Domyślne zdjęcie Legia.Net

Gratulacje

Ivan

Źródło:

25.10.2004 00:00

(akt. 30.12.2018 14:29)

Nie od dziś w polskim sporcie dokonują się procesy odwrotnie proporcjonalne do potrzeb. Z bokserskiej potęgi staliśmy się po latach chłopcem do bicia, rozpadła się nasza siła w zapasach, a po kilku oznakach odnowy w lekkiej atletyce nie ma już śladu. Niestety podobny mechanizm zaznaczył się w jeszcze w innych dyscyplinach nie wyłączając z nich także klubowego futbolu. Najpierw bezmyślnie rozmontowano nienajgorszy zespół Wisły Kraków, wkrótce podobny los spotkał warszawską Legię. Obecnie obydwie drużyny stanęły na rozdrożu i tylko jeden Bóg wie, co czeka je w najbliższej przyszłości. Obydwie zawiodły w walce o grupową fazę pucharu UEFA, przy czym krakowianie nieco wcześniej zebrali jeszcze cięgi od królewskich z Madrytu. I nie tylko fakt wyeliminowania naszych reprezentantów z walki o medialne apanaże był bolesny (bo utrata praw do transmisji telewizyjnych najbardziej zabolała sponsorów), ale styl, w jakim to się odbyło. Dodajmy, styl rozpaczliwy. Legia wyszła na boisko w Wiedniu całkowicie pozbawiona wiary we własne siły. Całkiem niezłą postawą w pierwszej połowie nieco zaskoczyła gospodarzy, siebie natomiast – kompletnie. Polscy napastnicy prześcigali się w marnowaniu stuprocentowych okazji, zaś to, czego dokonał Piotr Włodarczyk mając piłkę na nodze i pustą bramkę przed sobą, przejść powinno do archiwów klubowych, jako anty-instruktaż dla młodych adeptów futbolu. Na domiar złego, w spotkaniu rewanżowym, rozpoczynając potyczkę od stanu de facto 0:1, nasz zespół zaprezentował taktykę... defensywną! Jakże bowiem inaczej można w tej sytuacji nazwać grę nie tylko ostrożną, ale wręcz zachowawczą? Ale wiem chyba, co wtedy kombinował Kubicki. Dawny obrońca reprezentacji Polski, były gracz Stali Mielec i Legii Warszawa, był już na wylocie i pragnął przegrać jak najniżej. Można się nawet zapytać, dlaczego w środowisku klubowym, w tak przełomowym dla klubu momencie, rozprzestrzeniły się pogłoski o jego rychłym zwolnieniu? Czy miały one kształtować motywację trenera? Czy może utracono kontrolę nad zapewnieniem drużynie odpowiedniej atmosfery? Cokolwiek jednak zaważyło na takim stanie spraw, zarządowi Legii najpierw należy pogratulować dobrego samopoczucia, a następnie współczuć. Dobrego samopoczucia gratulować trzeba z kilku powodów. Pierwszy, i chyba najważniejszy, to fakt rozbicia zeszłorocznego składu. Postąpiono tu jak niezręczny zegarmistrz, który wzbo-gacił naprawiany mechanizm o dodatkowe tryby, ale pozbawił go małej wskazówki. Niby później wiedział, że jest kwadrans po, ale nie wiedział po której! Od kilku sezonów siła Legii opierała się na grze Aleksandara Vukovicia i należało dopilnować, aby ten tryb (a raczej owa mała wskazówka) pozostał na swoim miejscu. „Vuko” co prawda popełnił błąd pozwalając uwikłać swoje nazwisko w domniemane rozmowy z Wisłą Kraków, zarząd natomiast dał plamę poprzez bierną postawę i brak dementi dla nie potwierdzonych pogłosek. Efekt: rozżalenie kibiców, ferment i rozstanie z podstawowym graczem. Drugi powód do sarkastycznych gratulacji to polityka transferowa. Wypada spytać, jakie cele postanowiono realizować w sezonie 2004/05 oddając Vukovicia, a sprowadzając do klubu graczy pokroju: Jakuba Rzeźniczaka, Marcina Smolińskiego czy Macieja Korzyma? Wszyscy oni są niezwykle wartościowymi nabytkami Legii.... ale w kontekście sezonu 2006/07 najwcześniej. Jeśli zarząd rzeczywiście miał na myśli tak dalekosiężne cele, to chwała mu za to, ale skąd potem wzięła się ta nerwowość i lawinowe dymisje? Nadal podążam za tokiem rozumowania Kubickiego, jaki mógł mieć miejsce podczas rewan-żu z Austriakami. Wprowadzając na boisko Leo Kuravzione, Marcina Smolińskiego i Anatolija Dorosza, Kubicki kombinował: Proszę bardzo panowie, możecie mnie jutro zwolnić, ale teraz niech Polska popatrzy, jakimi aktywami przyszło mi dziś dysponować. I tylko jednego nie przewidział były już dziś szkoleniowiec Legii, że Marcin Smoliński strzeli przepiękną bramkę... Trener zatem poleciał, a stołecznemu zarządowi winszować wypada także finezyjnej polityki personalnej przy zatrudnianiu następcy. Naoglądałem się katastroficznych filmów, oj naoglądałem, ale takiego scenariusza nikt dotąd nie popełnił: W trakcie lotu załoga pozbywa się pi-lota w nadziei, że jeszcze przed lądowaniem uda jej się znaleźć następcę. „To nieprawda, że na pokładzie panuje bezkrólewie” – brzmi komunikat dla pasażerów. „Trzech ludzi ubiega się o wakujące stanowisko. Jeśli nawet teraz się rozbijemy, to tylko dlatego, że spacyfikowała nas pewna żona znad Wełtawy. Ale rozbijemy się” – mówi dalej oświadczenie – „jako prawdziwi profesjonaliści”. I ostatnia, poszerzona część gratulacji dla zarządu: za dobre samopoczucie, dobry gust i oczytanie. Wszak tylko niejaki Zorba z powieści Kazantzakisa sugerował, aby podziwiać katastrofę.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.