Domyślne zdjęcie Legia.Net

Ireneusz Zawadzki: Ciekawa praca kierownika

Redakcja

Źródło: Życie Warszawy

16.02.2007 12:29

(akt. 23.12.2018 23:56)

- Za czasów Daewoo nie wykorzystano ogromnych możliwości finansowych sponsora. Na rozmowach w Legii byli tacy piłkarze jak Kałużny, Żurawski, Szymkowiak czy Sobolewski. Radek bał się, że nie załapie się do jedenastki i wybrał Wisłę Płock. Żurawski był dogadany, ale zdecydowano, że lepszy będzie Śrutwa. Szkoda, bo mogła być ekipa europejskiego formatu - wspomina kierownik drużyny <b>Ireneusz Zawadzki</b>.
Bez niego piłkarze Legii nie wyjechaliby nie tylko na zgrupowanie do Hiszpanii, ale nawet na zwykły sparingowy mecz. Chodziliby głodni, ich stroje treningowe pewnie byłyby brudne. Ireneusz Zawadzki jest kierownikiem drużyny Legii od jedenastu lat. - Jakie jest życie kierownika? - Nie mam chwili spokoju. Telefon dzwoni non stop. Większość spraw załatwiam w biegu i na ostatnią chwilę, bo inaczej się nie da. Odpowiadam głową za wszystkie sprawy organizacyjne drużyny: przejazdy, zgrupowania, hotele, wyżywienie. Wszystko muszę dokładnie sprawdzić. Weźmy takie zgrupowanie w Hiszpanii. Do klubu wpłynęło wiele ofert od menedżerów trudniących się organizacją obozów dla zespołów ligowych. I ja muszę wybrać najlepszą. Oczywiście, mogę sam załatwić hotel, ale przy nim musi być boisko, a największy problem stanowi wyszukanie sparingpartnerów. - Przykładem niech będzie Lech Poznań, który przebywa od nas 40 km. Sami załatwili sobie hotel, ale nie mają z kim grać. Nawet Austria Wiedeń im odmówiła. Menedżerowie uważają, że skoro poznańscy działacze są tacy cwani, niech sobie sami znajdą rywali. A o to jest trudno, bo wszyscy mają z góry ustalone terminy gier kontrolnych. W tych czasach nie da się wyjechać na dobre zgrupowanie bez korzystania z usług firm menedżerskich. A ja i tak muszę wcześniej pojechać w to miejsce i wszystko sprawdzić. W ciągłym ruchu Podczas sezonu Ireneuszowi Zawadzkiemu cały czas grzeją się telefon i silnik jego seata. - Ustalanie z firmą przejazdu na mecze autokarem, pociągiem czy samolotem, załatwianie hotelu, kontakty z Mazowieckim Związkiem Piłki Nożnej, jeżdżenie z zawodnikami, którzy coś przeskrobali na Miodową do Polskiego Związku Piłki Nożnej, załatwianie pobytu na pracę obcokrajowcom, odbieranie zawodników z lotniska, posiłki - to chleb powszedni. A zarabiam mniej niż trenerzy i zawodnicy - mówi. Ireneusz Zawadzki urodził się ledwie 200 metrów od stadionu Legii. Grał w stołecznym zespole, dopóki nie został pogoniony przez trenera Kuchara, kiedy podczas gry kopnął w pośladki jednego z piłkarzy. Przeskoczył przez płot i był już za miedzą w Agrykoli. Gdy skończył wiek juniora, zaczął grać w Polonii. Wówczas miał pseudonim Zając. - Kiedyś nie było takich waśni miedzy Legią i Polonią. Wiele osób, które grały przy Łazienkowskiej, na piłkarską emeryturę przechodziło na Konwiktorską. To były czasy miłośników sportu. Na Polonii organizowano mecze o takiej porze, by nie kolidowało to ze spotkaniem Legii. Często bywało się cały dzień poza domem. Mecze piłkarskie na Legii i Polonii, boks w hali Gwardii, siatkówka, koszykówka. I przez koszykówkę zaczęły się animozje między kibicami warszawskich klubów. Legia i Polonia miały wówczas bardzo mocne drużyny. Wojskowi ściągnęli z Konwiktorskiej do wojska utalentowanych Raczka i Kwasiborskiego. Odtąd zaczęły się wojny między kibolami - wspomina Zawadzki. Pozbyć się nasłanego W 1980 roku Zawadzki wyjechał do Austrii. Nie dostał jednak zgody na grę, dlatego wrócił. Wówczas trenerem Hutnika Warszawa był Jerzy Masztaler. -Jurek zaproponował mi stanowisko asystenta. Później na Marymoncką zawitał Jerzy Engel, z którym również pracowałem. Mieliśmy wówczas kierownika drużyny, który był nasłany z Huty Warszawa (była wówczas sponsorem Hutnika - przyp. red.). Chcieliśmy go wyeliminować. Przez pewien czas pełniłem obowiązki drugiego trenera i kierownika. Do Legii miałem przyjść w roli kierownika za czasów Pawła Janasa. Pracę dostałem jednak dopiero po jego odejściu, w 1996 roku, gdy drużynę objął Władysław Stachurski, a ja wówczas działałem w PZPN z kadrami juniorskimi - wspomina. Żurawski jedną nogą w Legii W Legii pracował za czasów sponsorowania jej przez Daewoo, Pol-Mot i teraz, gdy właścicielem klubu z Łazienkowskiej jest Grupa ITI . - Za czasów Daewoo nie wykorzystano ogromnych możliwości finansowych sponsora. Na rozmowach w Legii byli tacy piłkarze jak Kałużny, Żurawski, Szymkowiak czy Sobolewski. Radek bał się, że nie załapie się do jedenastki i wybrał Wisłę Płock. Żurawski był dogadany, ale zdecydowano, że lepszy będzie Śrutwa. Szkoda, bo mogła być ekipa europejskiego formatu - żałuje Zawadzki. - Za czasów Franciszka Smudy wszyscy ostro trenowali, ale nie wszyscy to wytrzymywali. Kilku piłkarzy było "zajechanych". W meczu sparingowym z klubem niemieckiej Bundesligi Unterhaching było tylko 12 zdrowych zawodników. Żeby nie było obciachu, wpisałem do protokołu i masażystę Zbigniewa Sęktasa i trenera odnowy Wilczyńskiego, który występował jako Wilczur. Mieliśmy także Brazylijczyka - Kici Luciano. Gdy spiker wyczytywał skład, pan Lucjan Brychczy mało mnie nie pobił (Brychczy miał boiskowy pseudonim Kici - przyp, red.) - mówi ze śmiechem. - Moje najsmutniejsze przeżycie w Legii to porażka z Widzewem 2:3. Na szczęście, dużo więcej było momentów wesołych. Zresztą atmosfera w drużynie jest teraz tak dobra, że każdy dzień przynosi kolejne bardzo zabawne historie. Ale większość z nich nie nadaje się niestety, do publikacji. W książce też ich nie opiszę, choć to ostatnio modne - żartuje Zawadzki. - Dla mnie największą satysfakcją jest to, że mogę pracować dziś u boku mojego największego idola z młodzieńczych lat - Lucjana Brychczego - kończy Ireneusz Zawadzki.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.