadałem, że po prostu skupiam się na swojej codziennej pracy. Nie zastanawiałem się jakoś szczególnie nad przyszłością, bo tak naprawdę leżała ona w gestii zarządu klubu. Nie starałem się wykorzystać mediów do promowania swojej osoby, choć tak naprawdę wtedy był na to dobry moment.

Puchar Polski był pańskim pierwszym tytułem w pracy trenera.

- Wiele osób z mojego otoczenia pytało mnie, jak się czułem przed tym spotkaniem. Nie byłem przecież wielkim trenerem czy byłym piłkarzem, który ma na koncie mnóstwo takich meczów. Dla polskich kibiców pozostawałem właściwie anonimowy. Muszę jednak przyznać, że nie odczuwałem wielkiej presji. Czułem się bardzo szczęśliwy. Dla mnie praca trenera nie jest tylko robotą, ja po prostu kocham to zajęcie. Dla takich dni, jak wtedy na PGE Narodowym, podejmuje się ten zawód. 55 tysięcy ludzi na trybunach, atmosfera piłkarskiego święta, piękna oprawa. Fantastyczne przeżycie. Powiedziałem swoim zawodnikom, żeby po prostu cieszyli się tym, gdzie są. W piłce nożnej jest obecnie mnóstwo pieniędzy, ale gra się przede wszystkim dla zabawy, z miłości do tej dyscypliny sportu. Nie wszystko jest kwestią kasy.

Po zdobyciu dwóch trofeów, miał pan poparcie kibiców i dziennikarzy.

- Zarząd wciąż miał wątpliwości. Słyszałem tylko: „zobaczymy, zobaczymy”. Tymczasem szybko zbliżał się start w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Przez brak szybkiej decyzji straciliśmy sporo czasu, zostało go bardzo niewiele na przygotowania. Byłem sfrustrowany, bo zapewniano mnie, że decyzja zapadnie „za dwa dni”, a po dwóch dniach padało „może jutro”. Trwałem w oczekiwaniu, nie miałem ani jednego dnia urlopu, bo wciąż nie wiedziałem, jaka będzie moja przyszłość. To była bardzo trudna sytuacja. Zamiast się zrelaksować, chwilę odpocząć, zastanawiałem się, co dalej. Totalnie rozwalało mnie to psychicznie. Dopiero na trzy dni przed startem okresu przygotowawczego podpisałem kontrakt. Zapomniałem o wcześniejszych perturbacjach i mogłem zacząć pracę.

Galeria: Legia Warszawa - Górnik Łęczna 3:3
Dean Klafurić

Jakie oczekiwania wobec pana miał klub?

- Podstawowym celem był awans do fazy grupowej Ligi Europy. Przedstawiłem zarządowi, jakich zawodników potrzebuję, by wzmocnić drużynę. Tymczasem podpisano umowy z kilkoma piłkarzami, o których nikt mnie nawet nie zapytał. Po analizie kadry doszedłem do wniosku, że najlepszym wyborem jeśli chodzi o ustawienie, będzie gra w systemie 1-3-5-2. Najlepiej pasował on do profili zawodników, których miałem do dyspozycji. Musiałem nieco zmienić swoją filozofię, dopasować ją do drużyny. Inna sprawa, że samo ustawienie nie jest najważniejsze. Wielu kibiców patrzy na piłkę przez pryzmat formacji. Nie to jest jednak kluczowe. Liczy się to, w jaki sposób zawodnicy mają realizować powierzone im zadania na boisku, w danym sektorze.

Kadra była pańskim zdaniem zbudowana niewłaściwie?

- Myślę, że tak. Na każdej pozycji powinien być zachowany balans. U nas tego brakowało. Mieliśmy na przykład Marko Vesovicia, który był kimś pomiędzy skrzydłowym a obrońcą. Na drugiej stronie podobną funkcję pełnił Adam Hlousek. W kadrze znajdowało się czterech napastników, a także sześciu bądź siedmiu środkowych obrońców. Dwóch, maksymalnie trzech typowych skrzydłowych i wielu środkowych pomocników. Nie było w tym wszystkim odpowiedniego balansu. Byłem jednak bardzo zadowolony z tego, jak piłkarze pasowali do koncepcji i z jakim zaangażowaniem pracowali. Moim zdaniem na starcie sezonu graliśmy nawet lepiej, niż w końcowym etapie poprzedniego.

Dlaczego więc przydarzyła się porażka w dwumeczu ze Spartakiem Trnava, eliminująca Legię z marzeń o Lidze Mistrzów?

- Niestety, wyniki nie oddawały tego, jak prezentowaliśmy się na boisku. Na starcie sezonu wiele rzeczy może się wydarzyć. W lidze przegraliśmy z Zagłębiem Lubin i wygraliśmy z Koroną Kielce. W I rundzie kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Mistrzów pokonaliśmy Cork City, a w kolejnej fazie trafiliśmy na Spartak. Wiedzieliśmy, że w przypadku odprawienia i tego rywala, zagramy z Crveną zvezdą. Już przed naszymi potyczkami ze Spartakiem zdecydowanie za dużo mówiono o potencjalnym przeciwniku z Serbii. Uznano, że Słowacy nie są w stanie nam zagrozić. Tymczasem to była naprawdę solidna drużyna. W tamtym sezonie w europejskich pucharach na własnym terenie przegrała tylko z nami, po dogrywce z Crveną zvezdą i w fazie grupowej Ligi Europy z Dinamem Zagrzeb. W grupie u siebie Spartak wygrał z Anderlechtem i Fenerbahce.

Pierwszy mecz, przegrany na własnym terenie 0:2, był bardzo gorzką pigułką.

- Niestety, drużynę dopadł rotawirus. Zawodnicy wymiotowali przez całą noc, byli bardzo osłabieni. Nie było jednak możliwości przełożenia spotkania. To był główny powód naszego słabego występu. W rewanżu prezentowaliśmy się o wiele lepiej. Narzuciliśmy rywalowi swoje tempo, kontrolowaliśmy mecz, ale niestety, jeszcze przed przerwą Marko Vesović dostał czerwoną kartkę. Po pierwszej połowie był bezbramkowy remis. Po zmianie stron Inaki Astiz dał nam prowadzenie. Mimo osłabienia graliśmy dużo lepiej niż Spartak, stworzyliśmy sobie bardzo dużo okazji. Na kilka minut przed końcem z boiska wyleciał też Domagoj Antolić, a jednak mieliśmy jeszcze bardzo dogodne sytuacje, grając w dziewięciu. Niestety, nie zdobyliśmy drugiej bramki i odpadliśmy z walki o Ligę Mistrzów.

Dean Klafurić

Jak zareagował zarząd?

- Bezpośrednio po meczu rozmawiałem z prezesem Dariuszem Mioduskim, który przyjechał do naszego hotelu. To była spokojna rozmowa, choć oczywiście wszyscy byli przygnębieni. Wciąż jednak mieliśmy szansę na osiągnięcie celu, jakim był awans do fazy grupowej Ligi Europy. Nie wiem, co się zmieniło przez kilka godzin, ale podczas lotu powrotnego prezes poinformował mnie, że jestem zwolniony.  Poczułem się bardzo rozczarowany, bo uważałem, że na to nie zasłużyłem. Rozumiałem jednak prezesa. Był pod dużą presją ludzi znajdujących się dookoła klubu.

Roszada nie przyniosła jednak spektakularnych efektów.

- Zdarza się, że drużyna po zmianie trenera gra lepiej, jeżeli dotychczasowy szkoleniowiec podejmował złe decyzje i zostało to naprawione. Czasami jednak bywa tak, że mimo słabszego rezultatu, drużyna gra dobrze i kwestią czasu jest to, kiedy zacznie osiągać lepsze wyniki. Wówczas zmiana trenera nie ma większego sensu, bo może być jeszcze gorzej. Tak się stało w przypadku Legii, która później odpadła z Ligi Europy po rywalizacji z luksemburskim F91 Dudelange. Nie chcę oceniać swojego następcy, lecz uważam, że decyzja o moim zwolnieniu była niezbyt przemyślana. Taka jest jednak piłka. Pozostaję w bardzo dobrych relacjach z prezesem Dariuszem Mioduskim. To bardzo dobry, wykształcony człowiek. Miał prawo mnie zwolnić, to przywilej prezesa. Myślę, że ludzie nie do końca zrozumieli moją filozofię gry. Nie jestem typem trenera, który chodzi po mediach i tłumaczy swoje decyzje, nie udzielam zbyt wielu wywiadów, nie dbam jakoś szczególnie o swój PR. Wolę słuszność swoich racji pokazywać pracą. Wówczas każdy może sam ocenić, czy Dean Klafurić to dobry trener, czy nie.

Dean Klafurić Dariusz Mioduski

Może problemem, który trudno było zrozumieć, okazało się przestawienie zespołu na 1-3-5-2?

- Wielokrotnie słyszałem, że to przestarzały system, że nie przystoi tak grać w nowoczesnym futbolu. Tyle tylko, że w tym samym czasie sukcesy odnosiła ekipa Chelsea FC, grająca właśnie tak. Niewiele później furorę w polskiej lidze zrobił Raków Częstochowa, który też funkcjonował w tym zestawieniu. Dziś tę formację wybiera coraz więcej drużyn i nikogo to nie dziwi. Nawet Legia, za kadencji trenera Czesława Michniewicza, grała 1-3-5-2. Mogę więc pół żartem, pół serio powiedzieć, że rozpocząłem w Ekstraklasie modę na ten system. Tyle tylko, że wtedy zbierałem mnóstwo słów krytyki.

Trudno było rozstać się z Legią?

- Bardzo. Zżyłem się z drużyną i ludźmi pracującymi w klubie. Opuszczenie Warszawy było dla mnie niezwykle emocjonalnym momentem. Wielką satysfakcją było dla mnie to, że zostałem pożegnany bardzo ciepło. Uważam, że przede wszystkim trzeba być człowiekiem. Tak przyjazne rozstanie było dla mnie potwierdzeniem, że udało mi się zbudować bardzo dobre relacje nie tylko z zespołem, ale także ludźmi z otoczenia. Gdy wróciłem do Warszawy już po zwolnieniu, spotykałem się z wieloma dowodami sympatii. Czuję się cały czas częścią Legii, pokochałem ten klub. Takie bardzo pozytywne spotkania z kibicami po latach to dla mnie piękna nagroda.

Polecamy

Komentarze (51)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.