News: Ivica Vrdoljak: Kapitanem jestem w szatni, a nie na zewnątrz

Ivica Vrdoljak: Kapitanem jestem w szatni, a nie na zewnątrz

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

09.11.2015 14:15

(akt. 07.12.2018 18:57)

Ivica Vrdoljak trafił do Legii w 2010 roku i od tego momentu w każdym sezonie zdobywał z drużyną jakieś trofeum. Obecnie jest po operacji, kończy okres rehabilitacji i szykuje się do powrotu na boisko. Czy jako kapitan? Czy w roli defensywnego pomocnika, czy może jednak stopera? - Nikt mi nie zabrał opaski kapitana, nigdy taka decyzja nie była podjęta przez trenera, byłem i nadal jestem kapitanem. Z klubu dochodzą do mnie takie informacje, że będę brany pod uwagę przez trenera Czerczesowa przy obsadzie dwóch pozycji – środkowego obrońcy i defensywnego pomocnika - mówi w rozmowie z Legia.Net "Ivo". Zapraszamy do lektury rozmowy z piłkarzem Legii.

Cofnijmy się trochę w czasie. Rok 2014 – grasz w każdym meczu i zbierasz dobre recenzje. Pytanie, czy nie grałeś za dużo, bo wtedy zaczęły się twoje problemy zdrowotne.


- Pierwszy raz drobne kłopoty z kolanem miałem przed wyjazdem na zgrupowanie w Gniewinie, czyli w czerwcu. Miałem trzy dni przerwy w treningach, dostałem zastrzyk i problem zniknął, nic mnie nie bolało. Taki stan utrzymywał się do listopada, do meczu z GKS-em w Bełchatowie, który wygraliśmy 3:0. Kolano dawało znać, nie był to ból nie do wytrzymania, ale jednak. Poszedłem po spotkaniu do naszego masażysty Pawła Bambera i powiedziałem, że gdybyśmy nie kontrolowali tego meczu w tak łatwy sposób, to raczej bym go nie dokończył, nie wytrzymałbym. Później byliśmy w Lokeren, jechaliśmy samochodem spóźnieni na konferencje prasową – były korki. Mówiłem wtedy trenerowi, że wolałbym nie grać w Belgii, że nie czuję się super, a boisko jest grząskie i ciężkie. Henning Berg mówił jednak, że zależy mu na wywalczeniu pierwszego miejsca w grupie i jestem mu potrzebny. Zagrałem i o dziwo, ból ustąpił. W kolejnych spotkaniach czułem się lepiej, nic mnie nie bolało. Znów poczułem, że coś jest nie tak, po ostatnim meczu z Górnikiem w Łęcznej, gdzie murawa pozostawiała wiele do życzenia. Miałem przed sobą jednak przerwę w rozgrywkach, wiec specjalnie się tym nie przejmowałem. Czyli w rundzie jesiennej miałem problemy z kolanem tylko w 2-3 meczach. Nie zapowiadało to tak dużych problemów, jakie później miałem.


- Kolejny rok rozpoczął się od obozu w Turcji, nie miałem tam żadnych kłopotów aż do meczu z Viktorią Pilzno. Na początku meczu przejąłem piłkę w środku pola, zbiegłem na skrzydło i zagrałem do Ondreja Dudy. Ten minimalnie przestrzelił, ale wcześniej, w momencie podania poczułem duży ból i byłem zmuszony do zmiany. (sytuację można obejrzeć w tym miejscu). Po meczu wróciłem do Warszawy razem z Tomkiem Brzyskim, zrobiono mi rezonans. Miałem lekko uszkodzony przyczep więzadła rzepki. Dostałem zastrzyk, ten sam, co w Gniewinie pół roku wcześniej i kłopoty zniknęły. Na kolejnym obozie w Hiszpanii ćwiczyłem bez żadnych problemów. Ból powrócił dopiero przed meczem w Pucharze Polski z Podbeskidziem. Powiedziałem o tym trenerowi, zdradziłem, że wolałbym nie grać. Szkoleniowiec jednak wytłumaczył, że to pierwszy mecz, że trzeba zrobić dobry wynik. A jak taki uzyskamy, to odpocznę w meczu rewanżowym. Mecz wyszedł całkiem dobrze, wygraliśmy 4:1, strzeliłem gola głową. W rewanżu miałem nie grać, ale jednak zagrałem. W przerwie zszedłem z boiska, od tego momentu miałem już poważniejsze problemy z kolanem. To entezopatia, przewlekłe zapalenie ścięgien. To dość dziwna dolegliwość – jednego dnia nic nie boli, a następnego wstajesz i nie możesz chodzić. I od tego właśnie momentu było raz gorzej, raz lepiej, ale ból nie znikał na dłużej. Czasem po zastrzykach było lepiej, ale kłopoty powracały. Było o tyle dobrze, że nie musiałem opuszczać treningów, ćwiczyłem normalnie z zespołem. Tyle, że nieświadomie coraz bardziej obciążałem prawą nogę, by podświadomie ulżyć lewej. Mniej obciążałem mięsień czworogłowy, który przez to stopniowo stawał się słabszy. Tym samym niestety coraz bardziej obciążałem kolano. W spotkaniu ze Śląskiem Wrocław wszystko się posypało.


Wróćmy jeszcze na chwilę do jesieni 2014 roku. Wtedy mówiło się, że jak dobrze gra Vrdoljak z Jodłowcem w środku pola, to Legia meczów nie przegrywa.


- To był mój najlepszy rok w karierze. Wszystko było na plus poza tymi karnymi z Celtikiem, ale przecież ja w tym meczu grałem dobrze, tylko te jedenastki zawaliłem. Z "Jodłą" stworzyliśmy duet, który grał na naprawdę wysokim poziomie. Przy wielu bramkach miałem udział – jeśli nie strzeliłem, to miałem asystę pierwszego czy drugiego stopnia. Wcześniej takich statystyk nie miałem, czułem się mocny. Niestety, nie dane mi było na tym poziomie dograć sezonu do końca.


Rok 2015 zapowiadał się fajnie, wszyscy żyli meczami z Ajaksem, ale we wspomnianym meczu z Viktorią najpierw kontuzji nabawiłeś się Ty i Duda, a potem odszedł Radović. I wszystko się posypało jak domek z kart, do dziś nie osiągnęliście tego poziomu, jaki prezentowaliście wcześniej.  


-  Tak się okazało, ale wymieniłbym więcej względnych. Kontuzji doznał też później Dossa Junior, nasz najlepszy obrońca. Tak naprawdę świetną rundę zagrał Kuba Rzeźniczak, który wypełnił lukę po Dossie, znakomicie radzili sobie też Dusan Kuciak i Tomasz Jodłowiec. Niestety, nikt nie doskoczył do ich poziomu, a trzech zawodników to za mało. Efektem było przegranie walki o mistrzostwo Polski z Lechem Poznań. Trzech graczy nie mogło ciągnąć gry zespołu. Gdyby jeszcze ze dwóch zawodników do nich dołączyło, to pewnie dopisalibyśmy kolejną, piękną kartę do historii klubu. Niestety, tak się nie stało, a skutki tego były fatalne.


Ty już wcześniej przeżyłeś coś podobnego. Która strata mistrzostwa bardziej bolała? Ta z 2012 roku czy ta z 2015 roku?


- Bardziej ta ostatnia strata tytułu, czuliśmy się mocni i byliśmy bardzo blisko. Możliwe, że ostatnie niepowodzenie boli bardziej dlatego, że jest świeższym wspomnieniem, ale na pewno bardziej mi doskwiera.


Wiosną kilka razy wracałeś do gry, ale po chwili problemy z kolanem powracały. Nie grałeś w pełni zdrowy i przez to przydarzały się błędy. To uproszczenie czy możemy tak powiedzieć?


- Hmm… Do głowy przychodzi mi kilka odpowiedzi… Nie tylko ja grałem z urazem, wielu zawodników tak ma. Nie będę się tłumaczył, że błędy jakie popełniłem, były wynikiem kontuzji. Po prostu moja forma w tamtym okresie nie była najwyższa. Gdy wychodzimy na boisko, to kibic oczekuje maksimum, pełni formy i ma do tego pełne prawo. Nikt nie zakłada, że jestem chory i słusznie, tak trzeba do tego podchodzić. Nie chcę szukać żadnych usprawiedliwień.  Nie byłem wiosną w najwyższej formie i tyle.


- Druga myśl… Popełniłem parę błędów i nie mam zamiaru z tym dyskutować. Jestem takim piłkarzem, który nigdy nie gra na alibi, do najbliższego partnera, albo do tyłu.. Zawsze staram się grać do przodu, co potwierdzą nasi analitycy. Oni zwrócili mi uwagę, że z Górnikiem Zabrze wszystko grałem do przodu. Nawet jednego podania nie zrobiłem do tyłu. Oczywiście mógłbym grać do stoperów, miałbym skuteczność podań na poziomie 95 procent, ale jaką korzyść miałby z tego zespół?


Tak wiosną grał Łukasz Trałka w Lechu i był za to chwalony.


- Inne wymagania miał od niego trener, a poza tym on się w Lechu rozwinął. Faktycznie wtedy grał często bezpiecznie, ale teraz nabrał pewności siebie i uczestniczy w akcjach ofensywnych. Ale faktycznie on był chwalony po takich meczach, że ja po identycznych w Legii byłbym krytykowany, że nic nie zrobiłem w grze do przodu. W poprzednim sezonie miałem 8 asyst, 8 bramek i ponad 10 asyst drugiego stopnia. Jak na 49 meczów to całkiem dobry wynik. Z tego się jednak biorą też błędy, bo nie gram na alibi. Po moich stratach ze Steauą czy Lechem straciliśmy gole, ale więcej takich sytuacji sobie nie przypominam. Być może coś jeszcze było, ale sęk w tym, że mnie się pamięta tylko te straty. A przecież ja w tych meczach straciłem piłkę na 60 metrze, za mną byli jeszcze zawodnicy, był czas to naprawić, przerwać akcję. Oczywiście ja biorę to na klatę, nie powinienem tracić takich piłek, zawaliłem. Chodzi mi tylko o to, że poza mną, ktoś jeszcze nie zdążył z asekuracją, ktoś też nie wypełnił założeń. Ale winny jestem tylko ja. Trudno, widać tak już musi być.


Od analityków dowiedzieliśmy się, że byłeś w pierwszej trójce najczęściej faulowanych zawodników. To też może być przyczyną kłopotów ze zdrowiem.


- To tylko potwierdza, że staram się grać kreatywnie, do przodu. Rywale to widzą i często chcą przerwać akcje już na samym początku, gdy dostaję piłkę. 


Kibice z jednej strony mówili, że winny jest trener Berg, bo mając zdrowego Furmana wystawiał do gry Vrdoljaka z urazem. A inni mówią, że kapitan sam powinien pójść do trenera i powiedzieć, że nie jest gotów do gry na 100 procent. A jak było naprawdę? Masz sobie cos do zarzucenia?


- Nie opuściłem żadnego treningu. Gdyby trener Berg widział, że na zajęciach nie wyglądam najlepiej, odpuszczam, to pewnie by mnie odstawił od składu. Decyzja trenera była taka, że chciał bym grał. I ja się z tego cieszyłem, czułem się doceniony. Jak już wspomniałem, ja czułem może w trzech meczach, że coś było nie tak jak powinno z moim kolanem. I nie mam zamiaru szukać usprawiedliwień, że zagrałem gorzej rundę, bo miałem kontuzję. Kibic widząc piłkarza wychodzącego na murawę, ma pełne prawo oczekiwać, że facet jest zdrowy, że nic mu nie dolega. Ja w paru zagrałem słabiej i muszę ponieść tego konsekwencję, a nie szukać alibi, że coś mnie bolało.


Przy okazji twojej kontuzji powstało sporo dziwnych teorii, m.in. o sztabie medycznym Legii. Co możesz powiedzieć na ten temat?


- Tak czytałem w sieci, że kibice mieli pretensje do mnie, do lekarzy, dlaczego na zabieg nie zdecydowano się od razu? Dlaczego sam wybierałem sobie sposób leczenia, nie poddałem się sztabowi medycznemu? Ale o wszystkim co robiłem, lekarze Legii wiedzieli i miałem ich akceptację. Po sytuacji w Austrii, czyli po moim ostatnim wyjściu na murawę, usłyszałem od doktora Jacka Jaroszewskiego, że w jego opinii konieczna jest operacja. Spytałem jak długa będzie przerwa w treningach, w grze. Usłyszałem, że do grudnia. Ta kontuzja jest dość rzadka, nie ma wielu graczy, którzy to operowali. Spytałem, czy mogę spróbować jeszcze terapię polegającą na wstrzykiwaniu osocza krwi. W ten sposób wyleczył się choćby nasz młody bramkarz Kuba Szumski. Miał podobne problemy i jego terapia pomogła. Chciałem spróbować. Wiedziałem, że opóźnię ewentualną operację o miesiąc i o tyle też powrót na boisko. Jednak w tym przypadku połowa grudnia czy połowa stycznia to było bez różnicy – liga wówczas i tak nie gra. Dostałem od doktora zgodę, chodziłem w Warszawie na zastrzyki co trzy dni. Przez pierwsze dwa tygodnie była poprawa. W pewnym momencie, przed spotkaniem w Lidze Europy, wyszedłem nawet pobiegać razem z Tomaszem Jodłowcem wokół murawy. Biegaliśmy 2 x 20 minut, na wysokim tempie. Wszystko fajnie wyglądało, ale następnego dnia nie mogłem wstać z łóżka, a co dopiero mówić o powtórzeniu rytmu biegowego, jaki mogłem zrobić dzień wcześniej. Wtedy poszedłem do Jacka Jaroszewskiego i powiedziałem, że chyba trzeba wrócić do pomysłu operacji. Wkrótce leżałem na stole operacyjnym, a sam zabieg doktor przeprowadził super, do dziś nie odczuwam żadnych dolegliwości. Mam nadzieję, że tak zostanie. Doktor co tydzień kontroluje, czy wszystko jest w porządku. Obecnie codziennie pracuję z Pawłem Bamberem, który jest zadowolony z tego, jak wygląda kolano i mówi, że wszystko jest nawet kilka tygodni do przodu, szybciej niż powinno. Nadrabiam zaległości, być może w treningu będę już w grudniu, ale nie ma co się spieszyć w wyjściem na boisko w meczu. Będę na 100 procent ćwiczył w połowie stycznia. Kończąc temat – jestem zadowolony z opieki medycznej. A że chciałem uniknąć operacji, to prawda. Chyba każdy by chciał na moim miejscu. Spróbowałem wszystkiego, co mogłem, nie udało się. Mogłem więc z czystym sumieniem położyć się na stół. Nie będę miał żadnych pretensji do siebie, że straciłem pół roku, a mogłem w miesiąc się wyleczyć innym sposobem. Jackowi Jaroszewskiemu i Pawłowi Bamberowi mogę tylko podziękować za fachowość, cierpliwość i poświęcanie swojego czasu.


Na razie chodzisz, nie widać śladu urazu – a to znaczy, że chyba wszystko się goi jak powinno. I chyba schudłeś?


- Tak, schudłem 7 kilogramów. A czuję się dobrze, w przyszłym tygodniu powinienem zacząć biegać – na początku na bieżni antygrawitacyjnej. Pod koniec listopada powinniśmy się spotkać na zewnątrz, na boisku treningowym. Wtedy powinienem już biegać wokół murawy, ćwiczyć indywidualnie. Na początku grudnia powinny pojawić się zajęcia z piłką. Cel jest taki, bym był gotowy na początek pierwszego obozu w Belek. Niczego nie będziemy przyspieszać.


Trener Stanisław Czerczesow powiedział, że kapitanem jest się wtedy, gdy się gra, a Ty na razie musisz się wyleczyć, ale jak wrócisz do zdrowia, to nie zamierza burzyć hierarchii. Czyli będziesz kapitanem u kolejnego już trenera? Czujesz się doceniony?


- Po każdej zmianie trenera poruszana jest kwestia kapitana zespołu. Mnie to zawsze dziwi. Ja nie będę mówił o sobie, koledzy z szatni mogą powiedzieć, czy jestem dobrym kapitanem. Nie pokazuję tego na fanpejdżach, bo ich nie mam. Nie jestem kapitanem dla mediów, ale dla zespołu, nie na zewnątrz, ale w szatni. Gdy trzeba, reprezentuję wszystkich w rozmowach z prezesem, czy też w innych sytuacjach, które tego wymagają. Nie mam problemu, by poruszać z kimś temat niewygodny, każdemu mówię prawdę prosto w oczy, niczego się nie obawiam.


Poruszyłem kwestie kapitańskiej opaski, bo pamiętam, że w czasie zgrupowania w Sotogrande, podczas oglądania filmiku promującego nowe stroje na 100-lecie klubu, wiele osób było zaskoczonych, że kapitanem jest tam Jakub Rzeźniczak. Nie było ci wtedy trochę przykro?


- Byłem zaskoczony. Wiele osób zaczęło dzwonić i pytać, czy zabrano mi opaskę kapitana. Nigdy taka decyzja nie była podjęta przez trenera, byłem i nadal jestem kapitanem. A sam film? Trzeba spytać ludzi, którzy go tworzyli.


Przejdźmy do rzeczy bardziej optymistycznych, jak twój powrót na boisko i być może na nowej pozycji? Kiedyś mówiłeś, że na środek defensywy byłeś brany pod uwagę przy ustalaniu składu reprezentacji Chorwacji. Może więc jest to dobry pomysł Stanisława Czerczesowa?


- Trener Czerczesow nie powiedział mi wprost, że będę grał u niego na środku obrony. O tym będziemy mogli rozmawiać, jak będę zdrowy, jak będę na boisku. Ale z klubu dochodzą do mnie takie informacje, że będę brany przez trenera pod uwagę przy obsadzie dwóch pozycji – środka obrony i defensywnego pomocnika.


- Kto wie czy ten środek obrony to nie jest dobry pomysł. Kiedyś grałem w defensywie i tam na 100 procent zrobiłbym większą karierę. Dostawałbym powołania do reprezentacji, o czym rozmawiałem z trenerem Slavenem Biliciem. W młodzieżówce grałem u niego w parze z Verdanem Corluką jako środkowy obrońca. Selekcjoner mówił, że tam mnie widzi w przyszłości, bo w pomocy są ode mnie lepsi – Ivan Rakitić, Luka Modrić, Niko Krancjar, teraz są Mateo Kovacić czy Marcelo Brozović. Skoro oni grają w Realu, Barcelonie czy Interze, to nie ma się co dziwić, że na nich stawia trener. Pozostaje jedynie żałować, że nie dane mi było w klubie grać na środku obrony.


Trenujesz bardzo ciężko, nawet 4 godziny dziennie. Jesteś po takich zajęciach wykończony?


- Nawet więcej niż 4 godziny dziennie. Jestem zmęczony, ale takie zmęczenie fizyczne mi pasuje.  Bardziej mnie wkurzało zmęczenie psychiczne, gdy chodziłem o kulach, na rehabilitację. Teraz mogę poćwiczyć i cieszę się z tego. Z każdym dniem idę delikatnie do przodu i to daje frajdę i motywację do pracy.


Po powrocie do zdrowia bierzesz inny wariant pod uwagę niż gra w pierwszym składzie? Pytam bo z tyłu robi się ciasno. W pomocy jesteś Ty, Furman, Vranjes, Jodłowiec i Pazdan. Na obronie za rywali miałbyś Lewczuka, Rzeźniczaka, Pazdana oraz planowanych Komorowskiego czy Jędrzejczyka.


- Często piłkarze w czasie leczenia kontuzji mówią, że wrócą silniejsi. Ja dziś nie mogę tak powiedzieć, ale mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Natomiast pewność będę miał, gdy wrócę na boisko, do pełnych obciążeń treningowych. Jeśli, odpukać w niemalowane drewno, wszystko będzie w porządku z kolanem, to będę bliższy dyspozycją do Ivicy z jesieni 2014 roku niż z wiosny 2015 roku. O swoje umiejętności się nie martwię. Mam 32 lata i dopóki czuję, że jestem lepszy od kolegów albo, że od nich nie odstaję, to będę grał. Gdy zobaczę, że nie nadążam, powiem sobie dość. Jestem najstarszym piłkarzem z linii pomocy, nie licząc skrzydłowych, a wyniki szybkościowe są naprawdę dobre.


- Czytałem wiele razy, że jestem wolny, że człapię. Ale system Amisco tego nie potwierdza. Analitycy mówili mi nawet, że wykonałem najszybszy sprint w całej drużynie w ubiegłym sezonie.


Biegłeś szybciej niż Michał Kucharczyk?


- „Kuchy” najwięcej przebiegł na dużej intensywności, w tym był poza konkurencją. Mnie udało się wykonać szybszy sprint. Może więc nie wyglądam jakbym zasuwał, ale jak się rozpędzę, to trudno mnie dogonić (śmiech). Póki dobrze się czuję, a wyniki będę miał dobre, to nie będę myślał o ławce rezerwowych, czy o końcu kariery.


Powiedziałeś ostatnio, że chcesz zakończyć karierę w Legii. Kibice lubią takie deklaracje, ale są rozczarowani, gdy potem dzieje się inaczej. Możesz z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że jeśli klub z ciebie nie zrezygnuje, to zakończysz karierę przy Łazienkowskiej?


- Z ust mi wyjąłeś te słowa, chciałem właśnie dodać, o ile klub ze mnie nie zrezygnuje… Moim marzeniem jest dograć do końca w Legii obecny kontrakt (wygasa w czerwcu 2017 roku – przyp. red.), a potem przedłużyć umowę o rok. Oczywiście, o ile zdrowie dopisze. Wtedy w 2018 roku mógłbym zakończyć karierę. Gdyby takie plany wypaliły, byłbym bardzo szczęśliwy. Z chęcią zakończył bym karierę tutaj, chcę tego. Do tego zmierzam.


A potem? Zostaniesz z rodziną w Warszawie na stałe?


- Wszystko na to wskazuje. Dobrze czujemy się w Warszawie, syn mówi perfekcyjnie po polsku, chodzi do przedszkola. Jeśli zacznie w Polsce chodzić do szkoły, to nie będziemy chcieli niczego mu zmieniać i zaburzać. Tym bardziej, że nam wszystkim jest tutaj naprawdę dobrze. Nie wynajmujemy mieszkania, mamy zakupione swoje. Tu jest nasz dom. W Warszawie żyjemy, a Chorwację tylko odwiedzamy. Tak to wygląda.


Na koniec trochę o obecnej Legii. Wyjątkowo obserwujesz to co się dzieje na murawie tylko z poziomu trybun. Legia od początku roku kalendarzowego nie gra na miarę oczekiwań. Dlaczego?


- Trudno mi tak jednoznacznie powiedzieć. Nie miałem przecież nawet okazji zagrać z nowymi piłkarzami jak Nikolić czy Pazdan. Oni pokazują, że mają umiejętności na grę w Legii, na grę na wysokim poziomie, są chwaleni. Pozostałych nowych piłkarzy nie znam, nie wiem jakie są ich możliwości. Natomiast z boku wydaje mi się, że po prostu mało kto doskoczył do swojego najwyższego pułapu, który potrafi prezentować. Tak było wiosną – gdzie na najwyższym poziomie grali Kuciak, Rzeźniczak i Jodłowiec. Pozostali nie zbliżyli się do ich dyspozycji i dlatego straciliśmy mistrzostwo Polski.


Tak jak wspomniałeś, latem doszło do Legii kilku piłkarzy i już dziś można powiedzieć, że dwóch jest kozakami. Nikolić ma więcej bramek na koncie niż rozegranych spotkań, a Pazdan, chyba zaskoczył wszystkich fanów Legii.


- Tak jak powiedziałem, oni szybko pokazali, że zasługiwali na szansę gry w Legii. Udowadniają to w niemal każdym meczu i mam nadzieję, że pozostali koledzy doskoczą z formą do ich poziomu. Wtedy będziemy tworzyli bardzo silny zespół.


Macie 8 punktów straty do Piasta. Na ile chcecie zmniejszyć przewagę zespołu z Gliwic do końca roku? Z czego bylibyście zadowoleni?


- Mamy teraz dwa mecze na własnym stadionie, potem bezpośrednie starcie z Piastem - również w Warszawie. Jeśli wygramy teraz z Pogonią (rozmawialiśmy przed meczem - przyp. red.), po przerwie na kadrę ze Śląskiem oraz z Piastem, nie pogubimy w pozostałych czterech meczach głupio punktów, to mamy szanse jeszcze na pierwsze miejsce przed końcem roku kalendarzowego. Piast na pewno wszystkiego do końca nie wygra, wierzę więc, że możemy wskoczyć na pozycje lidera jeszcze w grudniu. Ale nie ma co wybiegać w przyszłość, trzeba robić krok po kroku. W ostatnich meczach widać już było postęp w grze, w dyspozycji poszczególnych piłkarzy. Choć piłka jest dziwna i nieprzewidywalna. Z Lechią Gdańsk w Pucharze Polski nie stwarzamy sobie sytuacji z gry, tylko stałe fragmenty i wygrywamy 4:1. Z Lechem mamy mnóstwo sytuacji, gramy dobrze, a przegrywamy 0:1. Z Lechią w lidze był ciężki mecz, ale dawno nie wygraliśmy tam w tak dobrym stylu. Jest więc postęp i mam nadzieję, że z każdym meczem, będzie jeszcze bardziej widoczny.


Jak przyszedł trener Stanisław Czerczesow, to wybuchła wśród fanów euforia. Głównie dlatego, że miał przyjść facet, który rządzi twardą ręką, że w końcu się ktoś za was weźmie i przestaniecie się obijać. Jak na to reagowaliście? Nie może być przypadku w tym, że zdecydowana większość kibiców w tym widziała szansę na lepszą grę i wyniki. U Henninga Berga pracowaliście za mało? Mieliście wieczne wakacje?


- Nie wiem skąd się wzięła taka opinia czy przekonanie, że za trenera Henninga Berga mieliśmy za dobrze. Tak samo jak w tym roku, trenowaliśmy cały 2014 rok, który był bardzo udany. Intensywność zajęć była identyczna, też mieliśmy dni wolne przy każdej przerwie na mecze reprezentacji. Ale wtedy wracaliśmy po przerwie, wygrywaliśmy kolejne mecze i nikt na te wolne dni nie zwracał uwagi. Teraz jak wyniki są słabsze, to każdy szuka przyczyn i łatwo się do czegoś przyczepić. Nie jest jednak tak, że wtedy trenowaliśmy ciężej, a teraz Berg nam odpuścił. Po prostu zawiedliśmy jako cały zespół i musieliśmy wspólnie znaleźć przyczynę tego co się działo.


Jesteś zaskoczony bardziej postawą Piasta czy Lecha w tym sezonie? Jedni są liderem, a drudzy zajmują przedostatnie miejsce w tabeli.


- Jedno i drugie jest sporym zaskoczeniem. W ekstraklasie w przeszłości zdarzało się tak, że jakiś zespół miał dobry okres i wbijał się do czołówki czy też na pierwsze miejsce w rundzie jesiennej. Tak było z Jagiellonią czy Górnikiem, ale nie spodziewałem się, że tym razem może być to Piast. Po drugie w przeszłości te zespoły puchły, nie dawały rady, a Piast utrzymuje formę i pierwsze miejsce. Co do Lecha – jestem zdziwiony, ale patrząc na inne ligi, to często mistrzowie kraju mają problemy, źle zaczęli sezon. Tak jest z Chelsea, z Juventusem czy Dinamem Zagrzeb. Choć nikt nie zaczął tak słabo jak Lech, ale jest jakiś ogólny problem w Europie. Skupmy się jednak na sobie, mamy swoje problemy i dlatego tracimy sporo punktów do Piasta.


Problemem może być zbyt duża liczba meczów? Po spotkaniu z Legią zwrócił na to uwagę trener Jan Urban, że dla Fiorentiny mecz z Lechem był jedenastym w sezonie po miesięcznych urlopach, a dla jego graczy dwudziestym czwartym po dwóch tygodniach urlopów.


- Odpowiem w dwóch punktach. Nie lubię szukać usprawiedliwień. Dziś taki jest futbol, że gra się dużo. Albo sobie z tym radzisz, albo nie. Kadry w tych najlepszych zespołach muszą być szerokie, by temu wszystkiemu podołać. Przed sezonem każdy trener, zawodnik stwierdzi, że chętnie będzie grał co trzy dni, będzie się cieszył z takiej perspektywy. Narzeka się dopiero wtedy, gdy przyjdzie trudniejszy okres, gdy brakuje wyników. Wtedy szuka się usprawiedliwień, narzeka na trudny terminarz czy dużą liczbę gier. Uważam, że to nie jest przyczyna słabszych wyników. Drużyna, która chce dziś grać na trzech frontach, musi mieć długą ławkę rezerwowych i odpowiednią jakość. 


Natomiast drugą sprawą jest to, że liga w Polsce powinna się kończyć wcześniej. Każdy wie, że polskie drużyny wcześnie zaczynają rywalizacje w pucharach. Powinien być więc czas na odpoczynek, na regenerację. Tymczasem sezon się kończy, jest 10 dni na odpoczynek, a czasem nawet tydzień, jeden sezon zlewa się z drugim. W pewnym momencie to się odbija, jest zmęczenie materiału, pojawia się więcej urazów mięśniowych. To jest problem, ale jako piłkarz mogę tylko zwracać na to uwagę. Zrobić z tym nic nie zrobię.


Czy życzenia by nowy rok 2016 był dla ciebie i klubu lepszy niż 2015 będą wystarczające?


- Jeśli spojrzę na siebie, to trudno mi sobie wyobrazić by 2016 rok mógł być dla mnie gorszy niż 2015. Najważniejsze będzie dla mnie zdrowie, by odzyskać tytuł mistrza Polski. A co będzie w kolejnym sezonie, którego połowa też będzie w 2016 roku, to o tym na razie nie myślę.

Polecamy

Komentarze (36)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.